Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2011, 15:53   #47
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wyspa była nasza. Czuliśmy to całą czwórką. Ja, Franky, Miranda, a także Bruce. Mimo iż skrywała przed nami wiele infantylnych tajemnic związanych z grotami na nabrzeżu, oraz porastającym jej większość ciemnym lasem, tajemnice te były na swój sposób tak samo nasze. I choć nie zawsze się zgadzaliśmy, to właśnie to nas łączyło.

W największej mierze zawdzięczaliśmy to Frankiemu. Najstarszy syn Zacka Foormana był świetnym mediatorem między mną, a tym gamoniem Bruce'm. Nie to, żebym miał coś osobistego przeciwko Bruce'owi. Poćwicz po prostu zawsze był taki sztywny i jak coś mu nie pasowało to chciał się bić. Na młodszakach się to najbardziej odbijało, bo wśród nich mało kto mógł mu podskoczyć. Może to mnie w nim denerwowało? A może też to, że Miranda miała mnie za kumpla tak samo jak jego? Ciężko stwierdzić. W każdym razie nie raz Franky musiał interweniować, gdy doprowadzałem Poćwicza do wściekłości. A potem wyjechałem i przestało mieć to znaczenie. Ale pamiętam doskonale jak wtedy siedzieliśmy w wakacje na Kłach. Tych wysuniętych głęboko w morze kamieniach gdzie popijaliśmy podgrandzony Jeremiashowi cydr jabłkowy. No co tu dużo mówić, było klawo. Nieśpiesznie. Wiedzieliśmy, że zawsze będziemy mogli tu wpadać. Świetne wrażenie, mówię Wam. Czegoś co się liczy i co będzie trwać zawsze. Nieopisane. Poszło w niepamięć kilka lat później.


***

Oczarowanie w kilku chwilach prysło niczym brudna bańka powietrza unosząca się na smaganych deszczem kałużach. Anioł wstał samodzielnie i… właściwie tyle. Obserwujący ich Norman nie bardzo rozumiał co ta reakcja ma właściwie oznaczać i rozczarowany cokolwiek przyglądał się im dalej. Anioł zaś podniósłszy się na równe nogi zwyczajnie odszedł z powrotem w kierunku Pirackiego Skarbu leśną uliczką prowadzącą ku morzu. Z charyzmatycznego spojrzenia skrzywdzonych oczu, które go tak urzekły jeszcze chwilę temu, nie zostało niemal nic. Zwierzęcy magnetyzm spłynął wraz z masą podkładu i tuszu tonąc w błotnistym podłożu, a nieodmiennie przecież piękna kobieta z jakimś takim cielęcym spokojem zignorowała go całkowicie i odwróciła się plecami.
Dwójka towarzyszących jej mężczyzn niczym dwóch posępnych hrabiów Orloków z kinematograficznej inscenizacji Stokera, o której czytał ostatnio w Bostonie, podążyła bez słowa za nią.

Miastowi…

Westchnął i spojrzał w górę na ciemne zacinające rzęsistym deszczem niebo. Nie było sensu dłużej tu pozostawać. Nic formalnie nie zaszło. A to co mogło się stać, to już pozostawało sprawą Bruce’a. Zresztą Norman nie przypominał sobie, żeby obecny konstabl bił dziewczyny. Równie dobrze mógł coś powiedzieć głupiego, co już owszem nawet często mu się przytrafiało, i tym ją sprowokować. Dalszy scenariusz łatwo rozgryźć. Jakiś atak histerii, zbyt bliski kontakt i urażona duma gotowa. Banał...
Ale i tak byli dziwni. Zbyt dziwni jak na jego gust. Oby nie przysporzyli szkody komuś bardziej zacnemu niż Wright.

Zajrzał raz jeszcze przez okno wejściowe domu Bruce'a. Odruch. Bezpodstawny właściwie. Ale i nieszkodliwy. Wręcz praktyczny...

Smycz, posłanie, filcowe kapcie... na podłodze sucho. Gdzie ty się szlajasz w taką pogodę Poćwicz... Smycz całkiem gruba. Pokaźny piesek. Parapet okna zakurzony. No tak... Z babami nigdy nie miałeś łatwo.
Kącik ust Normana lekko drgnął. Kto by pomyślał, że nawet tego gamonia fajnie powspominać.

Ruszył z powrotem do knajpy Virgilla.

To czego sobie nie przypominał za to, to fakt że las za czasów jego młodości był taki… obcy. Wręcz nieprzyjazny i jakiś taki… wrogi. Ale lat z drugiej strony trochę przecież minęło. Jak się ktoś zdąży przyzwyczaić do miejskiego środowiska i wszechobecnych ludzi to potem byle skwer w czasie burzy może napawać niepokojem… Ale to i tak dziwny niepokój. Kolejne do kolekcji złych i dziwnych przeczuć jakie miał od opuszczenia ciężarówki Reda…

***

Strząsnął z przesiąkniętej taniej marynarki nadmiar wilgoci i starł z włosów wodę gdy w końcu i on dotarł do hoteliku. Nieznajomi już tu byli.
Gdy kobieta ruszyła ze swoim kubkiem herbaty na górę, odezwał się do właściciela tawerny, który zaoferował mu pokój na potrzebę przebrania się.
- Nie trzeba panie Samuelu – odparł pogodnie usłyszawszy dobrą wiadomość o ojcu - Od deszczu nikt się jeszcze u nas przecież nie rozpuścił. A i pomoc tacie przy kei pewnie się przyda w tę pogodę. Tylko jakby mi pan mógł bagaż przechować to bym był zobowiązany. Przyjdę po niego później.
I to rzekłszy oddał niedopity do końca kubek z herbatą i skierował do wyjścia, by pójść prosto do doku. Rozejrzał się jeszcze za swoim sztormiakiem, ale jeden rzut oka wystarczył by stwierdzić, że przynajmniej w najbliższym czasie go nie odzyska.
- A i pożyczę Pana sztormiak - rzekł prędko zabierając z wieszaka znoszoną już kurtkę i nie czekając na odpowiedź otworzył drzwi wyjściowe. Naprawdę chciał już zobaczyć ojca... - Oddam wpadając po rzeczy!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 31-05-2011 o 17:51.
Marrrt jest offline