Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2011, 15:49   #26
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Lfert, Fox, Sona, Buckley, Iwanowicz

Oczyszczenie jaskini okupione było stratą w postaci nogi zamaskowanego. Z czego najmniejszą wagę przywiązywał do tego chyba sam poszkodowany, cóż brak piątej klepki czasem okazywał się pomocny. Buckley uparł się by z jego torby podać jeden z dość grubych kołków, gdy w końcu taki otrzymał, zacisnął zęby na podanym mu wcześniej przez Foxa kawałku drewna, i z całej siły wbił sobie kawał drewna w ranę. Resztą obecnych w jaskini mogła tylko patrzeć na ten akt, głupoty czy też skrajnej desperacji, kiwając głowami i klnąc na brak inteligencji co poniektórych. Buckley niemal nie wbił zębów w drewno, jednak kołek został wbity w ranę. Wtedy też, pozostali mogli zaobserwować coś czego nikt nie mógł się spodziewać. Miejsce dookoła kołka zostało zalepione przez kość, która jak pojawiła się tam niemal w magiczny sposób, materia uformowała coś w rodzaju siodełka dla drewnianego kołka, tamując tym samym krwawienie, jak i zapewniając stabilizację nowej „nodze”. Buckley poruszył kilka razy kikutem ocierając pot wywołany bólem, do Luny ta proteza powinna wytrzymać, zaś dzięki swej umiejętności o zakażenie się nie bał. Widać zamaskowany miał kilka sztuczek w zanadrzu.
Borya rozstawił swój szczelny namiot, tak by jak najmniej pyłu dostało się do groty, zaś Sona zgłosił się na ochotnika do pełnienia warty. Chłopak łyknął swoje tabletki i zasiadł na skraju namiotu obserwując przez szczelinę wejście do jaskini.
Wszyscy mieli czas by odpocząć, spożyć posiłek, uzupełnić zapasy wody oraz sprawdzić czy z ich pojazdami wszystko w porządku. W tym wypadku zamaskowany musiał liczyć na łaskawość innych, bo potrzebował kilku godzin snu, oraz jak najmniejszą możliwą ilość ruchu.
Piaskowa nawałnica nie należała do najkrótszych pył zaczął opadać dopiero po dwóch i pół godziny, odsłaniając ciemne już niebo i nieliczne gwiazdy na nim widoczne. Do Luny było już niedaleko tak więc grupa zwinęła obóz i zasiadła na ścigaczach. Buckley z trudem zajął miejsce na swej Furii, drewniany kołek był niezbyt dobrą podporą ale lepsze to niż nic. Na szczęście blisko siebie miał Iwanowicza gdyż ich ścigacze były złączone, więc ten asekurował rannego. Mimo bólu i trudu, zamaskowany odpalił swój pojazd i wszyscy ruszyli w stronę celu swej podróży.

Na drodze nie pojawiły się już na szczęście żadne przeszkody, z powodu zamaskowanego jednak nie mogli oni jechać maksymalną prędkością więc droga do miasta zajęła im dłużej niż planowano. Dopiero po trzech godzinach, trochę już po północy, zbliżyli się do miasta na tyle by odróżnić majaczące w ciemności kształty budynków, oraz światła w oknach. Jednak było tu tez coś niepokojącego. Od strony Luny dochodziły co jakiś czas błyski, sporadyczne wybuchy, oraz bardzo częste odgłosy strzałów. Czyżby miasto zostało najechane przez bandę rabusiów? A może, co gorsza, wampir ich uprzedził...

Około 30 minut wcześniej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OYMc7-NHgz4&feature=related[/MEDIA]

Czarny wóz zatrzymał się niedaleko miejskiej bramy. Woźnica zapukał w metalową klapkę za nim po czym odsunął ją na bok.
- Jesteśmy na miejscu. –poinformował pasażerów, prezentując swe paskudne uzębienie, jak i małego karalucha chodzącego po jego języku. – Są pewne problemy panie... one mówią mi, że w mieście jest wojsko. – dodała jeszcze zakapturzona postać.
Wampir powstał z miejsca i otworzył drzwi karocy. – Nie widzę żadnego problemu. –oznajmił zimno. – Objedź miasto, czekaj z drugiej strony, niebawem wrócę.
Buty krwiopijcy dotknęły piasku zaś powóz cicho niczym szept wiatru ruszył by objechać miasto. Wampir odczekał chwilę i spokojnym krokiem ruszył w stronę głównej bramy, obrzucając osadę spojrzeniem swych czerwonych ślepi, by po chwili zniknąć w mroku.


Najemnicy jak i żołnierze przybyli do Luny wczorajszego popołudnia, transportowce odjechały już do Grotu, zaś oddział rozbił swój obóz na środku osady. Ludność nie wiedziała czemu ma służyć to nagłe pojawienie się mundurowych, zaś nikt nie miał zamiaru tłumaczyć tego prostym wieśniakom.
Wartę przy bramie pełniło dwóch żołnierzy wspierających się na swych karabinach. Jeden spokojnie popalał papierosa, wciągając dym do płuc. Noc zapowiadała się spokojnie, z tego co było mu wiadomo rankiem mieli przybyć tu najemnicy wysłani z karczmy. Wtedy wystarczyło poczekać na wampira i odebrać żołd. Plan prosty, mało finezyjny i dobrze płatny, czego chcieć więcej od życia? Strażnik zaciągnął się skrętem z lubością, po czym spojrzał na swego towarzysza po drugiej stronie bramy.
- Greg, chcesz się zaciągnąć? Wiem że rzucasz, ale jeden Ci nie zaszkodzi.- zagadnął unosząc w górę jarzącego się papierosa.
Drugi strażnik odwrócił się powoli, w stronę swego rozmówcy, zaś palący gwardzista pobladł cały wypuszczając z dłoni niedopalonego papierosa. Połowa twarzy Grega pozbawiona była skóry, widać było mięśnie które powoli gniły. Na lewej ręce towarzysza brakowało sporego kawałka mięsa, miejsce wyżarte było do samej kości, która jeszcze ociekała krwią. Jedna gałka oczna wisiała swobodnie. Bez wątpienia strażnik został dopiero co przemieniony w zombie, poprzez pogryzienie wampira.


- Mój Boże Greg... –jęknął drugi ze strażników unosząc karabin. Jednak nim zdążył strzelić, Greg skoczył na niego przyszpilając go do ziemi. Ślina kapała z ust na twarz wciąż żywego strażnika, zapach zgnilizny powodował mdłości. W całym mieście powoli rozlegały się krzyki i sporadyczne wystrzały. Wampir musiał w jakiś sposób dostać się do miasta i pozmieniać niektórych strażników w zombie.
- Greg proszę nie... –jęknął strażnik starając się odepchnąć nieumarłego. To jednak nic nie dało, zęby Grega rozszarpały gardło jego towarzysza. Krew trysnęła na wszystkie strony, Struny głosowe zahaczyły się o zęby zombie zwisając z jego pyska. Greg powstał, a wraz z nim jego dawny przyjaciel. Obaj nieumarli ruszyli powolnym krokiem w stronę miasta pogrążającego się w chaosie.

Wampir spokojnym krokiem szedł po schodach jednego z mieszkań. Jego białe dłonie objęły klamkę, otwierając przed nim drzwi. W rogu pokoju siedziała skulona ze strachu, przed wystrzałami młoda kobieta. Zwiewna koszula nocna mokra była od łez dziewczyny. Bladolicy spojrzał na nią.
- Przybyłem po Ciebie... wstań człowiecze. –rzekł swym zimnym głosem i kiwnął palcem. Ciało dziewczyny wyprostowało się bez jej woli. Cała sztywna mimowolnie zaczęła iść w stronę wampira. Ten dokładnie przyjrzał się jej ciału. Dziewczyna była ładna, dość szczupła, o kształtnych biodrach i długich kasztanowych włosach. Zielone oczy z przerażeniem patrzyły na nocnego łowcę.
- Taka piękna... Była byś idealna na matkę naszych dzieci. Jednak nie takie jest przeznaczenie.- westchnął wampir. – Teraz śpij. –rozkazał i spojrzał jej w oczy, zaś dziewczyna momentalnie osunęła się na nogach, jednak nim uderzyła o posadzkę, wampir złapał ją w ramiona. Spokojnym krokiem ruszył do wyjścia...

Luna teraz

W mieście panował chaos, nieznanym sposobem dostał się tu wampir, nikt nie wiedział jak i kiedy, ani gdzie jest teraz. Żołnierze skupienie byli teraz na walce ze swymi przemienionymi w zombie kompanami. Gwardziści zabunkrowali się w domach, na niektórych ulicach powstały prowizoryczne barykady. Pociski świszczały w powietrzu, co jakiś czas wybuchały granaty. Zombie same w sobie nie były groźne, jednak te miały broń i co gorsza pamiętały jak się jej używa. No i zostawała jeszcze kwestia pogryzień, każde martwe ciało które zombie zaczęły konsumować, także ożywało na nowo. Każdy poległy żołnierz wzmacniał więc siły przeciwnika. Dobrze przynajmniej, że ktoś raz wskrzeszony jako chodzący trup, po ponownym zabiciu martwym zostawał już na zawsze.

Egon i Ronterberg.

Protetyk kiedy wybuchło zamieszanie został od razu przydzielony do pomocy doktorowi Williamowi. Ci których zombie nie dopadły by przemienić w swych towarzyszy, zostali szybko ściągani do piwnicy która teraz pełniła funkcje szpitala polowego. Ronterberg miał pełne ręce roboty, wyciągał z ciał kule, zszywał rany, po prostu robił wszystko co mógł by stracić jak najmniej pacjentów. Egon pomagał mu na tyle ile zdołał, jak i przyjmował nowych rannych, przy wejściu do piwnicy, jego zadaniem była również ochrona szpitala. No i teraz właśnie miał w roli obrońcy się sprawdzić, bowiem w drzwi zaczęły uderzać pięści. Zombie zapewne wyczuły krew, którą przesiąknięte było powietrze. Protetyk miał dwa wyjścia, obronić ten punkt, albo zginąć wraz z resztą tutaj stacjonujących.

Vent i Alexandra

Bravo przeklinała w myślach świat jako taki. Akurat to miasto musiała sobie upatrzeć jako postój! Chciała tylko zatankować i oddać do przeglądu swoją maszynę, a tu co? Rebelia Zombie! Dziewczyna siedziała teraz w dużym magazynie wraz z mechanikiem który dokonywał przeglądu jej maszynki. Vent też nie był zbytnio przygotowany do obecnej sytuacji, w jednej chwili przeglądał piękny wóz kobiety, a w drugiej już pędził w stronę ustawionej w kącie magazynu zbroi. Ledwo zdążył ubrać pancerz, kiedy to przez okna do magazynu zaczęły włazić żywe trupy, wieśniaków jak i żołnierzy. Jedno było pewne. Zombie na przegląd na pewno nie przyszły.

Nieśmiertelny

Najemnik wraz z kilkoma żołnierzami siedział za prowizoryczną barykada na jednej z uliczek miasta. Niespecjalnie obawiał się truposzy, już nie takie rzeczy w życiu odsyłał na drugi świat. Jednak wampir który mógł być w okolicy to zupełnie co innego, na tego było trzeba uważać. Nagle coś świsnęło w powietrzu, czujniki w które wyposażony był pancerz Nieśmiertelnego zrobiły swoje, najemnik w jednej chwili odskoczył w tył. Reszta żołnierzy nie miała tyle szczęścia. Granat wybuchł rozsadzając prowizoryczną barykadę, jak i rozrzucając kończyny żołnierzy na boki. Krew chlusnęła na pancerz Nieśmiertelnego, na ramie opadły mu jakieś wnętrzności. Teraz jednak nie miał czasu by ratować gwardzistów, droga bowiem zbliżała się ku niemu spora grupka umarłych, z czego kilku z nich trzymało w dłoniach karabiny.

 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline