Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-06-2011, 19:41   #51
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

NORMAN DUFRIS

Lało jak z cebra, ale nie robiło to na tobie większego wrażenia, ponieważ już przemokłeś do cna. Po chwili ubłocone buty stukały o deski werandy, kiedy stanąłeś przed drzwiami rodzinnego domu. Był nieco starszy, niż go zapamiętałeś. Bardziej zaniedbany. Farba łuszczyła się z desek, okna zdawały się być uszczelnione byle jak, a pomiędzy drzwiami wejściowymi a podłogą widniała szpara gruba ba dwa palce. Wyraźny znak, że ojcu nie przelewało się za bardzo. Był dumnym człowiekiem i nic o tym nie wiedziałeś.

Dom był pusty i ciemny. Ale wyraźnie słyszałeś odgłos pracy silnika kutra dokującego w przystani. Poszedłeś w tamtą.
Kuter uderzał o odbojnice, już zacumowany, a załoga schodziła na ląd. Ojca wśród nich nie widziałeś, ale w ociekających wodą sztormiakach z kapturem każdy z rybaków wyglądał niemal identycznie – jak grupa duchów błąkających się po nabrzeżu.
Silnik kutra wyłączono, stateczek został zabezpieczony.
Kapitan zszedł ostatni. Znałeś go. Nazywał się William Fisher – jakże trafne nazwisko – i był kiedyś częstym gościem w waszym domu.

- Niech mnie kule ... – uśmiechnął się na twój widok. – Norman. Aleś ty się zrobił podobny do ojca. Co cię sprowadza na stare śmieci?

- Pan Fisher – powiedziałeś głośno, przekrzykując sztorm. – Gdzie mój ojciec?

- Nie pływa ze mną – powiedział William z pewnym żalem. – Dobra. Muszę iść. Już prawie ciemno.

To ostatnie zdanie powiedział z pewnym niepokojem, lub tak ci się jedynie wydawało. W świetle niedalekiej latarni morskiej, które co rusz omiatało nabrzeże, mogłeś zobaczyć, że William wygląda starzej, niż go zapamiętałeś, a w jego oczach widać jakiś lęk.

- Kiedy wróci?

- Jutro, pojutrze – wzruszył ramionami William. – Pływa dla Evansa. W różne miejsca. Miło cię było widzieć, Norman, ale naprawdę czas już na mnie. Ty też się gdzieś ukryj.... Przed deszczem. I przed nocą. Masz gdzie?

- Tak.

W chwilę później znów przekraczałeś próg tawerny „Piracki skarb”.

- Pokój? – zapytał krótko stary Virgill.

- Tak. – odpowiedziałeś równie krótko.

Nie tak wyobrażałeś sobie powrót do Bass Harbor. Zupełnie nie tak.




JAMES WALKER


Pukanie do drzwi wyrwało cię z drzemki, w którą zapadłeś w swoim pokoju bezwiednie.
Otworzyłeś oczy wsłuchując się w odgłosy sztormu za oknami.

- To ja, Virgill – usłyszałeś znajomy głos. – Pani Winterspoon przysłała wiadomość przez posłańca. Bardzo przeprasza, ale dzisiejsza kolacja, na którą pana zaprosiła, z przyczyn od niej niezależnych, została przełożona na dzień jutrzejszy.

- Tłumaczyła dlaczego? – zapytałeś otwierając drzwi przed właścicielem tawerny i hoteliku.

- Nie – wzruszył ramionami. – Ale to mała mieścina. Był u niej doktor, więc gospodyni po prostu zachorowała. Mam nadzieję, że to coś z gardłem.

To chyba potwierdzało hipotezę, że pani Winterspoon nie była zbyt popularna w miasteczku.

Virgill zszedł na dół, a ty powróciłeś na łóżko.

Pogoda nie nastrajała optymistycznie. Sam nie wiedziałeś, kiedy znów przysnąłeś.



JUDITH DONOVAN


Lektura tłumaczenia pamiętnika szalonego pastora nie była czymś, co można uznać za dobrą lekturę na wieczór. Chaotyczne, bełkotliwe, nieczytelne słowa przekładały się w jakiś niepojęty sposób na obrazy, które widziałaś, kiedy tylko zamykałaś oczy.

Autor opisywał ćwiartowanie wrogów, opisywał rozrywanie ich ciał za pomocą młodych, elastycznych drzew, opisywał wycinanie serc i kanibalistyczne praktyki. Wszystko to mieli ponoć robić owi czczący ciemność Adumbrali.

Po jakimś czasie wiedziałaś, że coś jest nie tak. Wydawało ci się, że tłumaczenie, na którym pracował profesor jest nie do końca zgodne z oryginałem. Jakby brakowało kilu kartek tłumaczenia. Poza tym oryginał zawierał jeszcze rysunki i szkice, dość sugestywne i niepokojące, niekiedy mroczne, a innym razem zwyczajnie śmieszne.





Zmęczona lekturą, ukołysana odgłosami sztormu, sama nie wiedząc kiedy najzwyczajniej w świecie zasnęłaś.

Nie słyszałaś już pukania swoich „krewnych”, którzy próbowali z tobą porozmawiać. Może to i lepiej.




SAMANTHA HALLIWELL

Rum w herbacie zadziałał uspokajająco i usypiająco. Przez jakiś czas siedziałaś na dole, licząc na to, że coś zacznie się dziać. Że pojawią się goście, że zacznie grać muzyka, że tawerna wypełni się życiem.

Ale był jedynie deszcz i wicher na zewnątrz. Było światło latarni, co jakiś czas rozbłyskujące w oknach. I była nuda. Zdradziecka, otępiająca zmysły, obejmująca ciało w posiadanie.

Wszyscy rozeszli się na górę. Najwyraźniej i ich zmęczyły wydarzenia tego dnia. Spojrzałaś na zegar. Nawet nie było siódmej wieczór, a ty czułaś się tak, jakby była późna noc.
Zresztą chyba Virgill uznał podobnie, bo zaczął się krzątać przy drzwiach i oknach. Zamykając, sprawdzając, sprawdzając i raz jeszcze sprawdzając.

- Pani może sobie jeszcze posiedzieć, jak ma taką chęć – uśmiechnął się Virgill ponownie sprawdzając drzwi, szarpnięte gwałtownym podmuchem wiatru.

Dobre sobie. Izba na dole opustoszała, a ty poczułaś się nieswojo. Lepiej było zaszyć się w swoim pokoju, jak reszta.



SOLOMON COLTHRUST

Wiało, jakby ktoś się powiesił, jak mawiali starzy bostończycy. Miałeś wrażenie, że fale przyboju za chwilę uderzą w ściany tawerny, a porywy wiatru zerwą wam dach.
Światło latarni morskiej, co jakiś czas połyskujące w oknie, uświadomiło ci, jak muszą czuć się teraz ci, których parszywy los rzucił na pełne wody oceanu. Na samą myśl o tym, co dzieje się w takich chwilach na pokładzie, żołądek podchodził ci do gardła.

Raz już przeżywałeś poważny atak choroby morskiej. Wtedy, kiedy w wraz ze swoim oddziałem byłeś przewożony statkiem do Europy, by walczyć przeciwko Państwom Centralnym po stronie Ententy. Ty wróciłeś cało. Ponad stu dwudziestu pięciu tysięcy żołnierzy nie miało tego szczęścia.

Nie miałeś ochoty na pogawędki. Czułeś się zmęczony i jedyne, o czym marzyłeś, to krótki odpoczynek na górze.

Przeprosiłeś innych i poszedłeś do wynajętego pokoju.



WSZYSCY


Świst wiatru, odgłos ciężkich kropel uderzających o szyby, o gonty, o parapety. Mimo tych wszystkich dźwięków ocknęliście się w swoich pokojach z dziwnym uczuciem pełnej napięcia ciszy wiszącej w powietrzu.
Niepokój i ciemność, jaki odczuwaliście zeszłej nocy, powróciły. Jak para mrocznych bliźniąt, których nie tak łatwo się pozbyć. Wraz z powrotem świadomości znów powróciły dawne, dziecięce lęki. O potworach z łóżka i z szafy, o tym, co skrywa ciemność. Wszelkie zapomniane w dorosłym życiu historyjki, które nie pozwalały wam zasnąć bez zapalonej lampy lub kołdry nałożonej na głowę.

Niektórzy z was szybko włączyli lampkę przy lóżkach, ale prądu znów nie było. Drżące ręce szukały innych źródeł światła – zapałek, zapalniczek, lamp naftowych w każdym z pokoi, świec – czegokolwiek, co rozproszyłoby ciemność.

I wtedy, do tych spośród was, którzy mieli okna z widokiem na latarnię dotarło, że jej światło zniknęło. Latarnia nie działała. W sztormową noc to było nie do pomyślenia. Szczególnie dla Normana, który wychował się w Bass Harbor, i wiedział jak latarnik Zack Brown poważnie podchodzi do swoich obowiązków. Oczywiście po tylu latach mógł go zastąpić jakiś inny człowiek, mniej przejmujący się swoją misją. Jednak brak lśnienia latarni w jakiś sposób był ... niewytłumaczalny.

Na dole, w sali jadalnej, trzasnęły drzwi. Jak poprzedniej nocy słychać było, jak z łoskotem uderzają o framugę, z szaleńczą siłą . Ale tym razem do hałasu, jakie czyniły targane wiatrem drzwi, doszło coś jeszcze. Wyraźny dźwięk wywalanych stołów, upadających krzeseł, tłukących się naczyń, rozrzucanych garnków i sztućców.

Serca tłukły się w waszych piersiach jak szalone.

I nagle z dołu do waszych uszu dobiegło coś jeszcze.

Przerażający, męski krzyk! Gwałtowny! Straszliwy! I nagle cichnący gdzieś w nawałnicy na zewnątrz tak, jakby krzyczący został właśnie wyciągnięty poza tawernę.

Odgłosy dewastacji na dole ucichły. Poza szumem deszczu, odgłosami fal rozbijających się o wybrzeże i uderzeniami drzwi o futrynę nic nie było już słychać z dołu.
 
Armiel jest offline  
Stary 11-06-2011, 16:44   #52
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Evans. Dan Evans? Jakoś tak na niego wołali… Wtedy jeszcze maluczki przemytnik. Takim łajzom jednak najbardziej się wydawało, że prohibicja zapewni im prosperitę. Zgniły typ o spojrzeniu skurwiela i duszy wściekłego lisa. Pamiętał doskonale jak kiedyś za półdolarówkę przyniósł z promu paczkę jego ludziom. Ojciec tak mu wtedy skórę na plecach złoił, że aż się kij od szczotki złamał. Taaak… miał o Evansie najgorsze możliwe zdanie i nie chciał by ani on ani ktokolwiek z rodziny miał z przemytnikiem coś do czynienia. Szczególnie wtedy gdy jeszcze mama żyła…
Nigdy by dla niego zaczął pracować. Nie sam. Nie z własnej woli. Po prostu. Z założenia…

Spacer w rzęsistym deszczu w stronę „Skarbu” przeszedł w końcu w trucht. Nie żeby nie chciał zmoknąć. I tak był przemoczony do suchej nitki. Po prostu jakoś tak nagle zmęczenie po całodniowej podróży rozeszło się po nim całym znajdując wentyl bezpieczeństwa w hoteliku Virgilla. Musiał umyć się i odpocząć. I pomyśleć. I odświeżyć parę znajomości następnego dnia.

***

Latarnia zgasła gdzieś na granicy między snem, a jawą. Norman przez dobrych kilka chwil po prostu leżał i wpatrywał się w ciemny cokół na tle granatowego nieba. Świadomość spychała to co oczywiste, podejrzane i przecież niebezpieczne na jakiś dalszy senny plan. Tam we śnie było lepiej. Nie było tak ciemno. Inne prawa. Żadnego lęku. Usnąć już całkiem. Wyrwać się z tego mroku. Z tego lasu przy domku Wrighta. Z portu gdzie nie ma nic i nikogo poza ciemnością. Ale latarnia nie świeci. Biały snop nie wbija się już za drewniane okiennice. Nie. Nie chcę już…
Hałas dochodzący z dołu otrzeźwił go już zupełnie gdy zadziałały wyrabiane ostatnimi laty instynkty. Po krzyku, który rozległ się na dole, już bez wahania zerwał się łóżka i pośpiesznie kierowany obowiązkiem wyciągnął walizkę z pod łóżka. Na starannie upakowanych koszulach leżała kabura z zapiętym weń rewolwerem S&W. Wyrwał broń, a następnie... Znieruchomiał. Nie. Jakiś lęk. Dobry Boże. Dawno nie czuł czegoś tak okropnego. Serce wali mu jak młotem. Nie może się ruszyć. Mrok jest tak paskudnie lepki i zimny. Jak martwa toń wodna. Ręce mu drżą. Pot skrapla się na skroni… Drzwi któregoś z sąsiednich pokoi się otworzyły… A jeśli ktoś napadł właśnie na hotelik Virgilla? Samuel leży bity na środku izby… Nie pozostawało chwili do stracenia. No rusz się tchórzu!
Tak jak spał, czyli w samym podkoszulku i niezbyt wyględnych kalesonach, pośpiesznie wypadł z pokoju. Celowo bez światła. Nie chciał dać się zobaczyć bandytom.
Ciemno było potwornie, ale już na schodach zobaczył zarys jakiejś osoby. Kobieta wnioskując po ładnym, drżącym alcie. Chyba w nocnej koszuli. Zapewne ostatnia z czwórki nieznajomych, bo na pewno nie córka Samuela. Lęk w jej głosie. Nawoływała z dołu Virgilla. Nikt jej jednak nie odpowiadał. Za to na pewno ktoś tu zmierzał. Ktoś kto się nie bał… Ani ludzi, którzy mogą się tu bronić, ani ciemności w której przecież nic nie widać… Jakiś włóczęga niespełna rozumu. Bo przecież nie bandyci… Wracaj na górę dziewczyno!

Ruszył ku niej bez wahania.

Zachwiał się gdy dziewczyna niespodziewanie wyrwała mu rękę i musiał przytrzymać się jednego z wyższych stopni by się nie przewrócić. Wtedy też w ich kierunku zaczęły lecieć jakieś przedmioty. Trzask pękającej ceramiki i tępy odgłos stali wbijającej się w drewno szybko ujawnił ich tożsamość. Ciemność, gwizd wiatru i jakby bliższych niż zawsze fal. I ten gardłowy warkot... głowa pulsuje od natłoku emocji. Ale oczami wyobraźni zobaczył tego oszalałego włóczęgę. Nie bacznego na nic. Dość tego.

Coś ich w końcu trafi jeśli nic nie zrobią. Tym razem używając już stanowczej siły złapał dziewczynę pod ramię, którym kurczowo złapała się balustrady i nie baczny na jej paniczną złość i opór zaciągnął, a wręcz wypchnął z powrotem na galerię. Potem odwrócił się szybko cały czas stojąc na górnej części schodów. Rewolwer huknął dwukrotnie przebijając się przez ten okropny warkot dochodzący z dołu. Raz gdzieś w stronę naprzeciwległej ściany, a drugi raz, gdy przedmioty nie przestały nadlatywać, już konkretnie. Kierunek był mocno przybliżony i oscylował wokół miejsca skąd poleciało wyposażenie kuchenne. Efekt jednak miał być bardziej psychologiczny niż jakikolwiek inny. Po pierwsze szaleńcowi trzeba było uświadomić, że ryzykuje bardzo realną śmiercią, a po drugie... Norman pragnął usłyszeć ten wystrzał. Tę siłę. Że nie jest tu tak strasznie bezbronny jak mu chyba starał się wpoić w jakiś dziwny sposób ten piekielny wręcz mrok. Boże. Nawet sobie nie wyobrażał, że w ciemności bywa aż tak ciemno...

Dziewczyna zapiszczała jak mysz, kiedy rewolwer wystrzelił. Szeroko otwartymi oczami usiłowała w ciemnościach rozeznać, co jest czym. Dlaczego nikt nie wyszedł? Co się, do diabła, dzieje? Cofała się, chcąc odsunąć się jak najdalej od tego dziwnego, brutalnego człowieka z bronią. Ciemność i czające się w niej potwory przyspieszały bicie jej serca, ale ten człowiek był realny i miał bardzo realne możliwości skrzywdzenia jej.

Z tyłu skrzypnęły drzwi. Jasna poświata rozlała się po galerii pierwszego piętra. W drzwiach do których chciał jeszcze przed chwilą popędzić Norman stał jakiś człowiek. Nim jednak zdążył się do niego odezwać, ten zaczął pierwszy kierując coś w jego stronę. Aluminium colta błysnęło z blasku lampy.
- Lepiej żebyś miał dobre wytłumaczenie miejscowy – warknął twardo nieznajomy.
Norman dopiero teraz go rozpoznał. To gość spod domu Wrightów. Ten gorliwy.

Cały czas ciężko oddychając podniósł do góry lewą dłoń, a po chwili i prawą. Smith & Wesson zawisł luźno na jego palcu wskazującym.
- Na dole – powiedział niespokojnie. Strach, ciemność, adrenalina pulsująca w żyłach i dodatkowo niefortunna sytuacja bycia przyłapanym na strzelaniu w kalesonach. Starał się mimo tego wszystkiego brzmieć wystarczająco konkretnie by miastowy nie zrobił czegoś bardzo pochopnego – Ktoś się włamał i jest na dole.
Spojrzał nerwowo na nadal nie rozświetlony płomieniem lampy dół knajpy, a następnie pytająco na dziewczynę, którą siłą musiał wyciągnąć spod kuchennego ostrzału, by potwierdziła to co oboje przecież wiedzą. Srodze się zdziwił.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 11-06-2011, 22:23   #53
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Był zmęczony, a mimo usilnych starań nie mógł zasnąć, światła znowu nie było, co zapewne nie świadczyło o niczym dobrym. W dodatku znowu z dołu zaczęły dochodzić niepokojące odgłosy. Deja vu, wielokrotnie miał coś takiego, gdy jeszcze służył na wojnie. Zresztą właśnie Francuzi nauczyli go tego zwrotu. Dziwnie głosy sprawiały, że włos stawał mu dęba, tym razem nie miał zamiaru wychodzić, przyjął po prostu, że to wyobraźnia i zmęczenie, może nawet za wszystkim stała jakaś gorączka spowodowana wędrówką w deszczu. Wyciągnął swój notes chcąc zająć się czymś co pozwoliłoby mu odsunąć od siebie ten hałas. Zapisywał w nim swoje spostrzeżenia, kilka uwag o miejscowych, dość sporo miejsca poświęcił zresztą konstablowi, lecz również strachu jaki okazywali miejscowi pokroju Mirandy czy Virgilla.

Długo nie reagował na niepokojące odgłosy, pogrążony w swoich rozmyślaniach nie miał zamiaru po raz kolejny sprawdzać co też ma miejsce na dole. W swoim notesie starannym pismem zapisywał właśnie kolejne informacje, gdy hałas stał się jeszcze bardziej natarczywy. Znów powróciło to dziwne uczucie, które towarzyszyło mu już wcześniej. Nie był człowiekiem tchórzliwym, ale sama atmosfera Bass Harbor działała na niego w sposób, którego nie potrafił wyjaśnić. Colt pojawił się w jego dłoni, gdy zobaczył jak klamka jego drzwi zaczyna się ruszać. Potem krzyk. Wystrzał. Po nim kolejny. Notes upadł na ziemię, Solomon już był przy drzwiach. Lampa naftowa trzymana w lewej ręce żołnierza rozświetlała pomieszczenie. Minęło kilka sekund, zaczerpnął głęboki oddech i szarpnął za klamkę. Drzwi ustąpiły, a gdy tylko zauważył męską sylwetkę poderwał pistolet do góry i wycelował w głowę mężczyzny.

- Lepiej żebyś miał dobre wytłumaczenie miejscowy - warknął twardo.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9t8t4dGt7do&feature=related[/MEDIA]

Światło lampy naftowej rozświetliło nieco twarz mężczyzny, Solomonowi wydawało się nawet, iż wygląda znajomo, zapewne spotkał go już w tawernie. Choć musiał przyznać, że dobrze pamiętał twarze tylko kilku mieszkańców Bass Harbor. Chciał coś powiedzieć, uzyskać jakieś wytłumaczenie od człowieka, który w swej prawicy dzierżył rewolwer, nie zdążył jednak. Z dołu bowiem zaczęły dochodzić kolejne, trudne do rozpoznania dźwięki. Początkowo skojarzyły się one z odgłosem wydawanym przez skrzypce, lecz grana przezeń melodia była dziwna. Jakby każde pociągnięcie smyczka wydawało na świat coś na wzór jęku, zaskakująco płaczliwego. Z drugiej strony mógł to być również i odgłos jakiego zwierzęcia, którego nie znał.

Solomon z uporem wpatrywał się w mężczyznę, zaniepokojony, a zarazem zaciekawiony, zaczął go jednak okrążać. Poprawił uchwyt na lampie i wyciągnął ją przed siebie. Chyba sam nie spodziewał się by ta prosta sztuczka pomogła mu zobaczyć cokolwiek co kryło się dole. Wtedy właśnie miejscowy rozsądnie podniósł do góry ręce, najpierw lewą, potem prawą, jego rewolwer zawisł na palcu.

- Na dole – przemówił – Ktoś się włamał i jest na dole.

Solomon spojrzał na niego, jego ogniste spojrzenie na moment odwróciło się od miejscowego i powędrowało w kierunku schodów. Nie ufał mu z prostego powodu, był z Bass Harbor i to wystarczyło. Widział nieco dalej swoją kuzynkę, choć sytuacja na korytarzu wyglądała dość dziwnie, to miejscowy wyglądał jakby rzeczywiście bardziej zainteresowany był hałasem na dole, niż zrobieniem krzywdy Lucy. Zresztą to właśnie w tamtym kierunku był odwrócony.

- Zachowaj rewolwer - powiedział w końcu - Sprawdzimy to.

Mógł pożałować tej decyzji, ale wolał zaryzykować by mieć za sobą kogoś kto w razie czego przyszedłby mu z pomocą. Przyklejony do ściany zaczął iść w kierunku schodów, gdyby nie wystrzały nie opuściłby nawet pokoju, lecz teraz czuł, że nie ma już wyboru. Zebrał całą swoją odwagę, zimny w dotyku Colt oraz rozświetlająca ciemność lampa naftowa pomagały mu utrzymać ten stan. Miał nadzieję, że on nie będzie musiał oddawać ani jednego strzału.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 11-06-2011, 22:47   #54
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Lektura tłumaczenia przenicowała jej mózg. Nie wiedziała już, co jest prawdą, a co tylko ułudą szaleńca. Rysunki... Niektóre były tak realistyczne... Podejrzewała, że autor miał spore doświadczenie w procesach czarownic, nic innego nie wyjaśniało niewiarygodnej wiedzy pastora o torturach. A opisywał je z jakąś sadystyczną przyjemnością, normalny człowiek nie zapisuje w pamiętnikach dla potomnych tak ohydnych praktyk. Tak jakby... podziwiał je? Otrząsnęła się z obrzydzeniem. Najwyraźniej w Bass Harbour już od naprawdę dawna nie było nikogo zdrowego na umyśle.

Miasteczko szaleńców, kłamców i prawdopodobnie seryjnych morderców... Raj na ziemi, zaiste.

Przeglądając obie wersje pamiętnika zauważyła w końcu brak kilku kartek. Takie miała wrażenie, porównując zapiski. To akurat była całkiem niezła zabawa, wyszukiwanie podobnie wyglądających słów, bardzo odprężająca i odsuwająca trochę potworne obrazy z głowy.
Ale teraz do listy umiejętności mieszkańców mogła dopisać złodziejstwo, które dziwnym trafem, wcale jej nie zdziwiło.


***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DYvNAHByKPM[/MEDIA]


Zasnęła. Znowu. Tak, jakby to miejsce działało na nią jak najsilniejsze środki nasenne. Coś było w tym rozleniwieniu, zamglonej, zasłoniętej kurtyną deszczu okolicy, że usypiało ją, nawet kiedy była właściwie wypoczęta. Oczywiście nie śniła nic miłego, nie takiej lekturze. Zaskakujące jak dobrze potrafią się wryć w pamięć obrazy, których tak naprawdę wcale nie chcemy pamiętać, i z jaką precyzją mózg potrafi te nieruchome rysunki ożywić, tworząc w głowie opętańczy festiwal filmów grozy.

Kakofonia dźwięków, hektolitry krwi i przesadzone, jaskrawe kolory. Stała w tłumie półnagich Indian, krzyczących w ekstazie, coraz to głośniej kilka sylab na okrągło, nie mogła jednak zrozumieć, co dokładnie. Widziała pot skraplający się na ich wysmarowanych tłuszczem i farbą ciałach. Naprzeciwko niej, pośrodku półkola, nagle pojawił się ogromny kamień, wyglądający jak skrzyżowanie ambony z ołtarzem, i jak się przekonała, tym właśnie było. Jedna z młodych kobiet położyła się na kamieniu, zadzierając spódnicę i zachęcająco poruszała biodrami ku mężczyznom. Judith odwróciła wzrok od wstrętnego widoku, ale tłum nie pozwolił jej na bierność.

Wypchnięta przed półkole, znalazła się twarzą w twarz z Azariaszem Van der Ghoverem. Wiedziałaby, że to on, nawet gdyby nie miał na sobie stroju pastora. Przejrzyście błękitne oczy, w których pobłyskiwało czyste, niezmącone kroplą litości, bezwzględne szaleństwo. Zaczął mówić w rytm uderzeń bębnów, coraz głośniej, aż jego głos rozgrzmiał się nad głowami opętanych Indian. Nie znała słów, mówił w zupełnie nierozpoznawalnym dla niej języku, ale doskonale rozumiała, o czym mówi. Dwóch mężczyzn złapało ją za ręce, rozkrzyżowało, w ręku pastora zalśnił ogromny nóż, splamiony zaschniętą, rdzawą krwią poprzednich ofiar, a bębnienie było teraz tak szybkie i łomotliwe, że niemal ogłuszało...


***


Poderwała się z krzesła, trzymając się za serce i prawie wywróciła się na plecy razem z nim. Walenie z jej snu wcale nie ustało, a ona, wciąż przeżywając koszmar, przekonana była, że dom się wali, więc jak najszybciej chciała z niego uciec. Zbiegła na dół, robiąc huk porównywalny z tym, który ją obudził.
Będąc na szczycie schodów, zorientowała się, że ktoś jest na dole, ale zeszła kilka stopni siłą rozpędu. Zatrzymała ją wszechobecna ciemność, otaczająca ją, wijąca się na ścianach, pełzająca po ziemi i ciągle zbliżająca się do niej. Jak wygłodniały sęp, zataczający koła nad dogorywającą ofiarą.
Przerażona, czuła zimne krople potu spływające po plecach. Ciemność też je czuła, zafalowała niemal lubieżnie. Judith nie wzięła żadnej lampki, nawet głupiej świecy, stała więc jak sparaliżowana.
- Panie Virgillu, to pan? - Zapytała drżącym, łamiącym się głosem i zamrugała szybko, odpychając łzy strachu.
Dostała odpowiedź. W postaci dziwnego, ścinającego krew w żyłach posykiwania bestii. I dudniących kroków zbliżających się do podnóża schodów...
- Ćśśśś
Była pewna, że w tym momencie podskoczyła przynajmniej pół metra w górę. Ale nie był to żaden potwór, czyhający na jej... cokolwiek by nie chciał, ale człowiek, bardzo żywy i materialny. I tak samo przerażony jak ona. Ale on miał broń, o czym wiedziała, bo dźwięk odbezpieczanego rewolweru poznałaby wszędzie.
Chociaż to była kompletna głupota, bo była niemal pewna, że kula odbiła się od tej gęstego mroku. Rozwieszony był przed nimi jak mocno pleciona siatka, nie przenikał go najmniejszy promyk światła.
- Szybko na górę! – Syknął nieznajomy i pociągnął ją gdzieś w górę. Usłyszała skrzypienie, jakby poruszenie klamki...

Wtedy dopiero ocknęła się ze stuporu i zaparła się mocno piętami, wyrywając rękę z głośnym okrzykiem złości, po czym obróciła się na pięcie. Zorientowała się, że jak się nie odwróci, potencjalne niebezpieczeństwo będzie miała za plecami, przywarła więc do poręczy schodów, zahaczając łokcie o balustradę jak kotwice. Potem zaczęła wrzeszczeć na całe gardło, przywołując po kolei współmieszkańców.

Jej nawoływania utonęły w szumie fal i wyciu wichru. Bestia znowu się odezwała. Dźwięki przez nią wydawane przypomniały Judith opowieści matki o banshee, zjawie zwiastującej śmierć zawodzeniem i krzykiem. Tym razem jednak istota brzmiała, jakby dławiła się czymś obrzydliwym, oślizłym, jak szlam. Jakiś przedmiot śmignął tuż koło jej ucha, rozbijając się o ścianę niedaleko. Na słuch sądząc, było to coś glinianego, dzbanek albo talerz. Następnym razem nie miała tyle szczęścia – oberwała metalowym garnkiem w bark. Kto- lub cokolwiek było na dole, znudziło się czekaniem i zaczęło działać. Chciało ich tylko wystraszyć albo samo nie widziało dobrze w ciemności.

Judith porzuciła myślenie, kiedy obok niej w ścianę wbił się ogromny virgillowy nóż do mięsa. Chciała krzyczeć, wrzeszczeć aż do wyplucia płuc, ale zagryzła wargi, tak mocno, by nie dobył się w nich nawet świst powietrza. Poczuła w ustach krew i pozwoliła sobie na łzy. Pozwoliła wtedy mężczyźnie ściągnąć się ze schodów. Modliła się gorąco do Boga, błagając o ocalenie i choć odrobinę światła.

Nieznajomy wystrzelił dwa razy, a ona zapiszczała przez nos jak mysz. Nie rozumiała, dlaczego nikt jeszcze się nie pojawił na tych przeklętych schodach, dlaczego ignorują to wszystko, co się dzieje. Nie mogli nie słyszeć krzyków i strzałów!
Wybawienie przyszło razem z Solomonem. Ale wtedy też bestia zaczęła koncert od nowa...
 

Ostatnio edytowane przez Sileana : 16-06-2011 o 15:31.
Sileana jest offline  
Stary 12-06-2011, 09:29   #55
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

JUDITH DONOVAN, NORMAN DUFRIS, SOLOMON COLTHRUST

Dwaj mężczyźni chyba doszli do jakiegoś porozumienia, bo napięcie panujące między nimi jakby nieco zelżało.

Solomon chwycił lampę naftową, podszedł do krawędzi schodów i oświetlił panujący na dole mrok. Judith cofnęła się, jakby w każdej chwili spodziewała się ujrzeć jakieś pradawne, zapomnienie monstrum, które wyskoczy z mroku z oślinioną, rozwartą szeroko paszczą.

Ale tak się nie stało.

Krąg lampy nie dawał zbyt wiele światła. Ale odrobinę przebił mroki.

Ujrzeli zniszczenia, jakich dokonał napastnik. Powywracane stołki, połamane krzesła, porozrzucane naczynia i puste butelki, na których Virgillowie palili świeczki.

Wicher łomotał drzwiami. Szarpał nimi to w jedną, to w drugą stronę tłukąc o framugę. Głośne uderzenia brzmiały tak, jakby ktoś dobijał się do otwartego już domu.

Coś lub ktoś poruszyło się w ciemnościach, tuż za kręgiem światła rzucanego przez lampę. Odruchy wzięły górę. Lufy broni znów skierowały się w stronę domniemanego źródła ruchu.
Judith cofnęła się o kolejny krok.

I wtedy usłyszała to pierwsza, a za nią sekundy później dwaj mężczyźni.
Chichot. Zimny, zwierzęcy – jak szczekanie hieny, którą kiedyś słyszała w bostońskim zoo. Tylko, że w złośliwym śmiechu hieny była bezrozumna zwierzęcość, a w tym chichocie, który dochodził do ich uszu z ciemności zalegającej na dole tawerny była jakaś piekielna złośliwość. Świadomość, że ten, kto się śmieje, zaraz będzie miał ... zabawę. Nie wiedzieć czemu, ta zabawa w jakiś podświadomy sposób skojarzyła się wam z czymś okrutnym, czymś nieludzko wynaturzonym i groteskowo pokręconym. Ze ZŁEM.

Z ciemności ktoś się wynurzył. Ociekający wodą kształt w długim prochowcu.

Mężczyzna, bo to był mężczyzna, uniósł swoją bladą twarz, a Solomon i Judith od razu rozpoznali w intruzie kierowcę, który przywiózł ich swoją rozklekotaną ciężarówką.

„Kuzyn John” ruszył w stronę schodów. Powoli, a wy jak zahipnotyzowani patrzyliście na jego marsz pośród zniszczeń, nie mogąc wykrztusić ani jednego słowa. Tuż przed pierwszym stopniem mężczyzna zatrzymał się, a wy wyrwaliście z tego dziwnego transu.

„Kuzyn John” spojrzał ku górze. Jego twarz pozostawała niczym blada maska, ale oczy ....

Oczy!

Na Boga! On nie miał oczu.

A z pustych jam wydobywały się, niczym dym wstęgi ciemności. „Kuzyn John” otworzył usta, a z gardła wydobyły mu się owe dziwaczne, przeraźliwe hałasy.
W wejściu do tawerny odpowiedział mu kolejny wrzask.

Było zbyt ciemno, by mieć na to całkowitą pewność, ale dalibyście sobie ręce uciąć, że jest tam ktoś jeszcze.




SAMANTHA HALLIWELL


Serce biło ci w piersi, jak szalone. Ręce drżały, jak w febrze. Słyszałaś hałasy z dołu, słyszałaś strzały na korytarzu, słyszałaś rozmowę Solomona z jakimś drugim mężczyznom.

Ale nie miałaś zamiaru opuszczać pokoju. Za żadne skarby. Zapaliłaś tylko drżącą ze strachu dłonią lampę naftową, ustawioną w pobliżu łóżka i czekałaś dygocącą w kręgu mlecznożółtego światła, aż koszmar się skończy.

To nie był brak odwagi – tłumaczyłaś sobie. To był rozsądek. Cóż drobna, nieuzbrojona kobietka poradzi przeciwko rabusiom.

Ale twój racjonalizm przegrał, kiedy usłyszałaś dziwaczny wrzask dochodzący zza twoich drzwi.

Zza twojego okna odpowiedział mu kolejny.

Zasłony na szybach były zaciągnięte, więc nie widziałaś, kto, lub co tam się znajdowało. Ale czułaś, wiedziałaś, że jeśli je odsłonisz, to ujrzysz coś, czego nie chcesz zobaczyć.

Niczym mała dziewczynka, miałaś ochotę narzucić sobie kołdrę na głowę i odciąć się w ten naiwny sposób od niezrozumiałych koszmarów.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-06-2011 o 10:38.
Armiel jest offline  
Stary 18-06-2011, 06:37   #56
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Jamesa wyrwał z półsnu strzał. Przez chwilę leżał znieruchomiały. Bardzo spokojne i urocze miasteczko, pomyślał. Wyszarpnął w uszu zatyczki, dzięki którym udało mu się złapać wcześniej trochę snu. Przeturlając się przez łóżko chwycił leżący na stoliku rewolwer, który leżał tam odbezpieczony i mierząc w drzwi powoli podszedł do nich nasłuchując. Z bronią gotową do strzału uchylił je lekko na korytarz i przez szparę wyjrzał na zewnątrz.

Korytarz tonął w ciemnościach. Ale, kiedy oczy przyzwyczaiły się do mroku, James zauważył jakieś poruszenie. Ktoś stał przy drzwiach do pokoju Samanthy, a tuż przy schodach, w blasku latarni, widać było Lucy, Solomona i mężczyznę, którego już wcześniej spotkali przy chacie konstabla.

Ktokolwiek stał w ciemności albo wychodził albo zamierzał wejśćdo Sam. Widząc towarzyszy odetchnął z ulgą. Tylko na co oni czekają przy schodach? Czyżby ten na korytarzu strzelał a oni bali się zbliżyć do niego, bo był uzbrojony? Ostatnią osobą, którą widział w takim mroku był chłopak z piekła rodem, któremu dymiło z oczu. Właściwie sceneria powtarza się raz kolejny. Noc. Ciemność. Ta poprzedzająca... Łomotanie, hałas, lepki strach a dzisiaj na dodatek strzelanina. Kurczowo ściskał w rękojeść broni i żałował, że nie wziął ze sobą wody święconej od księdza. Jeślito upiór, to przecież kule się takich nie imają. Demona można wygnać zabijając ciało nawiedzonej duszy lub przez egzorcyzm. Pastor wyniósł się na bolący ząb, a tak bardzo by się przydał! Szlag! Walker, siląc się na spokój, czekał na rozwój wydarzeń gotowy do ataku intruza jeśli tamten zamierzałby wejść do pokoju Samanthy. Tymczasem postać zawróciła się i ruszyła wprost na kuzynkę Lucy. Tamta zaczęła krzyczeć niemal jednocześnie z Sam, która jak się okazało była u siebie w pokoju i w widocznie również mało przyjemnych okolicznościach. Kobiece krzyki zalały się w jeden napędzając Jamesa do podjęcia działania. Dobrze pamiętał te chwile z okopów, kiedy przed gwizdkiem ściskał broń w spoconej dłoni widząc, że za chwilę będzie jej używał. I, że albo kogoś zabije lub zginie próbując. I powracająca myśl, że ten obcy po drugiej stronie, który teraz przestaje być człowiekiem a zaczyna wrogiem, którego trzeba dopaść, być może dzisiaj wygra. W tej krótkiej chwili oczekiwania do ataku strach zlewał się z oddechem a tętniąca w skroniach krew wypełniała uszy łomotaniem, do społu z obecnym już tam od jakiegoś czasu ciśnieniem. Gwizdek zatrzymywał czas, dźwięk i lęk. Oczyszczał myśli jak wiadro wody zmywa rybie flaki z pomostu. Tak samo krzyk kobiet, w którym zamknąć by można nieludzki strach zadający psychice ból większy lub równy jak faktycznie zapowiadające się cierpienie ciała, podziałał na Walkera jak gwizdek frontowy. Wyszedł na korytarz. Machinalnie i zimną krwią nacisnął spust i podniesiony w górę rewolwer ogniem wystrzału rozjaśnił pomieszczenie jak kolejna błyskawica.

BAM!

Pocisk miał trafić w łopatki poniżej szyi, kiedy miejscowy nie był w prostej linii z przerażoną dziewczyną. Nie czekając na efekt złapał za klamkę do pokoju Samanthy napierając na drzwi barkiem. Tam ktoś atakował Sam, a na korytarzu było przecież jeszcze dwóch dorosłych mężczyzn, którzy obronią kuzynkę Adriana jeśli chybił. Zamknięte.

BAM! Huk wystrzału, błysk i dym.

Zdruzgotany kulą zamek wpuścił Walkera do środka.
Lewą ręką odchylił drzwi na oścież, prawą mierząc z rewolweru w pokój, gdy lustrował jego wnętrze zdeterminowanym wzrokiem. Tląca się lampa oświetlała pomieszczenie lecz nigdzie nie było Samanthy, a przysiągłby, że jeszcze przed chwilą słyszał jej głos. Jakby pisk lub jęknięcie. Kto mógł ją kneblować, ale w pokoju nie było gdzie się schować dla napastnika i ofiary, żeby ich James nie widział mimo lekkiego półmroku jaki dygotał na ścianach przez blask naftowej lampki. Zasłonięte okno, którego firanek nie szarpała wiatrem burza, wykluczyło tę drogę ucieczki, ale nawet jeśli do cholery to i tak było dobre cztery, pięć metrów na ziemią! Dziewczyna mogła być w szafie lub za długimi kotarami.

- Samantha! - krzyknął. - Wszystko okay?!

- Chyba tak - niepewny głos Czarnej Dalii dotarł do niego spod łóżka. Po chwili pojawiła się jej głowa otoczona rozsypanymi lokami i wielkie, nadal przestraszone oczy:

- Ktoś chciał tu wejść przez okno...

Nie miał czasu podziwiać jej urody, jednak i w takiej sytuacji i pozie nie brakowało jej niczego. Gdyby miał być kiedyś namalowany obraz pędzlem mistrza opisującego przerażenie arcypiękności, kiedy nocą wygląda spod łóżka, to pewnie zostałby ten kadr dokładnie takim, jakim go Walker zobaczył patrząc na Samanthę.

Podbiegł do okna i odsłonił firany by wyjrzeć na zewnątrz. I... O mało nie wrzasnął ze strachu! Za oknem, tuż za szybą, ujrzał twarz chłopaka, którego widział wczoraj w nicy. Tego samego, który zmienił się w kłęby dymu. Wisiał na zewnątrz, jakby prawa fizyki, a w szczególności grawitacji, nic dla niego nie znaczyły. Puste oczodoły… nie były puste. To znaczy była w nich jedynie ciemność, ale… była to ciemność... James poczuł jak się dusi… ciemność świadoma. Jak... jak... jak żywa istota, a nie siła natury... Nim Walker zdołał zareagować, choćby otworzyć usta do krzyku, chłopak zniknął zza okna. Zeskoczył? Pewnie tak. Szaleństwo? Nie! To jednak demony!

- Sam... - powiedział cicho, bo mu momentalnie zaschło w gardle. - Ubieraj się szybko i idziemy do reszty! Nie jesteśmy tutaj bezpieczni. - mówił zasłuchany we własne słowa, zdziwiony, że z każdym wypowiadanym nabierało na pewności i dźwięczności. Dodał otuchy przede wszystkim sobie, przestając dywagować nad istotą nadprzyrodzonego bytu, który im zagraża, a przechodząc na tryby działania, choć włosy na głowie dalej sterczały podniesione piekielną konfrontacją z dymiakiem. - Trzeba trzymać się razem. - ruszył z bronią gotowa do strzału do drzwi, by stanąć w progu chcąc mieć oko na Samanthę, okno i sytuację na korytarzu.

Wszystkie myśli, które normalnego mężczyznę w innych okolicznościach, na widok odkrytego nagiego ramienia kobiety zapędziłby w spirali do innych zakamarków na mapie ciała, tym razem ustąpiły skupieniu na walce z atakującym Jamesa nagim przerażeniem.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 18-06-2011 o 06:42.
Campo Viejo jest offline  
Stary 18-06-2011, 21:10   #57
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Ciemność. Od lat najwcześniejszych obawiały się jej dzieci, wzdrygały się słysząc tajemnicze hałasy, opowiadały o potworach z szafy i spod łóżka. Rodzice jedynie z delikatnym uśmiechem spoglądali na swoje pociechy i ze spokojem mniejszym lub większym tłumaczyli im co noc, że to jedynie ich wyobraźnia. Potwory nie istnieją – powtarzali – Duchy nie nawiedzają małych dziewczynek. Tak? Dobrze, tatuś sprawdzi jeszcze raz. Historia dobrze znana wszystkim. Gdyby jednak założyć, że tak plastycznie opisywane stwory w rzeczywistości istnieją, duchy zmarłych, pradawne istoty, które swoją władzę nad światem, czy może wyłącznie nad swoim regionem, obejmują dopiero, gdy słońce zachodzi. Racjonalne rozumowanie oczywiście takich możliwości nie zakłada, co więcej, ludzie twierdzący inaczej nazywani są po prostu nawiedzonymi i szaleńcami. Mimo wszystko liczba tych dopuszczających do siebie prawdopodobieństwo istnienia takich bytów stale wzrasta. Zajmują się tak teraz modnymi seansami spirytystycznymi, odwiedzają wróżki i tym podobne. To jednak nie im dane było spotkać się z tym, co strach ma niejako w swą definicję wpisane. Z tym co niezrozumiane i pradawne. Z tym, z czym spotykał się właśnie Solomon oraz jego towarzysze. Noc przynosiła strach, cierpienie, a może i nawet szaleństwo. Bass Harbour kryło w sobie zło. Czyhało w ciemności.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_v1ze3GJaLE&feature=related[/MEDIA]

Jakiekolwiek próby ratowania resztek swej odwagi oraz zachowania spokoju spełzły na niczym. Nad sytuacją nie panował i zapanować nie potrafił, a to tylko pogarszało jego stan. Bez problemu rozpoznał w zjawie ich kierowcę. Ten sam człowiek, który całkiem nie dawno uśmiechał się głupio i jeździł swoją rozklekotaną ciężarówką, teraz stał przed nimi. Zupełnie odmieniony. Przemoknięty, pozbawiony oczu i z tymi swoimi dziwnymi odgłosami mało już dawnego kuzynka Johna przypominał. Solomon od dobrych kilku chwil mierzył z Colta prosto w jego czoło, lecz wciąż nie naciskał na spust. Pot zaczynał spływać mu po plecach. Nie łatwo było stawać naprzeciwko ludzi podczas wojny i spoglądać w ich twarze, gdy umierali. Wtedy myślał, że to najgorszy widok. Teraz wizja ta musiała ustąpić w obliczu kuzyna Johna, który po stokroć bliższy był zjawie niż istocie ludzkiej.

- Lucy wracaj do pokoju - przemówił wreszcie Colthrust - I nie wychodź.

Cofnął się o stopień, nie odrywał spojrzenia od mężczyzny i choć gotowy był by w razie czego za spust pociągnąć, choć nie ufał już broni, którą trzymał w ręku. Był to chyba pierwszy raz w jego życiu, kiedy Colt nie dodawał mu odwagi. Kątem oka dostrzegł jak zaskoczona Lucy dopiero po chwili kiwa ze zrozumieniem głową i powoli zaczyna się wycofywać.

Tymczasem to co niegdyś było Johnem stało teraz spokojnie z twardo zadartą ku górze głową. Mężczyzna nie miał oczu, lecz Solomon był skłonny przysiąc na wszystko, iż mimo tego z uporem się w nich wpatruje. Żołnierz niezbyt pewnie trzymał lampę. Jego dłoń drżała przez co światło rzucało jeszcze bardziej niepokojące cienie. Tańczyły po głównej sali tawerny za każdym razem, gdy ręka Solomona odchyliła się w jedną bądź drugą stronę. Nagle jednak John dziwnie się zmieniał, jego postać zaczęła się zlewać w jedną wielką i nieprzeniknioną plamę atramentowej ciemności. Ten hipnotyzujący widok trwał zapewne mniej niż kilka sekund nim nagle całkowicie zniknął z ich pola widzenia. Colthrust nerwowo rozejrzał się wokoło, nie dawał wiary, że John po prostu rozpłynął się w powietrzu.

Nagle ciszę przerwała Lucy z swoim pełnym przerażenia krzykiem. Spojrzenie Solomona natychmiast powędrowało w jej stronę. Po chwili sam zauważył to, co i jego kuzynka. John właśnie powracał, materializował się tuż obok pokoju Sam, ponownie zajęło mu to nie więcej niż parę sekund. Wrzask kobiety najwyraźniej zwrócił jego uwagę i zachęcił do działania, bowiem wyciągnął przed siebie swoje szponiaste ręce i ruszył ochoczo w jej stronę. Solomon szybko przebył dwa stopnie by w razie czego stanąć na drodze stwora i nie dopuścić go do Lucy, wtem jednak rozległ się kolejny huk wystrzału. Colthrust niemalże podskoczył do góry, strzelanie nie miało w tej chwili sensu. Co gorsza zamiast w jakikolwiek sposób zranić Johna w ten sposób pozbawić mogli życia kogoś ze swoich. Strzał w ciemności, jakiś felerny rykoszet – wszystko było możliwe.

Pocisk w żaden sposób nie uszkodził Johna, który był już coraz bliżej niej. Wytrącony z równowagi Solomon wytrzeszczył swe oczy. Smuga ciemnego dymu zdawała się wydobywać z ust Johna, a po chwili i reszta jego ciała zaczęła zyskiwać podobny wygląd. Serce zaczęło żołnierzowi bić niczym szalone, w dodatku zamarł w kompletnym bezruchy, gdy z torsu przewoźnika zaczęły wydobywać się długie wstęgi ciemności. Rozwijały się powoli, plątały i tworzyły coś na wzór kwiatu.

Solomon nie wierzył własnym oczom, potężny, trudny do przezwyciężenia strach zadomowił się już w jego umyśle. Nieproszony gość uderzał w niego raz po raz nie pozwalając mu się skupić. Narastająca panika była teraz największym jego wrogiem. Wyrwał się w końcu z otępienia zabezpieczył pistolet i schował go za pas, zwykła amunicja nie mogła tutaj nic zdziałać. Bezwładne ciało kuzynki zaczęło opadać, zemdlała pod wpływem tego widoku. Colthrust zdołał jeszcze przeskoczyć kolejne dwa stopnie, zamachnął się dłonią. Wolną ręką pochwycił Lucy i silnym ruchem przyciągnął do siebie ratując ją od upadku na schody. Nie przewidział jednak, że może nie utrzymać omdlałej, zaraz potem zachwiał się i odchylił do tyłu. Jedynie refleks oraz instynkt pozwoliły mu utrzymać równowagę mocno zapierając się plecami o ścianę. Wyciągnął i zamachnął się lampą naftową, jej słaby blask rozświetlił nieco wyzutą z uczuć postać Johna. W tej chwili był to jedyny przedmiot jaki mógł mu posłużyć za broń, liczył, że zmora odstąpi od ataku. Podtrzymując Lucy nie miał dużego pola manewru.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 18-06-2011, 21:11   #58
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Dobry Boże… – szepnął Norman obserwując budzące grozę zjawisko jakim było rozmycie się w ciemności tego wyglądającego na miejscowego, okaleczonego człowieka. To nie mogło być przewidzenie. Jednocześnie ustał przecież ten obrzydliwy charkot.
Zszedł po schodach do miejsca skąd przed chwilą spoglądał na nich intruz, ale po jego obecności nie zostało zupełnie nic… tylko woda z ociekającego wodą płaszcza.
– Przecież stał tu jeszcze przed…
Zamarł. W jednej chwili. Żal pochopnie wykonanych kroków. Przedwczesnego nierozważnego ruchu. Tu był ktoś jeszcze. Coś wisiało w powietrzu. Ciemność niechętnie ustępowała słabemu światłu dochodzącemu z lampy na galeryjce. Morska wilgoć przywiana przez otwarte drzwi, za którymi panowała noc, była dobrze wyczuwalna. Ale ktoś tu był. Oddech? Ruch? Pośpiesznie obrzucił wzrokiem te najlepiej ukryte przed płomieniem lampy miastowego miejsca w głównej izby. Szynkwas, poprzewracane stoły… Tu ktoś nadal był… Wejście!

W wejściu zamajaczyła jakaś masywna, wysoka, bez wątpienia męska sylwetka. Było jednak zbyt ciemno, aby Norman potrafił rozpoznać tożsamość wchodzącego.

Instynktownie wymierzył do nieznajomego. Powinien się odezwać. Kazać się ujawnić kolejnemu intruzowi i ostrzec, że będzie strzelał. Głos jednak uwiązł mu w gardle. Jakaś niewidzialna zimna dłoń zaciskała się na jego napiętej grdyce. Oddychał szybko. Urywanie. Mrużąc oczy by jeszcze trochę przyzwyczaić je do ciemności i rozpoznać postać w drzwiach. Miał szczerą nadzieję, że to może Virgill…

Z galeryjki na górze dobiegł kolejny strzał. I jeszcze jeden. Dufris obejrzał się błyskawicznie do kogo mógł strzelać miastowy zapominając na chwilę o intruzie w drzwiach. Jego oddech spowolnił, a lufa Wessona opadła lekko. Sapnął pokręciwszy z niedowierzaniem głową. Okaleczony był na górze na galerii. Jak się tam na Boga dostał? Przecież schody były jedne! Co się dzieje???! Przecież tam stoi… Razem z parą miastowych i kimś jeszcze kto strzelił teraz ponownie…
Dwa kobiece krzyki rozbrzmiały w ciemności. Płomień naftowej lampy zamigotał niebezpiecznie gdy uzbrojony na galerii mężczyzna musiał ratować przed upadkiem mdlejącą dziewczynę. W głównej izbie pociemniało tawerny pociemniało. Norman ponownie odwrócił się w kierunku wejścia jednak mrok tym razem był jeszcze intensywniejszy… Serce wali jakby zaraz miało rozsadzić mu klatę. Musi widzieć. Musi widzieć!

Cofnął się w stronę szynkwasu cały czas celując w wejście. Omal przy tym nie przewrócił się o połamane resztki jakiegoś krzesła.

Zapałki… Virgill na pewno gdzieś je tu trzymał pod ręką. Lewą ręką zmacał blat starej drewnianej lady. Jakieś szkło, potłuczona ceramika. Cholera jasna! Są! Dopadł postawionej na ściennym uchwycie lampy i zdjąwszy ją szybko zapalił.

Krzyknął zaskoczony cofając się ze strachem pod sam regał z trunkami. Intruz z wejścia stał tam cały czas. Stał i choć nie miał oczu, wpatrywał się w Normana dymiącą ciemnością.

- Bruce… - szepnął Norman rozpoznając znajomego sprzed lat.

Konstabl nie odpowiedział. Smoliste węże kołysały się przed jego twarzą. Nieee. To jakieś złudzenie. Sen? Złudzenie…

- Ani kroku dalej Bruce! – krzyknął całkiem twardo jak na obecną sytuację.

Działaj. Jak przestaniesz działać to spanikujesz. To przewidzenie. To nieprawda. Tu stoi normalny człowiek. Podejdź i zobacz.

Podszedł szybko z lampą i wycelowany rewolwerem do konstabla.
Gdy jednak znalazł się na zaledwie wyciągnięcie ręki od Wrighta, czuł jak zimny mur rozsądku jaki chciał zachować rozpada się w drobny mak. Widział mrok w oczach Bruce’a, a mrok widział jego. Poczuł, że tonie. Że nie może oddychać.

W ostatecznym geście paniki upuścił rewolwer i gwałtownie zatrząsnął drzwi wejściowe przed konstablem przypierając do nich plecami.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 18-06-2011, 22:57   #59
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Nie pamiętała jak trafiła do pokoju. Chyba Rum w herbacie okazał się mocniejszy niż myślała. Pamiętała że rozmawiała z Solomonem o pójściu do pokoju Lucy. Potem pamiętała że ocknęła się sama przy stoliku. Jakoś moment kiedy mężczyzna odszedł zupełnie uleciał z jej pamięci. Potem jakoś musiała się dowlec do pokoju. Skoro teraz była w łóżku, ale myśl o lukach w pamięci była straszliwie niepokojąca.
Zamknęła oczy. Chciała się odciąć od hałasów z korytarza. Nie miała ochoty tam wychodzić. Nie nadawał się do walki z potencjalnym włamywaczem, bo kto inny mógł się o tej porze rozbijać po tawernie? Nie mała ochoty na dopuszczanie do swego umysłu nawiedzonych teorii Jamesa. Świat był prosty i mierzalny, a duchy, magia i czary były tylko wytworem ludzkich fantazji.
Tak właśnie było!
Dokładnie tak!

A potem były strzały, krzyki i coś poruszyło okiennicami w jej oknie umieszczonym wysoko na skalistym klifie. Z cała pewnością nie był to wiatr!
Samantha, która cały czas próbowała sobie wmawiać, że wszystko co odczuwa to tylko wyobraźnia nadmiernie pobudzona przez koszmarne wydarzenia dnia, nie zareagowała nawet na odgłos strzałów, wychodząc ze słusznego założenia, że kiepsko nadaje się do walki, a mężczyźni w zajeździe lepiej sobie poradzą z napastnikiem jeśli ktoś rzeczywiście zaatakował tawernę.
Jednak lęk narastał i narastał i choć odgłosy na zewnątrz musiały być tylko naturalnymi zjawiskami pogodowymi czuła jak zimno spływa jej wzdłuż kręgosłupa. Kiedy gdzieś z korytarza usłyszała kobiecy krzyk, przegrała ostatecznie walkę ze strachem. Zsunęła się na podłogę razem z kołdrą i wczołgała pod łóżko nakrywając głowę. Może było to niemądre i dziecine. Może zachowywała się jak struś chowający głowę w piasek, czuła jednak że musi się ukryć. Owinęła się szczelnie tkaniną tak by nie było jej widać spoza łóżka. Przynajmniej nie w pierwszym momencie, kiedy napastnik wpadnie do jej pokoju. Może pomyśli, że nikogo w nim nie ma?
Choć nie robiła tego od lat, teraz zaczęła się naprawdę gorliwie modlić.
Chwilę później usłyszała strzał w drzwi. Z jej ust wydobył się jęk przypominający pisk myszy.
Na szczęście do pokoju zamiast napastnika wpadł zdenerwowany James:
- Samantha! - krzyknął. - Wszystko okay?!
- Chyba tak
- niepewny głos Czarnej Dalii dotarł do niego spod łóżka. Po chwili pojawiła się jej głowa otoczona rozsypanymi lokami i wielkie, nadal przestraszone oczy:
- Ktoś chciał tu wejść przez okno...

Mężczyzna podbiegł do okna, odsłonił firany i wyjrzał przez szybę na zewnątrz. Czekała z bijącym sercem. Nigdy nie przypuszczała, ze sekundy mogą się tak dłużyć. Bo przecież do momentu gdy się odezwał nie mogło ich upłynąć zbyt wiele. Słysząc jego głos poczuła ze oblewa się zimnym potem. Cokolwiek zobaczył za oknem, to musiało być przerażające!
- Co... - przełknęła ślinę - co tam zobaczyłeś James? - Dokończyła niepewnie wysuwając się ze swojej kryjówki. Narzuciła na siebie szlafrok i wsunęła lekkie pantofle. Jeśli coś się działo, jeśli groziło im niebezpieczeństwo, nie było czasu na zmianę garderoby. - I co się dzieje w tawernie? - Jej głos drżał ze strachu i niepewności.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 18-06-2011 o 23:12.
Eleanor jest offline  
Stary 18-06-2011, 23:53   #60
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

WSZYSCY


Czy ta noc miała się kiedyś skończyć?

Czy ludzie przytłoczeni przez koszmar, którego nie potrafili objąć umysłem, którego nikt przy zdrowych zmysłach by tego nie potrafił, dotrwają do świtu? Wszyscy?
W tej konkretnej, straszliwej chwili, mieli co do tego wątpliwości.

Samantha i James byli w pokoju tancerki. Pozornie bezpieczni. Jednak James dobrze wiedział, co widział za oknem. Nadal czuł zimne łapy strachu zaciskające mu się na gardle. W gorszej sytuacji byli ludzie na korytarzu.

„Kuzynka Lucy” zemdlała. Solmon, jakże rycersko, podtrzymywał ją i oświetlił blaskiem lampy potworne COŚ. Ich kierowca nie przypominał już człowieka. Zmienił się w bezkształtną plamę czerni o mniej więcej ludzkim kształcie, a z miejsca na wysokości piersi, niczym macki, wystrzeliły z niego spirale tej przerażającej ciemności. Żołnierz wrzasnął, spanikowany i strzelił w stronę koszmaru. Nie panował już nad swoimi reakcjami.

Macki ciemności ominęły leżącą dziewczynę i owinęły się wokół ręki byłego żołnierza trzymającej lampę, jak pejcz.

Solomon poczuł się tak, jakby zanurzył ramię w lodowatej wodzie. Ze zdrętwiałej, momentalnie pozbawionej czucia ręki wyleciała lampa. Nafta rozlała się momentalnie ognistą kałużą. Płomienie buchnęły w górę osmalając wysunięte macki. Kreatura zaskowytała przeszywająco i rozwiała się. niczym dym. Solomon zatoczył się, nie utrzymał na nogach, i opadł na ścianę, po której osunął się na podłogę. Smagnięcie macką odebrało mu wszystkie siły. Mógł tylko patrzeć, jak płomień rozlewa się, jak dotyka stopy i łydki kuzynki Lucy.

W tym samym czasie, na dole, Norman walczył z przerażającą siłą, która napierała na drzwi z wściekłą zajadłością. Czuł szarpanie! Czuł wściekłość! Czuł głód! Zapierał się nogami o podłogę, modląc się, by starczyło mu sil. Wright szalał po drugiej stronie. Nie dawał za wygraną. A Norman zaciskał zęby i trzymał drzwi, aż bolały go plecy.

James i Sam wyszli na korytarz. Walker co chwilę oglądał się za siebie, lękając, że za oknem znów ujrzy upiora. Dlatego też Samantha zauważyła Solomona i omdlałą Lucy. Jej krewniak wyglądał, jakby wlaśnie skończył biec w maratonie. Łapał spazmatycznie oddech a jego włosy – Boże- jego włosy posiwiały na skroniach.
Lucy płonęła. Od rozlanej nafty zajęła się nogawka spodni dziewczyny.
James i Sam zadziałali niemal jednocześnie. Zaczęli gasić ogień tym, co mieli pod ręką. Poparzona dziewczyna jęknęła, ale już nic nie zagrażało jej zdrowi. Z dołu nadal słyszeli łomotaninę, która urwała się nagle.

Norman czuł, że już dłużej nie da rady. I kiedy myślał, że wrzaśnie z bólu, napór na drzwi urwał się tak samo gwałtownie, jak się zaczął. Bruce Wright ... czymkolwiek był, lub cokolwiek podszywało się pod niego, odszedł.


Kilka kolejnych minut dochodzili do siebie i zadbali o to, by nikt nie wszedł do nich zbyt łatwo. Prowizoryczna barykada przy głównym wejściu oraz przy oknach na parterze dawała im złudne poczucie bezpieczeństwa. Noga Lucy została opatrzona – poparzenie nie było duże, skóra ledwie się zaczerwieniła.

Solomon po jakimś czasie też doszedł do siebie. W miejscu, gdzie oplotła go macka, miał dziwne ślady, dziesiątki drobnych ranek przypominających ślady po igłach.
Byli w tawernie sami. Zarówno Virgill, jak i jego żona gdzieś znikli. Wyglądało na to, że gospodarze w pośpiechu opuścili pokój, ale nie było na pierwszy rzut oka widać śladów przemocy.


Zegar na kominku, który cudem jakimś ocalał z chaosu zniszczenia, pokazywał godzinę prawie czwartą w nocy. Musieli podjąć decyzję, co zrobić do rana i, chyba ważniejszą, co począć z sobą później.

Czymkolwiek były te .. te ... stwory, mogły tutaj wrócić.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 19-06-2011 o 00:00.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172