Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2011, 13:37   #10
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Następnego ranka. Więzienie.

- Cholerne klaty! – bluźniłem w myślach. Już nieraz dane mi było lądować w więzieniu. Nie wszystkie władze uznają pracę najemnika za legalną… zwłaszcza gdy chroni się przestępców.

- Jestem Bizon – usłyszałem głos wojaka, któremu zeszłej nocy pomogłem. Wyciągnął dłoń w moją stronę. - Nie podziękowałem jeszcze za pomoc.
Spojrzałem na niego uważnie, wczoraj, gdy widziałem go osaczonego i można rzec, bezbronnego, wydawał się o wiele łagodniejszy. Te blizny na jego twarzy nie powstały same z siebie, to było pewne.

- Witaj - odwzajemniłem gest. Uścisk miał mocny, tak, to hardy wojownik, bez dwóch zdań. - Nie masz za co dziękować. Na dobre zakończenie dnia brakowało mi tylko porządnej bitki - spróbowałem się uśmiechnąć. Obejrzałem ponownie moją ranę. To nie powinno się wydarzyć, widocznie wciąż brakuje mi doświadczenia.

Rozejrzałem się uważniej.
- A ten skąd się tu wziął? - zapytałem samego siebie w myślach. Podczas walki nie zauważyłem go. Widocznie był gdzieś w ukryciu.
- Tchórz - pomyślałem. - Skoro był wtedy na tej alejce, to dlaczego nam nie pomógł?

- Witam panów. Nazywam się Michael Kellchit i bardzo miło mi was poznać. Jestem medykiem, uzdrowicielem i kapłanem, a wasze rany wyglądają na dosyć poważne. Zajmę się nimi za skromną opłatą w wysokości 49 miedziaków. Jak wiecie, życie kapłana jest ubogie, a każdy potrzebuje trochę grosza na chleb – powiedział. - Więc jak? Zdecydujecie się panowie?

- A na dodatek chciwiec szukający okazji do zarobku – dodałem.

- To mi się podoba, braciszek z głową do interesów. A to ci fart – rzekł żołnierz. - Obejrzyj no braciszku mój bok, bo trochę pali i swędzi - dodał zaraz potem.

- Już się tym zajmuję. - odpowiedział niespeszony - a pan? Chce pan się wyzbyć dolegliwości? – zwrócił się do mnie.

Spojrzałem na szarlatana, po czym jeszcze raz rzuciłem okiem na ranę.
- To nic poważnego, wychodziłem z większych opresji.

- Jak pan chce - odpowiedział z posępną nutą w głosie i zabrał się do leczenia rany żołnierza. - Więc może opowiedzielibyście mi cóż się stało tamtej nocy?

- Wczorajsza noc, powiadasz? - nie chciałem zbytnio tego rozpamiętywać. Skoro jednak była okazja do pogawędki. Nim jednak zacząłem rozmowę, wyjąłem moją chustę, którą zwykle chowam pod kurtką. Obwiązałem sobie nią ranę.

- To było... szaleństwo. Tak najłatwiej to określić. Nie wiem co tym zbirom odbiło, ale jak na wojownika to i ja się trochę przestraszyłem. Trudno o tym rozmawiać, trzeba było to ujrzeć na własne oczy.

- No cóż... z mojej perspektywy, wyglądało to na dość zaciekły pojedynek - powiedział lekko ociągając się. - Chciałem wam pomóc, ale z doświadczenia wiem, że bardziej bym przeszkadzał niż pomagał. - wybąkał.
- A ty żołnierzu? - zwrócił się do Bizona - Co się stało przed interwencją tego człowieka?

- Te psubraty zadźgały chwilę wcześniej jakąś kobietę, a potem jak w jakimś amoku rzucili się mnie. Nie jestem bojaźliwy, ale z szaleńcami walczy się najtrudniej. A teraz ten tam - powiedział wskazując na skulonego w kącie drugiej celi człowieka - udaje, że niczego nie pamięta. Swołocz - Bizon splunął z obrzydzeniem.

- A więc to tak było. - wtrącił się. - Rozważałem nad tym, dlaczego te zbiry Cię ścigały. Czy wiesz może, co było przyczyną ich szaleństwa?

- Od kilku dni w Usie dzieją się dziwne rzeczy. Mordy, podpalenia... - westchnął Bizon kiedy usadowił się przy jednej ze ścian - Może jest to związane z obecnością wojska - wzruszył ramionami - ale nikt nie zna dokładnej przyczyny. A właśnie. Nieźle mi się cholera oberwie jak mnie do południa nie wypuszczą... Dzisiaj ruszamy na Cadię i jak się nie pojawię w garnizonie to mi dowódca jaja urwie. - dodał widząc nasze pytające miny.

Jakby wychodząc naprzeciw jego słowom w drzwiach prowadzących do cel pojawił się jeden ze strażników.
- No panie Bizon, zbierać się, kapitan chce z wami trochę pogadać. Po kolei, wszyscy sobie pogaworzycie. - powiedział z kwaśnym uśmieszkiem na twarzy.

Zaraz też klatkę opuściła dwójka ludzi. Zostałem sam na sam z tym paskudnym tchórzem. Starałem unikać z nim rozmowy, jeszcze by mnie poniosło. Choć nie mogę mieć mu tego za złe, nie wygląda na wojownika, faktycznie mógłby przeszkadzać. Teraz przyjrzałem się uważniej zbirowi, który wczoraj o mało nie odebrał mi życia. Wyglądał już całkiem normalnie, no może był trochę rozkojarzony. Jego oczy… tak, teraz też wróciły do normy. Można rzec, zwykły człowiek.

Położyłem się na podłodze, lecz nie miałem zamiaru spać.


Kilka minut później.

W końcu przyszła i na mnie pora. Strażnik zawołał, wskazując w moją stronę. Ruszyłem więc za nim. Zaprowadził mnie do małego pomieszczenia, stało tam niewielkie biurko. Za nim to, siedział, jak pomyślałem, ów kapitan.

- Siadaj. – powiedział bez zbędnego wprowadzenia. – Jak się zwiesz? – zapytał.
- Fanrath Taun… - odpowiedziałem niepewnie, siadając przed nim.
- Czym się zajmujesz?
- Eee… - przerwałem. – Jestem ochroniarzem… - dokończyłem.
- Ochroniarzem? – zapytał podejrzliwie.
- Tak, ochraniam pewnego sędziego. Wie pan jak to jest, życie to niebezpieczna gra…
- Dość. Przejdźmy do sedna sprawy. Co wydarzyło się wczorajszej nocy?
- Aaa, tak – zastanowiłem się chwilę. – Wczoraj zwiedzałem miasto i bawiłem się na jarmarku…
- Mów – powiedział stanowczo. Bałem się, że wpadnę przez wczorajsze wydarzenia w kłopoty.
- Dobrze, już dobrze. Wracałem z jarmarku, kiedy zobaczyłem strażnika miejskiego.
- Mówisz o Bizonie?
- Tak ma na imię? No może. A więc, ten cały Bizon został zaatakowany przez trójkę zbirów. Klasyczna sytuacja. – starałem się nie zdradzać szczegółów, ani tego, że znam już Bizona. Sam nie wiem czemu.
- I?
- No i postanowiłem mu pomóc.
- Dobrze, a czy odnotowałeś coś niepokojącego. Oczywiście poza trójką zbirów. – Oczy, od razu przypomniałem sobie te oczy. Pełnie gniewu, żądne mordu. Na ich myśl przeszły mnie ciarki po plecach.
- Nie, nic bardziej niepokojącego nie zauważyłem.
- No tak, a więc jesteś już wolny.
- Już?
- Tak, możesz już iść. – gdy usłyszałem te słowa, kamień spadł mi z serca.
- Dowidzenia – powiedziałem, szybko kierując się w stronę drzwi.
- Aha – dodał, zanim wyszedłem. – Przez jakiś czas nie opuszczaj miasta.
- Jeszcze czego. – pomyślałem.

Nim wypuścili mnie z więzienia, wróciłem na chwilę do klatki. Miałem zamiar pożegnać się z żołnierzem.

- I jak? – zapytał, widząc mnie.
- Szybko poszło.
- Wypuszczają cię?
- Tak, ale mam na razie nie opuszczać miasta.
- Rozumiem… Słuchaj, mam do ciebie sprawę.
- Jaką? – zapytałem zaciekawiony.
- Widocznie ja tu jeszcze posiedzę.
- Dlaczego?
- Nie ważne. Do tego czasu jestem w tarapatach. Mój dowódca musi dowiedzieć się, że tu jestem. Inaczej posądzi mnie o dezercję.
- I co ja mam z tym wspólnego?
- Wiem, że nie mogę nic od ciebie wymagać, ale czy mógłbyś pójść do niego i przekazać mu wieści? – zapytał z wyraźną nadzieją w głosie.
- Cóż… jak już wspominałem i tak nie mogę opuszczać miasta – zastanowiłem się, jednak moja odpowiedź była oczywista. – Nie ma sprawy – odpowiedziałem.
- Dzięki, nawet nie wiesz jaką przysługę mi wyświadczasz.
- Wojownicy muszą sobie pomagać – odpowiedziałem.

Już po paru minutach znalazłem się po drugiej stronie murów więzienia. Słońce za niedługo zacznie górować, jednak już zrobiło się naprawdę gorąco.

- Teraz tylko znaleźć koszary.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 26-06-2011 o 17:07.
MTM jest offline