Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2011, 18:04   #11
ivox13
 
ivox13's Avatar
 
Reputacja: 1 ivox13 nie jest za bardzo znany
Strażnik wezwał Bizona do siebie. Przesłuchanie nie było długie, a Michael był następny. Wstał ze swojego kąta i grzecznie poszedł za strażnikiem do sali przesłuchań. Było to niewielki ciasne pomieszczenie, w środku którego, stał drewniany stolik i dwa krzesła. Na stoliku stała szklanka wody, najwyraźniej nie przeznaczona dla więźnia. Zadano mu pierwsze pytanie.

- Imię, nazwisko, zawód. –powiedział beznamiętnym głosem naczelnik
- Michael Kellhit, kapłan i uzdrowiciel. – powiedział dumnym i reprezentacyjnym tonem.
- Kapłan? Wyglądasz raczej na czarownika. – można było u niego wyczuć lekkie zdziwienie.
- Nie, po prostu wyznaje źródło na własnych zasadach. – wytłumaczył się wyuczoną na pamięć formułą
- Dobrze, tak więc niech opowie mi pan co się stało ostatniej nocy – oparł się wygodnie na krześle, i wsłuchał w opowieść.
- tak więc przybyłem do miasta jeszcze wczoraj. Obejrzałem pokazy i parady, poczym udałem się do karczmy by załatwić swoje sprawy gdy…
- A jakież to sprawy chciałeś wykonywać? – Kapitan wciął się w zdanie.
- Po chwili zastanowienia odpowiedział - chciałem iść się napić. –Gdyby się w porę nie opanował, mógłby wydać swój kontakt, lub co gorsza siedzieć tu sporo, sporo dłużej.
- A ociągał się pan bo?
- Myślałem, że to oczywiste – ledwo wybrnął z sytuacji.
- Dokończ swoją opowieść – zareagował
- Tak więc szedłem do karczmy, gdy tu widzę jakiegoś człowieka, którego goniła trójka ludzi. Już mieli z nim skończyć, gdy zza węgła wylatuje jakiś wojownik. Położył dwóch napastników, a wtedy trzeci zaczął udawać głupka i mówił, że nic nie pamięta. Ja wyszedłem z ukrycia, by zaproponować moje zdolności lecznicze, kiedy pojawili się pańscy ludzie i zgarnęli mnie do tej klatki.
- Aha rozumiem. Może pan odejść. – powiedział z lekkim ociąganiem – Do czasu rozwiązania sprawy, nie wolno ci opuścić miasta.
- Oczywiście. Żegnam pana. – Następnie zwrócił się w kierunku drzwi i poszedł pewnym krokiem w stronę karczmy. Miał nadzieje, że Neptun jeszcze się nie rozmyślił, ale co najwyżej zniecierpliwił jego nieobecnością.

Przejście między aresztem a karczmą nie zajęło dużo czasu, lecz wystarczająco dużo, by Kapłan mógł przemyśleć kilka spraw. Mimo cichej nadziei, nie spodziewał się zastać złodzieja w tawernie. Gdyby czekał tam przez cały dzień, stracił by sporo w oczach Michaela. Co prawda, zatrudnił początkującego i wiedział, że to jedna z jego pierwszych akcji, ale żeby czekać na zleceniodawcę od takiego czasu? Pewnie poszedł myśląc, że odechciało mu się tego artefaktu. Ale to już nie ważne, ponieważ dotarł do karczmy i przekona się na własne oczy.

Medyk otworzył drzwi na oścież. Karczma była dosyć ładna i zadbana, a kelnerki skrzętnie uwijały się przy klientach. Zwrócił uwagę na karczmarza. Krępy, niewysoki pan. Nie było w nim nic szczególnego. Następnie przyjrzał się uważnie gościom. Szukał dwudziestoletniego chłopaka, o brązowej sterczącej czuprynie i charakterystycznym, źle zrośniętym po złamaniu nosie, lecz jak się spodziewał, nikogo takiego nie znalazł. W tym Momencie, Michael nieco się zamyślił, ponieważ jego kicia zaczęła burczeć z głodu. Ale ze stanu nieświadomości wyrwała go młoda kelnerka.
- Wulpert chcę się z panem widzieć – powiedziała silnym tonem. Jak na tak filigranową postać, głos miała jak dzwon.
- A kimże jest Wulpert moja droga? – Po tych szarmanckich słowach kelnerka uśmiechnęła się i zaprowadziła kapłana do karczmarza.
- Witam pod łabędziem! – Przywitał go gospodarz – Czy nie nazywa się pan przypadkiem Michael Kellhit?
- A i owszem. – zamyślił się chwile – w czym mogę pomóc?
- szukał cię jeden gość. Kazał ci przekazać, że „Neptun będzie na ciebie czekał o dziewiętnastej”.
- Dziękuje, to mi pomogło, a teraz mógłby mi pan dać coś do picia, a dokładniej to poproszę butelkę wina półwytrawnego. – spojrzał chwilę na oberżystę – Na wynos.
- Już się robi. – Po tych słowach wyjął spod lady butelkę jakiegoś taniego trunku, który tylko z nazwy można by nazwać winem. Medyk wiedział co dostanie i w ogóle się nie sprzeciwiał. Był człowiekiem oszczędnym, a w takim winie znajdował wystarczającą ilość smaku, żeby go zadowolić.
- Ile płacę?
- 3 miedziaki – no cóż, trzeba wydać pieniądze tamtego żołnierza.
- proszę bardzo – miedź brzęknęła o ladę

Michael wziął flaszkę i poszedł do drzwi. Nie za bardzo miał co robić do czasu przybycia złodziejaszka, ale uznał, że coś się wymyśli. Wyznaczył sobie priorytety i ruszył do straganów. Podszedł do sprzedawcy ryb i kupił dwa śledzie. Wyciągnął kotkę z torby i dał jej śledzika. Mimi pochwyciła rybę pazurkami i wgryzła się w jej brzuch. Pogłaskał ją i włożył z powrotem do torby, a drugi śledź wylądował w bocznej kieszeni na następny posiłek dla kocicy.

Po nakarmieniu kota, Kapłan chciał iść na jarmark. Mimo, że nie mógł brać udziału, ciekawiły go konkurencje odbywające się na nim, a poza tym może ktoś się skaleczy lub dostanie urazu, a on będzie przypadkiem na miejscu. Uznał to za dobry pomysł więc ruszył natychmiast. Przytłaczały go nieco tłumy idące w tą samą stronę co on, ale nie zbliżali się na bliską odległość. Mężczyzna odstawał nieco od reszty, dzięki czemu nie musiał się martwić o kradzież jego sakiewki. Teren zawodów był nie mały, ale prawie żadna konkurencja nie była na tyle niebezpieczna, by mógł się przydać. No może tylko szermierka, ale wyglądało na to, że miała ona własnego medyka.

No cóż, może przynajmniej obejrzy sobie parę walk i przy okazji trochę zarobi. Tak, Michael lubił hazard, a najbardziej gry karciane czy żuty kośćmi. Matematyka była jego mocną stroną, a prawa prawdopodobieństwa miał w małym palcu, więc zwykle opłacało mu się grać na szczęście. Niestety wyścigi konne, czy walki na arenie, nie były tak przewidywalne. Szanse na wygraną można tam tylko szacować na podstawię masy ciała, lub ilości tkanki mięśniowej. Lecz nic to! Ryzyko jest ryzykiem, a pieniądze pieniędzmi, a trochę wrodzonego pecha, powinno mu się teraz zwrócić w postaci podwojonego budżetu.

Kapłan poszedł do okienka przed wejściem na arenę. W pobliżu bukmachera, roiło się od wszelkiego rodzaju istot, pragnących zarobić nieco na cudzym nieszczęściu. Jako, że mężczyzna nie wiedział zbyt wiele o zawodnikach, podszedł do jakiegoś zapalonego hazardzisty i wypytał o zawodników. Michael pomyślał chwilę. Nie chciał postawić ani na faworyta wrzeszczących panienek, który zgniata wszystko co mu zasłoni puchar, ani na buca, który nie wytrwałby nawet pięciu sekund z faworytem. Postanowił więc postawić na najmniej docenianego z zawodników, na jako takim poziomie, czyli na „Loco-narre”. Na tle innych zawodników prezentował się niezgorzej, a i renomę miał trochę wyrobioną. Medyk obstawił, że odpadnie nie wcześniej niż po eliminacjach. Michael wchodzi na trybuny, pełny oczekiwań i nadziei.

Po rozegranych zawodach, Mężczyzna odchodzi mierząc zawartość sakiewki w stronę karczmy, by w końcu spotkać się z Neptunem.
 
__________________
Kurcze, nie mogę wymyślić nic kreatywnie fajnego...
To wasza wina!
Foch 4ever!
ivox13 jest offline