Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2011, 14:06   #111
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Część 2

Giordano wyszedł z loszku i krzyknął do pierwszego napotkanego sługi, by przyniósł mu wina i przyprawy. Wkrótce wrócił na dół z dwoma kielichami wypełnionymi winem i nie tylko... do obu nalał trochę swej krwi. I jej zapach zabił przyprawami. Wszak trzeba było opić przymierze. Oba kielichy podał Hugo, by ten wybrał swój. Co tak naprawdę nie miało wszak znaczenia.
Gdy wypity napój zaczął wpływać na Hugo, di Strazza wydał pierwsze rozkazy swemu ghulowi.
Miał udać się na swój statek i tam czekać na niego. I dopilnować, by każdy „kapitan” Cykady łasy na nową jednostkę, dowiedział się że statek Ferndenza jest pod protekcją di Strazzy.
Gdy Hugo wyszedł, Giordano podszedł do drugiego więźnia. Mimowolnego świadka ich rozmowy.
W sąsiedniej celi siedział bowiem sobie jakiś brodaty, ciemnolicy mężczyzna . Brodę i zarost ma równiutki pomimo ogólnej nędzy i rozpaczy, i gnijącej przyodziewy spadającej z grzbietu.
Zapytany zaś: "za co siedzisz w loszku" odpowiedział, że sprawiedliwie i w zgodzie z prawem wszelkim. Tu zrobiwszy efektowną pauzę, dodał po chwili, że za włóczęgostwo siedzi.
Giordano skinął głową, ale mu nie uwierzył.
Giordano długo milczał coś rozważając i powiedział tylko.- Zobaczę co da się z tym zrobić.
-Dzięki ci, łaskawy i szlachetny panie – odpowiedź padła takim tonem, że ciężko rozróżnić, czy jest wdzięczny, czy sobie kpi. W sumie zapewne i jedno i drugie. Co też Giordana nie zdziwiło.
I Brujah opuścił loszek, załatwiwszy w nim wszystkie swe sprawy.

Nie spotkał Cykady tam gdzie się spodziewał. Wieża była zamknięta na głucho, a dalsze poszukiwania zaprowadziły Brujaha na przystań Oka Zachodu.
Stała tam... Ubrana w strój męski, drobna kobieca sylwetka. Nie widać było po niej setek lat nieżycia, setek wspomnień, żalu i bólu. Uzbrojona w krótki miecz i czekan, pani morze... Cykada.
Mógł ją podziwiać, jak piękny obrazek. Bowiem była dzika i nieujarzmiona, jak on sam.
Nie nadawali się na poddanych. Ani ona, ani on. Za uparci, za buntowniczy.
Giordano uśmiechnął się spoglądając na nią. Wiedział, że jakkolwiek będą silne łączące ich więzy krwi, nie zduszą w nich prawdziwej natury. To będzie więc trudny związek. Niemniej, czy warto wchodzić do spokojnej i leniwej rzeki, wiedząc że będzie się tkwiło w jej nurcie latami?
Giordano by tak nie mógł. Cokolwiek się wydarzy pomiędzy nim, a Auraną, nie będzie w tym ni spokoju, ni uśpienia, ni nudy. Nawet jeśli taka więź przyczyni się do jego krótszego żywota, to czyż nie warto dla niej zaryzykować? Di Strazza wszak nieraz przeciwstawiał się nurtowi rzeki.
Spojrzenie wędrowało po niej. Pewne sprawy umarły wraz z jego dziennym życiem. Ale uwielbienie kobiecego piękna bynajmniej nie. Był włochem i estetą przez to. A mimo naznaczenia wewnętrzną Bestią, Cykada nadal była urokliwa. Kusiło go by dotknąć jej twarzy, odgarnąć z jej lica niesforne kosmyki. Ale zdusił w sobie tą pokusę. Nie czas i miejsce na to... zwłaszcza po tym, co uczynił w lochach. A o czym musiał się z nią rozmówić.
Podszedł do niej i spytał.- Wypływasz gdzieś Aurano?

Palec wiatru dotknął jej włosów, poderwał jasne pasma do góry. Odwróciła się opierając dłonie o obciążony bronią pas. Usta ściągnęła w gniewnym grymasie, przymrużone oczy błyszczały jak ślepia przyczajonego rysia. Gardło Giordana ścisnął niewysłowiony niepokój, uczucie, że coś jest nie tak wędrowało po jego kręgosłupie setkami zimnych odnóży. Nie, nie dlatego, że rozgniewał ją, wkraczając znowu pomiędzy nią a morze, przerywając pełne zadumy i tęsknoty, choć chyba przyjemne rozmyślania. Jej gniew był krótki jak błysk spadającej gwiazdy, już przemknął po nieboskłonie jej twarzy i zagasł, już rozjaśniła się w uśmiechu, wyciągnęła dłoń i przeciągnęła paznokciem po jego ustach.

To nie to.

- A tak - oblizała rozdwojonym językiem spierzchnięte od wiatru wargi. - A tak, wypływam. Jak spotkasz małego Damaso, rzeknij mu ode mnie, że nie ma siły, by zatrzymać mnie na lądzie.

To również nie to. Giordano co prawda pierwszy raz usłyszał, że książę zakazał Cykadzie wypływania, ale nie dziwiło go ani trochę, że potężna i samowolna pani Zwierząt słucha księcia tylko wtedy, gdy jest to po jej myśli.

To nie to. Giordano zaczynał się obawiać, że za chwilę Cykada postawi stopę na pokładzie, każe rozwinąć żagle, może pomacha mu na pożegnanie, a może i nie... ale odpłynie, wkroczy do świata, którego nie pojmował, by już nigdy nie wrócić. Wymknie mu się z ramion i nigdy już jej nie zobaczy.

- Piękna, co? - zapytała, w jej głosie zadźwięczała duma.

Giordano kiepsko wyznawał się statkach. "Srebrnooka" była dla niego... takim samym statkiem jak dziesiątki innych. Odróżniały się tylko imionami i galionami na dziobie, na ogół będącymi swobodnymi wariacjami na temat nagiej kobiety. Galion statku Cykady według wysmakowanego gustu Włocha był nadzwyczajnie paskudny. Nie chodziło tu tylko o zaburzone proporcje, twarz kobiety była wykrzywiona w diabelskim grymasie i po prostu szpetna, ręce rozczapierzone jak szpony, piersi wisiały smętnie jak puste sakiewki, a poniżej pępka kłębiły się wężowe sploty.

- O, nie podoba ci się - zauważyła raczej niż zapytała. - Szkoda, bo to ja podobno, a przynajmniej rzemieślnik tak twierdził - jej sepleniący głos stał się zduszony od powstrzymywanego śmiechu. - Kupiłam, bo dostrzegam uderzające podobieństwo... od pasa w dół.

Giordano uśmiechnął się i rzekł.- Za mało dotąd było okazji, by... porównać tamte rejony twego ciała.-
Spojrzał w górę na figurę, być może nawet będą odbiciem obecnej natury Cykady. Była potworem, lecz powstałym poprzez klątwę wampirzą. Poprzez setki lat życia pośród bestii. Bo czyż ten uśmiech, ta żartobliwa natura nie były tym śladem Aurany... Celtki sprzed wieków.
-A więc wypływasz.- uśmiechnął Giordano spoglądając na okręt. Po czym rzekł głośno, bardzo głośno.-Więc i ja z tobą. Zagarnąłem dla tej okazji statek Sorela. Jego kapitana Fernandeza, ghulem uczyniłem. Za dużo wie, a szkoda tak zmyślnego człeka zabijać. Tak więc... płyniesz zmierzyć się z okrętem Kapadocjan?

Brujah udał bowiem, że nie zauważa zbliżającego się ghula. Że nie słyszy szurania stóp cykadowego majordomusa. Nie zamierzał dać też mu satysfakcji i okazji do szeptania do uszka swej pani, przeciw niemu.
Di Strazza nie zamierzał ukrywać swych zbrodni, wszak i tak nie dało by się ich ukryć. Znowu śmiało postawił wszystko na jedną kartę.
- Kapadocjan? To się okaże jeszcze, - prychnęła lekceważąco - ile dodał do tej historii strach. Zresztą, jakby się zdarzyło, z rozkoszą zatłukę Mehmeda po raz drugi - wzruszyła ramionami, a Giordano ponownie poczuł niepokój, jakby tchnęło go przeczucie zbliżającego się kresu. - Mogłabym go zabijać po wielokroć, gdybyś znał to ścierwo, zrozumiałbyś... Polowanie na niego może stać się religią, celem ubarwiającym życie... - rozgadała się, co było do niej tak niepodobne, że Giordano począł podejrzewać, że to nie Kapadocjanin jest powodem, dla którego postanowiła złamać książęcy zakaz.

- Co tam, Adan? - zapytała trzymającego się na uboczu zarządcę.
Ghul przysunął się bliżej, zacisnął zwiędłe usta.
- Poczyniłem według rozkazania, jednakże... ekhm...
- Wysłówże się w końcu!
- Pan di Strazza był łaskaw wypuścić z lochu tego, który miał w nim zgnić...
- Dobrze...

- I? - ponagliła niecierpliwie, gdy milczenie ghula się przedłużało.
Adan stężał, by wreszcie pochylić się w pokłonie.
- Wybacz pani, myślałem...
Machnęła dłonią przed twarzą, jakby odpędzała natrętną muchę.
- Być może nie wrócę dzisiaj. Ściągnij mężczyzn z wiosek i sprowadź więcej psów. Poszedł precz.

- Głupcy - wykrzywiła się nieprzyjemnie, kiedy Adan kolebiąc się zmierzał w stronę schodów prowadzących do twierdzy. - Otaczają mnie głupcy - nie wskazała, kogo konkretnie miała na myśli. Miast tego uśmiechnęła się do Zeloty i objęła go w pasie, wciskając usta w szyję nad obojczykiem. Jej włosy pachniały solą, mokre pasma przykleiły się do twarzy Giordana. Ugryzła go delikatnie, ledwie drasnęła skórę, ale od oplatającej umysł i ciało przyjemności ugięły mu się nogi.
- Ostatni raz - szepnęła mu w ucho wargami wilgotnymi od jego krwi - Ostatni raz wystąpiłeś przeciwko memu słowu. Nie będziesz robił ze mnie idiotki - objęła go mocniej, a Giordano poczuł na plecach delikatny nacisk ostrych pazurów. - Nigdzie nie płyniesz, mój piękny. Nie znasz się na żegludze, pętałbyś się bezcelowo, jeszcze byś głupio zginął, a jesteś zbyt cenny. Zostajesz na lądzie i szukasz śladów Rabii, tak, jak to było ustalone. Po północy spotkamy się u książęcej siostry.

Ciągle go obejmowała, ani razu nie uniosła głosu z szeptu, i dla postronnego obserwatora mogło to wyglądać jak czułe pożegnanie. Jednak z miękkich ust muskających ucho Zeloty płynęły tym razem rozkazy.

-Nie robię z ciebie idiotki. I nie zamierzam robić. - szepnął z lekką irytacją w tonie głosu Giordano.- Chronię cię... Nawet jeśli jesteś starsza ode mnie wieki i silniejsza, to nie znaczy, że nie możesz się potknąć. A Krab spoczywa w morzu. Więc ja go zastępuję.
Spojrzał na morze z gniewem w spojrzeniu. Na morze z którym musiał się nią dzielić, i o nią walczyć.
Tym razem musiał ustąpić, ale kto wie co będzie następnym razem.
Następnym razem...
Objął mocno Cykadę, zaborczo niemal. Po czym odparł potulnym głosem.- Porozmawiam z Damaso, nie ma co otwarcie drażnić jego dumy. Nawet jeśli spotka się z odmową, to trzeba mu coś dorzucić na osłodę. Bądź co bądź, to nasz sojusznik.
Przymknął oczy... Ferrol okazał się zwodniczy. Władza księcia nad miastem, iluzoryczna. Kto naprawdę był władcą tej domeny? Książę? “Żebrzący w tej chwili pod stopami Moshiki”?
Nikt w nim nie rządził. Wampirze klany były rozbite i skłócone, bez przywódcy, który mógłby wziąć ich za pyski. Dla Damaso odmowa Cykady była policzkiem, który okazał jak kruche są podstawy jego tronu.
Znów odezwał się, mówiąc spokojnie.- Porozmawiam z Labrerą, spróbuję załagodzić sprawę. A ty... pamiętaj o obietnicy. Bo jeśli nie przybędziesz, to wyruszę na poszukiwania ciebie.

Milczała przez chwilę, jakby ważąc odpowiedź. Wreszcie parsknęła jak kotka.
- Nie, proszę... - wzniosła oczy do nieba. - to skończy się jak historia tego Greka, jak mu tam... Ottysa? No, nie drżyj tak, myślałby kto, że nie wiadomo co dzieje się... Wolałam już, jak planowałeś mnie zabić - wyszczerzyła zęby. - Wrócę. Tym razem jeszcze.
Zelota uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Wszak nadal walczyli, nadal siłowali się choć nie na miecze, a na wolę i argumenta. Nadal toczyli bój i raz on, raz Cykada była zwyciężczynią.
I musiał ustąpić... tym razem.
Pożegnał się delikatnym pocałunkiem w policzek Gangrelki i ruszył na poszukiwanie Damaso. Z którym rozmowa może być równie trudna, jak z Cykadą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-06-2011 o 17:29.
abishai jest offline