- Milordzie! - Sługa, który otworzył drzwi do komnaty, mimo pospiechu nie zapomniał o ukłonie i nowym tytule Petera. - Do bramy dobija się inkwizytor. Żąda posłuchania.
- Prosi, Jacob. Uprzejmie prosi - poprawił go spokojnie Peter. - W tych murach, prócz mnie, tylko jaśnie oświecony książę może czegoś żądać. I Panienka, mająca władzę nad wszystkimi.
Usłyszał szyderczy rechot Głosu. Inkwizytor? Ale kawał... Pewnie chce nas przerobić na grzanki.
Peter nie zareagował.
- Zaraz wydam dyspozycje, poczekaj.
Zwrócił się do tych, którzy czekali na jego słowa, niepewni swego losu.
- Wracacie do służby - oznajmił, spoglądając na swoich nowych ludzi. - Lord Malkolm nie żyje. Jako najbliższy krewny, a co z tego wynika, i dziedzic, obejmuję władzę nad ziemiami d'Arvill.
Powiódł wzrokiem po swych przyszłych ludziach. Widać było, że niektórym jest obojętne, kto będzie rządzić zamkiem. Widać doszli do wniosku, że gorzej i tak nie może być. Niektórzy ucieszyli się, dość skrycie, ale można było to zauważyć, że lord Malkolm podążył w ślady swego ojca. No a paru... wyglądało na to, że zamierzają opuścić szeregi armii jak najszybciej.
W zasadzie powinien tych ostatnich, jak najszybciej, posłać ich do lochu albo do piachu, ale wolał nie iść w ślady Malkolma, który z bezmyślnego okrucieństwa był znany.
- Wiernych nagrodzę - powiedział. - Hojniej, niż to jest w zwyczaju. Tych, co zdradzą... - Nie dokończył groźby. W końcu wszyscy wiedzieli, lepiej niż on sam, jakie możliwości mają magowie...
- Pan inkwizytor... Bramy zamku d'Arvill zawsze były szeroko otwarte dla przedstawicieli Świętej Inkwizycji - powiedział. - Powiedz Xavierowi, że jego wysokość inkwizytor może wejść. Sam, bez pachołków, jeśli jacyś mu towarzyszą. W zamku jest dosyć ludzi, którzy w razie potrzeby potrzymają mu płaszcz lub kapelusz.
- Udzielę inkwizytorowi prywatnego posłuchania, w gabinecie. Niech Xavier wyznaczy trzech ludzi, którzy wskażą mu drogę.
- A wy - zwrócił się do pozostałych - przygotować się do wizyty. Nie będziecie przynosić wstydu rodowi d'Arvill paradując w podniszczonych szmatach.
Nie musiał podnosić głosu, by wszyscy wypadli z sali pędząc na złamanie karku.
- Jean-Paul, zechcesz mi towarzyszyć? - spytał. |