Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2011, 14:02   #110
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Część 1

Obrazy... tyle po każdym pozostaje. Malunki dawnej chwały.
Nawet nieśmiertelni, zmieniają się z czasem przygnieceni brzemieniem wieków i zmuszani przez ludzkość biegnącą na ślepo w przyszłość. Może śmierć jest jednak darem?
Nie pozwala zatrzymać się w miejscu, wymusza kolejne zmiany i postęp?
Takież to myśli nachodziły Giordano, gdy przemierzał twierdzę prowadzony przez Miecznika.
Wspomniał o niektórych obrazach, przy zdobyciu których asystował, jednakże obaj przybyli tu dla dwóch konkretnych malunków.
Mehmed syn Micheasza i Diego Kalikst Malafrena. Zelota przyglądał się obu i oceniał w myślach zachowanie towarzyszącego mu Gangrela. Trzeba przyznać, że ironią losu stało się to, że doradca wzbudzał więcej emocji, niż sam pokonany książę.
A może Lasombra był tylko pionkiem w dłoniach Kapadocjanina?
Czy miało to teraz znaczenie?
-To nie malunki, a trofea raczej. Jak głowy zwierząt zawieszone nad kominkiem.- w głosie Zeloty nie było słychać odrazy, a ironię jedynie.-Cóż... może chciała zapamiętać, to zwycięstwo. Gdy inni chcą zapomnieć.
Prawe oko Gangrela przesłoniła wpierw przezroczysta, potem zwykła, ludzka powieka, a Giordano wbrew sobie wzdrygnął się od tego gestu, choć wiedział, że Miecznik tylko mrugnął do niego z przyjacielską kpiną.
- Słyszałem, że wy, Włosi, wielce się w kobiecych sercach wyznajecie, ale żem wiary do tej pory nie dawał... - ostatnie słowa Gangrela utonęły w chichocie, który odbijał się dziwnym echem po niszach i zakamarkach sali wieczernej Oka Zachodu.

Zelota przez chwilę zastanawiał się jak zareagować na te słowa. Ostatecznie uśmiechnął się i spytał.-Z czyjej ręki zginęli Mechmed i Diego Kalikst Malafrena ?
- Mehmed chronił księcia do ostatniej chwili, on stanął przeciwko Cykadzie. Ona też go pokonała, i przypięła sobie potem jego głowę do siodła. Ale gdyśmy drzwi wyrąbali, za którymi Malafrena się skrył, pani cofnęła się i przepuściła Labrerę w progu. Musi być, że uzgodnione mieli zawczasu. Zazwyczaj o każdą drobnostkę zrazu się szarpią jak dzikie psy.- Miecznik udzielił dość wyczerpującej wypowiedzi, co zresztą ucieszyło di Strazzę. Bowiem cały Ferrol wydawał się być naznaczony tamtymi wydarzeniami, a on... wszak obcy na tej ziemi, potrzebował tej wiedzy, jeśli miał zrozumieć decyzje i reakcje tutejszych wampirów. Zastanawiał się nad Alim i nad jego „pokutą”. I z tych myśli zrodziło się kolejne pytanie.- Co takiego godnego wstydu wydarzyło się tamtej nocy?
Oczy Gangrela pociemniały, jakby za nimi jak czarny obłok skrywający oblicze księżyca przemknęła jakieś złe wspomnienie.
- A czyjego wstydu? O kogo ci chodzi? - burknął po raz pierwszy odpychająco, choć zaraz zmitygował się i osłodził ton. - Zrozum, Giordano, myśmy tam nie szli na obcych, jak co poniektórzy chcą ci wcisnąć. Oni wszyscy żyli między nami, i Zeloci, twój klan, i moryskowie, których wzięli pod pieczę. Nie da się oddzielić, kto przyjaciel, kto wróg, i wtedy, tam, ta granica też była cienka jak ostrze noża. Malkav Celestin w ostatniej chwili przyłączył się do rebelii, puścił z dymem bibliotekę. Rabia, jak głosi plotka, kazała otworzyć bramy, za istnienie ojca kupiła własne. Byłem tam i mordowałem, jak wszyscy, bo tego nie dało się już zatrzymać - wzruszył ramionami. - Nie jestem z tego dumny, ale nie, nie wstydzę się, Zeloto - tym razem przestał mrugać, jego oczy w jednej chwili stały się dziwnie suche, patrzył hardo i nieubłaganie - Mehmeda zastaliśmy w sali, która dawniej służyła w twierdzy za miejsce modlitw, pośród magicznych rysunków krwią poczynionych na posadzce, smród był taki, żem myślał, że zaraza jakaś wybuchła, jak to się zdarza podczas oblężenia, kiedy wiara tłoczy się jak zwierzęta... ale nie. On palił w żarnikach ludzkie paznokcie, Zeloto, w dymach pod sufitem widziałem zarys kadłuba statku, kości przeplatały się z deskami. Potem, w piwnicach, znaleźliśmy trupy. Nie dziesiątki. Setki. Zmasakrowani, z powyrywanymi paznokciami. Nie jestem dumny, bo i nie ma z czego. Ale nie wstydzę się, bo udało się położyć kres czemuś, co było ohydne i złe ponad twoje pojmowanie.

-Opowiedz o tym Mechmedzie. Zali naprawdę był z niego taki potwór?- spytał zaciekawionym tonem głosu Giordano.
Miecznik wykrzywił się koszmarnie, a potem pogardliwie strzyknął rzadką śliną między zębami.
- My tu nie dzieci i każdy ma swoje za uszami. Rabusie Grobów to też nie jest miły klan, ale Mehmed przerastał nas wszystkich o głowę. Cykada nawet mówiła parę razy, że trza by mu łeb upierdolić, bo bydło nam wypłoszy z dziedziny i żreć nie będzie czego. To był potwór, do tego potwór bezkarny, bo cały czas działał pod skrzydłami i z błogosławieństwem księcia. Zeloci w wąwozach opowiadają sobie bajeczki, jak to słodko było za Malafreny. Jakby zapomnieli, skurwysyny. Trawa sprzed pół wieku zawszeć jawi ci się zieleńszą. Pewnie, było bogaciej niż teraz, bo Malafrena napędzał handel i rzemiosło, nikomu bram miasta nie zawierał przed nosem. Wszyscyśmy kładli się spać z pełnymi kałdunami, a przy boku ciążyły nam wypchane sakiewki. Ale teraz nikt nie znajduje poukrywanych po skałach wypatroszonych kobiet. A bywało, żeśmy natrafiali na trupiarnie Mehmeda po parę razy w tygodniu. Nikt nie zaraża umyślnie bydła, by zobaczyć, czy się da i co się stanie... A Mehmed to robił. Załogi nam powymierały, musieliśmy w innych miastach przemocą zaciągać. Przyznał się przy samym księciu, a Malafrena tylko ręką machnął. Jak Cykada się wściekła, to jej pogłówne zapłacił i tyle było książęcej sprawiedliwości. A nie tylko ludzie znikali... Takie to były czasy, Zeloto. Zasypiałeś nażarty i bogaty, ale strachając się o swych ludzi i własny tyłek, czy przypadkiem Mehmed nie upatrzył go sobie na swe kapadockie eksperimenta. Pod koniec uspokoił się trochę, jak się z Malafreną wzięli za budowę galeonu. Tylko trochę jednak, patrząc po tym, cośmy w twierdzy znaleźli. Dobrze, że ten diabeł ziemię gryzie. Szkoda tylko, że nie razem ze swą córką. Gdyby nie ona i jej obietnice, nie miałby Mehmed kogo patroszyć. Obiecywała moryskom schronienie i ziemię, więc zjeżdżali się do niej z całego kraju jak do bezpiecznej przystani. Powiadam ci, sznury ludzi dzień i noc ciągnęły, razem z dobytkiem, babami, dzieciakami i gęsiami w koszykach... co tam, że potem niektórzy gdzieś ginęli... - wzruszył ramionami. - Gdzie indziej przecież wyrzynano wszystkich. Mam jednak nachalne wrażenie, Giordano, że gdzie indziej ich śmierć byłaby jednak krótsza i czystsza.

Brujah skinał głową, jako że on sam za mordowaniem ludzi, be z powodu nie przepadał. A i inną skórę, czy wiarę... nie uważał za powód do ścinania głowy. Trupów wszak nie da się nawrócić na właściwą drogę. Niemniej, delikatny Ali nie pasował mu do Mehmeda i jego machinacji.-Co możesz mi powiedzieć o tym Assamicie Alim, synu Yosufa?

- Mimo wszystko, szkoda tego niewiernego psa. Porządny był z niego płatnerz. Spłukałem się kiedyś doszczętnie na szablę u niego, ale warto było. Szkoda, że się nie postawił, zanim Cykada w szał wpadła. Gdy ktoś jej zaimponuje, bywa, że odpuści. Tyle że trafiła kosa na kamień chyba. Szkoda - powtórzył, choć było widać, że niezbyt się przejmuje. - Ali zawsze był twardy jak skała i uparty jak osioł. Mało kto to rozumiał, łatwo pomylić łagodność ze słabością, co nie? Mów co chcesz, ale mnie się zawsze zdawało, że on gada jakby z sekty był jakiejś, jakby mu ten jego Bóg palcem rozum z wolą zamieszał.

-Wiesz, gdzie znajdowała się jego samotnia?- spytał Brujah.

- Miał kuźnię w Niebla del Valle. Budynek ocalał podczas oblężenia, ale czort tam wie, jak wygląda teraz. Nie łaź tam. Pomordowani moryskowie chodzą nocą między skałami. Wołają krwi. Chcą pomsty.

Idealna kryjówka dla Rabii. Wątpił by taki Rabuś Grobów jak ona, bał się umarłych. A dla Giordano, był to zaczepienia. Teraz pozostało się rozeznać w sytuacji. Wszak letarg Kraba miał wywołać chaos wśród Zwierząt, a to było di Strazzy nie na rękę. Zwłaszcza, gdy planował przekuć tą hałastrę na miecz którym przetnie knowania Hamilkara. Spytał więc. -Który z Gangreli przejął rolę Morza Szczurów? Albo...którzy się szykują do tej roli?
... by wiedzieć kogo chwycić za pysk.
Miecznik uśmiechnął się szeroko.
- Edgar, to bydlę, co się wywinęło od chwytania Cykady. Ten się przymierza, mocny jest, i jak sam widziałeś, ostrożny. Tyle że nie nasz, co i po imieniu poznasz. Ani on jeden z tych, co przed wiekami przyłączyli się do Cykady, ani ich potomek. Przybłęda, ot co, wielkiego miru nie zdobędzie. I są Edredon i Drozd. Bracia. Ci i mir, i siłę, i krzepę w pięści mają. To najważniejsi.
Czyli trzeba będzie ptaszyny przycisnąć, co by poznały swoje miejsce w szeregu. Miejsce za Giordano.
Zelota nie był z ich klanu i był przybłędą. Owszem zdobył sobie pozycję przy boku Cykady i sojusz z Miecznikiem. Choć po prawdzie, miał wrażenie, że Gangrel uważa Brujaha za zwierzątko przynoszące szczęście. Będzie musiał sobie swoją pozycję wywalczyć, ale póki co... niewątpliwie mocne karty w ręce, pokonanie Morza Szczurów, walkę z truposzem, ocalenie Cykady i zdobyte jej względy.
Dość, by Zwierzęta czuły wobec niego respekt.

Kroki...
Gdy tak rozmawiali, osobisty ghul Moshiki, Adan wszedł z kilkoma służącymi. Stary zarządca szedł powoli szurając stopami w charakterystyczny sposób.
Zaczęli zdejmować obrazy, więc Giordano uznał, że nic tu po nich. Co mu Miecznik chciał pokazać, to już pokazał. A Giordano nie był małym dzieckiem by chować obrazy, po to by robić na złość staruszkowi. Wyrósł z takich krotochwil.
Teraz należało się przebrać i... dozbroić. Wrócił więc do komnat miecznika, w których zostawił swój oręż, a także szablę Alego. Nie mógł nie docenić tego oręża, równie użytecznego przeciw śmiertelnym co i wampirów. Co prawda nadal uważał, że na potomków Kaina nadal najlepszą bronią jest zweihander, który swym rozmiarem wzbudza trwogę. Niemniej nie wszędzie da się z nim wejść.
A z gustowną szablą już tak. Uzbrojony w nią i w kord Giordano di Strazza udał się już sam... do lochów. Zamierzał porozmawiać ze sługą Sorela. I przekabacić go na swoją stronę.

Stanęli mu na drodze.
Dowódca straży i kilku strażników.
Nie mógł wejść. Ci czterej śmiertelnicy zagrodzili mu drogę.
Wywołali uśmiech, na jego twarzy. Złowieszczy uśmiech.
Ci śmiertelnicy mieli przekonać się, że nie wchodzenie w drogę Giordano jest kiepskim pomysłem.
Mieli zostać heroldami i rozgłosić jego siłę pomiędzy Zwierzętami Moshiki.
Wilki idą za najsilniejszym w stadzie. Jeśli ludzie Cykady mają pójść za di Strazzą, Giordano musiał pokazać że jest silny, lub przynajmniej że jest nieustraszony do szaleństwa.
Zaatakował. Pięściami i nadludzką siłą. Jego uderzenia niczym ciosy kowalskiego młota spadały na ich brzuchy i szczęki.
Powalał jednego po drugim, zważając by nie uczynić im nadmiernej krzywdy. Mieli wyjść z tej walki boleśnie poobijani, ale... żywi.
Walka trwała krótko, ale była gwałtowna.
A jej śladami były zniszczone sprzęty i nieprzytomni strażnicy.

Zelota kopniakiem wyważył drzwi do lochów, a potem przez otwarte drzwi rzucił dowódcą straży, acz z zadziwiającą delikatnością. Co by poza sińcami większej krzywdy sobie nie zrobił.
-To cię nauczy psi synu, nie sprzeciwiać się ważniejszym od siebie.- rzekł Giordano i wszedł do lochu spokojnym, niemal leniwym krokiem. Rozejrzał się po korytarzu lochów, chwycił za stojące rozklekotane krzesło i ustawił je na wprost celi Hugo Fernandeza.
Usiadł nieco teatralnie przed celą i rzekł obojętnym tonem głosu.- W nieciekawym, żeś położeniu, kapitanie Fernandez. Tak to jest, gdy się gryzie rękę, która karmi. Nie wypada pyskować przeciw osobie, u której się schronienie znalazło.

Fernandez zerwał się na równe nogi z wiązki zgniłej słomy, poskoczył ku kratom i złapałby za pręty, gdyby go łańcuch, w jaki był zakuty, w połowie drogi nie zatrzymał.
- Oto i masz - warknął, wyciągając ku Zelocie skute ręce, kajdany zagrzechotały jak na jakim potępieńcu, oczy miotały gniewne błyski - oto i masz łaskę pani z Oka Zachodu, jej gościnność i schronienie. Oto i masz jej słowo honoru! Z morza wróciwszy, nie zastałem osoby, która mi zleciła poszukiwania. Komu miałem rzec o dziwach, jakiem nalazł, jak nie pani, które mnie łaskawie przyjęła w swój dom w czas zarazy. Jakże miałem jej nie ostrzec? - zapytał gorzko. - Tedy ostrzegłem, według praw gościny najświętszych, poczuwając się do obrony domu, który mnie przyjął, jak swego własnego... Oto i moja zapłata: śmierć dla mych ludzi i lochy dla mnie.

-Łaska pańska bywa kapryśna. A już łaska kobiety zawsze taka jest.- stwierdził obojętnym tonem Zelota. Po czym dodał ponurym tonem.-Gdy ty pływałeś, wiele się zdarzyło na lądzie. Kraba nie ma już między nami. Raniona ciężko Moshika gorętwy dostała, od której czasowo jej rozum odjęło. Ale ma się już lepiej. A co twego położenia...- wskazał dłonią na ręce skute łańcuchem.- Jak to mówią, posłańców złych wieści , czasem karze się za nie... zwłaszcza, gdy mówią o nich nie w porę. I nie komu, co trzeba.
Giordano usiadł wygodniej i spytał.- Tak więc. Na jakież to dziwa natrafiłeś w trakcie swych poszukiwań?

- W dupie mam łaskę babską, co się co miesiąc jak księżyc odmienia! - ryknął Fernandez, a Giordanowi aż ucho przytkało. - W dupie mam jej gorączki i dreszcze! W dupie mam Kraba, pewnie mu twarz zgniotła obcasem i po temu za kapturem się skrywa! - pieklił się, jego twarz przybrała piękny czerwony odcień, zaczynał się też dopiero rozgrzewać, wziął głęboki oddech: - W dupie...

- ... wiele się zmieści - dokończył nostalgiczny głos z sąsiedniej celi. - Moshika z chęcią to sprawdzi, na pal cię nabijając. Jak już sobie zasłużyłeś, to siedź cicho i daj spać w spokoju.

Fernandez łypnął okiem.
- Słuchajcie, panie - zaczął zmienionym głosem. - Może i złe słowa padły z ust moich na twą panią, ale słowa to tylko, przeprosić za nie mogę w każdej chwili, jeśli odzyskam swój statek i ludzi. Jednak ona uwięzić mnie kazała. Tylko to jej rzekłem, com zobaczył. Popłynąłem sprawdzić obszar za Palcem Diabła na północ, na prośbę pierwszej oficer z "Księcia". Baba usłyszała, że tam ponoć statek upiór objawił się... Bzdura, pomyślałem, ale zapłaciła hojnie. Tedy popłynąłem, chłopców rozruszać, łatwy pieniądz zdobyć. Nawet zbytnio nie rozglądałem się, mrzonki to przecie. Widziałem przed sobą na północy wenecki stateczek na falach skakał... to był "La voce della luna", co przypłynął do Ferrolu w ten wieczór, co port w imię zarazy zamkli. Spać polazłem, noc spokojna... Potem sztorm się zerwał. Walczyli my jak bestie, żeby z życiem ujść, a wtedy, nagle, spod powierzchni wody wychynął się statek, statek upiór. Wszyscyśmy zamarli i modlić się poczęli, liny precz odrzucili. Przeszedł obok nas tak blisko, że gdybym wychylił się, mógłbym burty dotknąć. Żagle miał blade i poszarpane, zdawało mi się, jakby pleśnią pokryte, w kadłubie między deskami coś bielało, po chwili żem pojął, że to kości. Same deski zdawały się jakby łuską pokryte... - Fernandez wytrzeszczył oczy w przerażeniu - ale to były paznokcie. Ludzkie paznokcie, setki tysięcy...cuchnął jak grób. Na pokładzie miał trony jakby królewskie, z kości poczynione, na nich herby jakoweś przedziwne. Za sterem stał młodzieniec z czerwonym znamieniem na twarzy, a dwóch z mężów na pokładzie rozpoznałem - widziałem ich na portretach, gdy mi pani Moshika artefakty swych przodków pokazywała...

Giordano skrzywił się słysząc słowa “twa pani”... owszem więzy krwi sprawiały, że czuł do Aurany silne przywiązanie. Ale te więzy nie zmieniły dzikiego psa w salonowego pudla. Przymrużył oczy wsłuchując się w te słowa i skupiając spojrzenie na twarzy mężczyzny. Nie wydawał się kłamać, acz... jego opowieść była niedorzeczna. Mehmed powrócił do nieżycia? Splótł dłonie razem i rzekł spokojnym tonem głosu.- Kraba usiekł sługa Rabii, nieboszczyk który powstał z grobu i ranił go mieczem trupim jadem pokrytym. Wczoraj Moshika napadła na jej posiadłość i spaliła ją do szczętu. Samej Rabii jednakże nie ujęła. Ten okręt, mógł należeć do niej. A ludzie na jego pokładzie, dobrani pod względem postawy i wyglądu, by... przypominać tych umarłych, co by trwogę wzbudzać.-

Fernandez stał tak daleko, jak pozwalała mu długość łańcucha. Dłonie - duże i mocarne jak na kogoś tak mikrej postury - zaciskały się bezsilnie w pięści. Przez chwilę przez twarz kapitana przemknęło zdziwienie i niezrozumienie jakby, by po chwili jego twarz przybrała poważny wyraz. Oczy Fernandeza błyszczały w świetle pochodni - bystre i czujne, wbite nieruchomo spojrzeniem w twarz Włocha.
Giordano zaskoczyło go zachowanie Fernandeza. Niezrozumienie sytuacji, którą podwładny Sorela powinien pojmować. Z drugiej strony... Może przecenił wtajemniczenie kapitana w sprawy wampirów?
Z drugiej strony to by tłumaczyło jego zachowanie.
Co mógł uczynić? Zdradził tajemnice Maskarady, choć nieumyślnie. Jednakże błąd trzeba było naprawić.
Spoglądał na kapitana, szkoda zabić takiego człowieka. Uczynić go wampirem? Szalony pomysł i ryzykowny, ale... Giordano sam został oszukany, niemalże zmuszony do zamiany w wampira. Nie mógł więc zrobić tego komuś innemu. Jednakże... mógł uczynić Fernandeza swoim ghulem. Odbierze mu nieco swobody, ale... przynajmniej nie pozwoli gnić w tym więzieniu. I Giordano nie będzie zmuszony go zabić.

Nie miał powodu, by nie wierzyć temu mężczyźnie. Wydawał się mówić szczerze.
-Statek którego byłeś kapitanem, należał do Sorela. Może przekonam Cykadę, że teraz więc należy do mnie wraz z załogą. I...- zamyślił się.- zobaczę czy zdołam cię stąd uwolnić.
Spojrzał w oczy Fernandeza. Kapitanowi twarz stężała, gdy padło miano Sorela, nie rzekł jednak nic. Nie było w nim strachu ani rozpaczy, tylko czujność i napięcie kogoś, kto ma świadomość, iż ważą się jego losy.
- Wyglądasz na człeka śmiałego. Nie bałbyś się stanąć przeciw diabłu?

Fernandez opuścił skute dłonie i zasadziłby kciuki za pas zawadiackim, kapitańskim gestem, jednak ktoś mu ten pas zdążył zedrzeć przed wtrąceniem do ciemnicy. Zamiast tego wybuchnął więc śmiechem, krótkim i szorstkim.
- Od czwartego roku życia schodzę na ląd rzadziej niż co poniektórzy bywają w kościele. Przeżyłem setki sztormów, potyczek i bitew. Piętnaście lat temu na lichym stateczku rozniosłem w pył Ciszę, pewnie słyszałeś o tym piracie. Jej kapitana obwiesiłem na reji bez sądu. Parę dni temu wyszedłem z portu, choć ród Andrade chciał mnie zatrzymać... Schroniłem się w pirackim gnieździe. Widziałem upiora i żyję, panie. Diabły? Ile, za ile i w którym kierunku? - wargi Fernandeza rozciągnęły się w uśmiechu odsłaniając przerzedzone zęby.

-Ile... twoja życie, twoja wierność i twój statek. Pani Moshika może... przypuszczam, że sama wyruszy na poszukiwania statku który zobaczyłeś, prędzej czy później. I wyruszy w więcej niż jeden okręt. I ja również wtedy wyruszę. I wolałbym wyruszyć na własnym okręcie z lojalną wobec mnie załogą. -odparł Giordano spoglądając w oczy Fernandeza. Po czym zmienił temat rozmowy.- To dziwne czasy... zaraza się szerzy, trupy wstają z grobów, statki widma na morzu. Jeszcze czekać tylko ożywienia się działalności inkwizytorów kościelnych... i płonące stosy.
By po chwili znów powrócić, do interesujących ich spraw.- To wszystko. I może łupy z tej wyprawy.
Znów spojrzał na Fernandeza.- Wsadziła cię do loszku, byś nie mógł rozpowiadać co widziałeś i paniki siać w oku Zachodu. Dlatego nie rozpowiadaj o tym nikomu. Język trzymaj za zębami, bo jeśli za ciebie poręczę sam nastawię u niej karku. A jeśli mnie narazisz na kłopoty...-spojrzał na wyważone drzwi i na pobitego kapitana straży.- Mój gniew może byś straszniejszy od gniewu Marii Lucretii.
Oczy kapitana rozbłysły, a jego uśmiech stawał się coraz szerszy w miarę jak Giordano przybliżał swe racje.
- Będę wierny jak kochająca żonka i taktowny jak dworski fircyk - obiecał poważnie, a potem z uśmiechem wyciągnął przed siebie skute ręce i zagrzechotał pytająco kajdanami, a Giordano zyskał smutną pewność, że nie zdobył sobie jeszcze Hugo Fernandeza. Kapitan obiecałby mu złote góry i zaprzedał duszę samemu diabłu, byle wydostać się z lochu.
-„Na pewno będziesz duszyczko, bardziej wierny niż ci się zdaje.”- pomyślał di Strazza, mając już konkretne plany wobec niego. Uwolnił go z kajdan i z celi, korzystając z kluczy dowódcy straży. Zapewne byłby w stanie wyważyć kraty, ale... wolał odpuścić sobie kolejne popisy.
Fernandez zadeklarował lojalność, ale... wydawał się fałszywy w tych deklaracjach. A i jego ucieczka z Ferrolu świadczyła, że nie jest specjalnie wierny Sorelowi.
Ale to się miało zmienić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-06-2011 o 14:05.
abishai jest offline