Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2011, 08:46   #137
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Wiedziałam, że wrócisz!

dwa dni wcześniej


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pv3_zK8e47Q&feature=related[/MEDIA]

Patrick sam nie umiał powiedzieć w którym momencie znalazł się w policyjnym laboratorium. Odpieczętował jednorazowy próbnik i przejechał wacikiem po wnętrzu własnej jamy ustnej. Starannie przeniósł wymaz do probówki, starannie zatkał i wstawił w wirówkę.

To niedorzeczne! Tracisz czas!

DNA Natashy Kalinsky niby było już w bazie, ale dla pewności pobrał próbkę jeszcze raz z materiałów znalezionych w jej pokoju. Wymaz, probówka, wirowanie, odczynniki...

Po piętnastu minutach drukarka zaczyna wypluwać dwie kartki formatu A4.

Zanim na nie w ogóle spojrzał, starannie uprzątnął stanowisko i wysterylizował sprzęt. Położył oba wydruki przed sobą na biurku. Z mieszaniną grozy i rozbawienia stwierdził, że oblał go zimny pot i drżą mu ręce. Długo przypatrywał się kartkom, wodząc wzrokiem po niezrozumiałych dla większej części ludzkości słupkach i numerkach.

Wynik testu nie pozostawiał cienia wątpliwości. Patrick Cohen przysiadł i zaczął rozmasowywać skronie palcami wskazującymi.

Kurwa mać...

Sam nie umiałby określić, czy to co poczuł było ulgą czy rozczarowaniem.

Nie jest moją córką... Takie są fakty, DNA nie kłamie.

Nie jest moją córką, choć mogłaby nią być.


Jakie to właściwie ma znaczenie?

***

przed chwilą



Czas przestał istnieć. Podobnie jak wojna, eksplozja jądrowa w San Francisco, demony, anioly, Wydział Specjalny, Nowy York i obskurne mieszkanko w Jersey.

Byli tylko oni.

Dwa ciasno splecione kościste ciała.

Dwie ciasno splecione poharatane dusze.

Chyba płakał.

- Powiedz coś... chcę usłyszeć twój głos. - jej cichy, zachrypnięty szept. Jakże podobny do głosu, który zapamiętał. I jednocześnie kompletnie od niego różny.

- Już wszystko będzie dobrze.. zabiorę cię stąd. Wyjedziemy w diabły. Daleko od NY.

- Nie możesz wyjechać Cohen. - przylgnęła do niego mocniej i wyszeptała coś, na co nie był gotowy. Nie z jej ust. Coś, co sprawiło, że wszystko wokół wydało mu się nagle koszmarnym snem, a w gardle stanęła mu lodowata gula przerażenia. - Nie możesz. Musisz znaleźć Wieżę.

***


teraz


Szyba rozsypała się w drobny mak. Pocisk wszedł w głowę Verna przez potylicę, a następnie opuścił ją wyrywając oko i pół policzka. Strzelec był gdzieś w mieszkaniu po drugiej stronie ulicy i zapewne właśnie brał poprawkę na kolejną osobę w pomieszczeniu. Claire padła płasko na podłogę jednocześnie podcinając nogi Kalinsky. Obie padły w odmęty opakowań po pizzy i kebabach. Goodman wyciągnęła pistolet i zaczęła się czołgać w kierunku wyjścia.

- Szlag! - Cohen przetoczył się pod okno i szybkim ruchem zaciągnął rolety. Płucienne zasłony nie miały szans zatrzymać kuli z karabinu snajperskiego, ale skutecznie uniemożliwiły strzelcowi celowanie. - Zabieramy się stąd! Migiem!

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Goodman już znikała na korytarzu. Cohen rzucił się w kierunku wyjścia, zgarniając Tashę z podłogi i prowadząc przed sobą, osłaniając ciałem przed kolejnym strzałem. Baldrick najszybciej jak tylko mógł doskoczył do okna i przywarł do ściany, podobnie jak Cohen nie miał zamiaru pozostawać w tym miejscu. Kolejna kula szarpnęła roletą wyrywając dziurę w płótnie i w ścianie na przeciw okna. W tym momencie z drugiego pomieszczenia dało się słyszeć trzask pękającego szkła.

...i furkot gigantycznych skrzydeł.

Baldrick i Cohen oraz Tasha cudem uniknęli ostrzału. Kiedy opadła roleta w oknie strzelec chyba zrozumiał, że popełnił błąd. Jego broń musiała mieć tryb automatyczny, bo teraz zaczęła walić seriami. Pociski poszarpały zasłonkę w strzępy, podziurawiły ścianę naprzeciw okna zasypując wszystko wokół gipsowym pyłem. Policjanci i malarka pełzli jednak nisko przy ziemi, dzięki czemu strzelec nie był w stanie zrobić im krzywdy. Trzask okna w sypialni mogło oznaczać, że ktoś właśnie wdarł się do mieszkania. Goodman, najbardziej wysportowana ze wszystkich, znikała już za drzwiami i dało się słyszeć, jak pędzi przeskakując susami stopnie w dół.

Pozostali dopiero znaleźli się na małym korytarzyku. Cienka ścianka działowa oddzielająca przedpokój od salonu nie stanowiła najmniejszej przeszkody dla kul więc i tutaj musieli być cholernie ostrożni.

Ale to nie snajper przerażał ich teraz najbardziej.

Przeszklone drzwi sypialni przekrył dziwaczny cień, a dźwięki dochodzące stamtąd... Cohen w życiu czegoś takiego nie słyszał. Jakby po pomieszczeniu szamotał się monstrualny gołąb. Dość wielki by najdrobniejszym ruchem skrzydeł obijać się o przeciwległe ściany.

Z korytarza, po którym pełzali, wejście prowadziło również do sypialni, z której usłyszeli te niepokojace dźwięki. Kiedy byli już prawie na progu drzwi od sypialni wyleciały z hukiem i po oczach uderzył ich dziwny poblask. W wejściu stał potężnej budowy, bladoskóry mężczyzna. Był nagi a z ciała wydobywała mu się dziwna, złocista poświata. Miał długie, piękne, jasnoblond włosy opadające lokami na ramiona. Wąską i przystojną twarz o wręcz nieziemskiej urodzie. Oraz potężne skrzydła, z piórami barwy papuziej czerwieni.

Anioł - bo tylko tym mogła być ta istota - byłby ucieleśnieniem ideałów i piękna gdyby nie kilka drobnych elementów. Jego twarz była bezduszna i tępa. Oczy barwy krwi wręcz przeciwnie - okrutne i straszne.

- Gibborim! - krzyknęła Tasha.

Było kwestią sekund, zanim istota zniszczy resztkę drzwi i stanie w korytarzyku. Zrobiło się cicho. Pył wyrwany przez pociski zdawał się wisieć w powietrzu. Jakby czas zatrzymał się na chwilę. Z dołu, gdzie pogoniła Goodman, słychać terkot broni maszynowej. Lekkiej. Zapewne pistolet maszynowy.

Mając do wyboru obszar ostrzału snajpera, konfrontację z mało przyjaznym aniołem i strzelaninę z użyciem MP5, Cohen postanowił znaleźć czwarte wyjście. Na początek należało jak najszybciej opuścić mieszkanie. Chciał podjąć próbę przedarcia się do przeciwległego lokalu z oknami poza zasięgiem snajpera i ucieczki klatką pożarową, piorunochronem, rynną, lub czymklwiek, po czym dało się poruszać po elewacji podwórzowej. W dół, jeśli będzie taka możliwość, w przeciwnym razie w górę i dalej po dachach sąsiędnich kamienic.

Przez cały czas prowadził dziewczynę tak, żeby ją osłaniać swoim ciałem. W jego rękach pojawiła się broń, ale miał zamiar użyć jej tylko w ostateczności.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 31-05-2011 o 12:30.
Gryf jest offline