Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2011, 19:32   #365
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Dzielna drużyna podpalaczy... znaczy się, poszukiwaczy przygód, opuściła czym prędzej piwnicę, wśród huku eksplodujących flaszek i szalejących płomieni. Rannego Kapłana niesiono na prowizorycznych noszach, i póki co, jeszcze dychał. Droga z piwnicy prowadziła przez uchylone drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące w górę. Na końcu owych schodów pojawiły się kolejne drzwi, z którymi wyjątkowo łatwo poradził sobie Yon. Za drzwiami zaś znajdował się ogromny hol, wystrojony z tak wielkim przepychem, że niejeden prosty człek mógłby nabawić się zawrotów głowy...




Czegóż tu nie było: wspaniałe obrazy, gobeliny, rzeźby i płaskorzeźby, wielki, wypchany niedźwiedź, srebrne żyrandole i świeczniki, bogate meble, pozwalające w ewentualnej potrzebie odsapnąć na chwilę przemierzając wielkie pomieszczenia. A fakt, że były wielkie, wychodził wprost z każdego zakamarka owej wampirzej cytadeli... w piwnicy szalał ogień, dym z kolei docierał za grupką, drogą którą właśnie przebyli. Odruchowo zamknęli więc drzwi, choć minimalnie go ograniczając.

Korytarzami niosły się odgłosy dzwonów alarmowych, logicznie należało więc dać nogę jak najdalej z tego miejsca. W końcu jeśli ktoś się pojawi by gasić ogień, z pewnością trafią na nich właśnie w tym miejscu. Problemem jednak pozostawał wybór drogi, tych mieli bowiem w naddatku, schody w górę i w dół, oraz cztery korytarze po bokach.

- Ene due rike fake... - Acaleem wypowiedział z ironicznym uśmiechem dziecięcą wyliczankę - ... schodami w górę, drugi korytarz po lewej!.

Pozostali wzruszyli ramionami.

W gruncie rzeczy bowiem, obrany kierunek i tak był jedną wielką nieznaną, a więc i ten wypowiedziany przez Mnicha powinien się nadawać. Na początek jednak, sam Acaleem wraz z Gween pobiegli na zwiady, sprawdzając powyższe piętro. Nic widocznego nie stało tam na przeszkodzie, po chwili więc zawołali resztę za sobą, by schować się przed nadciągającymi mieszkańcami, którzy z pewnością mieli zamiar właśnie podjąć walkę z podłożonym przez nich ogniem.

Wyższe piętro było niemal lustrzanym odbiciem niższego. Prawie identyczny wystrój, ten sam rozkład korytarzy, brakowało jedynie wypchanego futrzaka... nie czekając więc na ewentualne, przypadkowe spotkanie z kimś wyjątkowo niechcianym w tym momencie, jak najciszej wbiegli do wybranego korytarza, pełnego drzwi. Przed nimi rozciągały się znowu liczne komnaty, nie chcąc zaś pozostawać łatwo zauważalnymi, wpadli do pierwszej lepszej z nich.

Na szczęście była pusta.

Mogli więc odsapnąć, zastanowić się co dalej, i mieć cichą nadzieję, że może jednak wampirom uda się zagasić pożar. W końcu podpalenie twierdzy wydawało się dobrym pomysłem, jednak jeśli głębiej się nad tym zastanowić, mogło być fatalnym w skutkach błędem. Nieumarli wszak nie mieli problemu z działaniem w gęstym dymie, nie musieli bowiem oddychać... same zaś płomienie, może i by zniszczyły ich siedlisko, jednak jednocześnie i mogły okazać się zgubą dla nich wszystkich. Nie znali wszak drogi powrotnej do domu, nie wiedzieli nawet gdzie teraz się dokładniej znajdują, a co dopiero stanąć w obliczu takich zagadnień, otoczonym przez trawiący wszystko ogień, oraz duszący dym.

- Chyba nie jest z nim dobrze - Powiedział Tharven, spoglądając na rannego Kapłana.

Faktycznie, Quvross był wyjątkowo blady i oddychał dosyć dziwnie, co wziąwszy pod uwagę, iż został uleczony przez Zoe, było nieco niepokojące.

- To co robimy? - Odezwał się Jamber, dłubiąc czubkiem miecza w bogato wyglądającym, czerwonym fotelu ze skóry - Palimy dalej i ścinamy wampirze łby, czy jak?.


....


Po pewnym czasie usłyszeli muzykę, niosącą się echem po korytarzach. Głośną muzykę, dobiegającą gdzieś z wcale nie tak odległych zakątków. Spojrzeli po sobie zdziwieni. Skoro twierdza płonęła, to kto przy zdrowych zmysłach urządzał sobie właśnie w niej zabawę?. A może było już po pożarze, może "muzykanci" jeszcze sobie z niego nie zdawali sprawy?. Te, i wiele innych myśli krążyło w głowach niemal wszystkich.

Samozwańczy zwiadowca (czy może raczej zwiadowcy?), cicho pokonując dwa korytarze, podążali do źródła muzyki. Wkrótce natrafili na drzwi, za którymi z całą pewnością trwała w najlepsze zabawa. Leciutko je uchylili, zaglądając do środka... i doznali sporego szoku. Wewnątrz bawiono się w najlepsze, korzystając z wielu muzyków i magicznych, muzycznych przedmiotów. Cała masa, całe tuziny, może i dwie setki, w wielkiej sali i na otaczających ją balkonach, wszyscy pogrążeni w rytmie, zarówno osoby wyglądające na zwykłych, egzotycznie odzianych ludzi, jak i wampiry, a być może i między nimi wampirze pomioty, nie tak znowu potężne, jak ich nieumarli stwórcy...






Popędzili więc na powrót do pozostałych, by zdać im relację z tego co widzieli. Widok owy zaś z całą pewnością nie napawał optymizmem...






Inne miejsce, ten sam wymiar




Dłonie Severa zaciskały się bez litości na grdyce Chernina, doprowadzając u barona poza charczeniem do pojawienia się w ustach starucha(?) i piany. W końcu mężczyzna przestał stawiać opór, jego oczy ukazały białka, a ciało zwiotczało. Chernin padł przed Paladynem na podłogę, schodząc z tego świata, miejmy nadzieję, że po raz ostatni. Sam Sever wpatrywał się przez dłuższą chwilę w leżące przed nim ciało, a następnie w swoje dłonie.

Z owego letargu wyrwało go dopiero pojedyncze, wręcz teatralne klaskanie.

- Prawda, że to niezwykłe uczucie? - Spytała Yalcyn, szczerząc kły - Być panem czyjegoś życia i śmierci, narzucić swoją wolę, i osiągnąć własny cel. Chernin był jednym z wielu, i nie był pierwszym, ani ostatnim. Przed nim nieskończone morze podobnych jemu, po nim tak samo. Często jednak można to zmienić, zapobiec temu, na co nie mają siły i możliwości inni. Napij się... - Wskazała na stojącą w pobliżu butelkę wina.

Paladynowi zaś nie trzeba było powtarzać dwa razy. Chwiejnym krokiem podszedł do stoliczka, i pociągnął solidnie z flaszki. Już naprawdę długi czas niczego nie jadł ani nie pił, teraz zaś, miał niezwykłym obrotem spraw, podwójnie wyschnięte gardło. Samo wino smakowało zaś naprawdę dziwnie, najważniejsze jednak, że gasiło pragnienie?.

Wampirzyca pstryknęła palcami, a dwóch wychudzonych młodzian pochwyciło ciało barona za ręce, po czym wywlokło go z izby. Półprzytomny Aasimar rozejrzał się zaś po komnacie, dochodząc do wniosku, że znajdują się w innym miejscu, niż te, które pamiętał wcześniej, przed niezwykłą czerwienią wpatrujących się w niego oczu Yalcyn.
- Do dokonania wielkich czynów potrzeba jednak i wielkiej woli. Ta zaś nie zawsze idzie w parze z pewnymi przekonaniami - Kontynuowała rudowłosa.
- Jak... - Wychrypiał Paladyn, lecz nie było dane jemu dokończyć.
- Wiem o tobie wszystko - Przerwała Aasimarowi Yalcyn - Obserwowałam od dawna niemal wasz każdy krok. I wiem co się stało przed świątynią... i w świątyni - Spojrzała na niego mrużąc oczy - Nie oszukasz przeznaczenia, własnego, głęboko ukrytego instynktu, własnych pragnień. Wiemy oboje, że Luna jest jednym z nich, że to ona pozwala ci tyle znieść, że przez nią, i dla niej, gotowy jesteś nawet na śmierć. Śmierć jednak, to jedynie kolejny krok na naszej drodze.

Yalcyn podeszła do jakiejś szafy, wyciągnęła z niej spodnie, i rzuciła nagiemu Severowi pod nogi.
- Chodź, chcę ci coś pokazać...


Dwa korytarze później, Paladyn doznał naprawdę dużego szoku.

Być może największego w swym życiu.

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline