Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2011, 15:15   #26
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Siekł, kłuł, rąbał, szarpał, gryzł... nie, nie gryzł. Cholera ich wie wężowidła, co za france mógłby złapać gdyby pokąsał któregoś. Ale z pozostałymi czynnościami szło mu całkiem nieźle i nad podziw żwawo. A już myślał, że kiedy skończy się ten bieg przez tunele nie zrobi żadnego ruchu przez godzinę...
Tutaj jednak należało się uwijać.
Jak w ukropie, chciałoby się powiedzieć...
Nie powiedział. Pomyślał tylko, a i tak wystarczyło, by w kilkanaście zaledwie uderzeń serca później bardzo, ale to bardzo pożałował tej myśli.

Puki co szło jakoś po jego myśli. Gromada wężowatych wzięta ostro do baletu przez zgraję zbirów i bandytów jaką niewątpliwie byli topniała. I to z prędkością godną Amishowego podziwu. Bigos jaki czyniły dwie zażarcie walczące strony spotęgował się jeszcze, kiedy grotą zaczęło trząść, aż z sufitu posypały się kamienie. Jeszcze miał szczęście. Jeszcze szczęście uśmiechało się do niego w swym głupawym grymasie. W ścisku i tłoku uciekające pod ściany salamandry niemal go stratowały. Dostał w bark i poleciał w bok. Może i dobrze, bo w miejsce gdzie przebiegał jaszczur, z którym się zderzył rąbnął sporej wielkości nawis.
Chaos i bałagan jaki zapanował w jaskini był przeszkodą ale i sprzymierzeńcem. Chwilowo nic z góry nie leciało, choć skała drżała nadal. Amish zobaczył swoją szansę. Środek groty wymieciony skalnymi odłamkami. Zerwał się i biegiem puścił się przez labirynt głazów, trupów i umierających. I wtedy szczęście odwróciło swoją wredną twarz. Nawet go nie zauważył. Tamten chyba też dostrzegł go w ostatniej chwili, bo zdążył jedynie machnąć drzewcem glewii. Wystarczyło. Dostał w bok i poleciał dalej, pod ścianę, między stojaki. W locie zdążył wymierzyć szczęściu sążnistego kopa w dupę, a ono wściekłe odwróciło na powrót twarz. Wyrżnął o coś plecami, zachrzęściło, zaatakował wściekle i ze zdziwieniem stwierdził, że walczy ze stojakiem. Manekinem, na którym połyskuje adamantowa zbroja!

Jedno, dwa, trzecie błyskawiczne cięcie i salamandra broczyła podłogę juchą, a Amish z oczami koloru chciwości już zdzierał zbroję ze stojaka. W samą porę, by z największym trudem utrzymać równowagę, bo nagle ściany poruszyły się przy wtórze grzmotu, a potem nabrały prędkości. Jedna uciekała, ale za to druga natarła z całą mocą i nieustępliwością właściwą tylko kamiennym ścianom. Łapał się czego mógł, osłaniał przed odłamkami i fruwającym orężem. Szczęśliwie taka zbroja to w miarę duża tarcza. Wszystko fruwało i tańczyło w podskokach. Nie dobrze. Widok jeziora ognia, ku któremu po pochyłości szorowała jakinia przypomniał tamtą myśl. Nie dobrze. Źle. Żałując, bardzo żałując wszelkich myśli o ukropie wyrwał w górę, ku szczelinie w popękanej ścianie. Musiał się wydostać, jeszcze czuł, że jest szansa. Tylko ten plecak. Ciągnął go za siebie niczym grzechy pielgrzyma. Szarpnięciem pozbył się ciężaru i ze świeżym łupem pod pachą wspiął się do szczeliny. Byle na zewnątrz, byle...
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 07-06-2011 o 20:15.
Bogdan jest offline