-Nicht schissen! Ich bin nicht krank..! Ich heisse vater Gambino, siechst du..? -wykrzyczał przerażony, zwracając uwagę na sutannę.
Po rutynowym chyba przeszukaniu jankesi oddali co jego, wiele tego nie było. Przez chwilę zastanawiał się czy powiedzieć im o skrzyni jednak nie mógł się przemóc. Nie zamierzał jednak iśc po nią sam- nie miało to najmniejszego sensu. Dużo bezpieczniej będzie przyczepić się do oddziału uzbrojonych żołnierzy, choćby alianckich, niż próbować samemu wyjść z miasteczka z i tak marnym arsenałem w schowku. Więc postanowione...
-Chwała Panu i Trójcy i Matce, zawsze czystej... Jestem księdzem w tej parafii od kilku lat, chcę wam pomóc, znam okolice.. - niepewny czy alianci rozumieją jego niedoskonały niemiecki wskazał ziemię pod stopami, a następnie wszystko dookoła. -Musimy uciekać z miasteczka, chorzy ludzie, oni gryzą... Rozumiecie?! - twarz młodego kleryka pokryły krople potu i lekki rumieniec. |