Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2011, 17:45   #218
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Tamir czuł się dziwnie w sytuacji, w której się teraz znalazł. Stał w drzwiach sypialni i patrzył na leżącego na łóżku Mistrza Karnisha. Jego słowa docierały do niego tylko częściowo, a dokładnie tylko znaczenie jego słów. Mieli być ostrożni i niepotrzebnie nie ryzykować. Rzecz jasna to było jasne, ale Zabrak zawsze miał jakiś problem z rozróżnieniem, kiedy ryzyko było potrzebne, a kiedy nie. Niemniej, stojąc i czekając na Erę zdawał sobie sprawę, jak wiele brakowało mu do poziomu leżącego na łóżku Jedi. Nie tylko ustępował mu umiejętnościami władania mieczem i kontroli Mocy, ale też panowania nad samym sobą. Przecież Torn nie tak dawno sam znajdował się na miejscu Karnisha i w przeciwieństwie do niego, zachowywał się jak smarkacz, albo małe dziecko, któremu zabroniono teraz bawić się tą zabawką, a on chciał ją już teraz.
Opuszczając pokład Ambasadora, ostrożnie schodził po rampie. Jego noga nie była w pełni sprawna, ba, do całkowitej sprawności brakowało jej kąpieli w bakcie, o której aktualnie mógł pomarzyć. Musiał zachowywać się nie tyle ostrożnie, bo to mu nie wychodziło ze względu na nieumiejętność rozróżnienia dwóch rodzajów ryzyka, co odpowiedzialnie. Karnish leżał na łóżku, a Ziew i Kastar potrzebowali ich pomocy. Era była dobrym Rycerzem, potrafiła walczyć i używała głowy znacznie częściej niż Tamir, ale, nie ujmując jej w niczym, były marne szanse by w pojedynkę uwolniła dwójkę ich towarzyszy.
- W moim stanie nie ma mowy o wspinaczce i zakradaniu się, więc postarajmy się robić jak najmniej hałasu i bądźmy gotowi do walki. - szepnął do kroczącej obok niego Ery.
Nawet jeżeli konieczność otwartego podejścia do kryjówki gangu irytowała Zabraka ze względu na jego stan, ten doskonale maskował to przed młodą Jedi.
- Spokojnie, skoro jeszcze nas nie ostrzelali pewnie mają coś ciekawszego do roboty – odpowiedziała krzywiąc się trochę. To „coś ciekawszego” mogło nie najlepiej wróżyć Ziewowi i Kastarowi. Jednak jej twarz szybko powróciła do normalnego stanu.-
- Panie przodem – mrugnęła i ruszyła przed siebie. Skupiona szła przed siebie wolno i ostrożnie lustrując teren. Czuła mrowienie w palcach zaciśniętych na rękojeści miecza Irtona, był inny niż jej własny, zimny, obcy. Nie dawał tego poczucia bezpieczeństwa, nie dodawał odwagi ani nadziei. To był tylko przedmiot. A jej miecz był przecież czymś więcej.-
Powoli zagłębiali się w coraz głębszych ciemnościach, chłodne powietrze wdzierało się do płuc dziewczyny. Tak jakby mrok i chłód usiłowały ich osaczyć.
Tamir nie protestował puszczając dziewczynę przodem. Była dużą dziewczynką i musiał to sobie w końcu wbić do głowy. Nie potrzebowała, by ciągle chciał ją chronić. Tak, ale wmawianie tego sobie to jedno, a skonfrontowanie tego z tym, co wydarzyło się w Anchorhead, to zupełnie inna sprawa. Dlatego podążał za nią jak cień, trzymając w dłoni swój miecz świetlny. I chociaż zwykle tak było, to dzisiaj nie czuł się przez to ani trochę pewniej. Mimo swoich, niemałych przecież, umiejętności, nie był w stanie ocalić życia swoich dwóch przyjaciół. Co jeśli Era też przez niego zginie?
Dłoń Zabraka zacisnęła się nieco mocniej na rękojeści miecza. Leżące ciało strażnika nie wróżyło niczego dobrego. Brak śladów po blasterach na ciele i brak głowy, wiele mówiły o rodzaju przeciwnika, jaki pozbawił go życia. To był ktoś, kto posługiwał się mieczem świetlnym. Pytanie tylko, czy to dwójka Jedi, Artel, czy Ennrian?
Głęboki wdech i wydech. Jednak dźwięk wypuszczanego powietrza, został zagłuszony przez buczenie miecza świetlnego, który Tamir przywołał do życia. Jeden ruch kciuka, który mógł ocalić im życie. Jednak zamiast tego, tylko pogorszył całą sytuację, gdy szmaragdowy blask rozproszył ciemności skrywające ciała martwych członków gangu. Teraz Tamir miał pewność. To nie mogli być Kastar i Ziew.
- Chodźmy... - powiedział cicho, z trudem wydobywając głos z gardła. - Dla nich już nic nie możemy zrobić. -
Ostrożnie cofnął się, delikatnie pociągając Erę za sobą i wyłączając swój miecz.
Przez chwile stała skamieniała wpatrzona w trupa leżącego na ziemi. Potem powoli przeniosła wzrok na górę wpatrując się w porysowane ściany, ciemne cętki, ślady po muśnięciach laserowego ostrza. Zdobiły skałę w wielu miejscach. Delikatnie dotknęła jednego z nich. Ciemny osad pozostał na placach.-
- Walczyli...-
Poczuła jak wielka gula zatyka jej gardło. Walczyli i byli sami. Dwoje Jedi już było martwych, bez echa, śladu w Mocy. A co jeśli Kastar i Ziew też należeli już do Mocy?-
Cofnęła się o krok i wpadła na wycofującego się Tamira.-
Wtedy nastąpił błysk. Tak jakby coś oddzieliło się w jej umyśle. Jakaś plansza, ekran ukazujący dobrze znany jej obraz. Celę za energetyczna barierą, tą samą z trupem który zapewne zaczął już cuchnąć. A za czerwoną widmową barierą Mroczny, wróg którego aż za dobrze znała.-
Obrazek jakby wyjęty z jej wspomnień... ale to nie były jej wspomnienia. Bo razem z obrazem czułą echo inne istoty, jak cień, delikatny zapach perfum w pustym pokoju.-
- Ziew... – szepnęła.
Torn przytrzymał Erę, gdy ta na niego wpadła. Wydawało mu się, jakby na chwilę odpłynęła. Nie chciał żeby się przewróciła, więc objął ją przytulając nieznacznie do siebie i spojrzał na nią z czułością.
- Co się stało? - zapytał, powoli uświadamiając sobie, co mogło przytrafić się jego ukochanej. - Skontaktował się z tobą? Wiesz, gdzie jest? -
- Taaak... – Powrót do siebie zawsze zajmował jej chwilę, uziemienie jak to się fachowo nazywało. Tym razem za Erę właściwe wykonał je zabrak i jego ramię, obecność, stabilna i kojarząca się z bezpieczeństwem. – Są tam skąd uciekłam. W mojej celi. Szybko, musimy wracać na statek.
- Tak szybko, jak tylko pozwoli na to moja noga. - stwierdził, nie puszczając jeszcze Ery. Masakra jaką tutaj zastali powinna wywołać inny efekt, ale u Zabraka wywołała poczucie bezpieczeństwa. Skoro był tu Mroczny Jedi, to musiał wyciąć do nogi cały gang, a skoro Kastar i Ziew byli pojmani, to i jego tutaj nie było. Wnioskując, że może potrzebować obu sprawnych rąk, Zabrak przypiął swój miecz ponownie do pasa i ostrożnie ruszył w kierunku zbocza, by móc dojść do statku. Przytrzymywał przy tym Erę, służąc jej za podparcie do czasu, aż nie będzie pewna, że sama da radę iść. Zresztą, był to też pretekst do bliskości, o jakiej ostatnio mogli tylko pomarzyć, a jakiej Tamir potrzebował, chyba bardziej niż kiedykolwiek.
- Widziałaś coś jeszcze? Są cali? -
Dobrze było, chociaż na chwilę pozwolić sobie na słabość. Na chwile bliskości nie ukradzioną, zwyczajną, która nikomu i niczemu nie szkodziła.-
- Nie, sygnał Ziewa był słaby. Swoją drogą dziwne, że Artel go przeoczył, przecież był tam wtedy...Era zesztywniała w jednej chwili. - A co jeśli zauważył? Jeśli to jest pułapka? – Mocno zacisnęła dłoń na ręce Tamira.
Artel...Dreszcz przeszedł Zabrakowi po ciele na samo wspomnienie spotkania z nim na Elom. Bardziej dwulicowej osoby nie spotkał, jak galaktyka długa i szeroka. Huttowie mogliby się tego od niego uczyć. A skoro on miał Kastara i Ziewa, a Era mu uciekła....
- Musiał to zauważyć. - stwierdził rzeczowo, zerkając w stronę wciąż oddalonego Ambasadora. - I to z całą pewnością jest pułapka. Taka ilość Mrocznych Jedi na Tatooine, to nie może być przypadek. Zresztą, to przecież nie są pierwsi lepsi Mroczni Jedi. - Torn głośno westchnął i pokręcił głową.
- Nie poradzimy sobie sami. Wiemy, że było ich trzech. Po śmierci Korela, na pewno zostali Artel i Ennrian, a wiemy na co stać przynajmniej jednego z nich. Z jednej strony, potrzebne nam wsparcie, zaś z drugiej, Ziew i Kastar nie mogą wiecznie czekać. -
- Nie mogą chyba prawie w ogóle czekać. Artel jest bardzo... niestabilny. Bez powodu zabił mojego współwięźnia. Musimy sie skonsultować z mistrzem Karnishem – stwierdziła stanowczo.
- Może cię to zaskoczy, ale nie miałem zamiaru robić niczego, bez konsultacji z nim. - odparł Tamir poważnie, lecz bez śladu irytacji, czy oburzenia. - Gdyby tylko była pewność, że Kastarowi i Ziewowi nic się nie stanie, można by po prostu strzelić w ten budynek z broni Ambasadora. -
- Zawaliłby się im na głowy, są w piwnicy. – Dotarli do wyjścia z jaskini i dziewczyna z żalem odsunęła się od Tamira, ściskała jeszcze jego dłoń póki pozostawali w cieniu.
Tamir zmarszczył tylko czoło zastanawiając się nad innymi możliwymi rozwiązaniami. Bo przecież tam nie wejdą i nie powiedzą: hej, może oddalibyście nam naszych kolegów?
- Oby Mistrz Karnish miał jakiś pomysł... - mruknął. Nie wspomniał o tym, który zaczął kiełkować w jego głowie, ale ze względu na trudność wykonania i ''niepotrzebne ryzykowanie'', ani Karnish, ani tym bardziej Era, by na niego nie poszli.

***

Rozmowa z Karnishem i Erą nie potoczyła się w taki sposób, w jaki można by tego chcieć. Zamiast zaryzykować jednym, niewiele w tej wojnie i Zakonie, znaczącym życiem, oni woleli położyć na szali trzy. A właściwie to pięć, bo Ziew i Kastar także mogli zginąć.
Zabrak naprawdę nie rozumiał takiej niechęci do jego planu. Niechęci, a w przypadku Ery nawet wrogości. Chociaż akurat ją mógł zrozumieć. Przecież on sam protestowałby, gdyby to jego ukochana zgłosiła taką propozycję. Ukochana... to było niesamowite, jak szybko młoda Jedi, stała się dla niego tak ważna. Zrobiłby dla niej chyba wszystko i niejednokrotnie żałował, że nie mogli poznać się wcześniej, w innych okolicznościach, a najlepiej w innym życiu. Gdy żadne z nich nie było Jedi. Nie musieliby wtedy ukrywać swoich uczuć, ani tak bardzo się pilnować. Po prostu otwarcie pokazywaliby, jak bardzo jednemu zależy na drugim.
Chyba ta myśl sprawiła, że tak naprawdę zrozumiał, co mogła poczuć Era, gdy Tamir przedstawił swój plan. Plan, który zakładał, że być możę już nigdy nie mieliby się zobaczyć. Nigdy spleść swoich dłoni, posmakować swoich ust, czy poczuć zapachu ciała ukochanej osoby. To oznaczałoby też koniec z zasypianiem, gdy leżeli wtuleni w siebie i kołysani biciem ich serc.
Dopiero teraz Tamir zrozumiał, co zrobił Erze, jaką krzywdę jej wyrządził i zapragnął z całej siły ją przytulić i przeprosić za to, że zachował się jak niedorozwinięty Gammoreanin.

***

Dziewczyna usiadła na siedzeniu obok Tamira. Spokojna i skupiona wzięła głęboki oddech szykując sie do kolejnej sesji uzdrawiania.
- Włącz autopilota i pokaż na chwilę nogę – poleciła zawodowym tonem.
Torn jedynie kątem oka zerknął na dziewczynę. Jej zawodowy ton nie przypadł mu do gustu, ale nie pokazał tego po sobie. Znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że taki ton oznacza, iż mocno jej podpadł. Acz tym razem wiedział doskonale czym.
- Jak długo potrwa ta chwila? - zapytał nie puszczając sterów. - Autopilot zły nie jest, ale nie ominie ci skał, które wyłaniają się z ciemności co jakiś czas. -
- Przejechałam tą trasę na ścigaczu, nie trafisz na szczyty – odpowiedziała spokojnie. – Nie wiem ile to potrwa, ale jakby co będziesz na tyle świadomy żeby złapać za stery.
Musiała zając się pracą, to nie był czas na osobiste sprawy. Musiała ich postawić na nogi jeśli mieli się zmierzyć z mrocznym Jedi.
- Niech będzie. - stwierdził wzruszając ramionami. - Na twoją odpowiedzialność. W razie czego, Rada, tobie potrąci z pensji za naprawę tej krypy. -
Zabrak puścił stery jedną ręką i palcami przebiegł zręcznie po konsolecie. Ambasador nie był wymarzonym statkiem do pilotowania, ale też nie był aż taką kupą złomu na jaką wyglądał. Grunt, że nie rozchodził się podczas lotów przez nadprzestrzeń.
Po włączeniu automatycznego pilota, Tamir obrócił fotel pilota frontem do młodej Jedi, prostując ranną nogę, by miała lepszy dostęp do niej.
- Mistrz Karnish już poskładany? -
- Na tyle na ile to możliwe – odpowiedziała. Położyła dłoń na ukrytym pod spodniami opatrunku i zamknęła oczy. Powolne wdechy i wydechy cofały ją w Moc. Tym razem trudniej było sie skupić, przestać na chwilę istnieć i stać się tylko przekaźnikiem, trasą dla Mocy. Kilka razy chwytała i odpychała niepotrzebne myśli, smutek, rozczarowanie i poczucie opuszczenia. Na to przyjdzie czas później. Teraz miała prostu cel. Zlikwidować opuchlizny, usprawnić funkcjonowanie ciała. I w końcu sie jej udało. Zatopiła sie gdzieś na bezwładnych falach Mocy kierując ją na rany. Te były widoczne w aurze zabraka. Tak innej od spokojnej jasnej aury Irtona. Tamir tętnił życiem, kipiał jak gorące źródło. Tak bardzo, że aż sam siebie parzył.
Zabrak nie mógł podejść obojętnie do leczenia. Powód? Choćby fakt, że miejsce na udzie, które zostało przestrzelone i gdzie aktualnie znajdowała się dłoń Ery zahaczało o granice sfery intymnej. I chociaż młoda Jedi podchodziła do swojego zadania bardzo profesjonalnie i myślała o ranie Tamira, to mimo wszystko czuł się nieco skrępowany. Przynajmniej do czasu, aż nie zaczął odczuwać efektów pracy ukochanej, które sprawiły, że Torn nieznacznie spiął mięśnie w leczonej nodze.
- Skończone... na razie – powiedziała Era wracając gwałtownie do rzeczywistości. Marszcząc brwi rozmasowała czoło, zaczynało ja trochę ćmić. – Przejdź się parę kroków, przetestuj ją.
Tamir rozluźnił mięśnie w jednej chwili, gdy tylko zabieg został skończony. Spojrzał na swoją nogę, ale zmian nie widział. Zresztą ciężko było dostrzec coś przez opatrunek, który wyzierał z dziury po postrzale.
Jedi wykonał polecenie Ery, podniósł się z fotela pilota i przeszedł przez kabinę tam i z powrotem. Przytaknął kilka razy głową, by znów zająć swoje miejsce.
- Lepiej. Dużo lepiej. - pochwalił. - A co z tobą? - zapytał troskliwie. - Zajmowałaś się nami, a sama pewnie nic nie odpoczywałaś. -
A skąd tu nagle ta troska? Złośliwa myśl przebiła sie przez głowę Ery. W końcu zabrak całkiem dobitnie pokazał jej już, że ma obecnie muchy w nosie i umywa od wszystkiego ręce.
- Zaraz pomedytuję trochę, przejdzie mi. To nic takiego – zapewniła.
- Mam nadzieję. - powiedział nieco zakłopotany dziwnym tonem Ery i panującymi obecnie między nimi stosunkami.
- Dalej jestem z was w najlepszej formie fizycznej – stwierdziła.
- To nic nie zmienia w konfrontacji z takim kalibrem przeciwnika. - odparł. - To jakby trzy myśliwce chciały zająć się dwoma niszczycielami. -
- Nie mamy się nimi zająć tylko przechwycić coś i zniknąć w nadprzestrzeni – odpowiedziała stanowczo.
- Czy wszystko co powiem musi być zaraz odbierane jako chęć do walki? Zarówno przez ciebie jak i Mistrza Karnisha? - zapytał kręcąc głową. - Najwidoczniej tak, bo chyba cały Zakon ma mnie za narwańca, który bardziej pasuje do kantynnego zabijaki. -
Westchnęła, chwilowo nie miała najmniejszej ochoty ani siły na kłótnie.
- Dziwisz się?
- Tak. - odparł bez wahania. - Zwłaszcza tobie, bo poznałaś mnie lepiej niż inni Jedi, którzy swoją opinię mogą sobie wyrabiać na podstawie zasłyszanych historii. - westchnął i wzruszył ramionami. - Cóż, widać jestem narwańcem i kantynnym zabijaką. Ale to się u mnie raczej nie zmieni.-
Pokręciła głową. Parę słów pchało się jej na usta i teraz na poważnie rozważała czy pozwolić się nim wydostać.
- Co takiego właściwe próbujesz udowodnić?
Tamir uniósł brew w wyrazie zdziwienia.
- Niby czym? -
- Swoim zachowaniem? Swoim nieustającym bezsensownym narażaniem karku.
- Nie robię tego bezsensownie. - odparł spokojnie. - Nie robię tego, bo to lubię, tylko dlatego, że innych opcji nie widzę albo wydają mi się mniej skuteczne. Nie wiesz w jaki sposób nabawiłem się tych ran, które mi leczyłaś nie tak dawno i osądzasz tylko na podstawie tego, co wiesz z poprzednich misji. Tego co wiesz z Elom i Kamino, bo po Omwat nic mi nie było. - mimo napięcia między nimi, Tamir wciąż zachowywał spokój.
Ta rozmowa nigdzie ich nie zaprowadzi. Juz teraz to widziała. Mimo wszystko czuła, ze powinna mu powiedzieć co o tym wszystkim myśli.
- Śmierć nie jest, nie była i nigdy nie będzie najlepszym wyjściem z żadnej sytuacji. A bohaterstwo wiele się różni od bezsensownego nadstawiania głowy.
Tamir ciężko westchnął. Miał wrażenie jakby Era w ogóle go nie słuchała. On mówił jedno, a ona drugie. Ale oceniać innych jest najłatwiej nie znając wszystkich faktów.
- Wiem. A my nie dość, że będziemy teraz wszyscy nadstawiać głowy, to jeszcze całkiem możliwe, że wszyscy zginiemy. -
- Może. Ale i tak mamy większe szanse niż gdybyś jak wariat poleciał sie wydać Darcowi, ten by nam nie oddał chłopaków a potem jeszcze zaatakował Ambasadora. Dlaczego niby myślisz, że zagraliby w tą grę uczciwie? To mroczni Jedi. – podniosła się z miejsca. – Nikomu nie pomożesz umierając. Wręcz przeciwnie. – Przez chwilę milczała. – Jestem lekarką Tamirze, to co robię skupia sie wokół życia. I zaczynam sie zastanawiać czy ty w ogóle potrafisz żyć.
Tamir milczał przez chwilę patrząc Erze w oczy. Ale nie widział tam tego, co zawsze. Nie widział czułości i zrozumienia, tylko smutek i gniew.
- A ty potrafisz, Ero? - zapytał odwracając fotel ponownie do sterów i pulpitu, przełączając znów na sterowanie ręczne.
Przez chwilę milczała czując jak cos lodowatego rozlewa się jej po piersi.
- Bądź ostrożny – powiedziała bezbarwnym tonem i wyszła z kokpitu.

***

Ciche przekleństwo, a raczej cała wiązanka przekleństw i to takich, od których Sithom zwiędłyby uszy, posypała się z ust Tamira, gdy ten został sam na sam ze sobą i echem rozmowy z Erą.
Przewidywał zupełnie inny scenariusz ich rozmowy, inny finał. A wyszło, jak wyszło. Kolejna sprzeczka, która została zaczęta przez...no właśnie, kogo? Zresztą jakie to miało znaczenie? Sprzeczka, czy nie, młoda Jedi zdradziła, co tak naprawdę myśli o Zabraku.
Więc jestem narwańcem, który nie potrafi żyć? pomyślał z rozgoryczeniem i złością.
Tym razem wiedział, gdzie szukać jej źródła. Była nim pewna piękność o krótkich, kruczoczarnych włosach, z krwią Echani płynącą w żyłach. Do ilu kobiet w promieniu kilku parseków pasowała ta charakterystyka? Bingo! Do tej jednej, jedynej, którą Zabrak chciał wcześniej przepraszać, a która uważa go za karczmiennego zabijakę.
I to pytanie. Czy umiesz żyć Tamirze? Co ona sobie myśli?

Zabrak był zły i zrezygnowany. Nie wiedział co ma robić, co mówić i jak się zachowywać, by księżniczka Era była zadowolona. Pewnie byłaby prze szczęśliwa, gdyby Tamir całe dnie spędzał w Świątyni na medytacjach lub zajmował się młodzikami. Chociaż nie, na tak młode umysły pewnie miałby zły wpływ.

Pozostały czas lotu skupiał na pilotowaniu Ambasadora. Wlepiał tylko wzrok w pustkę za iluminatorem, próbując jakoś się uspokoić. Nie mógł wyruszać rozkojarzony. A wizyty Ery, by sprawdzić nogę zdecydowanie za bardzo go rozpraszały. Nawet, a może właśnie dlatego, że odbywały się w milczeniu.
 
Gekido jest offline