Wątek: Psy Wojny
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2011, 15:30   #38
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie wiadomo co myślał sobie Biehler, porzucając przydzielonych mu ludzi. Może zwyczajnie nie nadawał się i nie chciał być dowódcą. Zamiast tego, wraz tylko z jednym człowiekiem pognał na wzgórze, doskonale widoczny dla walczących po obu stronach. Zrobiło się już prawie całkiem ciemno i możliwe, że to właśnie na to liczył, tylko, że zmierzch nie był jeszcze pełny, a noc wcale nie zapowiadała się zupełnie czarna. Tak czy inaczej, kapral szybko zniknął ludziom z oczu, ale wcale nie oznaczało to końca zadań strzelczej kawalerii, a tylko jej początek.
Nie dało się bowiem ukryć, że trzydziestu rozproszonych ludzi za diabła nie słyszało co krzyczał Siedlicz do Biehlera. Mogli się tylko domyślać, a wiadomo jak to było z domysłami. Konni łucznicy, doświadczeni wojacy, od razu dołączyli do sierżanta i jego rajtarii. Nie mieli jednakowej taktyki, dlatego krążyli na granicy strzału, posyłając pocisk za pociskiem. Koczownicy od razu odjechali od pozostałych, zajeżdżając orki bezpośrednio od wschodu, ale tam już między namiotami pojawiały się potężni berserkerowie. Ludzie nie mieli doświadczenia z tym przeciwnikiem, podjechali zdecydowanie za blisko i przywitał ich rój strzał, bez problemu ściągający ich z siodeł. Zdemoralizowani zawrócili i od tamtej chwili trzymali się z daleka, a ich pociski ledwo dosięgały celów. Strzelcy konni radzili sobie jeszcze gorzej. Nie potrafili dotrzymać kroku lekkim strzelcom ani rajtarii, więc tylko raz podjechali bliżej, oddając salwę i tracąc przy okazji jednego człowieka, trafionego z łuku przez dzikiego. Później nie wiedząc co zrobić, trzymali się w sporym oddaleniu.

Rajtaria radziła sobie lepiej, choć nawet ich sprawność nie mogła zapobiec stratom. Pistolety miały krótki zasięg i ich efektywność była duża tylko w przypadku ataku bezpośrednio na gobliny i mniejsze orki, które zaraz po pierwszej salwie zrejterowały do lasu, mniej więcej prosto na Biehlera, którego plecy mignęły jeszcze Siedliczowi. Jazda zawróciła, widząc jeszcze, jak z dzikimi orkami ścierają się koczownicy, ponosząc mniej więcej tyle samo strat, co sami zadając. Nieliczni już bardzo wyprzedzili po chwili przeładowujących rajtarów, którzy zawrócili i uderzyli jeszcze raz, tym razem w liczniejszego i groźniejszego przeciwnika. Salwa zgrała się z rojem strzał, z których niektóre niestety trafiły, uszczuplając oddział. Kule pistoletów także trafiały, ale ani one, ani huk, ani dym, nie były w stanie przestraszyć berserkerów. Dwieście orków pędziło na złamanie karków, z powodzeniem całkiem goniąc jazdę, mającą niejakie problemy na grząskim gruncie. Dogonić nie mogli, ale i manewry utrudniali swoją niesamowitą prędkością. Część z nich już odrzuciła łuki, dobywając włóczni i toporów.
I ryczeli tak wściekle, że słyszała ich doskonale ustawiona na wzgórzu piechota.

Biehler w tym czasie zdał sobie sprawę, że popełnił paskudny błąd. Tu nie było miejsca na zwiady, a całkiem gęsty las ukrywał zielonych. Jeszcze podczas rozmowy z kompanem, kilku z nich wychynęło z krzaków, zupełnie ich zaskakując. Pierwszego ściął sam, drugiego nadział na miecz jego człowiek. Ale potem był już tylko wrzask i kolejne nadciągające gobliny, a zaraz za nimi orki. Spięli konie, wyrywając się z kotła, ale było już za późno. Kompan oberwał w plecy, a koń poniósł go daleko do przodu. Sam Biehler pogonić za nim nie mógł, bowiem jego wierzchowiec oberwał najpierw jedną, a potem jeszcze dwoma strzałami. Stanął dęba, a potem przewrócił się na bok i kapral musiał mocno się wytężyć, aby zeskoczyć bez szwanku. A chwilę później nadbiegło kilka goblinów, dostrzegając swoją przewagę i szansę. Pierwszy cios odbił, drugiemu ściął pół głowy, ale włócznia trzeciego zahaczyła go w bok. A przecież nadbiegali następni...

Wagner i Schnitze obserwowali podchody na równinie. Wydawało się, że jazda nawet nie musiała zachęcać orków, które biegły szybko. Ale biegły też zupełnie rozproszone, przez co wydawało się, że jest ich jeszcze więcej, niż było faktycznie. Niestety linie ustawionej na trakcie piechoty wyglądały przy tym także na bardzo krótkie. Opierały się o drzewa, ale przecież sam las nie przeszkadzał zbytnio w szarży ich przeciwnikom, a pewnym było, ze jeśli nie zacieśnią szyków to wyjdą im także na flanki a może nawet plecy.
Weterani stali spokojnie, z determinacją wymalowaną na twarzach. Brali z nich przykład pozostali regularni, przynajmniej na razie zachowując pełen spokój, choć wpatrywali się uporczywie w łąki przed nimi. Gorzej było z chłopstwem. Kręcili się i spoglądali na towarzyszy, wyglądając jakby mieli uciec przy najmniejszej oznace strachu u kogokolwiek. Trzymali ich tu jeszcze cywile, wśród których prawie wszyscy mieli rodziny i znajomych. Ich mogli bronić. Tylko pytanie jak długo?
Zwłaszcza, że chmury zbierały się coraz ciemniejsze. Kłębiły się nad wzgórzem, gdzie zmrok zasłonił ruchy kilkunastu orków. Zrywał się jednakże wiatr, wzmagała wilgoć. Pojawiła się nawet lekka mżawka.
I nagle niebo rozjaśniła błyskawica, a głowy wypełnił huk. Walnęło w sam wierzchołek wzgórza, na którego szczycie coś jeszcze jaśniało przez chwilę. Wśród chłopów rozbrzmiały przestraszone głosy.
- Magya, jak nic...
- Co my możem...
- Upieką nas żywcem!
- Trzeba za wzgórze... między drzewa...!
 
Sekal jest offline