Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2011, 16:14   #97
Zekhinta
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Dearbhail udała się na zamkowe mury z kilku powodów. Chciała odetchnąć powietrzem, nie tak świeżym i rześkim jak to na równinach ale i tak zdecydowanie przyjemniejszym niż zaduch komnat. Chciała poczuć wiatr, rozwiewający jej włosy. To dawało jej spokój, koiło umysł i pozwalało się rozluźnić. Idąc powoli po schodach wyobrażała sobie, że wiatr przyniesie zapach rzeki, dymów z licznych kominów, może zapachy jakiś straw? A może nawet coś bardziej odległego? Uśmiechnęła się pod nosem do swoich myśli. Tak, takie życie było by idealne. Móc wyjść na wzniesienie i rozkoszować się takim wiatrem, czuć go, smakować, słuchać, oddychać nim...

Na miejscu stali Andaras z Kh’aadzem, wpatrzeni w miasto. Dziewczyna podeszła do nich lekko, ale z każdym krokiem delikatny uśmiech na jej twarzy tężał i zmieniał się w wyraz przerażenia. W końcu, stojąc obok elfa spojrzała w miasto. I choć drżała z tłumionych emocji to jednak hardo patrzyła na tłum wojowników rozlewających się po mieście.

Do czasu...

Gdzieś po lewej rozległ się krzyk kobiety. Dearbhail szybko zwróciła oczy w tamtą stronę, czego od razu pożałowała. Z jednego z domów wyciągnięto całą rodzinę. Matka, ojciec i dwójkę dzieci. Kobieta próbowała zasłonić je swoim ciałem ale to tylko rozjuszyło napastników. Ojciec bronił rodziny, jednak nadaremno. Nie miał broni, a przeciwników była cała gromada. Mężczyzna już po chwili osunął się po ścianie, zostawiając na niej krwawą smugę. Napastnicy od razu zwrócili się w stronę jego żony i dzieci.

Dearbhail odwróciła wzrok, ale i to nic nie dało. Gdzie by nie patrzeć, wszędzie rozgrywały się podobne sceny. Rohirka stała jak sparaliżowana, nie mogąc w żaden sposób zareagować. Jej umysł otumaniła dziwna ciemność, ale oczy widziały wszystko dokładnie, uszy słyszały każdy krzyk a wiatr... przynosił ze sobą zapach krwi i spalenizny.

Po policzkach dziewczyny spłynęły grube, gęste łzy. Pozostając w jakimś groteskowym transie mogła tylko obserwować, co dzieje się w mieście i płakać nad losem niewinnych oraz głupotą atakujących.

Gdy myślała, że nie zobaczy już nic gorszego, pojawiły się pale. Ale i nawet od tego widoku nie mogła odwrócić oczu. Tym, co wyrwało ją z otępienia był cichy głos Andarasa. Elf mówił pewnie do siebie, ale dziewczyna, stojąca blisko usłyszała to jedno słowo:
- Golin.
Dearbhail przywarła całym ciałem do krawędzi muru, wychylając się, aby dojrzeć strażnika, którego wcześniej nie dojrzała. Teraz również jej oczy nie mogły odnaleźć jego sylwetki, ale z jakiegoś powodu wiedziała, że elf ma rację.

Jej serce ścisnął ból. Golin. Dobry, wspaniały Golin, któremu tak wiele zawdzięczała. Który ciągle jej pomagał, który o nią dbał. A ona widziała w nim tylko starego zgreda, oschłego, nieprzyjemnego. Mruka bez poczucia humoru. Niejednokrotnie narzekała na niego, czy to w duchu czy na głos, wymyślając mu różne oskarżenia, dziecinne i głupie. I całkowicie nieprawdziwe.

Przed oczami Dearbhail niczym żywe stanęły wszystkie wspomnienia z ich wspólnej podróży. Ale nie te, które uważała za przykre ale właśnie te dobre, na które wcześniej jakoś nie zwróciła uwagi. Ot, jak kiedyś, w czasie popasu jak zwykle gadała, licząc się z tym, że Golin i tak nie odpowie lecz, ku jej zdziwieniu, gdy nagle spojrzała w jego stronę dojrzała w jego oczach błysk rozbawienia. Albo wszystkie przejawy troskliwości, nieznaczne i ukryte pod lekko gburowatym płaszczykiem mrukliwego strażnika, pojawiające się niezbyt często ale jednak!

Łzy popłynęły z oczu dziewczyny jeszcze bardziej gęsto. Jak mogła być tak wredna! I to w stosunku do tak dobrego człowieka. Nie mogła sobie tego darować, zwłaszcza teraz, gdy Golin znalazł się w takiej sytuacji.

Po chwili uspokoiła się jednak. Z zaskoczeniem zauważyła, że cały strach i rozpacz, jakie tłamsiły jej serce powoli ustępują spokojowi i odwadze. Dziewczyna otarła twarz z łez, kilka z nich jeszcze spłynęło po policzkach ale po chwili oczy, chociaż piekły niemiłosiernie były już suche. Dearbhail wiedziała, co trzeba zrobić.

Nie zważając na Andarasa i Kh’aadza odwróciła się na pięcie i szybko pobiegła w głąb zamku, do swojego pokoju. Tam szybko przyodziała zbroję, przytroczyła do pasa miecz, złapała tarczę i włócznię. Już szykowała się do wyjścia, gdy otrzymała wiadomość, żeby wraz z towarzyszami udała się do króla.

Pod czas rozmowy ze wszystkimi

Przybyła na miejsce jako jedna z ostatnich i w milczeniu słuchała rozmów. Wszystkie dotyczyły tak naprawdę jednego – ucieczki z miasta. Rozumiała, że sprawa artefaktu była ważna, ale ona nie mogła opuścić Tharbadu. Nie mogła zostawić Hazelhoofa, to nie wchodziło w rachubę. Choćby miała wynieść konia na własnych barkach albo polec, broniąc go. Zostawienie go tu nawet w czasie pokoju było by dla niej koszmarnie trudne a w takiej sytuacji?

No i był jeszcze Golin. Dlatego, gdy tylko usłyszała Endymiona, który wypowiedział to, na co czekała, odezwała się od razu. Wyprostowała się niczym struna i z dumnie podniesioną głową podeszła do obecnych.
- Panowie, to nie czas na sprzeczki i kłótnie - rzuciła szybko, jak zwykle mówiąc, co czuje, nie zważając na konwenanse. - A niestety im więcej go upływa tym bardziej chyba nie możecie dojść do porozumienia. Chociaż rozdzielenie się drużyny jest pomysłem dość marnym to jednak wydaje mi się, że słowa Endymiona niosą ze sobą wiele prawdy. Królu - zwróciła się do Eldariona - sam mówiłeś, że sprawa artefaktu jest ważna. Rozumiem też, że tu ważą się losy niewinnych ludzi, że stoimy na granicy wojny domowej - i to chyba nie jest zbyt pochopne określenie - ale jeśli nie rozwiążemy całej tej zagadki artefaktu... z tego co zrozumiałam, możemy znaleźć się w jeszcze gorszej sytuacji. Dlatego całkowicie popieram Endymiona, i również będę nalegać, żebyście opuścili miasto i udali się do Minas Tirith jak najszybciej. Tak, mówię opuścili, bo moje serce nie pozwala mi stąd odejść w tym właśnie momencie. Legł na nim ciężar tak okropny, że pewnie nie była bym w stanie udać się na południe tak szybko, jak wymaga tego czas. Dlatego też z tego miejsca nie mam zamiaru żądać, abyś pozwolił mi Endymionie towarzyszyć ci. Nie zostanę też podstępem. Nie będe prosić. Ja po prostu błagam cię, abyś nie oponował temu, co teraz powiedziałam. Możesz myśleć, że bez użyteczny ze mnie wojownik i będę ci tylko kłopotem w tej akcji ale klnę się na mój honor jako Rohirrima, że walczyć potrafię i jeśli sytuacja tego wymaga, a własnie tego wymaga, będę walczyć skutecznie, i nie będę ci zawadą a pomocą. - Zakończyła, patrząc Endymionowi hardo w oczy. Choć jej przemowa trwała trochę, dziewczyna nie brzmiała tak jak zwykle - niczym trzpiotka czy duże dziecko, marudzące czy zamęczające innych swoim paplaniem. Jej głos był poważny, mocny ale jednocześnie opanowany i pewny.

Tak, jak się spodziewała, odpowiedzią na jej deklarację był sprzeciw. Ucieszyła się widoczni, gdy król rozwiązał ich problem.

Gdy wszystko zostało ustalone, Endymion dał im do zrozumienia, że to ostatnia chwila na podjęcie decyzji. Dearbhail nie wahała się ani chwili.

- Ja zdania nie zmieniam, Endymionie. Pomogę ci i proszę, nie kłopocz się moją osobą. Nie będę ci ciężarem a możesz być pewny, że wręcz przeciwnie, uczynię wszystko, co w mojej mocy, żeby mój udział w odbiciu zakładników był ci tylko i wyłącznie pomocą.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline