Zibi skrzywił się lekko, w zaułku siłując się ze swoim wyjściowym garniturem. Czerwony materiał pomarszczył się niemiłosiernie, ale cały zestaw, włącznie z butami zachował jeszcze ten elegancki styl. Mężczyzna w odpowiedni sposób poluzował krawat i przekrzywił na głowie kapelusz.
-
Czas na przedstawienie...- mruknął, chwytając swoją walizkę. Idąc, wyciągnął z pobliskiego kosza na śmieci pustą butelkę po tanim wiskaczu. Sam wcześniej wklepał w policzki trochę księżycówki.
Motel "Sunday Night" prezentował się niezbyt okazale, ale o to mężczyźnie chodziło. Spokojnym i lekko niepewnym krokiem wszedł do małego holu i zbliżył się do recepcjonistki. Dziewczyna niemrawo wpatrująca się w telewizor obcięła mężczyznę znudzonym spojrzeniem.
-
Taaa... ?- mruknęła, unosząc brew ponad oprawką okularów.
Zibi czknął lekko, dłonią opierając się o blat/
-
Przepraszam panenke barso...- wydukał po angielsku, wywołując tym samym uśmiech politowania na twarzy rozmówczyni.-
Wczoraj pszyjechaem tu z kolegami z Berlina i chyba troszku za bardzo się przywitalimy... Wie pani, te sałe bankiety to nic, tylko picie.
Recepcjonistka po raz kolejny obejrzała szulera, zawieszając wzrok na dość eleganckim stroju. Powoli pokiwała głową.
-
Rozumiem. Chce pan wynająć pokój?
Zibi uśmiechnął się szeroko.
-
O to to!
-
A pieniądze pan ma?- zapytała, starając się zachować chociaż ślady szacunku. Uśmiechnęła się uprzejmnie, dopiero gdy w dłoni polaka pojawił się rulonik pieniędzy. Nie wiedziała że było to po prostu sześć dziesięcidolarówek zapakowanych w ładny pęczek.
Z haczyka zdjęła klucz.
-
Pokój numer trzy.- powiedziała, podając je mężczyźnie i wskazując właściwy korytarz.
***
Zibi uśmiechnął się pod nosem, stojąc przed lustrem i zmywając z twarzy resztki pianki do golenia. Motel może nie był najwyższej klasy, ale znaleziony w środku szampon, mydło, maszynka do golenia oraz jakaś pseudopianka w zupełności wystarczyły. Zaraz po wjeściu, szuler zrzucił z siebie wyjściowy garnitur i popryskał go znalezionym dezodorantem. Z ulgą odkrył że przez te pięć minut, ubranie nie zdążyło przesiąknąć smrodem niemytego ciała. Kupiona w szmateksie bielizna oraz dresowy komplet kosztowały go 12 dolarów. Dresy od razu wylądowały na dnie walizki.
Z zadowolonym uśmiechem ubrał się z powrotem, brudne rzeczy pakując do foliówki a potem do walizki, w ślad za zestawem sportowym. Szybko podszedł do okna i zerknął na dół. Zaułek za motelem był nieuczęszczany i w miarę czysty. Dorian rzucił swój bagaż na stos papierów, po czym sam przełożył nogę przez okno. Po chwili namysłu cisnął na stolik cztery dolce w drobniakach.
Dorian Zibowski nie uważał się za złodzieja ani jakiegoś szczególnego gnojka. Zwyczajnie dostosowywał tryb życia do zaistniałych realiów. A w jego obecnych realiach płacenie za hotel byłoby czymś wysoce nierozsądnym. Idąc ulicą w stronę restauracji uśmiechał się lekko. Czysty, umyty i z wystylizowanym zarostem, ubrany w swój najlepszy a za razem jedyny strój. Czuł się dobrze. Prawie jak za dawnych czasów.
Raźnym krokiem ruszył w stronę Sokoła Maltańskiego.