Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-05-2011, 15:13   #21
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wszystko było już ustalone, drużyna podzieliła się na dwie grupy. Większą stanowiły osoby, które pod przewodnictwem Foxa chciały przy pomocy skrótu objechać główne siedlisko czerwi pustynnych. Druga grupka w której skład wchodziły jedynie dwie osoby : Vergil oraz Nancy postanowiła wyminąć robale dłuższa acz bezpieczniejszą drogą. Silniki zostały odpalone, a obie grupy ruszyły w swym kierunku, jednak nawet w najlepszym planie często natrafia się na nieprzewidziane dziury.
Tym razem była to wadliwa maszyna.
Golem-667 przez szwankujący system słuchowy nie do końca zrozumiał jaki był plan, następnie zawiodły ośrodki odpowiedzialne za ruch, przegląd był mu już dawno potrzebny. Gdy obie grupki były już dobry kawałek od skalnej płyty na której się zatrzymali usłyszeli dość głośny trzask. Wszyscy odruchowo odwrócili się w stronę źródła dźwięku.
Odgłos wywołał mobil golema, który bez sprawnego kierowcy, potoczył się przed siebie, wywracając się i koziołkując na jednej z piaszczystych tub. Nim ktokolwiek zdążył wymówić przekleństwo, piasek eksplodował w wielu miejscach, na skutek wyskakujących zeń czerwi.


Jeden z gigantycznych robali paszczą upadł na miejsce gdzie przed chwilą leżał pojazd golema, jak i sam kierowca. Rozległ się szczęk miażdżonego metalu, a robal ponownie zniknął pod ziemią. Na piasku zostały tylko kawałki rozerwanego na strzępy mobilu jak i golema. Jednak nie tym było teraz trzeba się martwić, bowiem odgłos pracujących silników większej grupy zwabił czułe zmysły czerwi pustynnych...

Fox, Sona, Buckley, Borya, Lfert


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Tk9dzqIhupU&feature=related[/MEDIA]

Powstające wybrzuszenia na piasku, świadczyły o tym że robale zmierzają w waszym kierunku. Co gorsza nie można było wrócić na płytę z której wyjechaliście, bowiem wiązało by się to z przejechaniem po samych czerwiach. Fox jako doświadczony przewodnik po tych piaszczystych terenach zareagował niczym błyskawica. Od razu wydał rozkaz do rozproszenia się, oraz przycisnął pedał gazu jak tylko się dało, ruszając przed siebie w celu dotarcia do kolejnej płyty skalnej.
Grupa rozproszyła się na wszystkie strony, zachowując jednak jeden kierunek. Lfert na swym koniu bez problemu wyprzedził wszystkich, niczym błyskawica pędząc w stronę wskazaną przez Billiego , sam przewodnik jednak był niemal tuż za nim wyciskając ze swej maszyny co tylko się dało.
Sona odbił na lewo, zaś jeden robal pędził tuż za nim. Chłopak manewrował motocyklem jak tylko umiał, robale bowiem do bardzo zwrotnych nie należały. Piasek za nim został rozrzucony na boki, gdy wyskoczyła z niego potężna głowa piaskowego czerwia. Sona jednak zareagował niczym profesjonalista, robiąc zwrot przez kierownicę, oraz lekko spuszczając nogę z gazu. Wielkie niemal dziesięciometrowe cielsko pustynnego łowcy, przetoczyło się nad nim, paszczą lądując w miejscu gdzie znalazłby się gdyby jechał normalnie. Chłopak jednak nie miał czasu na celebrowanie tego małego sukcesu, tylko czym prędzej ruszył w stronę płyty skalnej.
Największe problemy mieli Buckley oraz stary Iwanowicz. Wspólna jazda nie szła im jeszcze najlepiej, zaś pojazd obciążony Vovą był wolniejszy od reszty. Jednak sam zwierzak był niczym radar na czerwie, jego słuch nadawał się idealnie do ich wykrywania. Właśnie ta zdolność uratowała dwójkę kierowców przed pożarciem, bowiem małopolud wyskoczył ze swego kosza, w mogło by się zdawać przypadkowe miejsce na pustyni. Jednak w okres krótszy niż jedno uderzenie serca, Vova siedział już na grzbiecie jednego z czerwi który wyskoczył z piasków. Ostre pazury tresowanego mutanta, rozdarły ciało robala, który wydał charakterystyczny pisk, od razu nurkując w piasek. Gdyby nie ta interwencja grupa zmniejszyłaby się o dwie osoby. Zwierzak Iwanowicza silnym susem wrócił do swego kosza, zaś ranny robak zrezygnował z pościgu za zwierzyną.
Wszyscy dotarli bez szwanku, choć z szybciej bijącymi sercami na półkę skalną, gdzie z wyłączonymi silnikami przeczekali polowanie robaków.

Reszta drogi przebiegła już bez większych ekscesów, lecz łatwą nazwać jej nie można było. Wiele razy drużyna zmuszona była do postojów, zawracania oraz rozpraszania się, jednak Fox kontrolował te manewry bez błędnie. Gdy słońce zaczęło wschodzić, wszyscy mimo zmęczenia pędzili przez pustynię w stronę Luny. Dzięki decyzji podróży w po zachodzie słońca, jak i użyciu skrótu grupa mogła dotrzeć do miasta jeszcze tej noc.
Gdy słońce stało już wysoko wszyscy potraktowali odpoczynek w cieniu wielkiej skały z ulgą. Wreszcie mogli się przespać, jak i spożyć jakiś syty posiłek ( o ile żarcie z puszek sytym można nazwać.)
Jako pierwszy na warcie stanął Sona który jako jedyny spać nie miał zamiaru.

Gdy słońce poczęło chylić się ku zachodowi, łowcy ponownie zasiedli na swych maszynach i z rykiem silników pognali w stronę Luny. Przyjemnym wietrzyk smagał ich po twarzach, sprawiając, iż jazda była nawet przyjemna. Stopniowo jednak wiatr nabierał na sile, pierw było to nawet przyjemne, potem jednak zaczęło utrudniać jazdę. Piasek uderzał w oczy i gogle ograniczając widoczność, małe kamyczki smagały łowców po twarzy, ciężko było oddychać, i wcale nie zapowiadało się na to by wichura miała ustać.
Jadący na czele grupy Lfert po godzinie jazdy zatrzymał swego mechanicznego konia na małym wzgórzu. To co zobaczył od strony w która zmierzali nie napawało go optymizmem, innych którzy wjechali na szczyt góry zresztą też nie. W ich stronę bowiem szybko zbliżały się tumany wzburzonego piasku – silna jak na te rejony burza piaskowa.


Fox jednak wiedział że w tych rejonach Toris burze piaskowe nie trwają zwykle długo, za godzinę, lub dwie droga powinna być przejezdna. Oczywiście przy dużej dozie szczęścia i jeszcze większej szaleństwa można było próbować przebić się przez wzburzony piasek, chociaż logicznym rozwiązaniem zdawało się być ukrycie w pobliskiej jaskini. Jednak była tez druga strona medalu o której wiedział stary treser jak i Billy. W jaskiniach takich jak ta za dnia lubiły chować się czerwie pustynne, chociaż nie było to regułą. Zwłaszcza że powoli zbliżał się wieczór, więc czerwie zapewne opuściłyby już schronienie. Decyzje, całe życie się na nich opiera, teraz zaś było trzeba zadecydować, co robić?

Vergil, Nancy


Mieliście sporo szczęścia bowiem czerwie pustynne skierowały się za drugą grupą, was zapewne nie zauważając. Bez problemu więc ruszyliście obraną przez siebie trasą. Droga była spokojna, nudna wręcz. Pustynia nie jest miejsce gdzie można podziwiać widoki, zaś sama sytuacja też do tego nie skłaniała. Droga przez was obrana była dłuższa niż typowa trasa do Luny, nie marnowaliście więc czasu na zbędne postoje. Świt nadszedł wcześniej niż można by się tego spodziewać, do miasta zaś był jeszcze spory kawałek. Zatrzymaliście się dopiero gdy słońce uniemożliwiało jazdę. Była was tylko dwójka więc warty, następowały w odstępach czasu. Jedynie Claudia nie musiała się tym martwić, bycie młodym ma swe przywileje.

Gdy ruszyliście ponownie na podstawie mapy, Vergil ocenił że jeżeli znowu zadecydujecie się podróżować w nocy, to do Luny dotrzecie o świcie. Była to kwestia do ustalenia, teraz bowiem ile tylko siły w ścigaczach pędziliście przed siebie. Gdy blisko było już do wieczora zatrzymaliście na wysoko usytuowanej półce skalnej, by ustalić co dalej. W oddali na horyzoncie szalała burza piaskowa, ale zanim tam dotrzecie pewnie już się uspokoi. Bardziej martwiący był jednak cienki słup dymu widoczny na zachodzie, nie był on zbyt daleko. Czyżby ktoś rozbił tu obóz?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 30-05-2011, 16:00   #22
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Przed burzą piaskową, jaskinie.

Buckley stał na... a w zasadzie to przyglądał się z pewną dozą uznania, zdziwienia - no ogólnie sobie obserwował całą akcję. A może nie zdążył zareagować na zaistniałą sytuację? Kto wie. Tak czy inaczej jechał przy tym, a już to powodowało mu całą gamę problemów. W myślach właśnie używał jednych z najgorszych przekleństw, jakimi to nie powstydziłyby się najgorsze speluny w Grocie. W końcu był człekiem światowym i nie raz i nie dwa spił mordę właśnie w takim barze obijając ryja innym przy okazji. No albo tak tylko mu się zdawało jak się budził rano z głową w rynsztoku. Nieważne. Teraz pędził machiną, której konstrukcję znał jak własną kieszeń, której nie miał. Czyli nic a nic się nie znał. Gdy dotarli po tych wybojach, uskokach, nie dogodnościach no tych o tak zapomniałbym! czerwiach. A dokładniej po wstępnym uporaniu się z nimi, Backley stwierdził:
-Cóż ja uważam, że mi to obojętne jaskinia to dobra opcja tak myślę. A i na upartego przez burzę piaskową może bym przeszedł? Na jak dużej są powieszchni takie burze? - zapytał nie wiadomo w zasadzie do kogo kierując te słowa.
-Jak jasna cholera- Odpowiedział Borya- Pustynie są płaskie, nie licząc wydm które siłą rzeczy mają opływowy kształt. Nic nie blikuje wiatru, burze są nie do ominięcia. Jeśli sama nie przejdzie obok to jej nie unikniesz. W jaskini mogą być czerwie. Ale sądzę, że to najlepsze rozwiązanie. Nie mogąc się zakopać przestają być aż tak niebezpieczne, bo nie mogą ci wyskoczyć spod stóp. Ja tam mam też namiot w którym można by się schować i koce pod którymi ukryć maszyny. Ale to najwyżej nasza dwójka, więcej się nie zmieści, dla tego głosuję za jaskinią
- Nawet jeśli w jaskini mogą być czerwie, pod warunkiem że się nie zagłębimy przesadnie, nic spotkać nie powinnyśmy - stwierdził Sona - mylę się? - Dodał później, bo właściwie nie znał się na tych Roblach.
- Ewentualnie w takiej grupie, z jednego może i utłuczemy, pod warunkiem że nam jaskini na głowę nie zwali. Moglibyście spokojnie przespać swoje, obudziłbym was zaraz po przejściu burzy - oznajmił, poczym przeniósł wzrok na resztę - to jak?

Fox przez dłuższy czas dumał, milczał tak jak zwykł milczeć Pustynny Wilk. Borya znał na tyle dobrze Pustynnego Wilka aby dostrzec wiele podobieństw w obecnym zachowaniu Billego. Jednak dla kogoś nieobeznanego z pustynnym życiem i zwyczajami panującymi, obecne zachowanie Foxa mogło być nieco dziwne. Patrzył się to na słońce, to na wydmy, innym razem grzebnął nogą w piachu podnosząc jakiś odłamek, któremu z uwagą się przyglądał, by w końcu krótko skwitować
- Za chwilę będziemy w środku burzy piaskowej. Jakaś godzina.Wydobył z plecaka spory kawał płótna i szczelnie obwiązał nim sobie głowę ze szczególnym naciskiem na nos, usta i uszy. Następnie powoli ruszył na silver fish w stronę jaskiń. Przyglądał się wejściom, rozglądał się za ewentualnymi resztkami pożywienia pozostawionego przez drapieżniki, kośćmi, odchodami itp. Nie tylko czerwie pustynne lubiły chłód jaskiń, na dodatek czerwie były miłymi pupilami w porównaniu do radskorpionów, wielkich pająków, wszelkiej maści zmutowanych stworzeń (bo nie tylko mutowali ludzie) i najgroźniejszych ze wszystkiego co pustynia nosiła czyli Pustynnych Lwów. Pustynne Lwy jedynie z nazwy były podobne do Lwów, stwory te były większe od koni, żyły samotnie, a ich gruba skóra, ostre zębiska, długie szpony, inteligencja, szybkość i zawziętość czyniły z nich najniebezpieczniejszych łowców pustyni. Dlatego Fox ostrożnie podjechał do jaskiń i nie gasząc silnika rozglądał się za śladami bytności ‘zagrożeń’. Wyciągnął z kabury gnata i tak uzbrojony rozglądał się za śladami, w każdej chwili gotów do szybkiej ewakuacji w kierunku, który ustalił zanim zbliżył się do jaskiń.
Po kilkunastu minutach wnikliwego wypatrywania śladów Fox dostrzegł kawałki skóry czerwi pustynnych oblepiające ostre krawędzie sterczących skał. Gdy tylko dostrzegł ślady dał znać pozostałym uniesioną w górę ręką zaciśniętą w pięść aby zatrzymali się, wyłączyli silniki i pozostali w bezruchu. Sam także wyłączył silnik, delikatnie stąpając po piachu podkradł się niczym duch do wejścia jaskini. Nasłuchiwał. Węszył. Wypatrywał. Gdy nie wykrył zagrożenia skupił swoją uwagę na strzępach skóry, wilgotna i nie wysuszona na słońcu oznaczałoby, że czerwie tego ranka wpełzły do jaskiń, jednak gdyby była sucha na wiór oznaczałoby to dawną wizytę czerwi. Przyglądał się także śladom nagarniętego piasku, gdyż nad ranem woda skrapla się i wnika w głębsze warstwy, czerwie wypełzając byłyby oblepione wilgotnym piachem, który by został starty podczas wpełzania do jaskini pozostawiając charakterystyczny ślad.
Obserwacje Foxa dały pewne rezultaty. Na podstawie skóry jak i piasku, mógł niemal z całkowitą pewnością powiedzieć, że czerwie wpełzły do jaskini z rana. Jednak ułożenie pewnych warstw pasiku przy wejściu, wskazywały na to, że opuściły one już jaskinie.
Borya ostrożnie zszedł ze swojej furii niosąc w ręku swój karabin
-Choć Vova. Tylko cicho
Podszedł do Foxa wydając możliwie najmniej odgłosów i dotykając podłoża najdelikatniej jak sie dało nie robiąc z siebie pajaca. Vova nie miał z tym najmniejszych problemów, mimo wielkich pazurów był w stanie się świetnie skradać. Jak to drapieżniki.
-Vova widzi dzięki echolokacji. Jeśli chcesz przeszukać jaskinię on będzie niezastąpiony.- Wyszeptał do Billego
- Nie jestem pewien czy ta echolokacja się do czegoś nada, bo jaskinie wyglądają na opuszczone. Poza tym to następnym razem nie podchodź, bo zamazujesz ślady. Oo na przykład teraz stoisz na kawałku skóry czerwia i z ogromną wprawą zamazałeś ślady czerwi, które mi zdążyły powiedzieć, że robale wpełzły do jaskini dziś nad ranem, ale z jakiegoś powodu z niej spieprzyły. Z tego wniosek? - Odpalił papierosa i dał chwilę Boryi na odpowiedź.
Po chwili Fox uniósł rękę w górę dając sygnał aby wszyscy się zbliżyli.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 30-05-2011, 16:06   #23
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Backley przyglądał się dokładnie całej sytuacji. Był bardzo wprawiony w skradaniu się nie mniej spojrzał tylko na Foxa po czym zapytał:
- Powiedź jak będę już mógł przejść muszę coś obejrzeć tutaj a skoro zostajemy to okazja idealna. - odparł trochę tajemniczo jednak na koniec bóg raczy wiedziec czemu wybuchnął śmiechem.
- A właź, jak sobie chcesz. Ja nie wiem, jeszcze, co tam jest. Może się dowiemy. Ślady są zatarte przez robale. Ale coś je stamtąd wypłoszyło to pewne.
Backley ruszył delikatnie stąpając po piasku. Już z daleka było widać kunszt skradania się. Przemknął kawałek po czym dorwał około sześciu kawałków skóry z czerwi. Złapal je za pazuchę i schował gdzieś w swoim płaszczu. Potem wrócił i doszedł do Vova. Spojrzał na niego krzyknął do Ruki:
- Mogę wygrzebać krew czerwi z pod jego paznokci? - zapytał wprost. Potem zwrócił się w stronę Vovy i powtórzył pytanie tyle, że ciszej no i zwracając się do Vovy. (jeśli się zgodzi to zeskrobie zaschniętą krew czerwi i właduje do pojemniczka.)
- Hahaha. Amator kwaśnych jabłek z ciebie Backley. Myślałem, że wleziesz do jaskini, a ty tu jakieś próbki pobierasz. Po jaką cholerę ci to gówno?
- Hm... Dobry sztukmistrz nie pokazuje swoich kart tak od razu Węgorz. - odparł - każdy z nas jest dobry w czymś nie ma tu beztalenci a ja jestem nożownikiem. Lubię grzebać wiesz takie zboczenie zawodowe. - odparł chaotycznie i bez składu całkowicie jak to on.
- Nie widzę związku wysoki sądzie. Poza tym jak chcesz mnie wyzywać to rób to zrozumiale, tak abym wiedział za co ci w łeb przywalę. Piję do tego jebionego węgorza czy coś.
- Węgorzaś na oczęta nie widzał? Czekaj no Ty się Fox na pustyni urodziłeś czy co? - odparł zdziwiony Backley teraz znowu inaczej bo poważnie.
- Tak. Zawsze tu żyłem, odkąd pamiętam. I nie wiem co to ten węgorz. Taaak nabijaj się.
- Węgorz to takie zwierze, które jest takim hm... no jakby Ci tu to opisać. - zrobił przerwę - są miejsca gdzie wody jest dużo to, to jest taki pływający wąż tyle że zamiast jadu to wydziela prąd elektryczny. Niczym Ty nie sądzisz?
- Możliwe. To wygląda na to, że się wytłumaczyłeś. Wąż powiadasz... Ciekawe. Oj ciekawe. A skąd ty wiesz o tych stworach i gdzieś ty widział tyle wody. Co? Może powiesz, że jesteś z północy.
- Byłem tam choć krótko to byłem. I byłem też w kilku innych miejscach, nie jestem taki nie poradny jakby CI sę wydawało - odparł. - Ciebie za to nigdy nie ciągnęło żeby pozwiedzać trochę? Zarobić? Zabawić się jeśli wiesz co mam na myśli. Na pustyni to piach i czerwie są tylko.
- Pfff nie tylko piach. Świetna, słoneczna pogoda, miła atmosfera, dużo piachu, żyć nie umierać po co mi chcieć coś innego.
- Z jednej strony na słońcu i piasku łatwiej się zrelaksować, choć nie da się powiedzieć aby człowiek nie był choć trochę ciekawy co jest za górami - odparł Sona przetaczając pojazd obok dwójki, wszedł do środka jaskini, aby stać w cieniu, i usiadł na pojeździe, opierając zarazem jego jak i swoje plecy o ścianę. - Zamieszkała czy nie, im bardziej patrzę na tą burzę tym mniej mnie to obchodzi. Robaka można zabić, wiatru nawet nie złapiesz do słoika. To nie tak abyśmy faktycznie mieli jakiś wybór. - ocenił.
-Jak chcesz to sobie zdrapuj, on też nie ma nic przeciwko, choć podobnie nie wie po kiego ci to grzyba.- Borya wrócił do tematu krwi czerwi- Dobra. A tak poważnie to ide przeszukać z Vovą jaskinię czy aby na pewno pusta.
Odczekał aż Backley zbierze co chciał po czy cmokna na Vovę i ruszył wgłąb z bronią gotową do strzału, choć na razie opuszczoną.
Vova wraz ze swym panem weszli do jaskini, nie było trzeba długo czekać, na reakcję zwierzaka. Warknął on głośno, informując swego pana że coś znajduje się w głębi jaskini, w zasięgu zdolności echolokacji mutanta.
-Dobry Vova.- Podrapał go czule po karku po czym obaj wyszli. Gdy tylko wynurzyli się z cienia odezwał się do reszty
-Mamy współlokatora. Ne wiem co ale coś tam jest. Ktoś idzie ze mną to ubić?
- Nie jest to najlepszy pomysł aby tam włazić. - Fox pogmerał przez chwilę w plecaku, a następnie rozejrzał się dookoła. W końcu wypatrzył to czego szukał, a na pustyni było tego sporo. - Zaczekajcie. - Zebrał ile się dało suchych krzewów, traw, zawinął to wszystko w kawałek szmaty, polał smarem z silnika tak aby dym był silniejszy i bardziej duszący. Podpalił sporej wielkości stosik, który ułożył nieco we wnętrzu jaskini. Ściągną ponczo, które posłużyło za wielki dywan, lecz nie dawał znaków dymnych, a wtłaczał śmierdzącą i duszącą chmurę dymu do jaskini. Gdy dym złapał ciąg odstąpił kilka kroków i czekał z revolverem w dłoni. - Albo jest inne wyjście, albo będziemy mieli zaraz gości. Panowie raczą się przygotować aby odpowiednio ich powitać.
- nieźle - mruknął z gwizdem na widok zachowania Foxa. Facet znał się na rzeczy, i nie dało się temu zaprzeczyć. - Lepiej załatwić to szybko, póki co można się na wszelki wypadek wycofać, ale gdy znajdziemy się wewnątrz burzy piaskowej, zostajemy zamknięci tutaj.
Sona zeskoczył z pojazdu, wykonał podstawowe ruchy na rozciągnięcie nóg i rąk, sprawdził czy ma granaty u pasa ukrytego pod bluzą, i przyjął nietypową pozycję.
Ustał przy ścianie aby uniknąć dymu, zostając wciąż wewnątrz jaskini. Jedną nogę ustawił z przodu, ciało wygiął w tył, lewą rękę zabierając za siebie a drugą ustawiając przed twarzą.Uśmiechnął się szeroko, wypatrując ruchu z ciemności.
Sprytna sztuczka. Trzeba zapamiętać. Borya poklepał Vovę po plecach i sam też się przygotował stając po drugiej stronie jaskini jak Sona, tylko trochę za nim. Vovę miał tuż przed sobą
Backley stał po czym podrapał się po głowie i w myślach stwierdził “chujowy plan” - przynajmniej dla niego taki on właśnie był. Wolałby ciemne zakamarki i mordowanie ale co tam było trzeba się dostosować. Gdy wszyscy się przygotowywali on skoczył szybko pod wejście jaskini wbił przy jednym końcu sztylet (z zaczepioną raczej niewidoczną żyłka, która się rozciągała po całej długości) przeszedł na drugi koniec otworu jaskini po czym złapał drugi sztylet w łapę i odparł do pozostałych.:
- Jak ktoś mnie trafi to zabiję! - z całą tą swoją popieprzoną powagą tz. z jej brakiem.
 
Rock jest offline  
Stary 30-05-2011, 21:06   #24
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Nastała chwila oczekiwania, aż dym zrobi swoje. Już po krótkiej chwili dało się słyszeć jakiś dźwięk, jak gdyby pazury uderzały o skalną podłogę jaskini. Vova warknął, zaś dym został rozrzucony na boki, przez dwa biegnące stworzenia. Wysokie na metr, a długie na połtóra, owłosione stwory, poruszające się na czterech łapach. Miały smukłe ciała, oraz krótkie ogonki, zaś z łap wyrastały im potężne pazury. Sierść istot była biała, w wielu miejscach posklejana od zielonej krwi, jak i brudu. Małe oczka stworzeń, łzawiły od dymu, zaś potężne nozdrza głośno wciągały powietrze.

[img] http://img580.imageshack.us/img580/4...byraokaran.png [/img]
Fox od razu je rozpoznał -pumy pustyne. Tłumaczyło to spłoszenie czerwi, bowiem te szybkie i zwinne stworzenia były ich naturalnymi wrogami, co zresztą tłumaczyło krew robaków w sierści potworów. Teraz jednak nie było czasu na podziwianie gracji stworzeń, te bowiem wybiły się mocno na łapach, by wyskoczyć z jaskini. Pierwszy zareagował Billy, oddając dwa strzały w biegnącego po prawej stwora. Jeden chybił, drugi jednak drasnął łapę zwierzęcia. To jednak tylko bardziej rozjuszyło stwora, który wyskoczył do przodu, przelatując nad Vovą i Iwanowiczem. Tresowany mutant, nawet nie zdąrzył zareagować, jednak jego właściciel nacisnął spust swej wyrzutni harpónów. Pocisk opuścił lufę, lecąc w stronę potwora, jednak znowu tylko lekko drasnął jego łapę, ledwie rozcinając skórę. Zwierze wylądowało mocno na łapach i dalej biegło w stronę wyjścia z jaskini.
W tym samym momencie, Sona zaatakował drugie zwierzę. Gdy to chciało już skoczyć, chłopak zszedł nisko na nogach, wyprowadzając mocne kopnięcie w przednią łapę bestii. Coś chrupnęło, a stworzenie opadło z piskiem na posadzkę, drapiąc pazurami po ziemi z bólu. Noga pustynnej pumy, wygięta była w zupełnie innym kierunku niż powinna. Stworzenie było raczej uziemione na dobre.
Drugi stwór kolejnym silnym susem opuściło jaskinię, omijając tym samym pułapkę Buckleya. Los chciał, iż to właśnie jego stworzenie obrało sobie teraz za cel. Rozrzucając na bok piasek pustyna puma skoczyła na zamaskowanego, który okazał się dlań za wolny. Ostre zębiska jak i pazury stwora wbiły się w nogę zamaskowanego. Krew trysnęła na piasek ze wszystkich stron, a krzyk bólu rozdał powietrze. Stwór pociągnął mocno, a zamaskowany ponownie krzyknął z bólu, odruchowo próbując odczołgać się na bok. I o dziwo udało mu się to! Zszokowany spojrzał w stronę bestii, po czym zamarł bez ruchu. Stwór bowiem trzymał jego prawą nogę w paszczy, zupełnie już nie przymocowaną do Buckleya, większą część nogi.
W tym momencie Fox oddał dwa kolejne strzały, przed pierwszym monstrum odskoczyło, jednak drugi pocisk wypalił dziurę w tłowiu bestii. Czuć było spaloną sierść jak i mięso, to było jednak wciąż za mało by stwora uśmiercić.
Zadowolony z wyniku powitania z hieną, odwrócił się na pięcie i pędem pobiegł w stronę reszty. Ranne stworzenie go nie obchodziło, nie miał powodu marnować czas, a jak go dobiją po walce i tak będzie dobrze.
Biegł lekko pochylony w stronę z której słyszał wystrzały, na widok lekko rannego stworzenia z zadrapaną nogą, krzyknął
- Nie strzelać! - po czym wyskoczył w górę planując wykonać salto z wyprostowaną lewą nogą, cel lądowania był oczywisty: grzbiet bądź głowa hieny.
W tym momencie nie zdawał sobie jeszcze sprawy że większej pomocy potrzebuje zamaskowany, który najwyraźniej, jak mawia przysłowie, "wstał dzisiaj lewą nogą z łóżka".
Chłopak wyskoczył nad stworzenie, wykonując obrót w powietrzu. Nim bestia zdążyła zdać sobie sprawę co się dzieje, noga Sony uderzyła od góry w jej grzbiet. Znowu było można usłyszeć gruchot łamanych kości, zaś z pyska pumy wydobył się agonalny pisk. Noga zamaskowanego upadło na zakrwawiony piasek, a po niej truchło stworzenia. Kręgosłup był pogruchotany, żebra zapewne przebiły płuca stwora.
Borya wybiegł z jaskini ładując do złamanej harpunnicy dwa bełty. Podczas szarży pum wystrzelił jeden. Drugi teraz tkwił w głowie tej o złamanej nodze.
-Job twoju mać- zaklął widząc Backleya
Upuścił broń i biegnąc w jego stronę wyciągnął sobie pasek ze spodni z zamiarem założenia opaski uciskowej.
 
Arvelus jest offline  
Stary 01-06-2011, 12:05   #25
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Panowie, niech ktoś stanie na straży, Pustynne Pumy to stadne zwierzęta, więc może być ich więcej. Niech ktoś wniesie go do jaskini tam go zoperuję i może przyszyję mu szpytę. Niech ktoś inny zajmie się pojazdami. Niebawem nadejdzie burza piaskowa. Śpieszyć się, to nie piknik! - Huk nadchodzącej burzy sprawiał, że Fox musiał go przekrzykiwać.
Sam wszedł do jaskini. Przymierzył i strzelił w łeb pustynnej pumie. Bestia chciała się wyrwać ale przycisnął ją do podłoża polem magnetycznym, które rozproszył w chwili naciśnięcia spustu. Zaśmierdziało spalenizną. Wywalił niedopaloną resztkę śmierdzidła na zewnątrz, powachlował swoim ponczo na tyle aż większość smrodu wywiało. Fox’a cechowała zimna krew, zresztą była to cecha niezbędna aby przeżyć na pustyni.
Gdy teren był względnie zabezpieczony, a w jaskini można było oddychać, kucnął przy Backleyu ze swoją torbą medyczną. Wiedział, że trzeba się śpieszyć zanim oderwana część kończyny obumrze. Najpierw jednak zaczął od zabezpieczenia samej rany. Oczyścił ją z resztek piasku, strzępów spodni i sierści pumy. Ślina pumy zawierała bardzo dużo enzymów więc sama w sobie była środkiem odkażającym. Jednak po usunięciu mechanicznych zanieczyszczeń, Fox podał Backleyowi drewniany kołek - zagryź to. - Wydobył z torby środek odkażający, gęsty, zielonkawy płyn - ostrzegam, będzie paliło żywym ogniem, ale zatrzyma krwawienie.
Na tym etapie Fox wiedział, że doczepienie odgryzionej nogi będzie mistrzostwem świata, niemal niewykonalne, ponieważ brakowało nieco elementów, niektóre trzeba będzie usunąć.
“Cóż najwyżej jedna noga będzie nieco krótsza jeśli uda mi się w tych warunkach połączyć ścięgna, żyły, mięśnie i kości jak należy. “
Zielona substancja była mieszanką różnych toksyn dostępnych na pustyni, które odpowiednio spreparowane znieczulały miejscowo, odkażały ranę i przyśpieszały krzepnięcie. Następnie przyszedł czas na nożyczki, które odkaził, a następnie zaczął odcinać poszarpane strzępy skóry, mięśni i ścięgien, których nijak by nie połączył ze sobą. Gdy skończył założył opatrunek i zabrał się za oderwany kawałek, który podobnie oczyścił, odkaził i poodcinał. Jednak gdy uporał się z oderwaną częścią, burza była już tuż, więc musiał, mimo szczerych chęci, zawinąć odgryzionego kikuta opatrunkiem i poczekać, aż burza minie.
- Przykro mi, ale nie mogę teraz jej przyszywać - podał Backleyowi jego kończynę - dopiero po burzy, ale obawiam się, że będzie wtedy za późno. Poza tym w takich warunkach gdyby była w 70% sprawna po przyszyciu to byłby największy, wręcz mój życiowy wyczyn. Choć zawsze będzie można doprawić ci jakąś sztuczną kończynę. Cieszmy się, że to nie były Pustynne Lwy, wtedy by się tak pięknie nie skończyło.
Sona z zastanowieniem przyglądał się Brckleyowi i jego kończynie. Nie martwił się chwilowo specjalnie o pojazd, bo wciągnął go tu już dawno.
- Na pewno ci potrzebna? - spytał w pewnym momencie - i tak pewnie kupisz protezę w mieście za zaliczkę jak już dojedziemy.
-Chodźmy wgłąb jaskini. Tam burza nie będzie przeszkadzać, a jeśli tak to rozłożymy mój namiot i w środku się tym zajmiesz
- Sona, dobra robota.
Fox ruszył w stronę martwych pum. Dobył noża i zaczął wprawnie oskórowywać i patroszyć. Wykroił wątrobę, oczyścił i podał ją Sonie - Zabiłeś Pumy, więc najsmaczniejszy kąsek dla ciebie. - Zaczął wykrajać kolejne części i podawać wedle zasług w walce, sam zatrzymał mięsień podgardla, który zaczął jeść surowy. Zajadając słodkie i jeszcze ciepłe mięso, które było bardzo odżywcze, wykroił gruczoły zapachowe Pum, które przydadzą się później. Mięso odkładał na zdjęte skóry, które leżały włosiem do podłoża. - Będziemy mieli sporo żarcia, świeżego i bardzo dobrego. - Kości z kawałami mięcha podał Boryi - Twój pieszczoch je coś takiego?
-On je wszystko. Zajmijmy się lepiej nogą Backleya. Proteza nigdy nie zastąpi oryginału. Nawet jak szansa jest minimalna trzeba spróbować
- Masz rację, ale jeśli dostanie się tam odrobinę pyłu to noga mu zacznie gnić i będzie trzeba amputować. Jak osaczy nas burza to pełno pyłu będzie wszędzie i nie da się przed nim uchronić. Poza tym jak już powiedziałem, gdyby za miesiąc noga była sprawna w 70% to byłby to mój największy sukces. Warunki na taką operację są bardzo złe, moje umiejętności są na skraju takiej operacji, a może nawet przerasta ona moje umiejętności.
-Mam namiot który po zamknięciu nie przepuszcza pyłu. Specjalnie na pustynne burze. Jak się go rozłoży w jaskini nie powinno być problemu. Poza tym opcja A. Niemal na pewno straci nogę, opcja B, być może straci nogę.
- Dla mnie nie ma problemu. Mogę szyć, ale nie mogę niczego obiecać, a w Lunie na pewną znajdzie się fachman, który poskłada Backleya z jakąś może ciekawą kończyną mechaniczną. Ostateczna decyzja należy do ciebie - ostatnie słowa zwrócił do Backleya. Przygotował i odpalił skręta, którego spaliwszy do połowy podał typowi w masce.
Sonę średnio obchodziła pochwała, miał dziwne wrażenie że łamliwe kości pum to zwykłe szczęście. Na wątrobę patrzył z zastanowieniem, zgarnął z niej trochę krwi, i spróbował...aby ją wypluć.
Informacje co do nogi Backleya jednak nieco go zainteresowały.
W pewnym momencie zadał zasadnicze pytanie
- W takim razie Backley ma dwa wyjścia, poddać się twojej operacji, i zrezygnować z zlecenia, albo dojechać na plecach i modlić się że w mieście dostanie protezę mechaniczną i wróci do gry. A nawet z oryginalną nogą przez rehabilitacje trochę będzie czekał na powrót do zawodu, co spowoduje potrzebę znalezienia innego źródła zarobku - podsumował kucając przed zamaskowanym, i pokazując mu wątróbkę, która według Foxa miała być smaczna - lubisz handel wymienny? - spytał szczerząc swoje ostre zęby.
Backleyowi nadal dopisywał dobry humor choć przerywany momentami jękiem. Jego własnym oczywiście skowytem. Spojrzał na nogę i zwyczajowo podrapał się po głowie. Po czym odparł:
-Olać nogę i tak nie potrzebna mi ona! - zrobił przerwę by zawyć i zaśmiać się chwilę później - dobra Ruka mam prośbę ostrza i żyłka z tej gównianej pułapki przynieś mi je jeśli możesz. Dalej, dalej... - myślał poganiając siebie samego. - już wiem! - wykrzyknął w akcje euforii - po pierwsze niech ktoś znajdzie jakiś kijek i mi go wkręci w mięso, po drugie potrzebuję na chwilę łba besti (MG wie po co) i po trzecie niech ktoś jak może załaduje moją nogę i tyle mięcha ile wlezie do przyczepki Vovy, o ile nie masz nic przeciwko. - odwrócił się w stronę bydlaka - drogi zostało już niewiele i jak coś potem odwdzięczę Ci się. - mruknął potem przeniósł wzrok na Sonę i odparł - słuchaj ta noga mi się jeszcze przyda więc nie dzięki. - no a potem tylko znaleźć Bravo. Przecież ona mnie zabije za tą nogę, a w sumie mogło być gorzej jakby mi jaja ujebała ta puma, to dopiero bym wpierdol dostał od niej.
- Grunt, że jaja są - mruknął pod nosem.
Sona skrzywił się słysząc odpowiedź Brackleya, no ale nie mógł na nią nic poradzić.
- Jak się rozmyślisz, to daj znać. - powiedział to wstając od niego. Przeszedł się w koło po jaskini rozciągając ręce. Mięso rzucił przed Vovę, będzie bydle chciało to zje.
Nie mając co robić poszedł również po żyłkę i sztylety zamaskowanego, jeśli chciał je z powrotem wypadało zabrać nim je burza wywieje, a niedługo będą w jej wnętrzu.
Rzucił przedmioty obok Brackleya i oparł się o ścianę obok swojego pojazdu kawałek dalej.
Vova z wielką radością pochłoną mięso i wszystko co mu dano. Kości także zgruchotał i połknął.
-Dziwny jesteś człowiek- skwitował jedynie Borya. Nie był pewny co o tym myśleć, ale niech będzie. Najpierw przeszedł się do jaskini i znalazł obydwa bełty które wystrzelił. Wyczyścił je i włożył do kołczanu który miał na udzie. Następnie wyciągnął z torby wielgachny nóż i sukcesywnie urżnął bestii łeb.
 
Fiath jest offline  
Stary 01-06-2011, 15:49   #26
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Lfert, Fox, Sona, Buckley, Iwanowicz

Oczyszczenie jaskini okupione było stratą w postaci nogi zamaskowanego. Z czego najmniejszą wagę przywiązywał do tego chyba sam poszkodowany, cóż brak piątej klepki czasem okazywał się pomocny. Buckley uparł się by z jego torby podać jeden z dość grubych kołków, gdy w końcu taki otrzymał, zacisnął zęby na podanym mu wcześniej przez Foxa kawałku drewna, i z całej siły wbił sobie kawał drewna w ranę. Resztą obecnych w jaskini mogła tylko patrzeć na ten akt, głupoty czy też skrajnej desperacji, kiwając głowami i klnąc na brak inteligencji co poniektórych. Buckley niemal nie wbił zębów w drewno, jednak kołek został wbity w ranę. Wtedy też, pozostali mogli zaobserwować coś czego nikt nie mógł się spodziewać. Miejsce dookoła kołka zostało zalepione przez kość, która jak pojawiła się tam niemal w magiczny sposób, materia uformowała coś w rodzaju siodełka dla drewnianego kołka, tamując tym samym krwawienie, jak i zapewniając stabilizację nowej „nodze”. Buckley poruszył kilka razy kikutem ocierając pot wywołany bólem, do Luny ta proteza powinna wytrzymać, zaś dzięki swej umiejętności o zakażenie się nie bał. Widać zamaskowany miał kilka sztuczek w zanadrzu.
Borya rozstawił swój szczelny namiot, tak by jak najmniej pyłu dostało się do groty, zaś Sona zgłosił się na ochotnika do pełnienia warty. Chłopak łyknął swoje tabletki i zasiadł na skraju namiotu obserwując przez szczelinę wejście do jaskini.
Wszyscy mieli czas by odpocząć, spożyć posiłek, uzupełnić zapasy wody oraz sprawdzić czy z ich pojazdami wszystko w porządku. W tym wypadku zamaskowany musiał liczyć na łaskawość innych, bo potrzebował kilku godzin snu, oraz jak najmniejszą możliwą ilość ruchu.
Piaskowa nawałnica nie należała do najkrótszych pył zaczął opadać dopiero po dwóch i pół godziny, odsłaniając ciemne już niebo i nieliczne gwiazdy na nim widoczne. Do Luny było już niedaleko tak więc grupa zwinęła obóz i zasiadła na ścigaczach. Buckley z trudem zajął miejsce na swej Furii, drewniany kołek był niezbyt dobrą podporą ale lepsze to niż nic. Na szczęście blisko siebie miał Iwanowicza gdyż ich ścigacze były złączone, więc ten asekurował rannego. Mimo bólu i trudu, zamaskowany odpalił swój pojazd i wszyscy ruszyli w stronę celu swej podróży.

Na drodze nie pojawiły się już na szczęście żadne przeszkody, z powodu zamaskowanego jednak nie mogli oni jechać maksymalną prędkością więc droga do miasta zajęła im dłużej niż planowano. Dopiero po trzech godzinach, trochę już po północy, zbliżyli się do miasta na tyle by odróżnić majaczące w ciemności kształty budynków, oraz światła w oknach. Jednak było tu tez coś niepokojącego. Od strony Luny dochodziły co jakiś czas błyski, sporadyczne wybuchy, oraz bardzo częste odgłosy strzałów. Czyżby miasto zostało najechane przez bandę rabusiów? A może, co gorsza, wampir ich uprzedził...

Około 30 minut wcześniej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OYMc7-NHgz4&feature=related[/MEDIA]

Czarny wóz zatrzymał się niedaleko miejskiej bramy. Woźnica zapukał w metalową klapkę za nim po czym odsunął ją na bok.
- Jesteśmy na miejscu. –poinformował pasażerów, prezentując swe paskudne uzębienie, jak i małego karalucha chodzącego po jego języku. – Są pewne problemy panie... one mówią mi, że w mieście jest wojsko. – dodała jeszcze zakapturzona postać.
Wampir powstał z miejsca i otworzył drzwi karocy. – Nie widzę żadnego problemu. –oznajmił zimno. – Objedź miasto, czekaj z drugiej strony, niebawem wrócę.
Buty krwiopijcy dotknęły piasku zaś powóz cicho niczym szept wiatru ruszył by objechać miasto. Wampir odczekał chwilę i spokojnym krokiem ruszył w stronę głównej bramy, obrzucając osadę spojrzeniem swych czerwonych ślepi, by po chwili zniknąć w mroku.


Najemnicy jak i żołnierze przybyli do Luny wczorajszego popołudnia, transportowce odjechały już do Grotu, zaś oddział rozbił swój obóz na środku osady. Ludność nie wiedziała czemu ma służyć to nagłe pojawienie się mundurowych, zaś nikt nie miał zamiaru tłumaczyć tego prostym wieśniakom.
Wartę przy bramie pełniło dwóch żołnierzy wspierających się na swych karabinach. Jeden spokojnie popalał papierosa, wciągając dym do płuc. Noc zapowiadała się spokojnie, z tego co było mu wiadomo rankiem mieli przybyć tu najemnicy wysłani z karczmy. Wtedy wystarczyło poczekać na wampira i odebrać żołd. Plan prosty, mało finezyjny i dobrze płatny, czego chcieć więcej od życia? Strażnik zaciągnął się skrętem z lubością, po czym spojrzał na swego towarzysza po drugiej stronie bramy.
- Greg, chcesz się zaciągnąć? Wiem że rzucasz, ale jeden Ci nie zaszkodzi.- zagadnął unosząc w górę jarzącego się papierosa.
Drugi strażnik odwrócił się powoli, w stronę swego rozmówcy, zaś palący gwardzista pobladł cały wypuszczając z dłoni niedopalonego papierosa. Połowa twarzy Grega pozbawiona była skóry, widać było mięśnie które powoli gniły. Na lewej ręce towarzysza brakowało sporego kawałka mięsa, miejsce wyżarte było do samej kości, która jeszcze ociekała krwią. Jedna gałka oczna wisiała swobodnie. Bez wątpienia strażnik został dopiero co przemieniony w zombie, poprzez pogryzienie wampira.


- Mój Boże Greg... –jęknął drugi ze strażników unosząc karabin. Jednak nim zdążył strzelić, Greg skoczył na niego przyszpilając go do ziemi. Ślina kapała z ust na twarz wciąż żywego strażnika, zapach zgnilizny powodował mdłości. W całym mieście powoli rozlegały się krzyki i sporadyczne wystrzały. Wampir musiał w jakiś sposób dostać się do miasta i pozmieniać niektórych strażników w zombie.
- Greg proszę nie... –jęknął strażnik starając się odepchnąć nieumarłego. To jednak nic nie dało, zęby Grega rozszarpały gardło jego towarzysza. Krew trysnęła na wszystkie strony, Struny głosowe zahaczyły się o zęby zombie zwisając z jego pyska. Greg powstał, a wraz z nim jego dawny przyjaciel. Obaj nieumarli ruszyli powolnym krokiem w stronę miasta pogrążającego się w chaosie.

Wampir spokojnym krokiem szedł po schodach jednego z mieszkań. Jego białe dłonie objęły klamkę, otwierając przed nim drzwi. W rogu pokoju siedziała skulona ze strachu, przed wystrzałami młoda kobieta. Zwiewna koszula nocna mokra była od łez dziewczyny. Bladolicy spojrzał na nią.
- Przybyłem po Ciebie... wstań człowiecze. –rzekł swym zimnym głosem i kiwnął palcem. Ciało dziewczyny wyprostowało się bez jej woli. Cała sztywna mimowolnie zaczęła iść w stronę wampira. Ten dokładnie przyjrzał się jej ciału. Dziewczyna była ładna, dość szczupła, o kształtnych biodrach i długich kasztanowych włosach. Zielone oczy z przerażeniem patrzyły na nocnego łowcę.
- Taka piękna... Była byś idealna na matkę naszych dzieci. Jednak nie takie jest przeznaczenie.- westchnął wampir. – Teraz śpij. –rozkazał i spojrzał jej w oczy, zaś dziewczyna momentalnie osunęła się na nogach, jednak nim uderzyła o posadzkę, wampir złapał ją w ramiona. Spokojnym krokiem ruszył do wyjścia...

Luna teraz

W mieście panował chaos, nieznanym sposobem dostał się tu wampir, nikt nie wiedział jak i kiedy, ani gdzie jest teraz. Żołnierze skupienie byli teraz na walce ze swymi przemienionymi w zombie kompanami. Gwardziści zabunkrowali się w domach, na niektórych ulicach powstały prowizoryczne barykady. Pociski świszczały w powietrzu, co jakiś czas wybuchały granaty. Zombie same w sobie nie były groźne, jednak te miały broń i co gorsza pamiętały jak się jej używa. No i zostawała jeszcze kwestia pogryzień, każde martwe ciało które zombie zaczęły konsumować, także ożywało na nowo. Każdy poległy żołnierz wzmacniał więc siły przeciwnika. Dobrze przynajmniej, że ktoś raz wskrzeszony jako chodzący trup, po ponownym zabiciu martwym zostawał już na zawsze.

Egon i Ronterberg.

Protetyk kiedy wybuchło zamieszanie został od razu przydzielony do pomocy doktorowi Williamowi. Ci których zombie nie dopadły by przemienić w swych towarzyszy, zostali szybko ściągani do piwnicy która teraz pełniła funkcje szpitala polowego. Ronterberg miał pełne ręce roboty, wyciągał z ciał kule, zszywał rany, po prostu robił wszystko co mógł by stracić jak najmniej pacjentów. Egon pomagał mu na tyle ile zdołał, jak i przyjmował nowych rannych, przy wejściu do piwnicy, jego zadaniem była również ochrona szpitala. No i teraz właśnie miał w roli obrońcy się sprawdzić, bowiem w drzwi zaczęły uderzać pięści. Zombie zapewne wyczuły krew, którą przesiąknięte było powietrze. Protetyk miał dwa wyjścia, obronić ten punkt, albo zginąć wraz z resztą tutaj stacjonujących.

Vent i Alexandra

Bravo przeklinała w myślach świat jako taki. Akurat to miasto musiała sobie upatrzeć jako postój! Chciała tylko zatankować i oddać do przeglądu swoją maszynę, a tu co? Rebelia Zombie! Dziewczyna siedziała teraz w dużym magazynie wraz z mechanikiem który dokonywał przeglądu jej maszynki. Vent też nie był zbytnio przygotowany do obecnej sytuacji, w jednej chwili przeglądał piękny wóz kobiety, a w drugiej już pędził w stronę ustawionej w kącie magazynu zbroi. Ledwo zdążył ubrać pancerz, kiedy to przez okna do magazynu zaczęły włazić żywe trupy, wieśniaków jak i żołnierzy. Jedno było pewne. Zombie na przegląd na pewno nie przyszły.

Nieśmiertelny

Najemnik wraz z kilkoma żołnierzami siedział za prowizoryczną barykada na jednej z uliczek miasta. Niespecjalnie obawiał się truposzy, już nie takie rzeczy w życiu odsyłał na drugi świat. Jednak wampir który mógł być w okolicy to zupełnie co innego, na tego było trzeba uważać. Nagle coś świsnęło w powietrzu, czujniki w które wyposażony był pancerz Nieśmiertelnego zrobiły swoje, najemnik w jednej chwili odskoczył w tył. Reszta żołnierzy nie miała tyle szczęścia. Granat wybuchł rozsadzając prowizoryczną barykadę, jak i rozrzucając kończyny żołnierzy na boki. Krew chlusnęła na pancerz Nieśmiertelnego, na ramie opadły mu jakieś wnętrzności. Teraz jednak nie miał czasu by ratować gwardzistów, droga bowiem zbliżała się ku niemu spora grupka umarłych, z czego kilku z nich trzymało w dłoniach karabiny.

 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 01-06-2011, 19:08   #27
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Buckley

Zamaskowany wzbił się ponad miasto i wzrokiem szukał tylko sobie wiadomej rzeczy. Jednak wzrok nie znalazł poszukiwanego celu. A dokładnie to nie do końca to czego Buckley oczekiwał, dojrzał on bowiem czarny wóz który spokojnym tempem by nie zwrócić niczyjej uwagi oddalał się od miasta. Zamaskowany zamachnął skrzydłami licząc na to że wytrzymają one dostatecznie długo, po czym ruszył w pogoń za wozem. Dzięki temu że powóz jechał powoli,zamaskowany ostatkiem sił dopadł go lądując na dachu, zaś kościane skrzydła zniknęły w tym samym momencie. Zmęczony najemnik siedział na dachu czarnej karocy, dysząc ciężko. Woźnica zaś powoli odwrócił się w jego stronę, czarny kaptur całkowicie zakrywał mu twarz słychać było tylko jego głos skierowany najwidoczniej do kogoś w powozie.
- Panie. Mamy nieproszonego gościa.- przemówił ochrypłym starczym tonem nie zatrzymując powozu.
- Ale zajebista karoca! - mruknął Backley, który właśnie wylądował na dachu. W głowie kłębiły mu się myśli co powinien powiedzieć aby nie zginąć. W końcu to niezapowiedziana wizyta i może się skończyć dość drastycznie. Jego natura podpowiadała mu słowa w stylu “Kłaniam się czy mógłby mnie pan uchlać?” nie mniej nie wydawało mu się aby to był najlepszy pomysł. Nie mógł pokazać słabości, było to zbyt ryzykowne. Postanowił od razu przejść do sedna sprawy w myśl zasady “Jak mam zginąć to przynajmniej szybko” I tak oto odparł:
- Jest sprawa, nie znamy się jednak obie strony na tym zyskają. - odparł czekając na jakiś odzew ze strony jegomościa w karocy. Starał się nie robić gwałtownych ruchów a jedynie trzymać na daszku ew. był przygotowany na jakiś cios od dołu karocy choć nie wydawało mu się by “jegomość” się na niego zdecydował - dziury i ranne światło nie byłyby mu na rękę.
Woźnica spojrzał jeszcze raz na Buckleya uśmiechając się do niego. Zaprezentował tym samym niekompletne uzębienie, oraz kilkanaście robaków, biegającyh w okolicy ust, jak i w ich środku.
- Nasz gość chyba chce z Panem porozmawiać. -zacharczał do okienka za sobą, a jako, że karoca powoli od miasta się oddalała pogonił konie do szybszego biegu. Bat uderzył o grzbiet zwierząt które przyspieszyły momentalnie.
Natomiast ze szpar w okiennicach jak i pod drzwiami karocy, wysączyła się biała mgła która skierowała się ku dachowi karocy. Tam tez uformowała się w kształt mężczyzny w czarnym płaszczu, ubranego w eleganckie buty. Twarz miał trupio blada a oczy czerwone. Dłońmi wykonywał spokojne delikatne gesty, pocierając jedną o drugą, jak gdyby chciał je rozgrzać.
- Dawno nie widziałem by posiłek sam przychodził do swego właściciela. Czego taka marna istota jak ty chce tutaj? -powiedział zimnym poważnym tonem, przeszywając zamaskowanego wzrokiem od którego cierpły nogi, a przerz sam prosił się o wizyte na stronie.
- Jestem Backley - mężczyzna ściągnął maskę ukazując tym samym nieskazitelną cerę młodzieńca w okolicy dwudziestki, z zielonymi oczętami i pełnymi, wydatnymi ustami. W końcu może to być ostatni moment kiedy komuś ją pokazuje. Zaś zwracając uwagę, że wampir wykazywał cechy salonowe uznał, że ten gest powinien mu się spodobać - Jak zapewne wiesz goni Cię grupa łowców, mieszanka różnych ewenementów społecznych. Nie mniej można wśród nich znaleźć kilka sław, jak na przykład Ruka. - zrobił przerwę by przełknąć ślinę Backley zdawał sobie sprawę, że jego egzystencja jest teraz zagrożona. - Widziałem w pewnym stopniu co oni potrafią, mam też trochę znajomości i nietypowych umiejętności. Mogę pomóc się ich pozbyć. A jedyne czego pragnę to nie być więcej marną istotą. - odparł po czym dodał. - w skrócie pragnę zostać wampirem i służyć Ci. Dzięki temu mógłbym też ich zmylić czy cokolwiek zapragniesz. - czekał na odpowiedź “jegomościa” będąc spokojnym nawet jeśli oznaczałoby to śmierć bądź zamianę w bezmózgiego bydlaka (znaczy się truposza - zombie) co było bardzo prawdopodobne.
Pierwszy zareagował woźnica wybuchając paskudnym śmiechem, brzmiał oto jak by co chwila krztusił się, podrygiwał przy tym dziwnie na siedzisku. Jednak jedno spojrzenie wampira uspokoiło go zupełnie. Zakapturzony powiedział jedynie swym paskudnym głosem.
- Kolejny głupiec który marzy o potędze.
Wampir spojrzał w oczy Backleya wywołując na twarzy łowcy pojawienie się dużej ilości kropli potu, który powoli zlepiał włosy mężczyzny.
- Myślisz że boję się byle zbieraniny łowców? -zapytał zimno podchodząc bliżej do Backleya. - Ale skoro jednak prosisz o przemianę... czemu miałbym odmówić? Lordowie czasem potrzebują sług. -powiedział i zaśmiał się zimno po czym jednym szybkim ruchem złapał mężczyznę za gardło, ściskając na nim mocno palce pozbawiając go tchu. - A może po prostu się tobą pożywię, ordynarna istoto? Jakie masz prawo by prosić o przemianę w istotę lepsza od siebie? -wampir warknął cicho, mrużąc oczy ze złości i zaciskając dłoń jeszcze mocniej.- Myślisz ze będziesz wstanie zdradzić mnie tak jak i swych poprzednich towarzyszy? Ale cóż... mam dla Ciebie propozycję. -wampir uśmiechnął się złowieszczo.- Wybieraj, zgniotę Ci teraz gardło pozbawiając Cię twego marnego życia, albo przemienię w wampira, a ty wrócisz do tego miasteczka, wybijając wszystkich łowców. Co wybierasz? Własne życie, czy życie towarzyszy?
Backley był spocony jak dzika świnia, był w stresie, choć i tak mniejszym niż większość osób byłaby na jego miejscu - w końcu on zdawał sobie sprawę, że i tak zginie a to jedynie kwestia czasu kiedy. Powiedział swoją propozycję, czuł jednak, że wampir mu nie ufa. On sam dobrze wiedział, że nie obiecywał nic grupie łowców ale skąd mógł to wiedzieć wampir? Nie mógł. No i tu był pies pogrzebany. Każda normalna osoba był powiedziała, że pragnie żyć. Jednak on przeczuwał podstęp - na pewno trafiało tu wielu takich jak on sam tyle, że wcześniej. I z pewnością odpowiadali właśnie tak. Przydałaby mu się moneta. Nie miał jej jednak no i nie dałby rady teraz nic z nią zrobić - dusił się. Wampir wyglądał na honorowego, przynajmniej oczami Backleya w końcu inny już wcześniej by zabił młodzieńca. Chłopak zresztą już wcześniej powiedział, że pozbędzie się łowców. Nie było innej opcji to podstęp, zamieniony w wampira i tak musiałby się ich pozbyć “sprawdza mnie, a nawet jeśli nie to tchórz nie jest mu potrzebny” Niewiele mógł powiedzieć dusił się coraz mocniej:
- hhyy... zgnieć, podjąłem decyzję i tak będę Ci służył, nawet jeśli oznacza to moją śmierć. - odparł i spojrzał oprawcy w karmazynowe oczęta. Było w nim teraz mniej strachu. W końcu był i tak na skraju nie miał wyboru a raczej oba wybory nie były proste. Chciał mu wyjaśnić więcej jednak nie miał siły więcej wydukać. Ścisk był mocny i nie pozwalał na więcej a Backley nie opierał się nawet minimalnie.
- Honorowy z niego osobnik. -zachrypiał radośnie woźnica.
- Prawda, mimo, że ich zdradziłeś w obliczu śmierci postanowiłeś jednak ich chronić. -stwierdził wampir i puścił Buckleya, który opadł kolanami na dach powozu, wreszcie mógł złapać oddech. Bladolicy spojrzał z góry na najemnika, zaś woźnica zachichotał, Wampir postawił Buckleya do pionu, chwytając go za ramię.
- Jedno muszę Ci przyznać człowieku... -zaczął mówić wampir cofając rękę z ramienia szurniętego łowcy. - Jeżeli już się kogoś zdradza, to zdrajca należy pozostać do końca... - po tych słowach Wampir jednym szybkim ruchem wbił dłoń w pierś Buckleya. - A ty starałeś się znaleźć odpowiedź której będę oczekiwał, chytre, ale niezbyt przydatne w tej sytuacji. -kontynuował czerwono-oki nie zważając na krew wylewająca się z ust jak i rany Buckleya. - A takich sług mi nie potrzeba. - i po tych słowach żywot zamaskowanego został zakończony, bowiem dłoń wampira przebiła go na wylot. Ciało bezwładnie zawisło na wyprostowanej dłoni nocnego łowcy, a ten wgryzł się w szyję chłopaka by posilić się świeża krwią.

The End ;x
 
Rock jest offline  
Stary 08-06-2011, 22:27   #28
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Baki nie są pełne - przypomniał - jeśli teraz nie dorwiemy diabelstwa, będziemy musieli albo sobie to wszystko darować, albo wyrżnąć wszystko co nie-martwe w tym mieście aby móc jakoś zatankować. Jeśli zapomnieliście dostaliśmy tyle paliwa, aby móc tutaj dojechać. Pościg poza miasto będzie niemożliwy. - Stwierdziwszy to spojrzał za Foxem, nie wiedział co ten facet poszedł robić, a głupio byłoby go narazić gdy będzie jechał po swojemu.
- Teoria frontalnego ataku jest banalna. Wjechać, rozejrzeć się, poszukać żywych, ewentualnie jakiś barykad, aby się schronić za umocnieniami, bądź w wypadku braku tychże, wyjechać drugą bramą za miastem. - odparł Sona. - cień potrafi pomóc, ale w tym momencie to jak stwierdzenie że lepiej działacie z pustą sakiewką. - ocenił.
Bez włączania świateł podjechał pod same mury miasta, w jednej ręce trzymając naładowaną kuszę. Zaczął się rozglądać zza winkla którędy wjazd będzie najmniej pozbawiony sensu (co nie oznacza, że będzie ten sens posiadał.
Problem pojawi się wtedy, jeśli w mieście będą mutanty albo wampiry, a zza barykad nikt nie będzie pytał kto idzie.
Wejście pilnowane przez nikogo nie było, co rusz w jedną czy drugą biegali żołnierze i mieszkańcy, czasem mocno poranieni. Chłopak szybko zobaczył też przyczynę poruszenia i walk. Z jednej uliczki bowiem wyłoniła się grupka kilku przemienionych w zombie wieśniaków, którzy uwalani krwią jak i wnętrznościami (nie zawsze swoimi) rzucali się na każda osobę w pobliżu, by przyłączyć ją do walki, po nieumarłej stronie konfliktu.
- tch. Logiczne - chłopak spojrzał na nadgarstek lewej (wolnej) dłoni. Złapał bluzę tak aby pokryła bliznę po szwach, i starając się wyglądać jak najmniej podejrzanie, wychylił się zza winkla aby zawołać do siebie jedną z osób uciekających, najlepiej żołnierza.
- Ej! Tutaj! Szybko!
Żołnierze obrócił się tylko na chwilę spoglądając na Sone przerażonymi oczyma. Krew ściekała mu z twarzy, zapewne był już po kilku spotkaniach z truposzami. Bez słowa biegł dalej, uciekając przed prześladowcami, zaś okrzykiem chłopaka zupełnie się nie przejmując.
Chłopak wskoczył z powrotem na pojazd i ruszył w ślad za żołnierzem na niemal minimalnej prędkości, aby tylko się z nim zrównać
- Jestem łowcą wampirów, widać lekko się spóźniliśmy. Gdzie się ufortyfikowaliście?
Pojazd po chwili zrównał się z uciekającym żołnierzem, który wydyszał tylko.
- Ty... z ..karczmy? Gdzie... reszta?
- Rozproszyliśmy się, aby zbadać miasto. Mam kilka ważnych pytań i mało czasu, gdzie mogę kogokolwiek jakkolwiek przepytać bez straty paliwa?
- Wszędzie się tłuką... -odpowiedział zmęczony wojak. - Najwięcej na głównym placu i przy ratuszu. -mówiąc to machnięciem ręki wskazał kierunki.
- Teraz pokaż tą ręką, gdzie się względnie nie biją, a są. Muszę mieć kontakt z kimś kto nie jest zajęty walką o przetrwanie. Uspokój się i współpracuj, patrz, mam pojazd, jesteśmy bezpieczni w wypadku konieczności ucieczki. Gdzie biegniesz?
Żołnierz przez chwilę milczał by w końcu odpowiedzieć zgodnie z prawdą- Tam gdzie potencjalnie nie ma moich, martwych acz wciąż chodzących przyjaciół. To jest piekło, nie ma tu miejsca by napić się herbatki i pogadać!!- wykrzyknął zdesperowany żołnierz.
- Szlag! - zaklął - wiedzieliście że w waszą stronę zmierza atak, a nawet nie przygotowaliście drogi ewakuacji lub prowizorycznej fortecy? Wystarczyło kościół zabarykadować! Zresztą, nie ważne. Jak dawno rozpoczął się atak, i którędy do chaty dziewczyny która miała być zagrożona? - daj boże aby wiedział o kogo chodzi - jednym zdaniem co wiesz, a potem zamiast biegać bez celu goń za bramy. Najpewniej zombie są tak zaprogramowane, aby siać piekło tutaj, i zignorują wszystko zbyt daleko od murów.
Żołnierzowi opadła adrenalina i opierając się o motor Sony wydyszał ciężkim zmęczonym głosem, plując co jakiś czas krwią, z nadgryzionego dziąsła. - Nikt do końca nie wie kto miał być celem wampira, z tego co nam mówiono, poprzednio były to Luiza Lorentz, oraz Leanora Lartz. Tutaj najbardziej podobna do porwanych dziewczyn była tylko Lisana Larbert, jej dom obstawiliśmy, ale nie wiem co teraz tam się dzieje. Obstawiliśmy bramy, wystawialiśmy warty, ale wampir jakoś się tu dostał, zamieniając kilku strażników w te pomioty piekielne, wtedy zapanował chaos, wszystko co planowaliśmy upadło w kilka chwil.
- Uspokój się, gdzie było to mieszkanie? Powiedz jak się tam dostać, tylko tyle. Możesz to przetrwać - "choć ja ci w tym nie pomogę" dodał w myślach coraz bardziej poirytowany stratą czasu Sona.
Została przeniesiona do miasta przy głównym placu, bo tam się rozbiliśmy. Kieruj się na wschód stad, w kierunku centralnej części miasta, wszystkie główne drogi tam prowadzą.[/i]-odparł i wyprostował się.- Mieszkanie numer 13- po tych słowach odbiegł w kierunku bramy.
W tym momencie Sona uderzył nogą w pedał, dodając gazu. Miał nadzieje, że starczy mu paliwa, aby tam dojechać, oraz że zdąży złapać wampira, nim ten ucieknie. A przynajmniej jego ślad. Właściwie, Sona nie miał zbytniego zamiaru gonić wampira poza miasto, nawet nie dostali dość paliwa, aby móc wyjechać gdziekolwiek z miasta. Walka, z zombie aby je zdobyć tylko narobiłaby im opóźnienia. To było teraz albo nigdy, przynajmniej dla leniwego Sony.
Paliwa w baku było jeszcze trochę, tak więc chłopak unikając grupek Zombie, lawirując ciasnymi uliczkami dotarł we wskazane miejsce. Na placu trwały walki, zombie jednak przegrywały to starcie. W amoku bitwy nikt nie zwrócił uwagi na chłopaka który podjechał pod budynek numer 13. Przed drewnianymi drzwiami leżały ciała dwóch zmasakrowanych strażników. Truchła leżały we kałużach krwi, oraz wnętrzności. Twarze były zgniecione tak, że ciężko było rozpoznać iż wojskowi kiedyś byli ludźmi. Drzwi do mieszkania zaś był też pokryte dużą ilością posoki, a co gorsze były uchylone.
Sona spojrzał na ciała, po czym przeniósł wzrok na walczących.
Największe zagrożenie znajdowało się w tym budynku, a oni nawet tego nie spostrzegli. Choć właściwie...Byli na tyle głupi aby nie skazać na wygnanie osoby stanowiącej zagrożenie...Niektórzy po prostu nie rozumieją, że status społeczny w takich momentach ma wartość papieru toaletowego.
Martwi trochę śmierdzieli, ale jeśli walka będzie bardziej bolesna, mogą się przydać...Chociaż...Takie elementy zastępcze długo nie pociągną.
Chłopak się skrzywił i spojrzał do wnętrza chatki "obyś tam był diabliku jeden" pomyślał wyjmując zza pasa święty granat ręczny.
- Jesteś z tych, co potrafią mówić, czy może wolisz od razu walczyć? - Krzyknął w ciemność - nie za bardzo mam ochotę do bitki, więc możemy zawsze pohandlować.
Zawleczkę od granatu złapał zębami, kierując rękę w stronę serca. W wypadku nagłego ataku wampir zrobi krzywdę również sobie, a i najpewniej będzie musiał odskoczyć. Wiedza, że ma się więcej niż jedno życie była niezwykle istotna.
Chłopak nie chował swojej kuszy mimo świadomości, że jest ona w sumie nieco bezużyteczna, póki wampir nie zostanie osłabiony.
Z wnętrza domku dobiegała cisza, zupełna cisza, żadnej odpowiedzi, szurania butów czy nawet kaszlu.
"Szlag by cie" pomyślał Sona. Patrząc po fazie ataku, jeśli wampir celowo tutaj nie czekał, to już go nie będzie, ale odporności nigdy nie za wiele, już miał dość blizn.
Nie zmieniając postawy z zawleczką między zębami wszedł ostrożnie oglądając się za jakimś źródłem światła, bądź w miarę możliwości pokojem, który mógłby pełnić rolę sypialni. Jeśli gdzieś tutaj mogła siedzieć ofiara porwania, to była to sypialnia, w której mogłaby tulić się do poduszki trzęsąc ze strachu....
…Zarazem tylko tam mogą być jakieś ślady po ucieczce wampira.
Korytarz cały był we krwi, ciała zmasakrowanych żołnierzy leżały pod ścianami, wampir musiał wziąć ich z zaskoczenia, gdyż w ścianach były tylko nieliczne dziury po pociskach. Sypialni nie było na dolnym poziomie, lecz Sona odnalazł za to lampe naftową, która bez problemu oddalił. Schody prowadzące na drugie piętro, były zaś czyste, nie licząc krwaych odcisków butów, prowadzących w górę, i w dół. Widać ktoś tam wszedł, i szybko opuścił pięterko tą samą drogą.
Wampir, który ucieka pieszo z drugiego piętra? To brzmiało dziwnie.
Trzymając lampę w miejscu kuszy wszedł spokojnie schodami, ani się nie skradał ani nie próbował biec. Jeśli wampir tu jest, wie o nim, jeśli zostawił tutaj tylko zombie, to lepiej na nie wpaść.
Z drugiej strony wszystkie ciała były martwe...Na stałe. Gdyby zmienił ich w zombie miał by drugie ognisko, upewniając się, że miasto upadnie w jedną noc bez szansy na ucieczkę...
Jednak samych martwych było mało. Tak jakby wiedzieli, że nie uda im się obronić dziewczyny i z góry postawili na przypadkowo spotkanych łowców, aby dopadli uciekającego krwiopijcę...To zlecenie stawało się coraz bardziej bezsensowne i niepoważne, tak jakby zaniedbali pewien istotny problem i w ostatniej chwili postanowili robić cokolwiek byle dużo z nadzieją, że mu zaradzą.
Na drugim piętrze była łazienka, toaleta, składzik jak i poszukiwana sypialnia dziewczyny. Stalo tu łóżko i szafa na ubrania, oraz niezbędne do życia meble jak i drobiazgi. Brakowało jedynie dziewczyny. Krawy ślad, wskazywał zaś na to że, osobnik który tu wszedł zrobił tylko dwa kroki, brzy przekroczyć próg, po czym chwile stał w miejscu i zszedł na dół. Nie było oznak walki, ani żadnych podejrzanych stworów. Jedyne co przykuło uwagę chłopaka, to wisiorek który leżał na szafeczce obok łóżka. Wykonany był ze złota, przedstawiał prosta okrągłą tarczę na której wyryty był nieznany Sonie symbol.

<http://img841.imageshack.us/img841/6457/180pxdmcsymbol.png>

Sona schował granat i podszedł do biurka
"jeden pies" pomyślał, i podniósł medalion. Schował go do kieszeni, po czym wychodząc z pomieszczenia rozbił lampę na ziemi. I tak chata była z drewna.
Granat z wodą święconą schował za pas, wyjął zaś wybuchowy. Gdy dotarł do wyjścia trzymając się ściany, i mając za oświetlenie wyłącznie ogień za plecami, rzucił do wnętrza granat wybuchowy. Nie miał ich wiele, ale to powinno załatwić sprawę.
Młody łowca przeciągnął się spoglądając w stronę placu. Niech chata się pali, on miał ważniejsze rzeczy.
Podciągnął pojazd w stronę walczących, jednak starając się być z dala od ogólnej zawieruchy
- Ej! Gdzie tutaj znajdę paliwo!? - Krzyknął w ich stronę zasadniczo neutralnym tonem.
Czas wracać do latającej karczmy.
Walki powoli chyliły się ku końcowi, padały ostatnie truposze, jeden z żołnierzy spojrzał na Sonę. - A ty to kto?!- wrzasnął ku niemu.
- Łowca wampirów. Miałem ochronić to tam - wskazał palcem za siebie - ale ktoś poleciał w kulki i nie dał nikomu z zespołu możliwości zdążenia na to spotkanie. Cóż...Reszta gdzieś szlaja się po mieście. Masz pan dwa wybory, pokaż mi skąd wezmę paliwo, aby mógł się dowiedzieć, o co tu właściwie chodzi, bądź też rzucić to wszystko w diabli legalnie, albo zrobić jakiś cud abym miał szansę złapać wampira, który PRZEBIEGŁ za waszymi plecami jakiś czas temu...Więc skoro w tej wsi są genetycznie same cwele, pokaż gdzie macie stacje paliw.
- Nie pozwalaj sobie gowniarzu! -krzyknął strażnik unosząc broń, widać zawalenie akcji mocno go ubodło.- Zostaliśmy zaskoczeni, przez tego wampira. -dodał na swoją obronę.- Łowcy mają się zebrać w ratuszu, tam ponoć dostaniecie nowe wytyczne i transport. -mruknął jeszcze.
- Nie abyście wiedzieli, że się pojawi i gdzie będzie chciał się udać oraz kto jest jego celem, i czyje życie zagraża miastu, ale dobra, pokaż gdzie jest ratusz. I nie celuj w moją stronę, bo jak cię coś dziabnie od tyłu to będzie na mnie. A co poradzę jak cię z "zaskoczenia" wezmą. Każdy robi swoje, i jak przeżyjesz tą noc, to będziesz wiedział, że mogło być gorzej.
Strażnik wyłącznie westchnął, wezwał swojego znajomego i zaczęli prowadzić chłopaka,
- Jazda!
"Już raz mnie prowadzili na karczmę w podobnie grzeczny" pomyślał Sona, od razu odpowiadając
- No chyba cię p...
- Idź! - seria strzałów pod nogi była jednoznaczna.
- Tch. - Łowca odwrócił się, po czym podniósł bluzę z tyłu, pokazując skórzany pas trzymający dwa granaty, w tym jeden typowo demolujący. - Zgadnij co się stanie jeśli strzelisz jeszcze raz, ale trawisz we mnie.
Przez drogę do ratusza postawa strażników była znacznie mniej śmiała, choć Sonie zdrętwiała nieco ręka oparta o zawleczkę za plecami...
 
Fiath jest offline  
Stary 09-06-2011, 13:01   #29
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
[To kawałek na chwilę przedtem jak Buckley odleciał... znowu chronologia leży : P]

Backley do normalnych nie należał - co do tego wątpliwości nie ma. Nie należał też do idiotów, którzy skakali by z klifu wiedząc, że nie wylądują. Jego teoria zakładała, że sprawką cyrku w mieście musi być wampir. No cóż było to można bardzo łatwo wydedukować tak wiec nie jest to znowu jakiś dowód jego ogromnego intelektu, prze biegłości i sprytu. Po prostu to było jasne, jak słońce i skwar na pustyniach. Należy dodać, że noga bolała jak cholera podczas podróży. To dało mu dużo do myślenia. Oj! Dużo. Co nie znaczy znów, że wyciągnął jakieś błyskoliwe wnioski. A jedynie tyle, że to BOLI! i tak być nie może. Wszyscy chwilowo stali w milczeniu i przyglądali się wybuchom i ogólnej rozróbie. Backley podrapał się po głowie po czym odparł:
- Panowie! - tonem pewnym i szorstkim innym niż zazwyczaj - nie wiem jak wy ale ja muszę się chwilowo ulotnić - odparł na co z pewnością, ktoś zareaguje palnięciem sobie w łeb. W końcu niedawno stracił nogę. Ale teraz będzie najlepsze! Z pleców rozrywając płaszcz i stary sweter, wysunęła się biała rzecz. Zaczynała się rozrastać. Chwila to były już dwie rzeczy, bowiem z drugiej strony wysunęła się kolejna identyczna. Po chwili zaczęła się rozgałęziać niczym gałęzie drzewa. A jeszcze chwilę później po miedzy nimi pojawiła się w pustych przestrzeniach jakaś maziowata kleista substancja. Cóż to było? nie byliście do końca pewni ale wyglądało na to, że są to kościane skrzydła. Coś jak jakaś mityczna bestia czy jakoś tak. Backley odparł jeszcze w stronę Ruki:
- Słuchaj Furię możesz zostawić, najwyżej o ile dożyję to wrócę po nią jesli zaś planujesz pozostać to będę wdzięczny jeśli jej przypilnujesz - Backley wyciągnął jeszcze szybko z kieszeni maź, którą zbierał wcześniej z pod łap Vovy i równie szybkim ruchem natarł nią ostrza po czym wzbił się w powietrze i zniknął z oczu grupie.




- Fruuu i maszkaron poleciał. Czy ktoś wiedział o tym, że to był mutant? Nie ważne, choć istotne gdzie go poniosło. - Przez dłuższy czas Fox obserwował Buckleya, aż w końcu zniknął jako ciemna plamka na tle ciemnego nieba. - Poleciał chyba do miasta, nam chybaby także wypadało, lecz dobrym pomysłem byłoby zachowanie ostrożności. Jest także szansa, że udałoby nam się podkraść i najpierw zobaczyć co tam się wyprawia, a dopiero potem zdecydować co dalej.
- tch. – syknął Sona. Rzucił na ziemię plecak, obok swojej furii, wyjął z niego kołczan bełtów, zarzucił go przez ramię, po czym wyją dodatkowo kuszę. Mógłby teraz zacząć rozmyślać o różnicach między człowiekiem a zombie, ale filozofowanie było trochę zbyt nudne gdy kontrast dla niego stanowiła wielka bitwa trzy kroki na przód, w dodatku, czuł się za młody na takie dziadowanie mimo swojego faktycznego wieku.
- Czas się nieco zabawić. – wsiadł powrotem na pojazd, zostawiając jednak plecak, miał w nim rzeczy które i tak w walce będą zbędne. – Wjeżdżam do miasta i szukam śladów obecności wampira bądź domu dziewczyny którą mieliśmy chronić. Jeśli poczekamy, będzie za późno a jest szansa że jeszcze go dopadniemy. Skradanie się będzie potwornie czasochłonne. – Gdy to powiedział spojrzał odruchowo na granaty przy pasie, zwłaszcza ten z zawleczką w formie krzyża. Zerknął na każdego z pozostałych po czym spojrzał w niebo „jak teraz pomyślę, to jego maska jest równie biała co ta materia”
- Ktoś wjeżdża ze mną od frontu? – spytał.
Vova i ja lepiej radzimy sobie z cienia. Ale możemy cię wspierać jeśli nie pójdziesz środkiem watahy zombie
Fox przechylił w bok głowę, a na twarzy malowało się nie dowierzanie okraszone zdziwieniem. Był kiedyś w podobnej sytuacji i kiedyś jego głos rozsądku został zignorowany, a ignoranci zginęli. Ciekaw był jak będzie tym razem.
- Osobiście uważam frontalny atak na nieznanego wroga, nieznaną liczebność oraz jego siłę za idiotyzm. I osobiście, jeśli ruszycie szturmować cienie to ja umywam ręce. Zrobię co należy, ale po mojemu. Więc do zobaczenia.
Kończąc tymi słowami odpalił silver fish i ruszył w stronę miasta. Rzucił okiem przez ramie by upewnić się czy jedzie sam czy ktoś się dołączy. Czynność powtarzał kilkakrotnie, nie chciał niepotrzebnych niespodzianek. Dochodzące hałasy od strony miasta, odgłosy strzelaniny, wybuchy granatów, znakomicie ułatwiały podkradanie się. Fox wjechał na szczyt wydmy z wyłączonymi światłami, na szczycie wyłączył silnik, teraz jedynie pęd i grawitacja wprawiały w ruch jego pojazd. Wystarczyło tego aby bardzo zbliżyć się pod mury miasta. Gdy wytracił pęd, a pojazd zatrzymał się, zabrał swój ekwipunek, a silver fish ulokował obok sterczącego, sporego głazu, dodatkowo osłaniając siatką maskującą.
Borya myślał. Walczyła w nim dopiero odżyła żądza przygód, a doświadczenie. Fox miał bezpieczniejszy plan, ale Sona skuteczniejszy.
Ostatecznie ruszył za Billim, przedtem odczepiając furię Backleya. Zostawił ją na miejscu.
 
Arvelus jest offline  
Stary 09-06-2011, 20:55   #30
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Luna i kradzież paliwa.


Fox przemykał niczym cień pod mury miejskie, ze sprawnością godną małpy wspiął się na szczyt. Pozostając w ukryciu obserwował miasto. Interesowało go kto z kim walczy, która ze stron ma przewagę, gdzie toczą się najbardziej zaciekłe boje. Nie musiał długo czekać, wojskowi stawiali zaciekły opór na środku placu jak i z ratusza. Ci na placu byli przyparci do ‘muru’ nie było drogi ucieczki ani szans na przetrwanie. Dlatego przełknęli strach, zebrali się w sobie i wypróżniali magazynki kosząc okrutnie zombie. Martwiaki odpłacały im się podobną zaciekłością i zawziętością. Fox postanowił lawirować po dość bezpiecznych murach miasta, miał tam sporo osłon i mógł swobodnie się przemieszczać. Z każdego punktu oddawał po jednym strzale, by po chwili niczym duch przekraść się w inne miejsce i z ukrycia ponownie ostrzelać wroga. Każdy strzał przycelował i kierował w łby zombi, strzelał do tych najbliższych, a zarazem ostatnich kroczących w stronę posiłku. Mniej poetycznie mówiąc Fox strzelał zombiakom w plecy odstrzeliwując tych wlekących się z tyłu, tak aby pozostałe zombi się nie zorientowały, że ktoś do nich strzela, a gdyby się zorientowały to nie łatwo by im było namierzyć źródło. Kolejno wystrzelane świetliste pociski, żarząc się zielonkawym światłem tworzyły złowrogie cienie i niemal bezgłośnie rozwalały kolejne stwory wypalając im dziury we łbach.
Borya dotarł do pozycji wychowanka Pustynnego Wilka. Schował się za osłoną, po chwili dostrzegł zielonkawe rozbłyski broni Pustynnego Wilka.

-Naszym zadaniem jest znalezienie wampira. Jeśli nam ucieknie ta rzeźnya się powtórzy.
- Rozumiem, ale musimy zdobyć paliwo, wampir tu był i to niedawno, może nawet wciąż tu jest. Sam zresztą wiesz to najlepiej, polowałeś na nie. Ja wolałbym ruszyć śladem wampiurka z pełnym bakiem i dopaść go w dzień lub nawet nad ranem. Dlatego przylazłem tu po paliwo. Trzeba odszukać miejsce, gdzie trzymają tu paliwo, dotrzeć tam i przywłaszczyć trochę. Jakąś beczkę 100 litrową aby wszystkim starczyło, albo nawet dwie na zapas skoro już jesteśmy we dwójkę. Więc co? Idziesz ze mną po paliwo?
-Więc leziom. Jak się dobrze wykombinuje Vova sam weźmie ze trzy...


Fox, Borya i jego pupil ruszyli w stronę stacji paliw, przemykali prowadzeni przez Foxa. Stacja paliw, ktora z nazwy byla stacja paliw, bo bardziej przywodzila drewniana szopę z murowanymi fundamentami nieco przedluzonymi, bo siegajacymi ramion przecietnego czlowieka. Nikt sie tu nie barykadowal, ani nie probowal bronic, coz bylo to zrozumiale, chwila nieuwagi i po obroncach. Braki w obroncach wywolaly takze braki w zombi. Oczywiscie od czasu do czasu przemknal sie jakis zablakany, ktory szybko i po cichu byl eliminowany szponami Vovy. Po kilku minutach kluczenia, przemykania dotarli w koncu do miejsca skladu paliw. Tam zaopatrzyli sie w beczki. Po kilku minutach kombinowania Iwanowicz jednak stwierdził, że przymocowanie beczki do Vovy może i jest możliwe, ale jednak woli tego nie robić. Z mozolem zaczeli je toczyc najbezpieczniejsza droga w strone bramy wyjsciowej.

- Borya jak już wyciągniemy te beczki proponuje wrocic tu i z jednej beczki, rozlawszy ja do butelek, zrobić kilka koktajli Mołotowa.
-Sądzę, że nie ma sensu ryzykować wpakowania się w bandę zombie. Jeśli chcemy mołotowy to już teraz to zróbmy. W odróżnieniu od beczek je Vova może wziąć do toreb które ma na uprzęży
- Zgoda.

Borya z Foxem zaraz zaczęli poszukiwania butelek. Nie trwało to długo, bo za rogiem był sklep.
- Przydała by się też woda jeśli mamy go dalej ścigać.
Iwanowicz zapakował na Vovę blisko piętnaście litrów wody upychając butelki w wielu sakwach. Nie było to jakieś straszne obciążenie. Następnie zabrał się za opróżnianie butelek z alkocholem przerobić je na mołotowy. Aż żal było wylewać na ziemię. Na szczęście na zapleczu znalazła się wielka balia, wylewali tam. Po chwili zebrało się kolejne kilkanaście butelek, tylko tym razem półlitrowe. Chwilę potem je napełniali. Zakręcone lądowały na plecach Vovy.
-Świetnie. Spadamy teraz.
Cała operacja zajęła trochę czasu, walki zaś powoli cichły, na szczęście to żołnierze wygrywali z plagą umrzyków. Teraz jednak przed sklepem znalazła się jedna z ostatnich grup zombie, która w poszukiwania łatwiejszej zdobyczy udała się na te ciche tereny. Dziesięciu nieumarłych jęcząc i powłócząc nogami wkroczyło do ciemnego sklepiku w którym kryli się dwaj najemnicy.
- Ostrożnie z ogniem, nie chcemy stracić całego dostępnego zapasu paliwa. - Powiedział szeptem zabezbieczając koktajl trzymany w łapie. Rozglądał się za inną drogą ucieczki na ulicę chciał wywabić zombiaki na zewnątrz.
- Kurwa, wiedziałem, że to głupi pomysł z tym nalewaniem wachy w butelki w tym miejscu. Zostaw tą wodę Borya, bo jeszcze trochę, a twoja zachłanność wprowadzi nas w kłopoty - dodał przez zaciśnięte zęby.
Borya przechylił głowę w bok obnażając zęby aż w karku mu strzeliło
-Spokojnie Billy. Tam nie ma tuzina. Tylu ich ile nic.
- Ja się na tym nie znam, to Twoja domena, ja tylko strzelam im we łby, tyle wiem. No może trochę więcej, ale zagrożenie to zagrożenie. I nie tylko o zombi mówiłem. Słyszysz? Strzały cichną, czyli walka dobiega końca. Musimy biegusiem zniknąć z miasta z beczkami paliwa. Więc jeśli to możliwe to nie chciałbym tu wdawać się w walkę.


W tym czasie Fox szybko ocenił drogi ewakuacyjne ze sklepu. Najbliższe było okno, przez które mógł widzieć pętające się po ulicach, nieliczne już zombiaki. Okno było skierowane na równoległą ulicę do tej, z której właziły zombiaki do sklepu.
“Duże szanse na dotarcie po beczkę.”
Odgłos tłuczonego szkła oznaczał wizytę zmobi w sklepie. W pomieszczeniu było ich już trzech.
“Borya jest w końcu specem od wampiurków, więc się tym zajmie.”
Fox nie czekał, jednym ruchem ręki zgarnął cały bałagan sentymentalnych dupereli z okna sklepu. Przez chwilę mocował się z zatrzaskiem, aż w końcu otworzył okno na oścież. W tym czasie Borya i jego zwierz zdążyli narozrabiać, w sklepie zaśmierdziało krwią i trupią zgnilizną. Foxa na chwilę zemdliło, jednak otwarte okno go ratowało. Sprawnie, niczym trenowana małpka, wskoczył na parapet i pobiegł do wypatrzonej przez okno osłony. Przez chwilę miał wrażenie, że obrzydliwy smród głęboko wniknął w jego nos, powiał wiatr, wciągnął głęboko nosem powietrze i zakrztusił się smrodem niesionym przez powiew ciepłego wiatru. Ukrył się w cieniu domu, stamtąd wypatrzył kolejną osłonę, do której podbiegł, aż do dotarcia po paliwo. Beczki stały już wytoczone na zewnątrz, więc teraz pozostało jedynie zabrać zdobycz.

Borya doskoczył do Vovy. Pociągnął jakiś sznurek rozwiązując węzeł. Cała uprząż osunęła się z mutanta.
-Pokażemy im co potrafimy, prawda mały?- Niemal wyszeptał mu do ucha, po czym po cichu warknął. Na jego szyi ukazały się żyły. Ale jakby inaczej. Nie jak gdy krew pulsuje. One... pełzły w górę i otoczyły oko.
-Do dzieła...
Vova z miejsca odbił się wybijając okno i znikając za nim. Borya schował się za czymś, wycelował. I strzelił. Prosto w oko. Drugi strzał. To samo. Isidor uwielbiał to uczucie. Pasożyt może nie był aż tak efektowny jak bywają, ale był bardzo skuteczny. Złamał broń. Sięgnął po parę bełtów, złapał je trzema palcami, jeszcze nim jednocześnie je zapakował do luf Vova wbił się w grupkę jak kula armatnia w sam środek oddziału jednego z nich łamiąc tak niemiłosiernie, że nie było już możliwości by wstał. Drugiego załatwił sekundę później niemal rozrywając go na pół swymi pazurami. Starczy powiedzieć, że wszystkie cztery wbiły się w pierś, a kilka wyszło jeszcze po drugiej stronie. Walka trwała. Mutant złapał zombiaka za szyję kłami i szarpnął łamiąc mu kark i rzucając truchłem w innego. W pewnym momencie jeden z przeciwników wgryzł mu się w kark. Mutant zarzucił ciałem chcąc go zrzucić, lecz nie udało mu się. Umarlak mocno trzymał. Vova wyskoczył w górę na dobre 6 metrów, obrócił się i plecami do ziemi wylądował na kolejnych dwóch. Dalej poszło szybko. Borya podszedł. Szybko wyrwał oba wystrzelone bełty i obejrzał ranę swego towarzysza
-Aj.. nie ładnie. Potem się tym zajmiemy.-
Isidor szybko zapiął Vovę spowrotem w uprząż, co sprawiło mu nieco problemu, bo była ciężka. Ale się udało.
-Dobra Billy. Spadamy.
Borya skoncentrowany na walce, nie dosłyszał sypiących się dupereli na podłogę zgarniętych przez Foxa z parapetu okna. Nie dostrzegł także jak Billy otwiera okno, rozgląda się i zwinnie wskakuje na parapet. Nie mógł już widzieć jak Billy przemyka niczym cień w stronę beczek. Fox rozejrzał się dookoła, kilka samotnie włóczących się zombi nie licząc tej gromady masakrowanej przez mutanta Vovę. Jednak strzały cichły, a to oznaczało, że obrońcy zaczynają panować nad sytuacją.

“Fox - A niech to szlag!; Blue - Spokojnie; Fox - Jasna cholera! Psia mać! Jak spokojnie!?Jestem na środku ulicy z beczką paliwa! Zaraz pojawią się żołdacy i będą kłopoty! Odstępstwo od reguł i już taka kara! Nie powinienem leźć za Boryą, a działać tak jak zaplanowane.; Blue - Myśl. ; Fox - Przecież myślę kutwa! ; Blue - schowaj zdobycz.”
Rozmowa, a raczej wymiana myśli Foxa i jego pasożyta trwała ułamki sekund. Przetoczył beczkę z paliwem kilka przecznic w stronę muru pod ścianę gdzie stały dwie inne beczki w miarę możliwości zamaskował swoją beczkę. Posypał nieco piaskiem, tak aby wyglądała na długo tu stojącą, zatarł ślady toczenia. Pobiegł po kolejną beczkę, tocząc ją w kierunku gdzie było dość spokojnie, czyli gdzie wojsko nie zdążyło dotrzeć. Wiedział, że ma trochę czasu, wojsko się przegrupuje, uzupełnią zapasy amunicji i dopiero wtedy zaczną ogarniać miasto, zaczną od ocalonych i dobijania wciąż żyjących zombie.

-Billy?- Borya rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Foxa...- job twoju mać...
-Dobra Vova. Wybacz, ale zapakuję na ciebie jeszcze trochę...
Z pomocą mutanta zapakował mu na plecy beczkę z paliwem, obwiązał ja nieco uprzężą ale wciąż była bardzo niestabilna toteż truchtał obok przytrzymując ją jedną ręką by nie spadła.
-To teraz szukaj Foxa.- Mutant zaczął węszyć i niemal od razu odnalazł trop
-Fox!- warknął Borya odnajdując towarzysza
- Jasna cholera. Nie drzyj się tak. I uciekaj z paliwem poza mury i z tą wodą. Za chwilę mogą tu pojawić się patrole wojska, a wtedy powieszą nas za plądrowanie. - Mówiąc to maskował kolejną beczkę i ślady jakich na zostawiał.
-Słuchaj chłystku. Nie mam pojęcia czego nauczył cię Pustynny Wilk, ale kamratów nie zostawia się podczas walki. Nawet tak nie istotnej. Na tym buduje się zaufanie. Zapamiętaj to, w dzisiejszym świecie nawet rady rzadko są za darmo.- Z początku w jego głosie brzmiał gniew, ale, z czasem się ulotnił. Ostatnie słowa były już spokojne, choć zimne
- Rozumiem i wybacz. Jednak sam powiedziałeś, że to betka dla ciebie, a jako profesjonalista wierzę, że Ty będąc profesjonalistą wiesz co mówisz. Poza tym poukrywanie beczek jest ważniejsze niż walka, bo jak je przy nas znajdą to będziemy wisieć. Tą ukryłem. Ruszajmy więc czym prędzej do wyjścia. Ja przodem. Jak ktoś będzie szedł dam znak.
-Dobra. Rzeczywiście nie ma czasu na dyskusje. Przełożymy to na później. Prowadź.

Fox przodem o jakieś 15 metrów, za nim Borya i Vova. Fox podbiegał do skrzyżowań, rozglądał się, nasłuchiwał, dawał znak Boryi. Napotkanym zombie strzelał w łeb, przymierzał i dopiero strzelał. Przed wojskiem się ukrywał i dawał znaki Boryi aby zawrócił, mieszkańcom kazał zawracać wskazując inną bezpieczną drogę.
Wojsko przegrupowywało sie powoli, ośrodki walki w mieście gasły, padały ostatnie strzały. Na jednym bliskim już bramy skrzyżowaniu, Fox niemal wpadł na dwóch wojskowych, którzy pilnowali drogi. Iwanowicz i jego mutant skryci byli w cieniu pobliskich budynków więc ta dwójka nie zdawała sobie sprawy z ich obecności.
Jeden z mężczyzn kiwnął palcem w stronę Billego, by ten się zbliżył.
- Ty co za jeden? –warknął żołnierz którego mundur cały był we krwi, zaś w jego ustach znajdował się zwinięty niechlujnie skręt. – Na mieszkańca to nie wyglądasz. –mówiąc to żołnierz uniósł ostrzegawczo karabin.
- Jestem jednym z łowców. I widzi mi się, że wampir, którego ścigamy dotarł przed nami. - Mówił to przesadnie głośno, tak jakby chciał przekrzyczeć strzały, w rzeczywistości chciał zwrócić uwagę Boryi. - Tam niedawno rozwaliłem grupkę zombiaków - wskazał w kierunku z którego mógł przybyć, ale nieco rozbieżny niż stacja paliw. Przy okazji starał się wypatrzeć Boryę i dać mu znak odwrotu jeśli by było trzeba.
- Łowcy, Ci z karczmy, ta? -upewnił się wojak - Ilu was jest, gdzie reszta? Nie ma czasu do stracenia, mów no bo naprawdę mam podły dzień, a jak będziesz mnie wkurzał to rozwalę Ci łeb jasne?- poimformował Foxa ocierając z twarzy krew.

Borya słysząc całą sytuację wycofał się po cichu. Schował beczki w dziurze którą Vova właśnie wykopał. Przykrył całość i udeptał.
-Schowaj się mały, ale trzymaj blisko- mutant przytaknął i skoczył na dach lądując na nim z niesamowitą delikatnością. Borya wymienił zbiornik ze stężonym powietrzem w broni i odbezpieczył.

Fox przechylił lekko głowę w bok. Powolnym ruchem sięgnął do ładownicy przy pasie, wyciągnął cygaro. Odpalił zapałkę od spodni i podpalił cygaro trzymane w zębach. Zaciągnął się - jeśli chodzi ci o latającą karczmę, to tak. Przybywamy tu z polecenia Radnego, ilu nas zostało nie wiem, rozdzieliliśmy się. Możliwe, że gdzieś tam bieleją kości na pustyni. Grupa, z którą tu dotarłem rozlazła się po mieście, każdy miał inne rozkazy od Radnego. Ja szukam tropu wampira, który może być jeszcze w mieście, lub całkiem niedaleko, tak więc jeśli panowie wybaczą, wrócę do swoich obowiązków szukania tropu wampira.
- My mamy inne zalecenia wobec was. -odpowiedział szorstko strażnik- Mieliśmy wam towarzyszyć w dalszej drodze, jeżeli wampir uciekłby z miasta z obawy przed taki licznymi siłami. Jak widać jednak, uciekł ale narobił przy tym więcej szkód niż można by się spodziewać. Jeżeli twoi towarzysze żyją nasi ludzie ich znajdą w mieście, a ty idziesz ze mną do ratusza. Znaleźliśmy dla was jakiś wóz, a najemnicy którzy przybyli tu z naszym oddziałem zostaną do was przydzieleni. Oczywiście odmowa równa się podważeniu autorytetu armii. -oświadczył to wszystko głosem wyuczonej formułki i wraz ze swym kompanem stanęli po obu stronach Foxa. - A więc ruszamy panie łowco.
- Więc ruszajmy, panowie żołnierze. - Wciąż paląc cygaro, Fox grzecznie ruszył w stronę ratusza.

Borya zrobił głupią minę. Ten przewodniczący zrobił z nich idiotów... trzeba było poinformować, że i w mieście mogą się spodziewać pomocy, a nie, że trzeba będzie kombinować. Odkopał beczkę i zostawił ją ukrytą tak by raczej nie została znaleziona w najbliższym czasie, ale tak by nie marniała przez kolejne lata gdyby po nią nie wrócił.
-Vova chodź no tu. Dobra. Teraz spróbujemy czegoś czego jeszcze nie robiłeś. Pamiętasz tę głowę wampira co mam na ścianie? Pamiętasz jak cuchnie?- mutant pokiwał głową- Tak śmierdzą wampiry. Zupełnie inaczej niż ludzie, czy cokolwiek innego. Spróbuj znaleźć trop. Był tu i to nie dawno. Może jeszcze jest. Szukaj tego zapachu. Zjedz coś i rozejrzyj się. Jak coś znajdziesz to wróć do mnie. Ja tu poczekam. A jak nie to i mnie łatwo odnajdziesz. Uważaj na siebie- poklepał mutanta po karku i zdjął z niego uprząż. Ciężka... kiedyś wydawała się lżejsza nawet gdy była całkowicie zapakowana. Vova odbiegł szukając charakterystycznego zapachu. Nie chciał zawieść Boryi.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 09-06-2011 o 21:12.
Manji jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172