Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2011, 17:26   #29
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
ALAN LISBON

Aż trudno uwierzyć jak jego życie mogło się w ciągu jednego dnia skomplikować. Oczywiście już wcześniej miał problemy, z czego największy, ten z rodziną, chciał naprawić przyjeżdżając właśnie w to miejsce. Teraz myślał już tylko o odnalezieniu swoich najbliższych, wszystkie złe chwile odchodziły w niepamięć, ulegały amnestii. Mogli być gdzieś w tym gettcie lub przebywać w ratuszu, miał szczerą nadzieję, że bliższa prawdzie jest opcja druga. Spojrzał na towarzyszących mu ludzi, za nich również był odpowiedzialny. Tkwili w tej pułapce razem i musiał o tym pamiętać. Postanowił nawiązać kontakt z porywaczami, wydobyć z nich jakieś informacje. Latynosi nie wyglądali zbyt przyjaźnie, czuł, że syndrom sztokholmski mu nie groził.

- Co planujecie? - spytał pierwszego lepszego strażnika, który stał dość blisko by usłyszeć jego słowa - Czego chce od nich wasz szef?

Latynosi wymienili się kilkoma zdaniami w języku hiszpańskim i głośno się roześmiali, Lisbon nie miał nawet wątpliwości. To, że w ogóle się odezwał musiało być dla nich nad wyraz zabawne.

- Cicho gringo, tylko mężczyźni mają prawo coś tutaj powiedzieć - odparł po chwili jeden z nich, co sprawiło, że rozległy się kolejne śmiechy.

- Jestem lekarzem, jeśli macie rannych lub chorych to mogę im pomóc - trwał przy swoim Alan - Proszę tylko o kilka informacji.

-Doctore, he? Okej pytaj póki mam cierpliwość Gringo.

Mężczyźni wyjrzeli na ulicę, podobnie zresztą zrobił również zaintrygowany Alan, choć on akurat nie miał za dobrego widoku. Ograniczone pole widzenia pozwalało mu jednak zobaczyć jak uprzednio zastrzelony mężczyzna wstaje nagle na równe nogi i zaczyna iść w ich stronę. W oczach Alana pojawiło się niekryte przerażenie. Trup jęczał coś i stawiał kroki niczym kaleka, ledwo trzymał się na nogach. Jeden z Latynosów ruszył na niego ze swoją strzelbą.

- Za późno doktorku - powiedział inny i wskazał palcem w tamtym kierunku - Patrz na to Gringo.

Mężczyzna z bronią starał się zachowywać spokój, udawał twardego przed swoimi towarzyszami, nie mógł okazać słabości. Mimo wszystko Alan dostrzegł jak nerwowo jego dłonie oplatały strzelbę, trząsł się, choć starał się nad tym zapanować. Kiedy wreszcie oddał strzał nie wiele zostało z trupa. Latynos podszedł do swojego byłego towarzysza i przeżegnał się, być może odmówił nawet krótką modlitwę, a następnie oddał kolejny strzał.

Alan z niepokojem przyglądał się całemu zajściu, grupa uzbrojonych Latynosów mogła im zapewnić ochronę przez trupami, jednak wcale nie czuł się dzięki temu bezpieczniej. Przełknął ślinę i spojrzał ponownie na jednego z nich.

- Więc o co tutaj chodzi? Czego chce wasz szef?

- Żartujesz sobie ze mnie Gringo?
- Mężczyzna zmrużył oczy, wyglądał na zaskoczonego. - Naprawdę nie wiecie o co tutaj chodzi? - Ściszył swój ton i podjął ponownie. - To jest wojna. My kontra wy. Biali, przynajmniej głównie biali, bo czarni i żółtki też się czasem trafią kontra Latynosi. Marcelo uważa, że za długo nas wyzyskiwaliście i ma rację... - Splunął sugestywnie pod nogi Alana. - Większość białasów, no przynajmniej tych którzy zostali i wciąż się stawia zabarykadowała się w ratuszu. Mają tam jakiś schron czy coś a my nie mamy dość środków żeby przepuścić atak. Przeklęci tchórze... To długo nie potrwa w końcu dobierzemy się także do nich i wtedy będziemy rządzić tym miastem.

- Próbowaliście z nimi pertraktować? To oczywiste, że nie wyjdą, jeśli będziecie im grozić. Moglibyście spróbować przekonać ich w inny sposób. Posłać kogoś kogo wysłuchają - starał się przekonać go Lisbon.

- Per.. Petra.. Perta.. Co? Nie wiem o czym do mnie mówisz Gringo. I nie będziemy tracić czasu na pogadanki, przez całe życie nikt nie chciał nas słuchać. To jedyny język jaki wy biali rozumiecie. - Poklepał się dłonią po małym pistolecie jaki znajdował się za jego paskiem. - Aaa nawet o tym nie myśl Gringo bo zastrzelę jak psa!

- Spokojnie, nie chcę sprawiać kłopotów. Tylko rozmawiamy. Dokądś nas zabieracie czy będziemy przetrzymywani tutaj? - spytał lekarz.

-Zabieramy? Pffff - mężczyzna prychnął z pogardą - Dość już ci powiedziałem Gringo. Nie chcesz kłopotów to nie odzywaj się więcej bo będę je miał przez ciebie.

- W porządku -
odrzekł jedynie.

Chwilę później jego towarzyszka rozpoczęła rozmowę z Latynosem.

***

TOMMY TOMBLE I FREDDY

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ztr0J5KHiP4[/MEDIA]

Latynos był przywiązany do krzesła, nie wyglądał jakby miał zamiar cokolwiek im powiedzieć, ale chyba musiał się spodziewać tego, że przesłuchanie wcale nie będzie przyjemne. Freddy i Tommy stali obok niego w ciszy posyłając mu jedynie twarde spojrzenia. Wreszcie Tomble zrobił krok do przodu i przemówił.

- Dobra, nasz mały latino lover czeka na konwersację - zaczął Tommy, z jego twarzy nie schodziła poważna mina - Może łaskawie powiesz nam kim jesteście i czemu polujecie na ludzi, co? - Zaczął podwijać rękawy.

- Pierdol się... Nic wam nie powiem. Cholerni Gringos... - odparł zgodnie z oczekiwaniami mężczyzna.

Dla podkreślenia powagi swych słów splunął z pogardą pod nogi mężczyzn, najwyraźniej w ten sposób miał zamiar pokazać swoją odwagę i lojalność. Widać było jednak, że się denerwuje, na jego czole pojawiły się kropelki potu, nie okazywał tego, ale drżał teraz zapewne o własne życie. Takiego rozwiązania nie mógł się spodziewać, nie był przygotowany na odwrócenie ról.

- Gringos?! Jesteś w USA, spieprzaj do Meksyku jak chcesz gadać jak macho od kosiarki -
Tommy zrobił krok do przodu i po chwili jego pięść uderzyła w twarz Latynosa. Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w niego oszołomiony, aż nagle zaśmiał się jakby cios był dla niego jednym wielkim żartem. Chirurga zamurowało, nagle jednak poczuł na ramieniu dłoń Freddyego.

- Pozwól - powiedział motocyklista, potężne uderzenie w brzuch, poprzedzone jeszcze silniejszym w szczękę, pokazało Latynosowi, kto tutaj rozdaje karty. Tym razem musiał poczuć prawdziwy ból. - Ja tak mogę cały dzień - dodał Freddy.

- Będę mówił jak mi się podoba krasnalu - rzekł Latynos spoglądając na nich spode łba, troszkę musiało mu zaszumieć w głowie, lecz wciąż wpatrywał się w nich gniewnie - Gdzie jest mój brat świnio? Gdzie jest Miguel? Miguel! Miguel!!!

Latynos napiął się jakby samą siłą swych mięśni chciał przerwać więzy, lekko kołysał przy tym krzesłem na prawo i lewo, lecz nie dawało to rezultatów. Wrzeszczał w dodatku niemiłosiernie nawołując wciąż Miguela, gdyby wiedział, że jego towarzysz już od dobrych kilku minut puka do nieba bram zapewne darowałby sobie ten marny występ.

Freddy spojrzał na swoją dłoń, zamknął ja w pięść i bez ostrzeżenia wymierzył kolejny cios Latynosowi. Tommy przyglądał się scenie z podziwem, aż wreszcie powiedział - Leży za rogiem, związany jak i ty, choć jeśli dalej będzie się stawiał pewnie ubytek krwi stanie się kłopotliwy. Tak się składa, że jestem lekarzem, ale nie ma nic za darmo hombre. Lepiej odpowiedz, bo będziesz miał na sumieniu życie braciszka.

Zapadła cisza, Tommy nie chciał w żaden sposób zdradzić się ze swoim blefem, a Latynos najwyraźniej trawił wszystkie informacje i rozważał kolejne posunięcie. Słowa chirurga dały mu do myślenia. Wpatrywał się z uporem w podłogę, aż wreszcie powiedział coś cicho, czując już, że musi się poddać by uratować życie brata.

- Niech to szlag Miguel... - zaklął - Powiem, powiem wszystko. Co chcecie wiedzieć?

- O co chodzi z tymi pułapkami? I dokąd zabraliście naszych?
- spytał Freddy.

- Andale, andale! Mało czasu - dodał jeszcze Tommy.

- To teraz nasze miasto świnio. Robimy co nam się podoba, żaden pieprzony białas nie będzie się kręcił tam, gdzie mu się podoba. Nowy świat nowe zasady comprende, karzełku?
- Uśmiechnął się wrednie. - Heh. Chyba nie jesteście stąd jak nie wiecie o cielo. Nie powiem nic dopóki nie zobaczę brata. Śmierdzi mi ta wasza gadka na kilometr.

Kolejne dwa mocarne ciosy uderzyły w żołądek Latynosa, Freddy nie miał zamiaru bawić się w grę przesłuchiwanego. Zresztą ten pokaz siły dawał mu sporo zabawy i postanowił maksymalnie wykorzystać ten czas.

- Lepiej mów - prychnął Mały.

- Uwierz mi, że twój brat będzie śmierdział bardziej i to już niedługo. Chcesz go zobaczyć? Wyobrażasz sobie jak wleczemy go tutaj? Prowizoryczny bandaż nie wytrzymuje i trach. Chwilę później wszyscy taplamy się w jego krwi. A może mamy ciebie do niego zaprowadzić? -
spytał Tommy po czym spojrzał na Freddyego - Nie wymagasz zbyt wiele? Nie jesteśmy typami morderców hombre, jeśli padnie to tylko z twojej winy.

- Comprende? - dodał jeszcze Freddy rozmasowując dłoń, najwyraźniej przygotowywał się do kolejnego ataku.

- Cholera... Cholera... - Obrazowość słów Tommyego najwyraźniej wreszcie do niego trafiła. - Zabiją mnie za to człowieku. Richmond Avenue, North Richmond Avenue. Tam mieszka Marcelo, największy z nas. Getto rozciąga się kilka ulic wcześniej i ciągle je poszerzamy. Ciężko będzie wam dostać się tam niepostrzeżenie. Musielibyście być obaj nieźle loco żeby spróbować. Teraz wypuśćcie mnie i brata. Spieprzymy stąd, wyjedziemy z miasta i nie usłyszycie o nas więcej przysięgam...

- Dwa pytania i was puścimy. Ilu ma ludzi? Która strona jest najsłabiej strzeżona? Tylko tyle - powiedział Tommy.

-Ludzi..? Phe.. Całe getto je mu z ręki. Bo ja wiem... To będzie około trzystu osób z czego około pięćdziesiąt jest coś warta i należy do armii Marcelo. Na waszym miejscu poczekałbym do wieczora, kiedy wyślą nowe patrole po mieście wtedy może jakimś cudem uda wam się dostać do środka. Marcelo większa uwagę przykłada do ochrony samego siebie niż getta, a wątpię żeby trzymali ich w hacjendzie. Właściwie to mogli ich chyba tylko zabić albo przydzielić do ciężkich robót w gettcie. To co wystarczy? Jesteśmy wolni?

- Twój brat nie żyje - powiedział Tommy nie patrząc na Latynosa - Nie miał szans przeżyć.

Latynos nagle zbladł, wybałuszył oczy i spojrzał na Tommyego. Łzy spłynęły po jego policzkach, a już w następnej sekundzie szarpał się dziko i wrzeszczał jeszcze zajadlej niż wcześniej. Potok hiszpańskich przekleństw wypływał z jego ust. Wykorzystał swój gniew by przesunąć krzesło o kilka centymetrów. Tommy i Freddy nie reagowali. Kolejne kilka centymetrów i był już przy drzwiach. Rozhuśtał się i wylądował na podłodze, teraz dopiero zdołał zauważyć plamę krwi jaka znajdowała się w następnym pomieszczeniu.

- Zabij mnie! - krzyknął błagalnie - Zabij...

Freddy bez wahania uniósł lufę pistoletu i posłał Latynosowi kulkę prosto w głowę. Dwaj bracia polegli.

- Tak będzie lepiej - powiedział motocyklista, a Tommy przełknął głośno ślinę - Prędzej czy później zaczną ich szukać, musimy ukryć ciała.

Wspólnymi siłami zabrali obu braci do chłodni i solidnie ją zatrzasnęli. Następnie zebrali broń i podzieli się nią. Zdecydowali się zaatakować nieco po nastaniu wieczora, wtedy mieli szansę na zostanie nie rozpoznanymi. Musieli przekraść się do getta i odnaleźć przyjaciół. Albo przesłuchać tam kolejnego Latynosa...

Wcześniej jednak udało im się jeszcze odnaleźć motocykl Freddyego, maszyna choć mocno obdarta wciąż była sprawna. Ukryli się w jednym z mniejszych sklepów, skutecznie już ograbionym i zniszczonym. Tam chcieli poczekać na odpowiedni czas.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline