Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2011, 01:34   #11
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Zibi docisnął gaz do dechy, wprawiając silnik Vendi w głośny ryk. Opony zapiszczały na asfalcie, przez chwilę obracając się w miejscu. W końcu motor ruszył.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zHgyizquRmM[/MEDIA]

Światło ulicznych latarni odbijało się do szybek w hełmach ścigających się. Ulice były opustoszałe a nieliczne samochody jechały w dostatecznie dużych odstępach by nie stanowiły większego zagrożenia.

-Ci faceci nie są amatorami…- pomyślał Zibi, kątem oka zauważając że reszta bardzo dobrze radzi sobie z wymijaniem przeszkód. Spokojnie podkręcił gaz, wyciągając jeszcze wyższą prędkość. Silnik zamruczał przyjemnie a echo poniosło się nad wodami rzeki.

Dorian pochylił się nisko nad motorem, kiedy Vendi z warkotem pokonała wjazd na WE i uniosła się w powietrzu gdy podjazd gwałtownie wyrównał się z wiaduktem. Resory z trudem wytłumiły wstrząs a sam szuler w ostatniej chwili wyminął jadącego tira z logiem Coca-Coli. Reszta stawki szła równo po jego prawej i lewej stronie, wymijając pojazdy na cholernie ruchliwym wiadukcie.

-Cudnie…- pomyślał, obserwując jak jeden z konkurentów o mało nie zderzył się z osobówką. Niedaleko, oświetlony licznymi reflektorami, lśnił supermarket przy trasie WE.

Ostry zakręt oraz nawrót w kierunku wiaduktu okazał się jednym z trudniejszych manewrów. Zibi docisnął gaz do dechy, jednocześnie ostro zakręcając i stawiając motor praktycznie na przednim kole. Smród gumy wypełnił powietrze dookoła mężczyzny. Sekundę później, praktycznie nie tracąc prędkości, Vendi mknęła już ku mostowi oraz dzielnicy Downtown.

Dorian zerknął w lusterko boczne, oceniając postępy reszty motocyklistów. Jeden jechał niecałą długość maszyny za polakiem, drugi tuż po nim a reszta gdzieś w tyle, nawracając w sposób bezpieczny ale zdecydowanie czasochłonny. Droga przez most nie była szczególnie trudna. Kilka osobówek, dwa tiry i co jakiś czas dostawca pizzy na skuterze od siedmiu boleści.

Po kilkudziesięciu sekundach wszystkie motory wjechały z piskiem do Downtown.

Tuż za nimi, jak lew wybudzający się ze snu, wyjechał radiowóz GCPD. Błękitne światło oraz wrzask syren zmusił członków wyścigu do obejrzenia się. Zibi zacisnął ze złości zęby, przyśpieszając na łagodnym zakręcie ku ostatniemu punktowi zbiorczemu.

Zibi uśmiechnął się pod nosem, widząc jak wraz z nadciągającymi syrenami, włączały się światła w oknach East Quarter widocznych ze skrzyżowania. Domki jednorodzinne, roześmiane dzieci, dziadkowie w ogródkach oraz mamusie wołające pociechy na obiad. Iście sielankowy obraz zniekształcony przez wielką metropolię rządzoną rękami skorumpowanych polityków oraz gangów.

-O kurwa!- Dorian zaklął głośno, biorąc ostry zakręt na południe przy jednoczesnym uniknięciu rozpędzonego radiowozu. Pieski jechały jakimś nowiutkim i błyszczącym samochodzikiem sportowym, udającym uczciwy radiowóz.- Radiowozy powinny rozpadać się przy 80 km/h i z trudem pokonywać jakiekolwiek wertepy!

Pomyślał, mijając miasteczko akademickie razem z uniwerkiem. Tutaj świeciło się wiele świateł gdy uczniowie urządzali parapetówki, pili, robili dzieci lub od biedy uczyli się na jakieś egzaminy.

Zibowski zaklął po raz kolejny, gdy radiowóz wjechał pomiędzy niego oraz jego najwytrwalszego konkurenta, bujając się przy tym niebezpiecznie na boki. Mężczyzna z trudem powstrzymał się od wrzasku, gdy funkcjonariusze zmusili go do wjechania na przeciwległy pas ruchu. Sekundy wydawały się godzinami, gdy Zibi wymijał kolejne samochody, czując przy tym podmuchy powietrza oraz zimny pot na czole. Nie udało mu się jednak powstrzymać krzyku, gdy z lewej strony, spod pizzeri „Great City Pizza”, wyjechał dostawczak. Masywny, biały samochód zatrzymał się centralnie na drodze spanikowanego mężczyzny, nie mogąc wyprzedzić jakiegoś dziadka na skrzyżowaniu.

-Nie, szefie, nie obijam się!- wrzasnął do telefonu komórkowego kierowca dostaw czaka. Przez okno pozbył się puszki po piwie wypitym do nocnej przekąski.- Jadę właśnie po dostawę salami, bo tamtemu w składziku nawet usmażenie nie pomoże. Co? Nie, ludzie nie uwierzą że te glizdy to po prostu kawałki mięsa

Zaniemówił, gdy motocykl z rozwrzeszczanym kierowcą minął maskę jego samochodu o niecałe pół metra i zniknął w bramie najmniejszego z parków miejskich. Powoli odłożył telefon.

-Wybacz szefie, nie mogę rozmawiać, prowadzę

W tym samym czasie Zibi wykrzykiwał litanie do dowolnej istoty astralnej, która ocaliła go od rozbicia się przed paroma sekundami. Zakochane pary ze strachem chowały się za ławkami, gdy ryczący motocykl mijał je, z trudem prowadzony po wąskich uliczkach.



-Glin nie ma, teraz już tylko się nie zabić…- Dorian zjechał z chodnika, wjeżdżając pomiędzy wielkie drzewa rosnące niedaleko stawu. Jedyny, zdesperowany łabędź pływający po powierzchni wody poderwał się do lotu gdy po brzegu przemknął jakiś metalowy i hałaśliwy stwór.

Zibi zaś zamknął oczy i zacisnął zęby, przejeżdżając w poprzek jezdni pomiędzy kwartałami parku. Cieszył się że nie widział wyrazu twarzy kierowcy, który zaczął panicznie trąbić na widok motocykla metr przed maską.

Po wyścigu Dorian cały czas nie mógł zrozumieć jak to przeżył. Pozostałe dwa kwartały zielone w obrębie City Park pełne były ozdobnych koszów na śmieci, szerokich ławek, wąskich ścieżek oraz niepraktycznych mostków nad przejściami dla pieszych.

-Żadne pieniądze nie są tego warte.- pomyślał, z piskiem opon wpadając na trasę WE, tym razem kierując się na zachód. Z trudem powstrzymał paniczny śmiech na widok reszty wyścigu dopiero zdążającej do wiaduktu. Samochody ospale zostawały za plecami Zibiego, gdy ten slalomem wymijał każdy po kolei.

Niecałą minutę później powoli wyhamował przed Ammunacją, zdejmując z głowy kask. Z nieprzytomnym uśmiechem uniósł w górę dwa palce w geście V. Przechodzący obok staruszek spojrzał na motocyklistę i ze znudzeniem pokręcił głową.

-Tak tak, Solidarność. Wałęsy mu się zachciało… -zagderał, wchodząc na klatkę schodową. Uwieszony na smyczy ratlerek spojrzał na wszystkich żałośnie, po czym zniknął za drzwiami.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline