Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2011, 00:13   #216
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Era pomogła Tamirowi przejść do kokpitu. Jego nodze wciąż daleko było do pełnej sprawności i musiał opierać się ja jej ramieniu. Kiedy umieściła go już wygodnie w fotelu wyjęła z apteczki dozownik i zaaplikowała zabrakowi zastrzyk w udo.
- To powinno trochę zmniejszyć ból. Kieruj się na północy-zachód, są tam wzniesienia – Przez chwilę stała w bezruchu patrząc na mężczyznę. W głowie wciąż dźwięczały jej słowa mistrza Karnisha.
Nachyliła się szybko i musnęła wargami policzek Torna.
- Przepraszam – szepnęła. Za mocno na niego naskoczyła. Powinna mieć w sobie więcej zrozumienia, więcej cierpliwości. – Przepraszam cie kochanie.
Uścisnęła jeszcze jego ramię i wróciła do Irtona Karnisha. Miałą przy nim jeszcze sporo pracy.

***

- Jak Tamir?
Era podniosła głowę znad lasera. Właśnie kończyła składać dłoń mistrza Karnisha. Ścięgna i mięśnie były na swoim miejscu na tyle na ile było to możliwe. Uzupełnić ubytki będzie mogła kiedy położy ręce na jakiejś komorze do klonowanai tkanek.
- Tak samo jak kwadrans temu. Skupiony na sterowaniu - odpowiedziała, po czym uważnie przyjrzał się mistrzowi. – Który raz już padło to pytanie? Dziesiąty? Zaczynam się robić zazdrosna. - stwierdziła żartobliwie.
Oczywiście przekoloryzowała. W swoim szalonym maratonie pomiędzy pilotem i rannym Jedi słyszała to pytanie maksimum po raz czwarty. Jednak przykuło jej uwagę.
- Tylko pytam.
Przygryzła wargę. Nie chciała go urazić. Powinien teraz spokojnie odpoczywać, nie denerwować się. Zwłaszcza, ze już i tak miał na karku troskę o padawana. Założyła opatrunek i zacisnęła stabilizator.
- Wiesz... jeden z mistrzów mojej klasy młodzików powiedział mi kiedyś, że pytania są ważniejsze niż odpowiedzi. Wskazują na pewne ważne dla nas sprawy. - stwierdziła kładąc ręce na kolanach. – Wiec to dobrze, że pytasz. Ale dlaczego?
- Bo ktoś ci będzie musiał pomóc, a ja chcę mieć pewność, że Tamir sobie poradzi.
- A czemu uważasz, że miałby sobie poradzić gorzej niż ja?
- spytała po chwili uważnie wpatrując się w twarz Mistrza. Jego oczy wydawały się w tym świetle ciemne, jak niebo przed burzą.
- Tego nie powiedziałem. Ale faktem jest, że jeszcze parę godzin temu był nieprzytomny.
Celny strzał. Tyle, że miała dziwne wrażenie, że Irton czegoś jej nie mówi. Oczywiście nie kłamał... ale wiele się na słuchała o sztuce pewnego punktu widzenia. Nie miała ku temu żadnych logicznych przesłanek. Tylko kobiecą intuicję i nadzieję, że mistrz byłby z nią szczery.
- Bo podałam mu leki, które miały mu szybko... - przez chwile szukała słowa. – ...zrestartować organizm. Potrzebował choć trochę odpoczynku i dostał to. Zaraz poprawie mu opatrunek, dam coś łagodnie pobudzającego i stanie na nogi. Wiesz... jak dotąd nie kwestionowałeś moich umiejętności jako lekarza.
- I nie kwestionuję nadal.
- W takim razie czemu moje jedno stwierdzenie ci nie wystarcza? Nie chodzi o kwestie medyczne, prawda? – Miała nadzieję, że nie naciska za mocno.
- Po prostu chcę mieć pewność.
A kto by nie chciał. Era nie wiedziała czy będzie w życiu czegokolwiek jeszcze pewna.
- A jest coś takiego jak pewność? Przynajmniej w odniesieniu do czegokolwiek poza nami samymi?
- Stąd moje wypytywanie. Wybacz, że cię tym denerwuję.
Uśmiechnęła się i pokręciła głową sięgając jednocześnie po wcześniej przyszykowana chustę. Założyła Irtonowi temblak na ranna rękę.
- Nie denerwujesz... nie bardziej niż cała okolica. Po prostu próbuje ustalić co jest nie tak.
- Jak na razie wszystko, no poza tym, że żyjemy naturalnie - Karnish wykrzywił się lekko co miało być chyba formą uśmiechu. Wciąż musiał go bardzo boleć. To nie dobrze, po tym co mu zaaplikowała powinno chociaż trochę przestać. Rany mogły być dotkliwsze niż myślała.
Uśmiechnęła się.
- I tak chyba już zostanie zanim nie opuścimy tej naczelnej galaktycznej piaskownicy dla dzieci ze spluwami. – wstała omiatając postać Jedi spojrzeniem, musiała pomyśleć, co jeszcze może zrobić żeby mu pomóc. Tymczasem koniec przepytywania. Na obecnym etapie pozostało jej tylko zaufać mu, że wie co robi.
No nic. Skoro mówisz, że to tylko zdrowie to bądź spokojny, nie dałabym mu wyjść gdyby nie był w stanie. I zadbam o niego jak mogę najlepiej. Tak jak i o ciebie.
Mistrz skinął jej głową.
- Dziękuję. Za siebie i za niego.
Odpowiedziała uśmiechem.
- To teraz bądź grzeczny na chwilę a ja zobaczę co u naszego dzielnego pilota.
Jedi zatrzymał ją w pół kroku, podniósł się nieznacznie.
-[i] Ero, weź to - Jedi wepchnął dziewczynie w dłoń swój miecz. Była to pięknie wykonana i wykończona rękojeść o srebrzystej, metalicznej barwie. Obok przycisku zapalającego ostrze wyryto niewielki obrazek przedstawiający skrzyżowane ze sobą wibromiecz i rękawicę. – Może się przydać, a na pewno lepiej sobie poradzisz z nim niż z blasterem.
A to ci dopiero. Era uniosła brew.
- Taaak, a ty tu sobie zostaniesz całkiem bezbronny czekając na powrót Ennriana?
- Ennrian uciekł, jest daleko i nie zapominaj, że mam jego miecz. Zresztą i tak nie podniosę się z łóżka.

Zaśmiała się.
- Wiesz... widząc co poprzednio wyczyniałeś nie byłabym taka pewna czy się nie podniesiesz. - mrugnęła. – No i w takim razie czemu nie oddasz mi jego miecza? Twój zawsze lepiej ci posłuży, nawet z pozycji horyzontalnej.
- Zrozumiesz jeśli będziesz musiała go użyć. A jeśli nie to wyjaśnię ci innym razem. To zbyt długa opowieść. – stwierdził zagadkowo.
Wreszcie trochę bardziej przypominał siebie. Odruchowo odetchnęła z ulgą.
- Dobrze. Jak chcesz. Nie będę zaglądać w zęby darowanej Banthy... na razie. Ale o opowieść się upomnę.
- Kiedy tylko będziemy mieli chwilę.
- Możesz być tego pewien.
- Będzie mi miło.
- Prawa dłoń powędrowała na klatkę piersiową mężczyzny, a lekki grymas pojawił się przez chwilę na jego twarzy. – A na pewno lepiej niż teraz.
Zmarszczyła brwi. Ataki bólu były stanowczo za silne.
- Wybacz ale na razie nie mogę ci dać więcej środków przeciwbólowych. Dla własnego dobra powinieneś zostać tak przytomny jak to tylko możliwe.
- Spokojnie, rzadko boli.

Może, ale wygląda na to, że trochę za bardzo. Gorączkowo szukała jakiegoś sposobu, pomysłu na złagodzenie bólu.
- [i]Medytacja pomaga... albo... [i]
No tak, najciemniej jest zawsze pod latarnią.
Znów usiadła na skraju łóżka i delikatnie położyła dłoń na torsie Irtona Karnisha. Ostrożnie, tak żeby nie podrażnić rany, tuz nad opatrunkiem. Zamknęła oczy i zebrała w sobie Moc. Starała sie poczuć w niej mistrza, jego obecność, jasną, czystą i silną pomimo tego wszystkiego co się stało. Czuła jej przepływ zmącony, zapętlony w miejscach zranień. Delikatnie naparła na zatory usiłując z cierpliwością tkacza uporządkować go, wypełnić luki na odwiecznych drogach życia. Widziała jak Jedi pojaśniał w Mocy i wiedziała, że się udało. Przynajmniej trochę.
- Dziękuję – Irton Karnish spojrzał jej prosto w oczy. Teraz były jaśniejsze, spokojniejsze, w źrenicach można było dostrzec dawną wesołość, której nie okazywał od pewnego czasu.
Nagle poczuła się dumna z siebie samej.
- Nie ma sprawy, samobieżny zbiornik bacty do usług - uśmiechnięta się szeroko.
- Powiedz Tamirowi, żeby uważał. Nasz cel to baza jakiegoś gangu, raczej nie przyjmą nas z otwartymi ramionami.
- Już idę. – Wstała i zasalutowała dość niezgrabnie jak na tyle czasu z wojskowymi. – Spokojnie, działka to jedna z niewielu rzeczy jakie na tym gracie jeszcze działają.
Mrugnęła i skierowała się do kokpitu.

***

Era wpadła na pokład kierując się szybkim krokiem w stronę łóżka gdzie pozostawili Mistrza Karnisha. Czuła jak jakaś energia rozpiera ją, spina mięśnie w nerwach. To co widzieli w jaskiniach, zwłoki, ślady walki oraz wizja przesłana przez Verpina poruszyły ją bardzo. Musieli podjąć ciężką decyzję.
- Mistrzu... - otworzyła drzwi. - Nie ma ich tam, zostały tylko trupy gangsterów i osmalone ściany. Odebrałam przekaz od Ziewa, jest w tej samej celi, z której uciekłam. - Wzięła głęboki oddech. - Z tego co widziałam mroczny był obecny przy nadaniu tego przekazu, nie chce mi się wierzyć, że nie zauważył. To może być pułapka.
Krótko, zwięźle i na temat, tak jak tylko się da.
- Jesteś pewna, że Mroczny był przy tym obecny? Nie chcę mi się wierzyć by Ziew świadomie wciągał nas w pułapkę. – stwierdził mistrz podnosząc się do pionu.
- Widziałam go tam. - odpowiedziała. - Ziew nie musiał tego zrobić świadomie, może uznał, że mrocznemu to umknęło. Mają nas tu już niewielu. Wystarczy nas zebrać i wybić. Widzisz lepsza ku temu okazję. - westchnęła. - Musimy być gotowi na tą możliwość kiedy po nich pojedziemy.
- Możesz mieć rację, że jest to pułapka. Nie można tego wykluczyć. Ale nie zostawię dwójki Jedi na łasce sługusów Dooku.
Tak jakby ona miała. Przecież to, ze po nich pojadą nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
- Z całym szacunkiem, Mistrzu. - wtrącił, stojący przy drzwiach Zabrak. - Przykuty do łóżka niewiele możesz zrobić. Ja i Era także nie. Nie możemy tam wejść na hurra. Potrzebujemy jakiegoś planu. Najlepiej takiego, który nie będzie uwzględniał walki, bo wszyscy zjednoczymy się z Mocą.
- Tamirze, nie powiedziałem, że mamy tam wpaść i rozsiekać wszystko co stanie nam na drodze. Jedi nigdy tak nie działa. Jednak to Era tam była i to ona zna to miejsce, więc wysłuchajmy jej.
Dziewczyna westchnęła i usiadła na skraju łóżka.
- Konstrukcja prosta jak cep. Pojedynczy dom z jedną izbą na górze, schody w dół do piwnicy i tam cele otwierane kartę. Na piętrze rezydowali świnioludzie, ale po tym jak ich związałam i uciekłam Artel im znowu nie zaufa. W piwnicy żyje tez bardzo pomocny szczurek. W sumie to wszystko co widziałam.
- Czyli nie zauważyłaś jakiegoś drugiego wejścia?
- Ani ja ani szczur.
- Zanim mi przerwiecie - zaczął Tamir z ciężkim westchnieniem. - Pozwólcie mi powiedzieć całość, dobrze? - Nie czekał jednak na odpowiedź. - Mistrzu, powiedziałeś, że nie zostawisz dwójki Jedi na łasce sługusów Dooku. A jednego? - wbił spojrzenie w Karnisha. - Mogę zaproponować im wymianę. Kastar i Ziew za mnie.
Era wypuściła powietrze z płuc. Poczuła jakby ktoś zdzielił ją drągiem w głowę. Delikatne porozumienie, poczucie bezpieczeństwa jakie połączyło ich w czasie przeszukiwania jaskini nagle zupełnie prysło zastąpione przez czarną dziurę w żołądku.
- Nie chcę nawet o tym słyszeć. Nie masz pojęcia co ci mogą zrobić. Wiem, że na Elomie wpadłeś w ich ręce, ale uwierz mi, że nie poznałeś nawet cząstki ich okrucieństwa. W najgorszym przypadku możesz ulec Ciemnej Stronie - Karnish przerwał na moment. – Tak jak Ennrian.
- Nie będziemy nikogo zostawiać i wymieniać. - Powiedziała stanowczo Era z westchnieniem pocierając oczy dłonią musiała skupić myśli. - Po prostu pójdziemy tam razem i będziemy uważać.
- Uważać na co? - zapytał zabrak z delikatnym uśmiechem. - Tam jest przynajmniej dwóch Mrocznych Jedi, potężnych na tyle, by zagwarantować Mistrzowi Karnishowi wizytę u medyka. I to każdy z osobna. A co dopiero działając razem. - pokręcił głową. - Co niby możemy zrobić? Niewiele, jeśli cokolwiek. Moja propozycja, bez względu na wasze zdanie i patrząc na nią obiektywnie, jest prawdopodobnie najlepszym wyjściem. -
Tym razem przesadził. A czemu niby mroczni mieliby go cenić bardziej niż Kastara i Verpina? Era patrzyła na Tamira w sposób przypominający wzrok rankora zanim odgryzie komuś głowę.
- Nie jest najlepszym wyjściem. Najlepsze wyjście zakłada, że wszyscy wyjdziemy z tego cało. Czyli, że razem stawimy czoła temu co nas tam czeka. - odpowiedziała na tyle spokojnie na ile się tylko dało czując jak lodowaty gniew zalepia jej gardło.
Tamir westchnął ciężko, patrząc teraz na Erę. Czy ona myślała, że naprawdę jest mu tak lekko o tym mówić i podejmować taką decyzję? Przecież pamiętała jak się czuł po niewoli na Elomie.
- To nie jest łatwa decyzja, zarówno dla was jak i dla mnie. Przykro mi, ale chyba nie ma takiego rozwiązania, które zakłada, że wszyscy odlecimy z Tatooine. Nejl i Jared już nie żyją, a jeżeli mogę zostać, by pozwolić odlecieć waszej czwórce, to to zrobię. Jedno życie w zamian za cztery. O ile Artel i Ennrian na to pójdą. -
Dziewczyna policzyła do dziesięciu. Próbowała zebrać w sobie to co zostawało z jej rozsądku w obecności Tamira. Jak to mówił Irton? Jeśli mimo wszystko umiesz myśleć racjonalnie wszystko jest w porządku.
- Nie pójdą. A nawet jakby poszli nie dotrzymają słowa. Zabiorą i ciebie i ich a potem pewnie jeszcze nas zaatakują, jeśli nie zabiją. Nic na takim rozwiązaniu nie zyskamy.
Tamir przetarł tylko dłonią twarz. Wszystko wskazywało na to, że on i Era nie dojdą do porozumienia w tej kwestii. Problem polegał na tym, że ani ona, ani Karnish nie mieli innego pomysłu. Pójść tam i uważać? Mogą, ale co im to da? Co dalej? Nie mówiąc o tym, że Zabrak miał wątpliwości, czy Era w swoim osądzie kieruje się logiką, czy na jej słowa nie mają wpływu uczucia. Ech, gdyby tylko mogli to przedyskutować we dwoje...
- Ja pasuje. - stwierdził kręcąc głową. - To jest wymiana argument na argument, a nawet gdybym zostawił wybór Mistrzowi Karnishowi, to i tak stanąłby po twojej stronie. - Zabrak wzruszył ramionami. - Będziemy wchodzić do jaskini smoka Krayt, a nikt z nas nie ma pomysłu jak to zrobić, by smok był najedzony, a my cali.
- Dlatego właśnie się zastanawiamy. Nie chwytajmy się pierwszej lepszej myśli, tym bardziej jeśli większość z nas uważa ją za zły pomysł. Tamirze, podziwiam twoją odwagę, ale w tym wypadku musisz zgodzić się z moim osądem. Wymyślimy coś innego. – wtrącił pojednawczo Irton.
- Jeśli się dobrze zbiorę w sobie powinnam zdołać postawić cię Mistrzu przynajmniej do pionu. Nie będziesz w pełni sprawny ale i nie bezbronny. Pytanie teraz czy lepiej iść we trójkę po chłopców czy zostawić kogoś przy działkach statku - powiedziała dziewczyna po chwili milczenia. Czas przestać biadolić i znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Musimy skorzystać z podstępu. Tamir słusznie zauważył, że w otwartej walce nie damy im rady. Chociaż kto wie może Ennrian nie dołączył do Darca, a ponieważ Korel nie żyje istnieje szansa, że natkniemy się tylko na jednego Mrocznego.
- Jeśli będzie tylko jeden dwie osoby mogłyby go na chwile odciągnąć, trzecia zabierze chłopców na statek i zgarnie pierwszą grupę. Jest dobry ale salwa z działek pokładowych powinnam nam kupić dość czasu żebyśmy zdołali dobiec do trapu. - stwierdziła D’an, ten plan miał ręce i nogi. Nie do pary i koszmarnie koślawe ale zawsze.
- Dobrze więc. Ero, ty znasz ich kryjówkę, poza tym możesz się poruszać najszybciej z nas, proponuję więc żebyś właśnie ty poszła po chłopców.
- Może być. - Zabrak raz jeszcze wzruszył ramionami. Nie brzmiał zbyt przekonywująco. - Jak dla mnie plan równie dobry, jak każdy inny. I jak każdy inny może spalić na panewce, bo zakładamy, że Darc został z nimi sam na sam. A jeśli jest inaczej, to odciągniemy jego, a Era wpadnie wprost na Ennriana. - Tamir westchnął i odwrócił się do nich plecami. - Cóż, idę grzać silniki i szykować się do odlotu, bo i tak nic lepszego nie wymyślimy. - to mówiąc, ruszył w kierunku kokpitu.
Dziewczyna patrzyła szerokimi ze zdumienia oczami jak ukochany od tak się odwraca i odchodzi. Przecież mieli problem do rozwiązania.
- Pójdziesz więc z nią Tamirze, a ja postaram się przytrzymać Darca jak długo będę mógł. Gdy wrócicie na statek dacie mi osłonę za pomocą działek, żebym mógł uciec, a potem odlecimy z Tatooine jak najszybciej.
A to co ma być? Następny bohater się znalazł.
- Nie! - dziewczyna sprzeciwiła się stanowczo. - Erinnan jest ranny i zmęczony, a ja nawet jeśli na niego wpadnę będę miała pomoc chłopców. Oboje jesteście ranni i nie puszcze żadnego z was pojedynczo na Darca. To nie podlega dyskusji moi panowie, bo wtedy plan nie różniłby się od tego zaproponowanego przez Tamira. - Wstała opierając ręce na biodrach. - Obaj macie lekarski zakaz strugania bohaterów. Nikt nie idzie na odstrzał, wracamy wszyscy. - Zamyśliła się na chwilę. - Z resztą mogę spróbować pochwycić umysł mojego znajomego gryzonia, wtedy rozejrzałabym się po budynku i sprawdziła ilu mamy przed sobą wrogów.
- Nie wiem czy uda ci się to na odległość. Jeśli planowałabyś takie rozpoznanie musielibyśmy być wówczas daleko, żeby Darc nie zdołał nas wyczuć. Prawdopodobnie zresztą i tak go nie zaskoczymy.
- Też nie wiem, ale zawsze można sprawdzić. Ty mógłbyś spróbować kontaktu ze Ziewem może zrozumiesz go lepiej niż ja. Ale to też może wykorzystać Artel... - westchnęła i znów usiadła patrząc na drzwi, które zamknęły się za Tamirem. - Wiem, że ten plan jest naciągany, potrzebujemy więcej szczęścia niż rozumu ale przynajmniej daje szansę nam wszystkim.
Przez chwilę stała w milczeniu usiłując w pełni przetrawić to co właśnie zaszło. W głowie miała dziwną pustkę. Tak jakby coś w niej implodowało zostawiając porośnięte pajęczyną kości czaszki.
- Pójdę za nim, nawet nie wie gdzie lecieć – mruknęła.
Trząść zaczęła się dopiero gdzieś w korytarzu. Czuła się jak po maratonie, jakby jej mięśnie nie były wstanie utrzymać ciała w pionie. Mimo wszystko dotarła do kokpitu. Wskazała Tamirowi kierunek.
- Leć nisko. I przygotuj autopilota, zaraz zajmę się twoją nogą. – oznajmiła i cofnęła się znów do korytarza. Spojrzała na niego przed wyjściem ale nie zobaczyła nic poza spokojnym uporem i nadąsaniem.

Dopiero w korytarzu zrobiła kółko i gniewnie uderzyła pięścią w ścianę.
Co to miało być? Ta wielka manifestacja pseudo poświecenia. Patrzcie jaki jestem szlachetny, oddam się w ręce wroga w zamian za dwóch kolegów. A skąd pewność, że będą go chcieli? Że będzie w oczach wroga więcej warty niż chłopcy? Co to miało być? Ciężkie zatrucie testosteronem? Skąd u niego te samobójcze skłonności? Ta chęć żeby się wykazać najlepiej kosztem własnego życia. Jedi nie pragnie poklasku, tryumfu, podziwu, wywyższenia... Jedi...
Dziewczyna oparła się plecami o ścianę i wolno osunęła się siadając na pokładzie.
Jedi... czy oni wciąż byli Jedi? Czy już wylecieli z tej kategorii przez jej własne działanie.
Ale nawet, jeśli nie ze względu na zakon. Jak mógł sobie potem tak po prostu wyjść? Wtedy, kiedy potrzebowała wsparcia, jego pomysłów. Po prostu ją z tym zostawił. Jak obrażone dziecko. Czy to wszystko, co miał do zaoferowania? Wątpliwe samoofiarowanie? Dlaczego z łaski swojej nie mógł wykorzystać własnego życia zamiast śmierci?
Westchnęła ciężko. W sumie nawet nie była zła. Tylko smutna i czuła się opuszczona przez tą osobę, na której pomoc najbardziej liczyła. I to niestety nie była pierwsza taka sytuacja.
Miała przed sobą trudne zadanie. Dwóch pacjentów, których musiała w dwie godziny postawić na nogi, wtłoczyć w nich tyle sił żeby mogli, stanąć naprzeciw mrocznego Jedi. I miała na to tylko dwie godziny.
- Skorzystaj z własnej rady D’an, przestań biadolić i rusz zad do roboty – szepnęła wstając z pokładu.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 31-05-2011 o 00:17.
Lirymoor jest offline