Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2011, 10:14   #136
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Odkąd dowiedzieli się o śmierci Kingston, Cohen znów przywdział swoją pokerową maskę. Trzymał ją gdy weszli do mieszkania w Jersey, gdy słuchał wywodu Verna, gdy obserwował jak Tasha tworzy kolejne obłąkane malowidło.

Gdy jednak się na niego rzuciła coś jakby w nim pękło.

Kurczowo objął dziewczynę, jakby chciał się upewnić, czy jest materialna. Jego dłonie drżały, z pod mocno zaciśniętych powiek popłynęły łzy. Próbował coś powiedzieć, ale wzruszenie odebrało mu mowę.

Goodman z konsternacją przyglądała się scenie powitania. Łzy Cohena... zszokowały ją bardziej niż widok kapliczki markiza de Sada. Czuła niesmak, jakby zakradła się na czyjeś kameralne przyjęcie bocznymi drzwiami. Natchniona spontaniczną potrzebą przyjrzenia się z bliska naściennemu dziełu zostawiła tą dwójkę samym sobie. Najwyraźniej potrzebowali odrobiny prywatności. Pociągnęła Baldricka za rękaw płaszcza i poprowadziła pod wizerunek brzemiennej kobiety.
- A to? Co niby ma znaczyć? - przekrzywiła głowę i cmoknęła jak krytyk sztuki. - Gdyby domalowała szopkę i osiołki to nasuwałoby to pewne wnioski...

- Piękne, prawda - powiedział przystojniak, który was wpuścił. Verne. - Ma dziewczyna talent.

- Ujdzie - skomentował - Picasso to to nie jest. Właściwie - pogłaskał się po brodzie i cmoknął niby zawodowy krytyk sztuki - nie jest jednak złe. - Zrobił pauzę i dodał ciszej - Dałbym jednak o wiele więcej za obraz płaczącego Cohena.

Claire posłała Baldrickowi karcące spojrzenie, zaraz jednak zwróciła się do Verne’a.
- Macie pojęcie co znaczą jej obrazy? Czy interpretacją wizji już się nie zajmujecie wy?

- Jestem tylko malarzem. Nie wieszczem. A ona - zerknął na Natashę - jest pieprzoną wyrocznią i świetną malarką. Już wcześniej mistrzowi zależało na niej. Teraz dopiero pojąłem dlaczego. Ale wiem, czemu ON chciał, byście to zobaczyli.
Zrobił dramatyczną pauzę sięgając po papierosa i zapalając go. Palił mentolowe i na dodatek damskie.

Claire z niedowierzaniem potrząsnęła głową. On chyba naprawdę chciał aby zadała na głos to wiszące w powietrzu pytanie. Może go to bawiło. cholera wie,
- No dobrze. Dlaczego więc twój mistrz chciał abyśmy to zobaczyli?

- Bo powinniście odszukać tą ciężarną. Macie ku temu, jako policjanci, stosowne predyspozycje, doświadczenie i takie tam.
Machnął dłonią, lekko zniewieściałym ruchem.

Claire obserwowała mężczyznę z zainteresowaiem. Była niemal pewna, że jest gejem.
- A po co Nashowi ta kobieta?

- Ona? Chyba po nic? Dziecko. Cóż. Wiecie, kim jest przepowiedziany Antychryst, prawda? No więc patrzycie na jego matkę. Drugą wersją jaką mam jako podejrzenie jest to, że dziewczyna rodzi Demiurga.

- Na dobrą sprawę jedynie zgadujecie nic nie wiecie na pewno, słabo. Mamy ją tak po prostu zgarnąć i dostarczyć? - powiedział Terrence - I postawmy sprawę jasno, jesteś metroseksualny czy lubisz chłopców? Bez obrazy, ale nie chciałbym być zaskoczony.

- Nie jesteś w moim typie, złotko - uśmiechnął się. - I ja zgaduję, Baldrick. On doskonale wie, kim jest to dziecko. Ja nie mam pojęcia. A jak zauwazyłeś, Mistrz nie zwykł dzielić się posiadaną wiedzą. Z nikim. Taki już jest z niego milczek.

- Co ty nie powiesz... - skrzywiła się Goodman i odwróciła z powrotem w kierunku Cohena i jego pasażerki na gapę, która nadal nie dotykała ziemi. - Dobra Patricku, wybacz, że muszę już przerwać pojednanie po latach ale może twoja przyjaciółka przybliży nam wreszcie sprawę? I wyjaśni po co Taroth nas tutaj skierował.
Sama podeszła kilka kroków w przód i wyciągnęła dłoń aby się przedstawić.
- Detektyw Goodman. A ty musisz być Natashą Kalinsky, racja?

- W porządku. Oboje są ze mną, pewnie nie znalazłbym cię bez ich pomocy. - powiedział Cohen do Tashy, nieco rozluźniając uścisk i pozwalając jej zejść na ziemię. A przynajmniej nabrać powietrza. Oczy przestały mu już świecić od wilgoci, jego głos brzmiał już normalnie, ale twarz wydawała się jakaś inna. Prawie ludzka. Co ciekawe, nagły wybuch emocji przy współpracownikach, nieszczególnie lubianym Vernie i ciągle gapiącym się zza pleców Astarocie nie wywołał u patologa cienia zażenowania.

Tasha odwróciła wzrok w stronę Goodman. Przez chwilę milaczla taksując ją spokojnym spojrzeniem.
- Tak. Ty jesteś Claire. Znam cię.... Śniłaś mi się, kiedyś....Chyba...On cie wybrał? Prawda.

- Astaroth? - Goodman nawet nie kryła zdziwienia.

- Nie. Wampir. Stary i zły.

- Brzmi groźnie - skomentował - Ja też się pojawiałem może? - Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który jednak słabo do całej sytuacji pasował.

- Ciebie nie widziałam. Ale … to nie oznacza, że cię nie ma.

- No dobrze. A ten stary zły wampir. Wiesz może do czego mnie wybrał? Wolałabym wiedzieć. Żeby przez przypadek nie ułatwić mu życia. Zresztą... Może powinniśmy zacząć od początku? Astaroth twierdził, że masz nam co nieco do powiedzenia.

- Tak. Mam. - Natasha wyglądała, jakby budziła się z głębokiego snu. Dla Cohena było jasne, że coś zmieniło tą wesołą, nieco postrzeloną dziewczynę w małomówną, ostrożną w sądach osobę. Radość wypleniła melancholia i jakiś wewnętrzny smutek. - On wie, że mu nie ufacie. Nie chciał was przekonywać. Chciał, bym ja to zrobiła. Wiecie. On jest zły, ale większość … większość …. jest gorsza. Patrick - ty musisz znaleźć wieżę. Musisz otworzyć drzwi do pokoju z twoim imieniem, wtedy zrozumiesz. Tak powiedział.
Baldrick - ty już zdecydowałeś się na szalony krok, więc prosi o kolejny. Musisz poznać prawdę o śmierci Jess. Wcześniej chciał, byś zrobił coś innego, ale … zabito ją. Ustawiono pułapkę. Na was. Wiecie, że dzięki esencji płynącej w waszych duszach, inni mają trudność z waszym namierzeniem? Dlatego korzystają z pomocy Alvaro i dlatego zabiegali o jego współuczestnictwo w waszej pracy. Nie sądzę by wasz przyjaciel był tego świadomy. Raczej stał się marionetką w rękach swego Mistrza i Mistrza ich wszystkich. Tylko As wiedział, czuł, gdzie się znajdujecie i potrafił do was dotrzeć, chyba ze absorbowały go inne sprawy w tym samym czasie. Jednak dla innych byliście wykrywalni dopiero, kiedy poszli waszym tropem lub nawiązaliście kontakt z którymś z ich sług. Dlatego zamordowano Jess. Licząc na to, że połkniecie przynętę. As mówi jednak, że najważniejszy jest czwarty spośród was. Bezdomny, który również był podczas wybuchu w Red Hook i ta dziewczyna - wskazała ręką malunek. - To pomoże wam zrozumieć. Przestać błądzić. Wybrać stronę. Bez wahania.

Spojrzenie zatrzymało się na Claire. Czujne, inteligentne i … oceniające.

- Nie winię cię - powiedziała spokojnie.

Narastało dziwne napięcie. Czuliście dziwny niepokój. Jakieś złe, wewnętrzne przeczucia, że za chwilę wydarzy się coś niedobrego …..

- I? - Goodman uniosła jedną brew.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=cQHdAJqtEn8[/media]
Ciszę przerwał oszałamiający huk. Szyba pękła w drobny mak, a Verne padł na ziemię z przestrzeloną głową. Na podłodze rosła kałuża krwi. Nanosekundy ciągnęły się w nieskończoność.
Instynkt policjantów podpowiadał, ze strzelec jest w mieszkaniu naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy i zapewne bierze poprawkę na kolejną osobę w pomieszczeniu.

Claire padła płasko na podłogę jednocześnie podcinając nogi Kalinsky. Wyciągnęła zza paska Desert Eagla i podczołgała się do frontowych drzwi i dalej na klatkę schodową.

Goodman biegła jak szalona, przeskakując po kilka schodów na raz. Gdzieś na dole trzasnęły drzwi i usłyszała, że tak samo jak ona pędzi na dół, tak ktoś pędzi na górę. Stukot twardych podeszew wojskowych butów. Przynajmniej dwie, może nawet trzy osoby.


Przykucnęła na półpiętrze, za zasłoną i wymierzyła czekając aż cele pojawią się w zasięgu wzroku.
Pierwszy wyłonił się na linię strzału po dwóch sekundach. Ubrany w paramilitarny strój, z pistoletem maszynowym w rękach. Wyraźnie widziała oznaczenia na jego kurtce kuloodpornej nałożonej na ciemną bluzę. Żółty, luminescencyjny napis POLICE. Twarzy nie widziała, bo skrywała ją kominiarka. Policja? Co u diabła oni tu robią?
Najpierw miała plan aby strzelić w sam środek kuloodpornej kamizelki ale później przyszła refleksja czy nabój, który przebija ścianę nie poradzi sobie z kevlarem. Nie chciała nikogo zabijać. Żadnego nieświadomego zaślepiono iluzją baranka.
Oddała ostrzegawczy strzał i schowała się za ścianą.
- Wycofajcie się! Mam na sobie wystarczającą ilość C4 żeby zrównać z ziemią całą pieprzoną dzielnicę!
Nie ma jak dobry blef przed śmiercią - pomyślała pełna podziwu wobec własnej improwizacji.

Odpowiedzią była seria, która podziurawiła ścianę w pobliżu Claire, zasypując korytarz ceglanym pyłem. To tyle z improwizacji i blefu. Panowie się nie szczypali.


Ponownie dobiegł ją stukot szybkich kroków po schodach. Widać że gentelmani w kominiarkach byli wyszkoleni i zdeterminowani. Claire znała procedury, wiedziała czym to grozi. Wychyli się by strzelić i dwóch jego kumpli podziurawi ją jak sito. Niedobrze. Moment zaskoczenia minął. Teraz to oni mieli przewagę. Broń maszynowa, kewlar, wyszkolenie taktyczne no i przewaga liczebna. Jeszcze chwila i wyjdą na czystą pozycję, gdzie będą mieli Claire jak na dłoni.


Nie było chwili do stracenia. Goodman przez ułamek sekundy rozważała czy wracać na górę do mieszkania Kalinsky? Albo dach? A może wybrać pierwsze lepsze mieszkanie, but na drzwi i najszybszą drogę ucieczki. Kamienica mogła być obstawiona również z zewnątrz. I kto do kurwy nędzy walił ze snajperki z naprzeciwka. Gliniarze? Jeśli tak to wypadało zadać pytanie komu oni tak naprawdę siedzą w kieszeni? Obawiała się, że jeśli sprintem pogalopuje do mieszkania Kalinsky to od razu poprowadzi panów w kevlarach do Baldricka i Cohena. Bo pewnie z ich powodu tu są. A może powinna ich ochronić? Ściągnąć na siebie uwagę i dać im trochę czasu na ucieczkę. Niewątpliwie dobiegły ich już huki wystrzałów.
Zaklęła szpetnie pod nosem i zerwała się do biegu. Postanowiła jednak wrócić do reszty. Gliniarze na pewno po nich się tu pofatygowali. Może i zdołałaby stąd uciec. Ale czy mogłaby później oglądać swoją gębę w lustrze?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 29-05-2011 o 10:18.
liliel jest offline