Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2011, 13:16   #109
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- A co się działo w mieście? - zapytał Gaudimedeus, gładząc ostrożnie jedną ze szklanych rurek i przyglądając się swojemu odbiciu w jednej z butli.

Zostawił alchemiczną machinerię. Podszedł do Niej bliżej, blisko.

- A nawet szerzej, pośród Rodziny?
- Ali ciężko ranił Cykadę, a raczej ona raniła się sama. Ogarnął ją szał. Ten przybysz, di Strazza, właściwie ocalił jej życie. Zwierzęta zwlekli się do Oka lizać rany. Dostałam list z żądaniem pomocy dla Cykady, jednak czekam... Liczę, że zapadnie w letarg, to rozchwiałoby dziedzinę, uczyniłoby władzę Damaso jeszcze mniej pewną. Oczywiście, mogą też wezwać Iblisa - Graziana uśmiechnęła się z ledwie dostrzegalną wyższością - ale Szaleniec jest strzeżony. Nie dopuszczę, by tych dwoje się spotkało, niepotrzebna mi pijana krwią szaleńca wiekowa bestia, której nikt ani nic nie może kontrolować. Mam zresztą nadzieję, że hrabia Delacroix zetnie dziś głowę Iblisa. Będą się bili o donę Andrade, wyobrażasz sobie? Czyż szlachta nie jest skazana na wymarcie, jak smoki i inne mityczne bestie? Są zbyt wielcy, zbyt napuszeni własną wielkością i zbyt głupi, by przetrwać. Zdarzają się wszakże wyjątki. O tym przede wszystkim chciałam mówić z tobą. Dona Luisa Ignatia de Todos, siostra Labrery, pojawiła się w Ferrolu ledwie wczoraj, a już weszła w posiadanie Zamku Słońca, zdaje się, że pozbawiła też księcia popracia hrabiego Vargasa, bo ten wyjechał równie szybko jak się pojawił. Dona to przemyślna, stara kobieta, doświadczona i ostrożna. Mam też uzasadnione wątpliwości co do czystości jej siostrzanych uczuć, zawarłam z nią swego rodzaju pakt - i czekam na efekty. Proszę, byś był jej na razie pomocny, nie może mieć żadnych wątpliwości do przyjaźni naszego klanu. Potem...

Szeptali teraz... Blisko siebie. Tremere zawsze pozostanie Tremere, powiedziałby ktoś obserwując tę scenę. Nawet usta poruszały się nieznacznie, niemal niezauważalnie.

- Ktoś taki mógłby ukraść Labrerze dziedzinę razem z tronem, a książę nie zorientowałby się nawet, że nie siedzi już na swoim...- czerń w oczach Graziany zdawała się migotać.
- Zrozumiałem. - pokiwał głową Gaudimedeus, ledwie dostrzegalnie - Każda pomoc musi mieć swoje granice.
- ...jeśli ten, komu pomagamy, nie może urosnąć ponad miarę. Rzecz jedna jeszcze - wczoraj miasto opuścił Roberto Giovanni, zwany Rzeźnikiem, znany jako ogar lub ciche ostrze do wynajęcia dla tych książąt, którzy nie chcą korzystać z usług synów Haqima. Jego statek kotwiczył w Ferrolu ledwie jeden dzień, sam Roberto odwiedził Labrerę i zabrał z jego siedziby klatki. Klatki wysokości rosłego męża. Zapewne to zbieg okoliczności - uniosła palec. - Ale było ich dziesięć. Książę kazał dla statku Giovanniego podnieść łańcuch grodzący wejście do portu. A nie uczynił tego nawet dla swej drogiej siostry.
- Dziesięć. - popatrzył uważnie i powtórzył, jak w transie - Dziesięć...
Przeszedł parę kroków w jedną stronę, a potem z powrotem. Powoli, przypominający jak zazwyczaj brodzącą w wodzie czaplę.
- Gdyby tak wiedzieć o tej rzeczy coś więcej...- trwał w zamyśleniu - ...ale niełatwo o język tak blisko Księcia. Zapewne...Tylko Nosferatu zatem...
- Z Trędowatymi łączy nas obecnie pewien cichy, nazwijmy to: pakt. Najlepiej, byś mówił bezpośrednio z Salome. Obecnie udała się do siedziby rodu da Cunha, ale spodziewam się jej na balu. Bądź jednakże ostrożny. Żadne umowy nie są wieczne, a nigdy nie możesz być pewien, komu zostanie powtórzone słowo, które wyszeptałeś w obecności Nosferatu.
- To prawda. - zgodził się - Spróbuję jednak, jeśli będę tylko miał ku temu sprzyjającą okazję. Rzecz zdaje się ważna, obaczym zatem jak poważnie pakt ów Trędowaci traktują. Jeśli nawet nie w imię paktu, to może i tak po prostu wymienią cenę.

A co u Ciebie, droga Graziano...? O to nie musiał pytać. Wystarczyło obserwować. Była zmartwiona, choć nie dawała tego po sobie poznać. Odwiedziny zelockiego przywódcy dały jej wyraźnie w kość. Była też zmęczona i to już widać. Pracowała usilnie nad odkryciem źródła zarazy i lekiem, ale na razie bez efektów. Patrzył na błyszczące butle krótko, ale jednak odrobinę za długo.
-Robię wszystko co mogę...- odgadła bystro o czym myśli jej były uczeń - ale moja praca to nie żadna nauka, lecz... zgadywanie, z nadzieją, że trafi wreszcie na właściwy trop. Tymczasem ludzie umierają, a wybuch zachorowań dopiero przed wami, tak samo jak panika, która nieodłącznie wiąże się z epidemiami.
- Chaos...- mruknął astrolog, takim tonem jakby mówił o swoim śmiertelnym wrogu. W jej obecności nie musiał udawać, Graziana jako jedna z nielicznych wiedziała jak wielką wagę dla Gaudimedeusa ma porządek. Czasem myślała nawet, że to jest prawdziwą przyczyną dla której Manuel stał się Tremere, przyczyną która przesłaniała nawet inną a prawdziwie potężną, pociągiem do wiedzy tajemnej będącą.
- Czy mogę jakoś pomóc w twoich badaniach? - spytał.
- Gdybym wiedziała, w jaki sposób wywołano zarazę, byłoby mi łatwiej. Podejrzewam, że to sztuka mędrców kapadockich, jednak to tylko podejrzenia. Nie kłopocz się tym, chyba że trafisz wprost na możliwe rozwiązanie. Masz co czynić.

Gaudimedeus podszedł bliżej. Położył powoli dłoń na ramieniu Mendozy. Nawet przez tkaninę czuć było ciepło bijące od wewnętrznej części dłoni. Ciepło, a nawet gorąco. Na palcu zalśniła obrączka.
- Graziano...- powiedział głośno - ...wiem, że to trudny czas. Możesz jednak zawsze na mnie liczyć. Mówię...
Zatrzymał się na moment, a ostatni wyraz wypowiedział bardzo powoli.
- Nie mówię tego tylko jako członek Zboru. Nie jako Tremere. - dokończył, pewnie i szybko.

Zbyt panowała nad sobą, by jego słowa odbiły się w jakikolwiek sposób na jej twarzy, ale jej ramię drgnęło pod jego dłonią, potem jej zimne palce otoczyły jego płonącą jak w gorączce prawicę.
- Nie wiesz, na jaki los byś się skazał. Nie wiesz, czy starczyłoby ci sił. Ja wiem, ale nie dopuszczę, byś musiał się mierzyć ze skutkami... moich błędów. Tylko raz zeszłam ze ścieżki lojalności. Jeśli uczynię to powtórnie, zrobię to tak, jak poprzednio. Sama. Nie ciągnąc za sobą nikogo na dno - uśmiechnęła się, i w tym uśmiechu stała się naprawdę piękna, wygładziły się zmarszczki wokół jej ust, oczy rozpaliły się ogniem. - Miłość, Manuelu, jeśli jest nam dana w naszym stanie, zawsze jest trucizną. Jej smak jest słodki, ale zabije cię niechybnie.

Jej wzrok zbłądził na jego dłoń, musnęła szczupłymi palcami obrączkę.
- Odziedziczyłeś błyskotkę po Alim? Mam nadzieję, że bez otoczki, którą jej przypisywał? - w jej głosie zabrzmiała przyjacielska kpina, dobrodusznie pogroziła mu palcem. - Gdy zaczniesz klepać modlitwy i tłumaczyć każde zdarzenie wolą boską, liczba tematów, jakie będziemy mogli poruszyć wspólnie skurczy się nad wyraz dramatycznie.

- Właściwie to ona sama mnie znalazła. - odparł astrolog - A co do dziedzictwa, które ze sobą niesie, to sam nie jestem jeszcze pewien... Na ile zmiany, które we mnie zachodzą, są jej udziałem. O wolną wolę moją się nie kłopocz, tematów nam nie zbraknie. To nikt inny jak sam Święty Tomasz powiedział przecie: “człowiek dla tego samego, że jest istotą rozumną, musi koniecznie posiadać wolna wolę”. Stąd łatwy wniosek, że determinizm, który przeczy moralnej wolności człowieka, nie da się pogodzić ani z rozumną naturą jego, ani z duchowością, i z nieśmiertelnością jego duszy, ani z rozumowym dowodzeniem istnienia Boga. Inna rzecz, przewidywanie milardów przypadków, w jakie rzeczywistość może się rozgałęzić jako bujne drzewo.

Popatrzył na nią takim wzrokiem, że zaczęła podejrzewać iż jego wypowiedziane grobowym tonem słowa są pewnego rodzaju żartem mającym rozładować sytuację.

- Masz więc wiedzę, jaką to moc przypisywał jej Ali...- Gaudimedeus dotknął obrączki, a ton jego znów stał się prawdziwie poważny - Czy nie będzie nietaktem prosić Cię o nią teraz, gdy już obrączka ta trafiła na mój palec? Zwierzęciu nie podobało się wielce, że ją noszę. Zostałem...ostrzeżony.

Brwi Graziany uniosły się do góry jak skrzydła jaskółki, przytknęła dłoń do ust, by po chwili zaśmiać się swobodnym śmiechem, na jaki rzadko pozwalała sobie wobec innych.
- Nie wątpię! Nie wątpię, Manuelu! - machnęła wreszcie lekceważąco ręką. - Niektórzy ci rzekną, że Zwierzęta są tak blisko bestii, że dysponują zwierzęcym właśnie instynktem, który ostrzega ich przed niebezpieczeństwem, tak jak dzwon ogniowy bije na trwogę, gdy w mieście wybuchnie pożar. Ja ci rzeknę, że nie znajdziesz w tym twierdzeniu nic nieprawdziwego. Jednakże Zwierzęta w swym ograniczeniu obawiają się wszystkiego, czego nie rozumieją... a sam dobrze wiesz, jak wiele zjawisk tego świata przerasta ich umysły. Ten ptaszek, którego widziałam w wodzie na twym ramieniu zadziwia mnie swoją troską, niemniej trwoży się niepotrzebnie. Nie sądzę, by ci cokolwiek groziło ze strony tej ozdoby, prócz posądzenia o popieranie Malafreny. Nosił podobną, nie tylko on zresztą. Sama błyskotka nie powinna pokazać ci nic innego prócz tego, co sam nosisz w sobie. To tylko prosta sztuczka. Mówiłam ci już, że Ali chciał jako zapłaty za moje laboratorium pomocy przy odcięciu się od zmysłów. Twierdził, że dźwięki i zapachy mącą mu umysł, nie pozwalają modlić się i pracować. Zgodziłam się. On wykuł pierścień, ja przeprowadziłam rytuał... Ali był zadowolony, twierdził, że gdy nosi obręczkę, jego serce jest teraz bliżej Boga. A jakiś czas później zobaczyłam podobne ozdoby, z tymi samymi słowami, na palcach innych. Nie wiem, czy stworzone w ten sam sposób, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Ali potrafił odtworzyć rytuał... lub stworzyć własny, opierając się na mocy własnej krwi. Mówiłam ci – nie był słabym głupcem. Tylko raz go o to pytałam. Uniknął odpowiedzi, tak jak unika się ciosu. Wspomniał o Golcondzie, raju i drodze przez światło, o łasce Boga, która pozwala na zmianę. Podziękował mi. Gdy zapytałam za co, odparł, że moja ręka i słowa być może odmienią przeznaczenie...

Zamilkła, jej palce skubały haft na sukni.
- To dziwne, bo zawsze był fatalistą, jak ci, którzy poszli za słowami Proroka. Zawsze podkreślał, że woli Boga należy się pokornie poddać i podporządkować. Wiem jedno: bał się. Kiedy o tym mówił, strach przepajał każde włókno jego ciała.
- Strach przed zmianą jest naturalny. Ale też...- zastanawiał się astrolog - skoro obręcz nie ukazuje nic innego prócz tego, co nosi się w sobie...Musiał obawiać się siebie samego.
- Piekło to inni. Również. A może przede wszystkim - rzuciła, odwracając się do swych retort. - Nie sądzę, by tego nie dostrzegał, nawet wiara nie może tak zaślepiać.

Gaudimedeus milczał. Ale dla kogoś, kto znał go tak dobrze, to milczenie było jak kolejna wypowiedź w dyskusji.

- Dlaczego uważasz, że znajduje się tam tylko to, co ja sama tam umieściłam?- zapytała Graziana - Mówiłam ci, że widziałam, że inni nosili podobne ozdoby, a rytuały można powtarzać i... zmieniać. Nie wiem, co ostatecznie nosisz na palcu. Nie wiem, coś ujrzał w domu Rabii za tegoh sprawą. Może twoje własne demony? Twa ptaszyna niewątpliwie spotkała się ze swoimi, dla nas wszystkich nie masz większego potwora ponad żądzę krwi. Gdy Bestia zaczyna spoglądać przez twe oczy i kierować twym ciałem, nie ma ratunku ani odwrotu. Mimo tego, coś sprawiło, że to dziecko stawiło jej czoła i wygrało - Graziana podniosła oczy znad stołu, na którym ucierała w moździerzu czerwonawy minerał. - A ty? - zapytała poważnie. - Czy możesz rzec, że wygrałeś ze swymi demonami?

Trwał nieruchomy. Po chwili poruszyła się tylko głowa, gdy popatrzył na Grazianę. W jego oczach była tajemnica, tajemnica której nie znała. Być może to jest cena za to, że przestał już być moim uczniem...

- Nie. - odparł równie poważnym tonem Gaudimedeus. - Nie mogę.




* * *



Estobar zwany “Kulawcem” przeżywał jednocześnie ekscytację jak i irracjonalny strach. Powodem była niespodziewana wizyta możnego gościa na jego straganie, wizyta właściwie już prawie po zamknięciu stoiska: było już po zmierzchu i gdyby nie zamarudził z zamknięciem, pewnie problemu by nie było. A tak, był. No bo po co właściwie ktoś taki jak ta postać w czerni zjawia się tutaj, w miejscu którego klientelę stanowią wyłącznie rzemieślnicy oraz zwykli chłopi.

Astrolog...? Co tu robi?! Ktoś, kto jest równie ważny i możny co ceniony medyk. W dodatku, ten słynny, co bywa na dworze. Przecież nie przyszedł tu po wiadro, do cholery. Albo po narzędzia. Czego ode mnie chce?! To może oznaczać tylko kłopoty...I dlaczego milczy?!!! Zamyślony conajmniej, jakby wspominał wizytę w burdelu! Odezwać się, czy nie odezwać...?!

Za lustrami oczu płynie jeszcze ostatnie wspomnienie.
- Zatem, do zobaczenia na balu, Graziano. - kłania się Gaudimedeus. Jak zawsze, głęboko i z szacunkiem. - Zająłem dziś i tak wiele cennego twego czasu, a i ja mam jeszcze sprawunki w grodzie zanim zacznie się uroczystość.
Ona dotyka lekko palcami jego skroni.
- Zawsze jesteś u mnie najmilszym gościem, i nigdy nie będę żałować żadnej chwili. Bądź ostrożny, Manuelu. Spotkamy się na balu...


- Jaśnie panie...- Kulawiec odważył się wreszcie, podkuśtykał bliżej, zamiatając strachliwie pył czapką -...raczcie wybaczyć, że przerywam...Czy mogę jakoś...W czymś...
Astrolog popatrzył na niego. Estobar zatonął, niczym galeon z opowieści Graziany osuwał się coraz głębiej w czarną otchłań, gdzie czekał na niego tylko głos...Słowa płynęły, człowiek słuchał.

- Tam to właśnie odbiorę to, co dla mnie przyniesiesz. Tam, i tylko tam. Nie wcześniej, nie później niż jak powiedziałem. A potem wrócisz do domu i zapomnisz, że kiedykolwiek mnie oglądałeś.
- Tak, panie.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 31-05-2011 o 13:18.
arm1tage jest offline