Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2011, 19:41   #51
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

NORMAN DUFRIS

Lało jak z cebra, ale nie robiło to na tobie większego wrażenia, ponieważ już przemokłeś do cna. Po chwili ubłocone buty stukały o deski werandy, kiedy stanąłeś przed drzwiami rodzinnego domu. Był nieco starszy, niż go zapamiętałeś. Bardziej zaniedbany. Farba łuszczyła się z desek, okna zdawały się być uszczelnione byle jak, a pomiędzy drzwiami wejściowymi a podłogą widniała szpara gruba ba dwa palce. Wyraźny znak, że ojcu nie przelewało się za bardzo. Był dumnym człowiekiem i nic o tym nie wiedziałeś.

Dom był pusty i ciemny. Ale wyraźnie słyszałeś odgłos pracy silnika kutra dokującego w przystani. Poszedłeś w tamtą.
Kuter uderzał o odbojnice, już zacumowany, a załoga schodziła na ląd. Ojca wśród nich nie widziałeś, ale w ociekających wodą sztormiakach z kapturem każdy z rybaków wyglądał niemal identycznie – jak grupa duchów błąkających się po nabrzeżu.
Silnik kutra wyłączono, stateczek został zabezpieczony.
Kapitan zszedł ostatni. Znałeś go. Nazywał się William Fisher – jakże trafne nazwisko – i był kiedyś częstym gościem w waszym domu.

- Niech mnie kule ... – uśmiechnął się na twój widok. – Norman. Aleś ty się zrobił podobny do ojca. Co cię sprowadza na stare śmieci?

- Pan Fisher – powiedziałeś głośno, przekrzykując sztorm. – Gdzie mój ojciec?

- Nie pływa ze mną – powiedział William z pewnym żalem. – Dobra. Muszę iść. Już prawie ciemno.

To ostatnie zdanie powiedział z pewnym niepokojem, lub tak ci się jedynie wydawało. W świetle niedalekiej latarni morskiej, które co rusz omiatało nabrzeże, mogłeś zobaczyć, że William wygląda starzej, niż go zapamiętałeś, a w jego oczach widać jakiś lęk.

- Kiedy wróci?

- Jutro, pojutrze – wzruszył ramionami William. – Pływa dla Evansa. W różne miejsca. Miło cię było widzieć, Norman, ale naprawdę czas już na mnie. Ty też się gdzieś ukryj.... Przed deszczem. I przed nocą. Masz gdzie?

- Tak.

W chwilę później znów przekraczałeś próg tawerny „Piracki skarb”.

- Pokój? – zapytał krótko stary Virgill.

- Tak. – odpowiedziałeś równie krótko.

Nie tak wyobrażałeś sobie powrót do Bass Harbor. Zupełnie nie tak.




JAMES WALKER


Pukanie do drzwi wyrwało cię z drzemki, w którą zapadłeś w swoim pokoju bezwiednie.
Otworzyłeś oczy wsłuchując się w odgłosy sztormu za oknami.

- To ja, Virgill – usłyszałeś znajomy głos. – Pani Winterspoon przysłała wiadomość przez posłańca. Bardzo przeprasza, ale dzisiejsza kolacja, na którą pana zaprosiła, z przyczyn od niej niezależnych, została przełożona na dzień jutrzejszy.

- Tłumaczyła dlaczego? – zapytałeś otwierając drzwi przed właścicielem tawerny i hoteliku.

- Nie – wzruszył ramionami. – Ale to mała mieścina. Był u niej doktor, więc gospodyni po prostu zachorowała. Mam nadzieję, że to coś z gardłem.

To chyba potwierdzało hipotezę, że pani Winterspoon nie była zbyt popularna w miasteczku.

Virgill zszedł na dół, a ty powróciłeś na łóżko.

Pogoda nie nastrajała optymistycznie. Sam nie wiedziałeś, kiedy znów przysnąłeś.



JUDITH DONOVAN


Lektura tłumaczenia pamiętnika szalonego pastora nie była czymś, co można uznać za dobrą lekturę na wieczór. Chaotyczne, bełkotliwe, nieczytelne słowa przekładały się w jakiś niepojęty sposób na obrazy, które widziałaś, kiedy tylko zamykałaś oczy.

Autor opisywał ćwiartowanie wrogów, opisywał rozrywanie ich ciał za pomocą młodych, elastycznych drzew, opisywał wycinanie serc i kanibalistyczne praktyki. Wszystko to mieli ponoć robić owi czczący ciemność Adumbrali.

Po jakimś czasie wiedziałaś, że coś jest nie tak. Wydawało ci się, że tłumaczenie, na którym pracował profesor jest nie do końca zgodne z oryginałem. Jakby brakowało kilu kartek tłumaczenia. Poza tym oryginał zawierał jeszcze rysunki i szkice, dość sugestywne i niepokojące, niekiedy mroczne, a innym razem zwyczajnie śmieszne.





Zmęczona lekturą, ukołysana odgłosami sztormu, sama nie wiedząc kiedy najzwyczajniej w świecie zasnęłaś.

Nie słyszałaś już pukania swoich „krewnych”, którzy próbowali z tobą porozmawiać. Może to i lepiej.




SAMANTHA HALLIWELL

Rum w herbacie zadziałał uspokajająco i usypiająco. Przez jakiś czas siedziałaś na dole, licząc na to, że coś zacznie się dziać. Że pojawią się goście, że zacznie grać muzyka, że tawerna wypełni się życiem.

Ale był jedynie deszcz i wicher na zewnątrz. Było światło latarni, co jakiś czas rozbłyskujące w oknach. I była nuda. Zdradziecka, otępiająca zmysły, obejmująca ciało w posiadanie.

Wszyscy rozeszli się na górę. Najwyraźniej i ich zmęczyły wydarzenia tego dnia. Spojrzałaś na zegar. Nawet nie było siódmej wieczór, a ty czułaś się tak, jakby była późna noc.
Zresztą chyba Virgill uznał podobnie, bo zaczął się krzątać przy drzwiach i oknach. Zamykając, sprawdzając, sprawdzając i raz jeszcze sprawdzając.

- Pani może sobie jeszcze posiedzieć, jak ma taką chęć – uśmiechnął się Virgill ponownie sprawdzając drzwi, szarpnięte gwałtownym podmuchem wiatru.

Dobre sobie. Izba na dole opustoszała, a ty poczułaś się nieswojo. Lepiej było zaszyć się w swoim pokoju, jak reszta.



SOLOMON COLTHRUST

Wiało, jakby ktoś się powiesił, jak mawiali starzy bostończycy. Miałeś wrażenie, że fale przyboju za chwilę uderzą w ściany tawerny, a porywy wiatru zerwą wam dach.
Światło latarni morskiej, co jakiś czas połyskujące w oknie, uświadomiło ci, jak muszą czuć się teraz ci, których parszywy los rzucił na pełne wody oceanu. Na samą myśl o tym, co dzieje się w takich chwilach na pokładzie, żołądek podchodził ci do gardła.

Raz już przeżywałeś poważny atak choroby morskiej. Wtedy, kiedy w wraz ze swoim oddziałem byłeś przewożony statkiem do Europy, by walczyć przeciwko Państwom Centralnym po stronie Ententy. Ty wróciłeś cało. Ponad stu dwudziestu pięciu tysięcy żołnierzy nie miało tego szczęścia.

Nie miałeś ochoty na pogawędki. Czułeś się zmęczony i jedyne, o czym marzyłeś, to krótki odpoczynek na górze.

Przeprosiłeś innych i poszedłeś do wynajętego pokoju.



WSZYSCY


Świst wiatru, odgłos ciężkich kropel uderzających o szyby, o gonty, o parapety. Mimo tych wszystkich dźwięków ocknęliście się w swoich pokojach z dziwnym uczuciem pełnej napięcia ciszy wiszącej w powietrzu.
Niepokój i ciemność, jaki odczuwaliście zeszłej nocy, powróciły. Jak para mrocznych bliźniąt, których nie tak łatwo się pozbyć. Wraz z powrotem świadomości znów powróciły dawne, dziecięce lęki. O potworach z łóżka i z szafy, o tym, co skrywa ciemność. Wszelkie zapomniane w dorosłym życiu historyjki, które nie pozwalały wam zasnąć bez zapalonej lampy lub kołdry nałożonej na głowę.

Niektórzy z was szybko włączyli lampkę przy lóżkach, ale prądu znów nie było. Drżące ręce szukały innych źródeł światła – zapałek, zapalniczek, lamp naftowych w każdym z pokoi, świec – czegokolwiek, co rozproszyłoby ciemność.

I wtedy, do tych spośród was, którzy mieli okna z widokiem na latarnię dotarło, że jej światło zniknęło. Latarnia nie działała. W sztormową noc to było nie do pomyślenia. Szczególnie dla Normana, który wychował się w Bass Harbor, i wiedział jak latarnik Zack Brown poważnie podchodzi do swoich obowiązków. Oczywiście po tylu latach mógł go zastąpić jakiś inny człowiek, mniej przejmujący się swoją misją. Jednak brak lśnienia latarni w jakiś sposób był ... niewytłumaczalny.

Na dole, w sali jadalnej, trzasnęły drzwi. Jak poprzedniej nocy słychać było, jak z łoskotem uderzają o framugę, z szaleńczą siłą . Ale tym razem do hałasu, jakie czyniły targane wiatrem drzwi, doszło coś jeszcze. Wyraźny dźwięk wywalanych stołów, upadających krzeseł, tłukących się naczyń, rozrzucanych garnków i sztućców.

Serca tłukły się w waszych piersiach jak szalone.

I nagle z dołu do waszych uszu dobiegło coś jeszcze.

Przerażający, męski krzyk! Gwałtowny! Straszliwy! I nagle cichnący gdzieś w nawałnicy na zewnątrz tak, jakby krzyczący został właśnie wyciągnięty poza tawernę.

Odgłosy dewastacji na dole ucichły. Poza szumem deszczu, odgłosami fal rozbijających się o wybrzeże i uderzeniami drzwi o futrynę nic nie było już słychać z dołu.
 
Armiel jest offline