Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2011, 18:04   #11
 
ivox13's Avatar
 
Reputacja: 1 ivox13 nie jest za bardzo znany
Strażnik wezwał Bizona do siebie. Przesłuchanie nie było długie, a Michael był następny. Wstał ze swojego kąta i grzecznie poszedł za strażnikiem do sali przesłuchań. Było to niewielki ciasne pomieszczenie, w środku którego, stał drewniany stolik i dwa krzesła. Na stoliku stała szklanka wody, najwyraźniej nie przeznaczona dla więźnia. Zadano mu pierwsze pytanie.

- Imię, nazwisko, zawód. –powiedział beznamiętnym głosem naczelnik
- Michael Kellhit, kapłan i uzdrowiciel. – powiedział dumnym i reprezentacyjnym tonem.
- Kapłan? Wyglądasz raczej na czarownika. – można było u niego wyczuć lekkie zdziwienie.
- Nie, po prostu wyznaje źródło na własnych zasadach. – wytłumaczył się wyuczoną na pamięć formułą
- Dobrze, tak więc niech opowie mi pan co się stało ostatniej nocy – oparł się wygodnie na krześle, i wsłuchał w opowieść.
- tak więc przybyłem do miasta jeszcze wczoraj. Obejrzałem pokazy i parady, poczym udałem się do karczmy by załatwić swoje sprawy gdy…
- A jakież to sprawy chciałeś wykonywać? – Kapitan wciął się w zdanie.
- Po chwili zastanowienia odpowiedział - chciałem iść się napić. –Gdyby się w porę nie opanował, mógłby wydać swój kontakt, lub co gorsza siedzieć tu sporo, sporo dłużej.
- A ociągał się pan bo?
- Myślałem, że to oczywiste – ledwo wybrnął z sytuacji.
- Dokończ swoją opowieść – zareagował
- Tak więc szedłem do karczmy, gdy tu widzę jakiegoś człowieka, którego goniła trójka ludzi. Już mieli z nim skończyć, gdy zza węgła wylatuje jakiś wojownik. Położył dwóch napastników, a wtedy trzeci zaczął udawać głupka i mówił, że nic nie pamięta. Ja wyszedłem z ukrycia, by zaproponować moje zdolności lecznicze, kiedy pojawili się pańscy ludzie i zgarnęli mnie do tej klatki.
- Aha rozumiem. Może pan odejść. – powiedział z lekkim ociąganiem – Do czasu rozwiązania sprawy, nie wolno ci opuścić miasta.
- Oczywiście. Żegnam pana. – Następnie zwrócił się w kierunku drzwi i poszedł pewnym krokiem w stronę karczmy. Miał nadzieje, że Neptun jeszcze się nie rozmyślił, ale co najwyżej zniecierpliwił jego nieobecnością.

Przejście między aresztem a karczmą nie zajęło dużo czasu, lecz wystarczająco dużo, by Kapłan mógł przemyśleć kilka spraw. Mimo cichej nadziei, nie spodziewał się zastać złodzieja w tawernie. Gdyby czekał tam przez cały dzień, stracił by sporo w oczach Michaela. Co prawda, zatrudnił początkującego i wiedział, że to jedna z jego pierwszych akcji, ale żeby czekać na zleceniodawcę od takiego czasu? Pewnie poszedł myśląc, że odechciało mu się tego artefaktu. Ale to już nie ważne, ponieważ dotarł do karczmy i przekona się na własne oczy.

Medyk otworzył drzwi na oścież. Karczma była dosyć ładna i zadbana, a kelnerki skrzętnie uwijały się przy klientach. Zwrócił uwagę na karczmarza. Krępy, niewysoki pan. Nie było w nim nic szczególnego. Następnie przyjrzał się uważnie gościom. Szukał dwudziestoletniego chłopaka, o brązowej sterczącej czuprynie i charakterystycznym, źle zrośniętym po złamaniu nosie, lecz jak się spodziewał, nikogo takiego nie znalazł. W tym Momencie, Michael nieco się zamyślił, ponieważ jego kicia zaczęła burczeć z głodu. Ale ze stanu nieświadomości wyrwała go młoda kelnerka.
- Wulpert chcę się z panem widzieć – powiedziała silnym tonem. Jak na tak filigranową postać, głos miała jak dzwon.
- A kimże jest Wulpert moja droga? – Po tych szarmanckich słowach kelnerka uśmiechnęła się i zaprowadziła kapłana do karczmarza.
- Witam pod łabędziem! – Przywitał go gospodarz – Czy nie nazywa się pan przypadkiem Michael Kellhit?
- A i owszem. – zamyślił się chwile – w czym mogę pomóc?
- szukał cię jeden gość. Kazał ci przekazać, że „Neptun będzie na ciebie czekał o dziewiętnastej”.
- Dziękuje, to mi pomogło, a teraz mógłby mi pan dać coś do picia, a dokładniej to poproszę butelkę wina półwytrawnego. – spojrzał chwilę na oberżystę – Na wynos.
- Już się robi. – Po tych słowach wyjął spod lady butelkę jakiegoś taniego trunku, który tylko z nazwy można by nazwać winem. Medyk wiedział co dostanie i w ogóle się nie sprzeciwiał. Był człowiekiem oszczędnym, a w takim winie znajdował wystarczającą ilość smaku, żeby go zadowolić.
- Ile płacę?
- 3 miedziaki – no cóż, trzeba wydać pieniądze tamtego żołnierza.
- proszę bardzo – miedź brzęknęła o ladę

Michael wziął flaszkę i poszedł do drzwi. Nie za bardzo miał co robić do czasu przybycia złodziejaszka, ale uznał, że coś się wymyśli. Wyznaczył sobie priorytety i ruszył do straganów. Podszedł do sprzedawcy ryb i kupił dwa śledzie. Wyciągnął kotkę z torby i dał jej śledzika. Mimi pochwyciła rybę pazurkami i wgryzła się w jej brzuch. Pogłaskał ją i włożył z powrotem do torby, a drugi śledź wylądował w bocznej kieszeni na następny posiłek dla kocicy.

Po nakarmieniu kota, Kapłan chciał iść na jarmark. Mimo, że nie mógł brać udziału, ciekawiły go konkurencje odbywające się na nim, a poza tym może ktoś się skaleczy lub dostanie urazu, a on będzie przypadkiem na miejscu. Uznał to za dobry pomysł więc ruszył natychmiast. Przytłaczały go nieco tłumy idące w tą samą stronę co on, ale nie zbliżali się na bliską odległość. Mężczyzna odstawał nieco od reszty, dzięki czemu nie musiał się martwić o kradzież jego sakiewki. Teren zawodów był nie mały, ale prawie żadna konkurencja nie była na tyle niebezpieczna, by mógł się przydać. No może tylko szermierka, ale wyglądało na to, że miała ona własnego medyka.

No cóż, może przynajmniej obejrzy sobie parę walk i przy okazji trochę zarobi. Tak, Michael lubił hazard, a najbardziej gry karciane czy żuty kośćmi. Matematyka była jego mocną stroną, a prawa prawdopodobieństwa miał w małym palcu, więc zwykle opłacało mu się grać na szczęście. Niestety wyścigi konne, czy walki na arenie, nie były tak przewidywalne. Szanse na wygraną można tam tylko szacować na podstawię masy ciała, lub ilości tkanki mięśniowej. Lecz nic to! Ryzyko jest ryzykiem, a pieniądze pieniędzmi, a trochę wrodzonego pecha, powinno mu się teraz zwrócić w postaci podwojonego budżetu.

Kapłan poszedł do okienka przed wejściem na arenę. W pobliżu bukmachera, roiło się od wszelkiego rodzaju istot, pragnących zarobić nieco na cudzym nieszczęściu. Jako, że mężczyzna nie wiedział zbyt wiele o zawodnikach, podszedł do jakiegoś zapalonego hazardzisty i wypytał o zawodników. Michael pomyślał chwilę. Nie chciał postawić ani na faworyta wrzeszczących panienek, który zgniata wszystko co mu zasłoni puchar, ani na buca, który nie wytrwałby nawet pięciu sekund z faworytem. Postanowił więc postawić na najmniej docenianego z zawodników, na jako takim poziomie, czyli na „Loco-narre”. Na tle innych zawodników prezentował się niezgorzej, a i renomę miał trochę wyrobioną. Medyk obstawił, że odpadnie nie wcześniej niż po eliminacjach. Michael wchodzi na trybuny, pełny oczekiwań i nadziei.

Po rozegranych zawodach, Mężczyzna odchodzi mierząc zawartość sakiewki w stronę karczmy, by w końcu spotkać się z Neptunem.
 
__________________
Kurcze, nie mogę wymyślić nic kreatywnie fajnego...
To wasza wina!
Foch 4ever!
ivox13 jest offline  
Stary 22-06-2011, 10:19   #12
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
- Rodu gro Darz! Gdzie jesteś ty mały, śmierdzący szczurze! Niech no ja cie tylko dorwę! Powyrywam ci nogi z tyłka i ugotuję sobie z nich zupę! Obiecuję ci to! Twoja matka powinna przetrzepać ci porządnie skórę! Już ja się do ciebie porządnie dobiorę. Zobaczysz, popamiętasz mnie do końca swojego życia!

Sprawca całego zamieszania uciekał prędko jak wiatr, śmiejąc się donośnie. Ubrany był w zwykłą płócienną koszulę i takież same spodnie, przewiązane grubym pasem. Na nogach miał buty z miękkiej, wyprawionej skóry jakiegoś zwierzęcia, które zapewne wolałoby mieć ją na grzbiecie. Przy pasie zwisał mały, zardzewiały sztylet. Chłopak zajadał się skradzionymi właśnie ze straganu bułkami.
Czerwony ze złości handlarz jeszcze przez chwilę gonił wygrażając za dzieciakiem, ale po chwili machnął reką i powrócił czym prędzej do stoiska. W tym tłumie ludzi przybyłych na dzisiejszy turniej i tak nie miał szans na pochwycenie złodzieja. Zresztą interes szedł świetnie, a spragnieni podróżni szybko wynagrodzą mu tę małą stratę.

Trakty miejskie, prowadzące do zamku, były zastawione przeróżnymi kramami, oferując miejscowym i przyjezdnym uciechy wszelakiej natury. Były tu budki ze smażonym mięsiwem, z przednimi napitkami, również tymi zawierającymi alkohol, były stragany miejscowych rzemieślników oraz przejezdnych handlarzy. Były także stoiska, w których przybyli mogli dowiedzieć się co nieco o swojej przeszłości i przyszłości, a także takie, w których mogli postawić trochę grosza na najlepszych zawodników.
Usa cała przystrojona w sztandary, girlandy, lampiony i kwiaty świeciła swoim blaskiem zwabiając ku dziedzińcowi zamkowemu rzesze ciekawskich.


Anne „Ruda” Morgan i Arivald „Wiewiór” Quinnell




Przebrnęliście z trudem przez zatłoczone ulice i dopiero późnym rankiem udało wam się dotrzeć na dziedziniec. Pogoda dopisywała wyjątkowo tej jesieni i słońce przygrzewało już całkiem mocno, jak na tę porę dnia. Musieliście przyznać, że gospodarze zorganizowali turniej z wielkim rozmachem. Ogromny, drewniany szyld, wystawiony na widok tuż nad bramą główną, informował o odbywających się zawodach w poszczególnych dyscyplinach. Tuż za bramą, przy dębowym stole siedział skryba, który wpisywał zgłaszających się zawodników na specjalna listę, a stojący nieopodal herold wyjaśniał zasady. Zawody miały odbyć się w trzech etapach. Po pierwszych eliminacjach pozostawała najlepsza dwudziestka, po drugich dziesiątka, a do ścisłego finału stawała piątka najlepszych.
Oglądaliście konkurentów z zainteresowaniem.
Wiewiór podziwiał mistrzowskie wykonanie co niektórych łuków, przyglądał się z ciekawością osadom lotek i oceniał w duchu sprawność mięśni łuczników. Anne przyglądała się krytycznie meldującym się szermierzom, uśmiechając się w duchu i licząc na łatwe zwycięstwo.
Nareszcie, po wstępnym zamieszaniu, zabrzmiały fanfary i po raz pierwszy w loży honorowej, zbudowanej w centralnym punkcie dziedzińca, pojawił się król Ezkaton, a za nim dyskretnie podążał książę Kebra. Z tyłu, prowadzona, przez starszą kobietę, kroczyła ciężarna królowa.
Widzieliście parę królewską po raz pierwszy z tak bliska. Ezkaton, barczysty, wysoki i niezwykle przystojny Drenaj, o blond włosach i błękitnych oczach, stanął przy barierce i pozdrawiał wiwatujące tłumy. Król ubrany był w lazurowe, zdobione haftami i drogimi kamieniami szaty. Podobnie do króla ubrana była królewska małżonka. Ta jednak, szybko wycofała się do loży, a na jej twarzy malował się smutek. Ezkaton zdawał się nie zauważać złego humoru żony. Emanował charyzmą, a zgromadzeni ludzie skandowali jego imię. I wam udzieliło się trochę to uniesienie. Książę Kebra, ustawiony nieco z boku uśmiechał się promieniście, chociaż jego wzrok, jak dostrzegł Wiewiór pozostał zimny jak lód.
Po dłuższej chwili, kiedy tłum nieco się uspokoił, Ezkaton dał sygnał do rozpoczęcia turnieju. Wtedy, jakby na rozkaz nadworny mag, który rozstawił w pobliżu loży swój namiot rozpoczął swój pokaz.
Z nieba nadleciały kolorowe smoki, tak realistyczne, że tłumy piszczały z przerażenia i jednocześnie zachwytu, ptaki o niespotykanym magicznym wyglądzie, a na ziemi pojawiły się obrazy dzikich zwierząt, biegające wśród tłumu.
Przedstawienie oszałamiało rozmachem i wykonaniem. Takich sztuczek nigdy w życiu jeszcze nie widzieliście. Nic więc dziwnego, że brawa i zachwyt zgromadzonych były szczere. Wydawało się, że to będzie najpiękniejszy dzień w ich życiu…


MICHAEL KELLHIT

I tobie nie umknęły przygotowania jakie w Usie podjęto, aby turniej odbył się w najbardziej komfortowych warunkach. Doceniałeś smak i gusta dworskie, doceniałeś ogrom pieniędzy włożony w przygotowanie całego święta. Żałowałeś jedynie, że te pieniądze nie znalazły się właśnie w twojej kieszeni.
Na szczęście jak przy każdych zawodach można było, przy odrobinie rozeznania w ludzkich charakterach, trochę zarobić obstawiając zakłady na walczących o laur zwycięstwa. I tobie kilka razy się poszczęściło. Stawiałeś na fuksy, a najwyraźniej Źródło w jakiś tajemniczy sposób ci sprzyjało, albo twoje zdolności matematyczne nagle podwoiły swoją wydajność.
Z sakiewką cięższą o kilkanaście srebrnych monet oraz dużo lepszym humorze niż w nocy, udałeś się na spotkanie z Neptunem do karczmy. Do wieczora ciągle jeszcze pozostawało kilka dobrych godzin, a ty potrzebowałeś odpoczynku po tylu wrażeniach, które zapewnił ci do tej pory pobyt w Usie.


FANRATH TAUN


Mimo, że przez nocny incydent wpakowałeś się w tarapaty, nie żałowałeś, że stanąłeś do pomocy Bizonowi. Wiedziałeś, że postąpiłeś właściwie, a w końcu cały i zdrowy i na razie wolny stałeś ponownie na ulicach Usy.
Droga do koszar, objaśniona dokładnie przez Bizona, była prosta i na szczęście omijała najbardziej zatłoczone dzielnice. Widziałeś co prawda grupki mieszkańców i przybyłych kierujących się w stronę zamku książęcego, ale nie miałeś ochoty, ani czasu na to, aby się im przyglądać.



W koszarach książęcych zdawało się wrzeć jak w ulu. Przypomniałeś sobie słowa Bizona, który powtarzał, że dziś wojsko wyrusza na kolejny podbój króla. Zastanawiałeś się więc jak odnaleźć w tym chaosie dowódcę wojaka, kiedy któryś ze strażników zawołał na ciebie.

- Ej, czego tu szukasz do diaska? Nie widzisz, że to nie czas dla gapiów? Zmykaj, pókim dobry!

Kiedy wymieniłeś cel swojego przybycia, strażnik pokiwał głową i powiedział, że znajdziesz Białego Wilka w jednym z rozstawionych na dziedzińcu namiotów. Dał ci zaraz jednego z młodych żołnierzy jako przewodnika i tylko jakby w przelocie dostrzegłeś na twarzy strażnika lekko kpiący wyraz twarzy. A może tylko ci się zdawało?
Kiedy dotarliście w pobliże namiotu, twoją uwagę przyciągnął tłumek przed nim zgromadzony. Żołnierze tłoczyli się przed siedzibą Białego Wilka wykrzykując coś niezadowolonymi głosami. W tym momencie ktoś odezwał się stanowczym i donośnym głosem:

- Cisza! – jakby na życzenie nagle zrobiło się cicho. Przystanąłeś zaciekawiony patrząc co będzie dalej.
Postawny, choć już niemłody mężczyzna przecisnął się przez grupę żołnierzy i stając na przygotowanym podwyższeniu powiedział:
- Uspokójcie się. Nie godzi się żołnierzom wykłócać się jak baby. Decyzja króla jest nieodwołalna. Legion Zimowych Wojowników zostaje rozwiązany. – znowu kilka głosów podniosło się w proteście, ale Biały Wilk podniósłszy dłoń uciszył ponownie zgromadzonych – Mam dla was propozycję. Ponieważ zostaliście zwolnieni ze służby, możecie w zasadzie swobodnie na własną rękę powrócić do Drenan, albo pozostać tutaj. Jeśli jednak ktoś zdecyduje się na powrót ze mną, otrzyma zapłatę w postaci jednej złotej monety i obietnicę, że w Drenanie znajdzie robotę w armii najemników. Albo, jeśli zechce, osiądzie gdzieś na stałe. Co wy na to?

Tłumek szemrał przez chwilę, jakby ludzie zastanawiali się nad słowami byłego dowódcy. Dopiero teraz zauważyłeś, że wszyscy ci mężczyźni byli dużo od ciebie starsi. Najwyraźniej król pozbywał się starych żołnierzy odsyłając ich na emeryturę. Najbardziej zdziwiła cię jednak nazwa legionu. Słyszałeś o Zimowych Wojownikach i wiedziałeś, że do tej pory był to najbardziej ceniony legion Ezkatona, a wcześniej Skandy. Dlaczego więc teraz, przed ważną bitwą król rezygnuje ze swoich najlepszych ludzi?

Tymczasem żołnierze głośno poparli propozycję Białego Wilka, chociaż kilku wykrzykiwało jeszcze słowa protestu.
- Dobrze więc – odezwał się ponownie Biały Wilk. – Wyruszamy za dwie godziny, jeszcze przed paradą. Chcę, żebyście do tej pory byli gotowi. I jeszcze jedno. Pozostajecie pod moimi rozkazami, tak jakbyście nadal pozostawali w armii. Obowiązują was wszystkie znane do tej pory zasady. Czy to jasne ??
Nie czekając na odpowiedź, Biały Wilk ruszył z powrotem do namiotu, a żołnierze po woli zaczynali rozchodzić się. Zauważyłeś, że kilku przysłuchujących się młodzików i stojący nieopodal legioniści Kebry odwracają głowy lub podśmiewują się z „emerytów”.
Towarzyszący ci wojownik ręką wskazał ci abyś za nim podążał i wkrótce znaleźliście się w namiocie Białego Wilka.
Stary żołnierz stał oparty obiema rękami o stół i zdawał się studiować jakieś mapy.
Kiedy weszliście do środka spojrzał na ciebie pytająco.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 26-06-2011, 18:21   #13
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Koszary Usy.

- A więc, jestem na miejscu – stanąłem przed wejściem do koszar. Droga dotąd była nawet przyjemna, pomijając fakt, że odór bocznych uliczek zaczynał swój koncert.
- Budynek solidnie zbudowany – stwierdziłem. Mocne, ciosane kamienie układały się w budowlę. Niby, ot zwykłe koszary.
- Ej, czego tu szukasz do diaska? Nie widzisz, że to nie czas dla gapiów? Zmykaj, pókim dobry! – zawołał jakiś żołdak. Podszedł w moją stronę, rzucając ostrzegawcze spojrzenie.
- A ten co u diabła? – pomyślałem. Stanął przede mną. Niewysoki i chuderlawy, ale za to groźnie wymachiwał swoim mieczem.

- Mam wiadomość dla twojego dowódcy – odpowiedziałem.
- Mojego dowódcy? – spytał podejrzliwie.
- Tak, mam przekazać wieści od niejakiego Bizona – dodałem.
- Dobrze więc, Białego Wilka, czyli naszego dowódcę znajdziesz na dziedzińcu. Hej, Hagry, podejdź tu! – zawołał na jakiegoś żołnierza. – Poprowadź no, tego pana przed namiot dowódcy.
- Tak jest! – opowiedział mu. Ten drugi jest o wiele młodszy. Widać, już dzieci zaciągają na służbę. Równie niski i chudy. Na swojej głowie nosi za duży hełm, który co chwila mu się osuwał.
- Chodź za mną! – powiedział do mnie.

Po krótkiej chwili przedzierania się przez zastępy żołdaków, dotarliśmy na dziedziniec.
- Huczno tu, jak w ulu - pomyślałem.
- To tutaj. W tym dużym namiocie rezyduje Biały Wilk.
- Dzięki, młody. – Zaraz też mój „przewodnik” znikł mi z oczu.

- Cisza! – ktoś zawołał. Wszyscy nagle umilkli. Jakiś wielki mężczyzna przecisnął się przez tłum i wyszedł na przygotowany podest.
- Uspokójcie się. Nie godzi się żołnierzom wykłócać się jak baby. Decyzja króla jest nieodwołalna. Legion Zimowych Wojowników zostaje rozwiązany – powiedział do zebranych. Przystanąłem na chwile, byłem ciekaw co ma do powiedzenia.
- Mam dla was propozycję. Ponieważ zostaliście zwolnieni ze służby, możecie w zasadzie swobodnie na własną rękę powrócić do Drenan, albo pozostać tutaj. Jeśli jednak ktoś zdecyduje się na powrót ze mną, otrzyma zapłatę w postaci jednej złotej monety i obietnicę, że w Drenanie znajdzie robotę w armii najemników. Albo, jeśli zechce, osiądzie gdzieś na stałe. Co wy na to?

- A więc król robi czystki w armii – myślałem. – W sumie racja, wszyscy tu zebrani to sędziwe już osoby. Trzeba jednak okazać im szacunek. Im wojownik starszy, tym zasługuje na większy.
Tłum zaczął szemrać między sobą.
- Jednego nie rozumiem. Skoro to jest Legion Zimowych Wojowników, a dużo o nim już słyszałem, to dlaczego król go rozwiązuje? Ten legion zasługuje na ogromny respekt. Ich czyny opiewane są w balladach.

Legioniści przystali na propozycję. Teraz dopiero uświadomiłem sobie, że ten mężczyzna przemawiający do nich, to Biały Wilk.
- Dobrze więc, wyruszamy za dwie godziny, jeszcze przed paradą. Chcę, żebyście do tej pory byli gotowi. I jeszcze jedno. Pozostajecie pod moimi rozkazami, tak jakbyście nadal pozostawali w armii. Obowiązują was wszystkie znane do tej pory zasady. Czy to jasne ? – nie czekając na odpowiedź, wrócił do swojego namiotu.

Zaraz też obok mnie pojawił się ten młody żołnierz.

- Gdzieś ty się podziewał? – spytałem.
- Musiałem coś jeszcze załatwić. To co, idziemy? – powiedział, uśmiechając się w moją stronę.
- Prowadź więc. – i ruszyliśmy. Po drodze mijaliśmy innych żołnierzy. Ci byli jednak młodsi. Słyszałem jak kpią sobie ze starszych.

- Gdybym tylko dorwał takiego szczyla – myślałem sobie – to bym mu porządnie przetrzepał skórę. – Teraz jednak nie chciałem robić zamieszania.
Przystanęliśmy przed wejściem. Wziąłem głęboki wdech i wszedłem do środka, za mną ruszył młodziak.

W namiocie ustawiony był dość duży stół, na którym to porozrzucane zostały jakieś mapy. Nad jedną z nich pochylał się dowódca. Na moje wejście rzucił pytające spojrzenie. Nie odezwał się jednak, czekał więc na mój ruch.

- Witaj – powiedziałem stanowczo, chciałem, aby me słowa miały jak najwięcej energii.
- Ktoś ty? – spytał.
- Przynoszę wieści od Bizona – odpowiedziałem od razu. Chciałem mieć to jak najszybciej za sobą.
- Bizona powiadasz? – wstał i zmierzył mnie uważnie wzrokiem.
- Tak, mam przekazać, że znajduje się obecnie w areszcie.
- Jakim znowu areszcie? – zapytał zdenerwowany.
- To nie jego wina. Byłem wtedy przy nim. – tłumaczyłem się.
- Opowiadaj, byle prędko!
- A więc, wczoraj został napadnięty przez trójkę zbirów. Widząc go osaczonego, postanowiłem mu pomóc.
- A co było dalej?
- Powaliliśmy dwóch, trzeci nagle odpuścił. Złapała nas straż i zamknęła w areszcie.
- Cholerny dureń! Teraz kiedy wyruszamy, musi ładować się w kłopoty.
- Także to by było wszystko – powiedziałem wymijająco.
- Dobra, zmykaj!
- Żegnam – szybko opuściłem namiot.

- No, a więc mam to już z głowy. Hagry, powiedz mi, co tu można jeszcze ciekawego robić w waszym mieście?
- Ciekawego? Tak, znajdzie się coś. Chodź za mną!

Kwadrans później. Centrum miasta.

- Organizowane są tu dziś turnieje! – Ledwo co mogłem dosłyszeć mojego nowego przyjaciela. Panował tu ogromny hałas. Ludzie przepychali się we wszystkie strony.
- Jeśli chcesz, możesz jakiś obejrzeć!
- Wolałbym sam wziąć w takim udział! – Przekrzykiwanie się było konieczne.
- To tyle. Muszę wracać do koszar inaczej przełożony mnie wypatroszy!
- Bywaj więc! – Po tym, jakby tłum wessał go w siebie.

Udało mi się przebić na wolną powierzchnię. Szczerze mówiąc, po wczorajszym nie miałem już ochoty na oglądanie walk. Nagle czyjaś ręka pociągnęła mnie za sobą. Wszystko działo się tak szybko, nie dostrzegłem nawet twarzy. Dociągnęła mnie do jakiejś cichej uliczki. Nikogo tu nie było. Tajemnicza postać przyparła mnie do muru. Przyjrzałem się uważnie.

- Tylko nie ona – pomyślałem.

Tak, to była Enthara. Miałem możliwość już wczoraj ją poznać.

- Jak mogłeś mi to zrobić? – pytała oburzona. – Żaden mężczyzna jeszcze nigdy się tak nie zachował. Wiesz jak się poczułam? Jak jakiś śmieć!
- Kobieto daj sobie spokój – starałem się opanować sytuację. Być może to prawda, ignorując kobiety sprawiasz, że jeszcze bardziej na ciebie polecą.
- Powiedz, powiedz mi. O co chodzi? Nie jestem atrakcyjna, co? No powiedz mi, że jestem brzydka!
- Ale mi się trafiło. To normalnie jakaś zakompleksiona hipokrytka.
- Odejdź! – powiedziałem.
- Proszę, nie odrzucaj mnie! Całą noc o tobie myślałam, płakałam przez ciebie! – spróbowała mnie objąć. Energicznie całowała mnie po szyi.
- To zaczyna się robić frustrujące – odepchnąłem ją od siebie. Ona upadła na kolana i się rozpłakała.
- Bądź przeklęty ty parszywy mężczyzno! Wszyscy jesteście tacy sami!

Ja tymczasem wziąłem nogi za pas i stamtąd uciekłem. Gdy znowu znalazłem się w tłumie, odetchnąłem.

- Co za ludzie…
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 26-06-2011 o 18:27.
MTM jest offline  
Stary 27-06-2011, 19:43   #14
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Anne patrzyła zdumiona na pokaz sztucznych ogni. Jeszcze nigdy nie miała do czynienia z fajerwerkami, choć wiele na ich temat słyszała. Do tego wszechogarniający przepych ludzi i rozrywek trochę ją otumanił. Zazwyczaj stroniła od tego typu rozrywek, nie lubiła przebywać w tłumie lub na być obserwowaną. Wiedząc jednak, że nowo poznany towarzysz z chęcią weźmie udział w zawodach, zagaiła:
- Więc jak, bierzesz udział? - zapytała, sama jednak nie mając zamiaru brać udziału w zawodach walki lub szermierki. Pieniędzy miała dość, a nienawidziła być obserwowaną podczas odprawianej przez nią sztuki.
- Tak - odpowiedział myśliwy - muszę zarobić trochę grosza, chociaż tyle pożytku jest z miast - zamyślił się spoglądając na stanowiska przy konkurencjach łuczniczych - A ty, gdzie będziesz próbować?
- Nigdzie, jestem delikatną kobietą, nie nadają się do takich sportów. No spójrz na mnie, ja się do pieczenia ciast nadaje - odpowiedziała z kamienną miną Ruda, jednocześnie poprawiając warkocz - No dobra, to idziemy do twojego stanowiska, chcę zobaczyć jak strzelasz - odpowiedziała.
- W porządku - odparł Wiewiór z lekkim uśmiechem. Doskonale wiedział, że ta kobieta potrafi posługiwać się bronią, ale nie obchodziło go w sumie to, czemu nie bierze udziału w żadnej konkurencji. On przywędrował do Usy właśnie w tym celu i zamierzał coś zarobić.

- Tędy - rzekł i rozpychając tłum podprowadził Anne do miejsca gdzie odbywały się zawody strzeleckie.
- Chciałbym wziąć udział w zawodach! - zakrzyknął do stojącego tuż obok niego strażnika. Ze względu na hałas ciężko było się w ogóle porozumiewać w tym motłochu. Strażnik skinął tylko głową, na znak, że Wiewiór może przejść jednak zagrodził drogę Anne.
- Ona jest ze mną! Jeśli można to... - zaczął Wiewiór lecz nie dokończył.
- Panie, zlituj się, jestem pomocą dla tego biednego młodzieńca - powiedziała Ruda do ucha mężczyźnie, po czym lekko go odpychając wyminęła go, podążając za Wiewiórką. Plac za namiotem był zrobiony w zwyczajowym stylu. Obok nich stał tłum uczestników, stojących nie opodal wyznaczonej linii z której odbędzie się salwa w bogu winne tarcze. Widząc że jeden z sędziów, przynajmniej sądziła że to sędzia, niebieska, długa szata oraz śmieszny kapelutek miał widocznie ułatwić ich rozróżnienie, przechodzi obok, złapała go szybka za ubranie i przyciągnęła:
- Ile mamy dostępnych strzał i jakie odległości? - zapytała. Wtedy zdała sobie sprawę, że całe pole było magicznie odgrodzone od tłumu na zewnątrz. Jedyną drogą wejścia był namiot, dzięki temu też nie dostawał się hałas z zewnątrz. Gwizdnęła z cicha z uznaniem. Zawody pełną gębą.
Zaczepiony sędzia chwilę przyglądał się Anne po czym odpowiedział:
- Jeden strzał, odległość zwiększana wraz z dalszymi etapami. Zaczynamy od 50, następnie 100, 150 i 200 jako finałowa runda. Coś jeszcze? - warknął niechętnie.
- Nie dziękuję - odpowiedziała z lekkim grymasem obracając się na pięcie i podchodząc do postaci Wiewióra. Czuł na swoich plecach i nie tylko, spojrzenia mężczyzn zebranych na placu.

Ledwo zdążyła wytłumaczyć reguły Arivaldowi, kiedy rozległ się gong i ten sam staruch powiedział:
- Chętni ustawiają się na lini, po czym oddają strzał w stronę tarczy. Cel został podzielony na 5 okręgów, każdy inaczej punktowany. Przed oddaniem strzału prosi się wykrzyknąć swoje imię żeby można było zapisać. Jakieś pytania? - Nie czekając jednak na jakiekolwiek zgłoszenia, ruszył w stronę ławeczki na której siadł obok dwóch podobnie ubranych mężczyzn i wyciągnął kawałek pergaminu. Wtedy rozległ się gong i zakrzyknął:
- Zaczynamy! -Powoli kolejni uczestnicy podchodzili do lini oddawali strzały.

- Cholera, są lepsi niż myślałem - rzekł myśliwy, przygryzając lekko dolną wargę - Pięćdziesiąt metrów to pikuś ale na dwustu może być gorzej - mówił sam do siebie jak to miał w zwyczaju, nie zwracając uwagi na przechodzących obok i spoglądających na niego z ukosa innych zawodników. Chyba nawet Anne zdążyła się już zorientować, że Wiewiór lubi czasem porozmawiać sam ze sobą, toteż po prostu stała i nie zwracając na niego uwagi obserwowała zawody.

- Dobra, najwyższy czas - rzucił poddenerwowany myśliwy, po czym odsunął się od Anne i podszedł do wyznaczonej linii. Pierwszy strzał, tak jak przewidział, poszedł mu bezproblemowo. Trafił dokładnie w środek tarczy. Z drugim strzałem, na 100 metrów, poszło trochę gorzej - drugi okrąg od środka, chociaż dość długo się przymierzał by oddać strzał. Po swoich dwóch próbach odsunął się by usłyszeć oceny sędziów i podszedł do Anne. Musiał poczekać chwilkę na dwie kolejne możliwości. Jak się okazało, część zawodników odpadła już na etapie 100 metrów...
- Po co oni w ogóle startują w tej konkurencji - pokiwał głową Wiewiór - przecież to tylko strata czasu i pieniędzy - zwrócił się z tym stwierdzeniem do stojącej obok Anne.
- Wiesz, nadzieja matką głupich, a nuż sądzili że trafią na laików. Tak czy siak, tak patrząc do finałów się spokojnie dostaniesz. Tam zostaje trzech najlepszych i tu mogą pojawić się schody. Może ich okalecz? - rzuciła półżartem pół serio Anne.
- Nie wiem czy to wchodzi w grę - mruknął Wiewiór - Powinienem dać sobie radę - stwierdził.
- No ja mam nadzieję, bo potem liczę na obiad z twojej wygranej - roześmiała się Ann - Dobra, twoja kolej - popchnęła lekko mężczyznę w kierunku linii. Tak jak się spodziewała, 150 metrów również nie okazało się przeszkodą. Do finałów zakwalifikowało się dwóch ciemnoskórych mężczyzn, obaj wyglądali na poważnych zawodników i oboje też mieli wysokie noty za wszystkie oddane strzały. Na dystansie 200 metrów nie było inaczej, czwarty i trzeci okrąg od środka. Wiadomym było, że Wiewiór zajmie podium, ale dla niego liczyło się jak największe honorarium.

- Tylko spokojnie - rzekł do siebie. Odległość 200 metrów zdawała mu się w tamtym momencie dystansem niemożliwym do oddania strzału i trafienia w cel - To dziwne - pomyślał - zawsze gdy jestem sam, nie mam takich problemów - stanął na linii i spojrzał w tłum, setki par oczu spoglądających na jego postać. Mignęły mu gdzieś czerwone włosy Ann - Czemu gdy otacza mnie las i jestem sam na sam ze zwierzyną, nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych?... - Zwierzyna... - powtórzył na głos tym razem wpatrując się już w tarczę. To było to. W tamtej chwili, przestali istnieć ludzie zgromadzeni pod magicznie izolowanym namiotem, przestali istnieć konkurenci, sędziowie i inne postronne osoby. Wiewiór był sam na sam ze swoją ofiarą, tym razem była to tarcza, lecz on widział w niej zupełnie co innego - wyzwanie, cel, wroga... Myśliwy wyprostował się, zmrużył oczy, podniósł łuk wraz z nałożoną nań strzałą i przymierzył się... Sam nie wiedział ile czasu tak stał, nie słyszał nic, tak samo jak nie widział nic poza tarczą... W końcu delikatnym, niezauważalnym ruchem wypuścił z palców cięciwę wraz ze strzałą pozostając cały czas, niewzruszenie w tej samej pozycji, niczym starożytny posąg z marmuru. Trafił. Trafił w sam środek tarczy. Chyba. Nie, drugi krąg od środka. I tak się tego nie spodziewał. Dopiero po chwili usłyszał skandujący tłum, wrzaski i poczuł ludzi poklepujących go po plecach i wytykających palcami. Trochę go to wszystko zmieszało. Zdezorientowany poszedł po odbiór nagrody i zaczął szukać w tłumie Anne. Sam nie wiedział w jakim celu, mógłby się zmyć z tego miasta niezauważonym i nie wracać do niego przez następny rok, ale chciał jeszcze raz porozmawiać z rudowłosą. Może liczył na coś więcej? Jego rozmyślania przerwała sama Anne łapiąc go mocno za ramię i obracając w swoją stronę.

Anne patrzyła z rozbawieniem na wciąż lekko nie dowierzającego chłopaka.
- Gratulacje - powiedziała z uśmiechem - Co dostałeś? Mam nadzieję że starczy na obiad, umieram z głodu - jęknęła z rozpaczą.
Blady Wiewiór spojrzał tylko na Anne i podniósł papier z jakąś pieczęcią - Ja... - Anne też zbladła myśląc, że jedyną nagrodą jaką dostał myśliwy jest kawałek papieru, ale zaraz wiewiór podniósł drguą dłoń ściskającą wypchany monetami woreczek - Obiad to dobry pomysł - zaczął Wiewiór ostrożnie - ale najpierw chciałbym kupić sobie dobre buty - mówiąc to spojrzał żałośnie w dół na zniszczone już stare trepy. Nie to, żeby były złe, ale buty po prostu szybko się zużywają, szczególnie jeżeli ktoś wędruje pieszo tyle co on.
Ruda odetchnęła z wyraźną ulgą.

- Co jest na tym papierze? Do tego widzę że masz pieniądze, po zakupie butów dam się zaprosić na obiad - stwierdziła, przeciągając się. Miała ochotę na chwilę usiąść. Co jak co, ale wieczorne zabawy nie dały jej wypocząć.
Wiewiór uśmiechnął się na słowa Anne odzyskując tym samym kolor swojej twarzy. Bawiło go jej zachowanie i zuchwałość a jej naturalność dodawała mu odwagi, ale swoje przemyślenia na ten temat pozostawił sobie a powiedział tylko:
- Ten papier? Sam nie wiem, chyba dowód na zwycięstwo - myśliwy złożył mały rulonik wpół i wcisnął za pas - znam miejsce w którym sprzedają świetne buty. A co do obiadu... - zacisnął lekko wargi - Cóż, najpierw muszę kupić buty - stwierdził stanowczo.
- W takim razie prowadź, im szybciej to załatwimy tym lepiej, twoje buty się już rozpadają - wskazała przy tym wyjście, samej pogrążając się we własnych myślach. Prawdopodobnie gdy dzisiejszy dzień dobiegnie końca, opuści miasto. Co prawda było miło, ale nie na tyle żeby spędzać tu więcej czasu. Tym razem miała zamiar udać się na północ, tym razem naprawdę daleko. Chciała zobaczyć jak tam jest. Jeśli przy okazji znajdzie jakąś pracę, tym lepiej.

Ruszyli więc przepychając się przez tłum. Wyszli z namiotu, w którym odbywały się zawody łucznicze i lawirując między dziesiątkami jak nie setkami kramów obsługiwanych przez wszelkiej maści kupców, szukali tego jednego, u którego Wiewiór od kiedy tylko pamiętał, kupował buty. W końcu znaleźli małe niepozorne stoisko znajdujące się na najdalszym krańcu całego placu. Za drewnianą prowizoryczną obudową stał średniego wzrostu człowieczek z czerwonym świecącym nosem i wesołymi oczkami. Obsługiwał właśnie jakichś zamożnych obywateli miasta gdy zobaczył, że do jego kramu zbliża się Wiewiór.
- Hohoho, kogóż ja tu widzę! Wiewiór! Stary przyjacielu, cóż cię sprowadza do Usy!
- Witaj Olaf - myśliwy uśmiechnął się szczerze chociaż wiedział, że dla tego kupca każdy klient jest najlepszym przyjacielem i serdecznym uściskiem dłoni przywitał rozpromienionego szewca - przede wszystkim, zawody łucznicze. No i twoje buty.
- Buty Olafa są nie do zdarcia, sami państwo słyszą! - zwrócił się z tymi słowami do wciąż niezdecydowanej pary mieszczan - Ooo! A kogóż to ze sobą przyprowadziłeś? - Olaf gwizdnął cicho - Wiewiór i kobieta, do stu par najparszywszych butów, niech cie diabli Wiewiór postarałeś się! - zanim myśliwy zdążył cokolwiek powiedzieć, odezwała się Anne.
- Taa, też się cieszę... Albo nie, jednak nie ciesze że cię widzę - mruknęła wyraźnie, przyglądajac się stoisku. Sama nie potrzebowała nowej pary, w gospodzie wciąż czekała reszta jej rzeczy, wśród których były wysokie buty do jazdy konnej.
- Ach, nie ma to jak kobieta z ciętym językiem co Wiewiór? - uśmiech Olafa poszerzał jeszcze bardziej, choć myśliwemu zdawało się, że jest to już niemożliwe. Nie wiedział co powiedzieć, więc tylko pokręcił głową i przewrócił oczami na znak rezygnacji - No dobra, ale nie o pannach przecież będziemy gadać. Mów co tam u Ciebie i czego potrzebujesz od najlepszego szewca w Usie? -

Olaf i Wiewiór zaczęli rozmawiać między sobą o gatunkach skór, trofeach i innych przydatnych szewcom i przeróżnym rzemieślnikom składnikach. Po wybraniu przez myśliwego porządnych skórzanych butów i wytargowaniu ceny, Wiewiór wraz z Anne, zostawiając Olafa z wciąż niezdecydowaną parą mieszczan, ruszyli w stronę podium na którym magiczne sztuki odprawiał nadworny mag. Blisko tego miejsca było najwięcej stoisk z wszelkiego rodzaju strawą. Usiedli przy jednej z ław a po chwili podeszła do nich służebna dziewka ubrana w komicznie wyglądający, pstrokaty kaftan.

Anne wciąż zirytowana starym sklepikarzem, spojrzała z ukosa na dziewkę i jedynie burknęła :
- Specjał zakładu z winem - warknęła, nie zwracając na nią już więcej uwagi. Ludzie zaczynali ją irytować, mogła zgłosić się do turnieju, wyżyłaby się.
- Ja poproszę to samo - stwierdził Wiewiór nawet nie spoglądając na jadłospis. Nie był specjalistą ani smakoszem, często wystarczyło mu nawet najgorsze smażone mięso gdzieś na krańcu świata, toteż było mu dość obojętne co teraz zje. Spojrzał na nadwornego maga wyczyniającego jakieś magiczne popisy, a następnie na Anne. Miała wzrok wbity gdzieś w tłum za nim, skrzyżowane na piersi ręce i lekko ściągnięte brwi, które tworzyły małą pionową zmarszczkę między nimi - Złocista - pomyślał Wiewiór w zamyśleniu lecz po chwili zmieszał się, spuścił wzrok na drewniany blat ławy zanim Anne zdążyła zorientować się, że się jej przygląda.
- Nie wiem nawet skąd jesteś - zagaił ostrożnie, bo widział, że jego towarzyszka nie jest w dobrym humorze.
Ruda uniosła brew w zdziwieniu. Mało osób ją o to pytało. Ci co ją znali, bali się, ci nieznani, nie mieli okazji lub nie chcieli wiedzieć.
- Nie mam pojęcia - mruknęła ponuro - Nie pamiętam swoich rodzinnych stron, nie wiem gdzie się urodziłam - dodała. Nie podobało jej się, że odpłynęła pośrodku ludzi, to się nie powinno zdarzyć.
- A ty? - zapytała, choć nie była pewna czy chce wiedzieć.
- Mam podobnie, chociaż ja wiem skąd jestem. Wychowałem się wśród myśliwych, w lasach Skathii i... - Wiewiór zawiesił głos - i w sumie to tyle... - myśliwy wyraźnie sposępniał. Nie należał do ludzi łatwo nawiązujących znajomości a tym bardziej do tych, którzy z lekkością prowadzili elokwentne rozmowy. Pomyślał przez chwilę, że wybrał jeden z najgorszych tematów jakie mógł, na początek konwersacji, ale co się stało to się nie odstanie - zawyrokował w myślach.

- A czym się zajmujesz? - Wiewiór próbował podtrzymać rozmowę choć przychodziło mu to z wielką trudnością. O wiele łatwiej byłoby mi zaszyć się gdzieś w gęstwinie i tropić jakiegoś niebezpiecznego zwierza niż rozmawiać z jakąkolwiek kobietą - pomyślał.
- Gotuję, piorę, podróżuję. Ot, typowa kobieta współczesnych lat - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Cieszyła się na zmianę tematu, dzięki czemu mogła znów mowić swoim zwyczajowym tonem.
- Ty zakładam jesteś myśliwym? Można poznać - stwierdziła. Wtedy, przerywając ich rozmowę wróciła dziewka niosąca tacę z jedzeniem i dwa kufle oraz butelkę wina. Co prawda średnio nadające się naczynie, ale cóż zrobić. Na obiad dostali potrawkę z mięsa, z dużą ilością warzyw, wszystko polane rumianym ziołowym sosem. Do tego dwie pajdy chleba na osobę.
Wiewiór nie był pewien czy Anne robi sobie z niego żarty czy też mówi poważnie. Kompletnie nie znał się na ludziach...

- Tak. Można powiedzieć, że łowiectwo to całe moje życie - poczuł ulgę, rozmowa nadal trwała co rzadko się mu zdarzało, a o łowach mógł opowiadać godzinami - przed przybyciem do miasta tropiłem największego jelenia jakiego w życiu spotkałem - rzekł przełykając kawałek mięsa i popijając go winem. Podniósł brwi z podziwem. Może jednak czasem warto wydać parę monet na porządną wyżerkę - pomyślał.
- Niestety... eee... miały miejsce... eee... pewne zdarzenia, przez które... - zmieszał sie Wiewiór przypominając sobie jak to przez swoją lekkomyślność stoczył się ze skarpy lądując w wąwozie niemal tracąc życie - przez które nie mogłem kontynuować pościgu. Tak... no a poza tym, musiałem zdążyć do Usy na Zawody... - Anne jadła co chwilę spoglądając na Wiewióra, lecz ten nic nie potrafił wyczytać z jej twarzy, toteż kontynuował.

- To - wskazał na coś dyndającego na jednym z rzemieni - jest kolec jadowy ze stworzenia żyjącego na dalekiej północy, które tubylcy nazywają Wężowijem, a to... - myśliwy jedząc wymieniał kolejne trofea, lecz po chwili zamilkł orientując się z zawstydzeniem, że znów w rozmowach z innymi ludźmi dał się ponieść swojej fascynacji myślistwem i zaczął bezsensowny monolog.
 
aveArivald jest offline  
Stary 27-06-2011, 19:48   #15
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Anne patrzyła z rozbawieniem, jak chłopak opowiada z zapałem o kolejnych trofeach zdobytych podczas wielokrotnych polowań. Co prawda nie był mistrzem krasomóstwa, ale dało się go słuchać. Jedząc powoli swój posiłek, wpół go słuchała, wpół zastanawiała się czy jest gotowa do podjęcia kolejnej wyprawy. Tak czy siak, niedługo opuści to miasto. Gdy Wiewiórka przerwała, popatrzyła na niego zdziwiona.

- Coś się stało? - zapytała, rozglądając się w koło.
- Nie, nic... ja po prostu tak już mam, że... może zmieńmy temat? - Dzień powoli się już kończył, wojska króla powinny za niedługo wymaszerować z miasta. Wiewiór skończył jeść. Popijając na prawdę przednie wino po raz drugi zaserwowane przez komicznie przyodzianą dziewkę, spojrzał na scenę wokół której krzątała się już królewska służba zaczynająca sprzątać okolicę. Dostrzegł maga który schodził po stopniach rozmawiając z jakąś osobą. Zbliżał się powoli do swojego namiotu ustawionego pod sceną.

- Magowie to najgorsze szumowiny pod słońcem. Nie rozumieją z czym igrają praktykując swoją magię, choćby te dzisiejsze magiczne sztuczki. Nie wiem jak Ty - zwrócił się do Anne - ale ja nie ufam tym ludziom ani trochę. Większość z nich nie potrafi w ogóle rozróżnić z pomocy jakich duchów korzysta, nie obchodzi ich skąd czerpią swoją moc. Dla nich obojętne czy źródłem magii jest zły, niszczycielski demon czy też dobre duchy przyrody. Nie, żebym się na tym znał. Wręcz przeciwnie, nie mam żadnych zdolności magicznych. A Ty, co myślisz o magach? Choćby o nim - spytał Wiewiór wskazując ruchem głowy na nadwornego maga.

Anne słuchała Arivalda z zaciekawieniem. Magów można nie lubić, lecz najczęściej nie są darzeni sympatią z powodu ich potęgi.
- Tamten... Mag jak mag, umieszczanie wszystkich czarodziejów w jednym worku, jest lekkim iściem na łatwiznę, nie sądzisz? To tak jakby stwierdzić że każdy nie miastowy to złodziej, ponieważ w czasie festynu, do miasta przyjeżdżają obcy i zwiększa się ilość kradzieży. Nie da się wszystkiego opisać jednym przymiotem - stwierdziła, śledząc wzrokiem postać mężczyzny.
- Pewnie masz rację - odrzekł zamyślony Wiewiór jednak bez większego przekonania do tego co powiedziała rudowłosa. Tymczasem do namiotu nadwornego maga podjechał wóz zaprzężony w cztery konie, z dwoma barczystymi typkami.
- Ja i tak nie ufam magom, cokolwiek by dobrego dla mnie nie zrobili - rzekł Wiewiór do Anne i jakby na potwierdzenie jego słów z namiotu czarodzieja wyszło dwóch rozglądających się czujnie mężczyzn, niosących na ramieniach coś co wyglądało jak...
- Niech to szlag - stęknął cicho myśliwy.

Ann uniosła brew i patrzyła z rozbawieniem na Arivalda. Zamarł jak trafiony piorunem, czując jednak, że nie robi tego bez powodu, odwróciła się i spojrzała w tym samym kierunku co Wiewiór. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Dwóch grabów wynosiło z namiotu czarodzieja zwłoki. Co do tego nie było wątpliwości. Ciała były dość małe, prawdopodobnie dzieci lub kobiety.
- Proponuję udać, że nic nie widzieliśmy... - powiedział cicho Wiewiór dopijając jednym haustem wino, jakby trunek mógł jakoś pomóc w tym co przed chwilą widział. Wóz z magiem, ciałami i pomocnikami czarodzieja już odjechał, powoli robiło się ciemno.

- Chociaż, z drugiej strony, jeżeli król nie wie nic o poczynaniach swojego nadwornego maga, to byłaby świetna okazja by dopiec jednemu z tych czarcich pomiotów. Co o tym myślisz Ruda? - myśliwy pozwolił sobie nazwać w ten sposób towarzyszkę chociaż sam nie wiedział czy było to wynikiem działania mocnego trunku czy też ripostą na to jak Anne przezywała go Wiewiórką. Prawdopodobnie oba czynniki były tu kluczowe.

- Nam nic do tego. Ale nie lubię skurwiela, więc tak, idziemy donieść. Choć wolałabym... - nie dokończyła, nie chciała utwierdzać Arivalda w zdaniu na jej temat.
- To gdzie idziemy? Do koszar? - zapytała dopijając do końca wino i podnosząc się z miejsca.
Wiewiór przyglądał się chwilę Anne. Chyba pierwszy raz odkąd się znają urwała zdanie w połowie, nie dokańczając tego co chciała powiedzieć.
- Myślę, że tak. Przekażmy tą sprawę straży, w końcu to oni mają dbać o porządek w mieście - odparł odstawiając w końcu pusty już kufel.

Anne jedynie skinęła głową po czym ruszyła w kierunku wyjścia z placu. Mniej więcej miała pojęcie gdzie znajdują się koszary, do tego można było poznać po hałasie. Co prawda główny, paradny wymarsz miał już miejsce, ale z tyłu pozostało wsparcie które miało wyjść w nocy z miasta. Widząc dyrygującego z podwyższenia starszego strażnika podeszli i przedstawili sytuację. Tak jak się spodziewała, początkowe niedowierzanie żeby nadworny mag był zamieszany w jakieś szemrane sprawy, dopiero po wspomnieniu o tym, że ciała przypominały dzieci, mężczyzna zareagował.

- Dobra, zajmę się tym ale wy pójdziecie ze mną. Nie mogę ot tak przyjść z takimi zarzutami do dowódcy. Od tej chwili, czy wam się to podoba czy nie, jesteście świadkami w tej sprawie -

Anne i Wiewiór dowiedzieli się, że mag był nadzorcą miejscowego sierocińca a po mniej więcej 5 minutach, z koszar wymaszerowało sześciu zbrojnych z dowódcą na czele. Strażnik z którym rozmawiali podszedł do dowódcy a po przedstawieniu mu sprawy ten wybuchł śmiechem, ale rozkazał dwóm podwładnym iść z Wiewiórem i Anne do sierocińca. Trasę pokonali w milczeniu, wszyscy zdawali sobie sprawę z powagi oskarżeń oraz możliwych konsekwencji. Po paru zakrętach i przejściu kilku ulic grupa stanęła przed bramą sierocińca...
 

Ostatnio edytowane przez necron1501 : 28-06-2011 o 11:36.
necron1501 jest offline  
Stary 28-06-2011, 12:28   #16
 
ivox13's Avatar
 
Reputacja: 1 ivox13 nie jest za bardzo znany
Słońce zaczęło zachodzić za budynki miasta. Mieszkańcy w związku z końcem turniejów i zawodów, poczęli wracać do domów. Przyjezdni wybierali się do gospód, żeby zapomnieć o podróżach, które będą musieli odbyć i przespać spokojnie noc

Michael razem z tłumem tych drugich, wybierał się do oberży. Miał tam sprawy do załatwienia, a prócz tego miał nadzieje przespać tam noc. Na miejscu rozejrzał się w poszukiwaniu Neptuna. Złodziej o koślawej mordzie, siedział opierając się o krzesło. Zazwyczaj emanował arogancją, a swoją głupotę nadrabiał pewnością siebie, ale dziś było inaczej. Przewracał w koło oczami, rozglądając się na boki, a jego chytry uśmieszek zmienił się w ciasno zwarte wargi, wykrzywione w czymś co miało przypominać uśmiech. Kapłana zaniepokoiła postawa Chłopaka, ale podszedł do niego jakby nigdy nic i zapytał:
- Co tam słychać „Neptunie”? Kupiłeś nową sakiewkę, która pomieści moje monety? – zarzucił lekko, próbując rozluźnić atmosferę.
- Tak, a tu jest twój posążek. – Odpowiedział szybko, przekazując Michaelowi pod stołem ciężki, owinięty w płótno pakunek.
- A oto twa zapłata. – Michael skupił się i wygenerował pięć iluzorycznych sztuk złota.

Mężczyzna spojrzał na pieniądze, po czym szybko i bez radości włożył je do sakiewki.
Zleceniodawca, odchylił lekko płaty materiału, by przyjrzeć się przesyłce. Artefakt, był mocno złoconą, piekielnie dokładnie wykonaną figurką Appilu, Bożka plonów, syna ziemi, czyli zmyślonego Boga, jednego z Nadryjskich plemion. Według ichnich szamanów, figurka miała odpędzać złe duchy suszy i nieurodzaju, a prócz tego, uczynić posiadacza wiecznie młodym. Był to jeden z pierwszych przypadków, w których Medyk miał do dyspozycji prawdziwą relikwie do badań. Próbując zachować skupienie, powiedział:
- Dzięki, to mi pomoże. – Po sprostowaniu Kapłana, złodziejaszek pożegnał się i pośpiesznie wyszedł z tawerny.

Mężczyzna nie zrażony przestrachem Neptuna, wynajął pokój w gospodzie i poszedł na górę. Uraczył się kolejnymi łykami taniego wina, spuścił zaklęcie iluzji z monet, nakarmił kota, zdjął ubranie i położył się spać. Figurka była skrzętnie ukryta, ale Michael ciągle nie mógł przestać o niej myśleć. Nadal nie wierzył w jej magiczne właściwości, ale z drugiej strony tamten złodziej nie należał do przesądnych. Jeśli jakiś „magiczny” przedmiot go przeraził to mogło to być już coś poważnego. Z tymi myślami Michael zasnął żeby śnić o statuetce przez całą noc.
 
__________________
Kurcze, nie mogę wymyślić nic kreatywnie fajnego...
To wasza wina!
Foch 4ever!

Ostatnio edytowane przez ivox13 : 29-06-2011 o 20:46.
ivox13 jest offline  
Stary 04-07-2011, 15:03   #17
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Wieczór w Usie po tak intensywnym i ciepłym dniu, był prawdziwym wytchnieniem dla mieszkańców. Słońce już dawno schroniło się za nieboskłonem, a zmrok powoli ogarniał całe miasto. Tu i ówdzie zapalano nawet latarnie i pochodnie.
Już tylko pojedynczy, lekko podchmieleni mężczyźni pojawiali się na ulicach, aby zniknąć za drzwiami karczm czy w dzielnicy czerwonych latarni.
Dla postronnego oka mogłoby się wydawać dziwnym, że mieszkańcy i podróżni tak ochoczo zakończyli zabawę i grzecznie pomaszerowali do domów. Usyczanie jednak dobrze wiedzieli, że bezpieczniej jest ukryć się przed zmrokiem za murami własnych lokali. Czuli jakieś zło, które czyhało w ciemnościach, choć nie potrafili go zidentyfikować.



ANNE “RUDA” MORGAN, ARRIVALD “WIEWIÓR” QUINNEL


Dlatego też droga do sierocińca nie zajęła wam wiele czasu. Przejęty rolą strażnik sprawnie przeprowadził was traktami, klucząc w wąskich uliczkach. Szliście w milczeniu, rozglądając się bacznie dookoła, a całun ciemności całym swoim ciężarem osiadał na waszych ramionach. Wyczuwaliście czyjąś…. jakąś niepokojącą obecność w powietrzu.



Sierociniec, ufundowany i prowadzony przez Kalizkana, był niczym nie wyróżniającym się budynkiem. Stanowił dość duży kompleks postawiony w dzielnicy magazynowej, gdzie ziemie pod budynki sprzedawane były wyjątkowo tanio. Nikogo więc nie dziwił wybór czarodzieja.
Kiedy stanęliście przed masywnymi drzwiami, strażnik coś do siebie zamruczał. Dopiero po chwili zrozumieliście, że zdziwił go brak oświetlenia w oknach.
Strażnik schwycił za klamkę, ale drzwi okazały się być zamknięte. Załomotał więc wzywając do ich otwarcia.
Czekaliście dość długą chwilę zanim coś za drzwiami zaszurało, zaskrzypiało i dźwierza w końcu się uchyliły.
Przywitał was dziwnie wyglądający, blady mężczyzna, o „szklanym”, trochę rozmytym spojrzeniu i wielkim garbie na plecach. Stał cierpliwie w wejściu, milcząco spoglądając na waszą trójkę.



Strażnik odchrząknął i powiedział, że ma nakaz przeprowadzenia inspekcji sierocińca. Oczy stojącego w drzwiach mężczyzny lekko zwęziły się, ale odsunął się na bok i wpuścił was do środka.

Korytarz, w jakim się znaleźliście, był niezbyt szeroki, ponury, a powietrze w nim było zatęchłe. Garbaty poprowadził was w milczeniu na piętro, do kolejnego korytarza, z którego prowadziło kilka drzwi. Skinąwszy głową, gestem ręki zachęcił was do dalszej wędrówki. Sam stanął przy schodach i oparł się o ścianę.
Od samego przekroczenia progu coś wam się nie podobało. Dopiero na górze uściśliliście wasze odczucia. Brak było hałasu, jaki zwykle towarzyszy dzieciom. Przejmująca cisza panowała w całym domu.

Towarzyszący wam strażnik wzruszył ramionami i pewnie otworzył pierwsze drzwi.
Ukazała wam się jedna z komnat sypialnych. Pusta. Od razu rzucił wam się w oczy brud i bałagan jaki panował w całym pokoju. Nikt już długo nie nocował w opuszczonych łóżkach.
Strażnik stracił na chwilę rezon, ale za chwilę szybko przeszedł do kolejnych drzwi i otworzył je. Tu było podobnie. Łóżka, w których jeszcze leżała brudna i zatęchła pościel były tak samo puste.
Kiedy strażnik wyskoczył na korytarz aby przepytać garbatego, okazało się, że ten zniknął…

Inspekcja kolejnych sal ukazała podobny obraz. Dopiero w ostatniej, największej komnacie natrafiliście na pewien ślad. Mała dziewczynka, o potarganej blond czuprynie na wasz widok pisnęła i schowała się pod łóżkiem. Zajęci nakłanianiem dziecka do wyjścia nie spostrzegliście dwóch postaci, które tymczasem wtargnęły do pokoju.



Z przerażeniem, które obudziło się w waszych sercach, stanęliście nagle oko w oko z dwójką uzbrojonych w miecze ożywieńców. Dziecko ukryte pod łóżkiem zaczęło przeraźliwie krzyczeć…


MICHAEL KELLHIT


Marzenia senne są jak motyle. Tak mawiała kiedyś twoja babcia. Nie dają się pochwycić, są krótkotrwałe i ulatują znikając nam szybko z pola widzenia.
Tym razem jednak miałeś bardzo dobrze zapamiętać sen, który nawiedził cię tej nocy.

Stałeś na wzgórzu patrząc na wojska Drenanu szykujące się do natarcia. Patrzyłeś na króla… Króla? Ale co tam robił Skanda? Przecież Skanda nie żył?
Król Dranajów podniósł rękę na znak rozpoczęcia ofensywy.
Widziałeś dokładnie przebieg całej bitwy. Jak wojska lentryjskie rozsypują się w proch pod naciskiem Drenajów, widziałeś świeżą krew, czułeś jej zapach i podniecenie wojowników, udzieliło się ono i tobie.
Widziałeś jak król siedzący na swoim ulubionym wierzchowcu ścina głowy przeciwników i w tryumfie unosi swój miecz do góry. I zobaczyłeś również jak jeden z wysoko postawionych Drenajów, ogłusza króla i odciąga z pola walki. Niemożliwe! Przecież Skanda zginął z rąk Lentryjczyków!

Teraz obraz przeniósł się do jakiejś jaskini. Zobaczyłeś ołtarz ofiarny, a na nim nagiego króla, przy którym klęczał znany ci mag z nożem ofiarnym w ręce. Widziałeś śmierć Skandy, prawdziwą śmierć, nie tą, którą oficjalnie podaje się w Drenanie. Byłeś tego pewien.


Potem obraz ponownie przeniósł cię na pole walki. Widziałeś młodego króla Ezkatona, który rozpoczyna ofensywę na Cadię… I zobaczyłeś coś jeszcze. Zobaczyłeś jak wojska Kebry, całe legiony Ventryjczyków wycofują się z pola walki, pozostawiając nielicznych Drenajów na pewną śmierć. Widziałeś rzeź królewskich oddziałów, widziałeś jak młody król zostaje pochwycony i wleczony na ołtarz ofiarny. Widziałeś triumfującego Kalizkana, jak razem z Kebrą ofiarowuje ciało króla…



Zdawałeś sobie sprawę z tego, że widzisz przyszłość. To co najprawdopodobniej wydarzy się już jutro…
Budziłeś się mokry od potu, z figurką bożka zaciśnięta w obu dłoniach… I pamiętałeś każdy szczegół snu.




FANRATH TAUN


To nie był dobry dzień. Najpierw uwięzienie, a teraz jeszcze ta namolna kobieta. Postanowiłeś napić się czegoś mocniejszego, zwłaszcza, że dzień miał się ku końcowi. Dotarłeś do karczmy „Zwinna Łasica" tuż po zmierzchu. W knajpie o dziwo nie było wielu gości. Natknąłeś się jednak na starego znajomego. Bizon, oparty o bar rozmawiał z karczmarzem, dość krępym, mocnej budowy człowiekiem.
- Uwierzysz Wulpercie? Jak stare łajno. Usunęli nas jak stare łajno ze stodoły. Legion Zimowych Wojowników stał się teraz legionem Zimowych Emerytów. – Bizon zaśmiał się głośno, ale w tym śmiechu słychać było wiele goryczy.
Podszedłeś do wojaka. Ten dostrzegł cię i przygarnął wielkim łapskiem
-Wulpercie, piwo dla tego młodego bohatera. Gdyby nie on pewnie teraz leżałbym kilka stóp pod ziemią.
Zaczęliście rozmowę. Nie mogłeś odmówić poczęstunku, a widać było, że Bizon bardzo potrzebuje towarzystwa.
Bizon opowiadał ci o swoich wyprawach o wielkich podbojach Skandy i dniach tryumfu. Wiedziałeś już co nieco z tych historii, więc raczej z uprzejmości niż faktycznego zainteresowania słuchałeś opowieści ex-wojskowego.

Wtedy to drzwi karczmy nagle otworzyły się, i do wnętrza wpadł… bo inaczej nie można było tego powiedzieć stary, niewidomy człowiek. Doskoczyłeś do nowo przybyłego, ponieważ jego bok mocno krwawił. Sztylet sterczący z bocznej części brzucha nie pozostawiał wiele wątpliwości, że starzec umierał. Jego dłoń namacała twoją i nagle doznałeś wizji. Widziałeś to co niewidomy przeżył w ostatnich dniach w Usie.
Widziałeś czarne bezkształtne cienie, które osaczyły młodą kobietę. Czułeś ich nienawiść, ich żądzę krwi i jeszcze coś, czego nie umiałeś sprecyzować. Kobieta rozpaczliwie broniła się, a z jej jasnej sylwetki biła determinacja. Dzieliłeś razem z nią jej cierpienie.
Na szczęście ta chwila nie trwała długo. Widziałeś jeszcze jak kobieta ucieka w stronę pałacu i jak coraz więcej czarnych cieni nadciąga nad pałac, a potem nad miasto.
Kiedy wizja zniknęła starzec powiedział cichym , drżącym głosem
- Przepowiednia… pytaj… przepowiednia o trzech królach… szukaj… inaczej wszyscy zginiemy...
Oczy starca zamknęły się…
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 07-07-2011, 16:53   #18
 
ivox13's Avatar
 
Reputacja: 1 ivox13 nie jest za bardzo znany
‪Alone In The Dark 5 Soundtrack - Who Am I?‬‏ - YouTube


Michael obudził się oszołomiony i zlany potem. Miał mętlik w głowie, po tym co jeszcze przed chwilą zobaczył, ale od razu wiedział co musi zrobić.

Mężczyzna położył swój medalik ze znakiem źródła na łóżku, klęknął i odmówił dwadzieścia razy litanie za duszę szaleńców i chorych na umyśle. Oczekiwał, że gdy skończy, to ze strony źródła przyjdzie na niego ukojenie i rozjaśnienie umysłu, ale niczego takiego nie zaobserwował. Nadal plątały mu się myśli, a figurka budziła jeszcze więcej lęku.

Nie wiedząc co robić, pociągnął duży łyk z butelki parszywego wina. Nadal miał mętlik w głowie, więc wypił duszkiem masę płynu. Powoli zaczął dochodzić do siebie, rozpętując wewnętrzną wojnę.
- Może to wszystko, to tylko alkoholowy sen? Skropiony winem koszmar i tyle. Nie, nie mógł zapamiętać tylu szczegółów. Czyli, że ten posążek jest przeklęty! Omamił mój umysł swoim zwodniczym wpływem! Nie, niema rzeczy przeklętych. Jest tylko źródło i Shemak. Więc to jakiś pomiot Shemaka! Nie idioto, pomyśl nad jego działaniem, dlaczego demon ukazywał by mi przyszłość? – Czyli , że… Nie, to tylko figurka, nie może być magiczna! A jak to inaczej wyjaśnić? Wszystko, w co wierzyłem, jest kłamstwem! Jedna wielka mistyfikacja! Czyli, że są inni bogowie? Czy moja moc lecznicza to tylko zręczne wykorzystanie energii?

Michael zaczynał popadać w obłęd. Zawalił mu się światopogląd, wszystkie nadzieje, które pokładał w źródle, legły w gruzach, a to tylko przez jedną pogańską statuetkę! A może miał tak pomyśleć? Natchnienie wstąpiło w Michaela, a umysł zaczął mu się rozjaśniać, a on sam, mógł już myśleć racjonalnie.

Jeżeli ja tylko miałem tak pomyśleć? Czyżby źródło poddawało mnie próbie? Czeka tylko aż się od niego odwrócę. Chcę mnie sprawdzić! Nie dam się omamić! To źródło musiało zesłać tą wizje! Ten bożek heretyków, to tylko próba, dowód mojej wiary! Sprostałem próbie! SPROSTAŁEM! – wrzasnął Michel, nie mogąc opanować emocji. Zaczął uspokajać skołatane nerwy, dopijając resztki wina. Powalił się na łóżku i spróbował myśleć o czymś innym

A co z samą wizją? Poradził sobie z kryzysem wiary, ale nadal zostaje przyszłość. Klęska drenajów. W teorii, nie przeszkadzało by mu to, gdyby nie fakt, że on również jest Drenajem, a co za tym idzie, po zdradzie Ventryjczyków, będą chcieli pozbyć się Drenajów z miasta i reszty kraju. Miał kilka wyjść. Mógł kogoś o tym powiadomić, ale kto by mu uwierzył? Był tylko chytrym kapłanem w czarnej szacie. Prędzej powiedzą, że albo jest szalony, albo z kimś spiskuje. Drugą opcją jest ucieczka z miasta. Mógł wyruszyć niezwłocznie do Caphis, a stamtąd złapać pierwszy statek do Lentrum, ale była by to nie lada podróż. Drenajscy najeźdźcy najpewniej byliby kasowani również na traktach, a podróż na jego koniu po bezdrożach, nie była najlepszym pomysłem. Staruszek ledwo sobie radzi z truchcikiem po płaskiej drodze, więc jazda terenowa nie wchodzi w grę. No i jest jeszcze szansa, że to wszystko to bujda, mająca go sprawdzić. Trudny wybór.

Ostatnia opcja na pewno nie wchodzi w rachubę. Nawet jeśli miałby racje, to i tak musi wracać do swojego domu w Skathi. Główny problem jest między opcją pierwszą a drugą. Gdyby wybrał pierwszą, to komu o tym powiedzieć? Do kogo miał dostęp? Kto się nadaje do otrzymania tej wiadomości? Czy jest tu jakiś wojskowy, który mógłby z tą wiadomością coś zdziałać, do którego Michael miałby dostęp i najlepiej takiego, który zna Michaela? Jeżeli chodzi o najbliższe otoczenie, to przychodziła mu tylko jedna osoba do głowy. Bizon. Widział go na dolę, w karczmie, ciekawe czy jeszcze jest? Ale nawet jeśli go nie ma, to przynajmniej plan już jest. Kapłan był zwolennikiem planowania i zawsze wolał z wyprzedzeniem wiedzieć co chcę zrobić.

Ubrał się, uczesał i ruszył po schodach. W Sali jadalnej, siedział skacowany i lekko zamroczony Bizon. W pierwszej chwili, nie zobaczył kapłana, ale gdy ten zaczął do niego podchodzić, na jego twarzy zawitał szeroki uśmiech i gestem ręki przyciągnął Michaela do siebie.
- Witaj braciszku! Jaki ten świat mały, myślałem, że już cię nie spotkam! – powiedział z lekko wymuszoną radością.
- Ja również cię witam, lecz nie przyszedłem tu po to by się z tobą napić. – spróbował mu przerwać kapłan.
-Ja już nie pije. – odparł szybko i stanowczo.
- Tym lepiej dla wątroby
- Czego?
- Nieważne! – medyk już zdążył się zdenerwować. Nie miał doświadczenia w rozmowach z ludźmi. – Przyszedłem ci o czymś powiedzieć.
- Śmiało, wal jak w dzwon.
- Nie tutaj – Mężczyzna szybko spojrzał na oberżystę i zapytał:
- Kiedy kończy mi się rezerwacja pokoju?
- W południe. – Nie minęło wiele od wschodu słońca, więc pociągnął żołnierza, do wcześniej wynajętego przez siebie pokoju. Wojownik nie stawiał oporu, ale jego kroki były ospałe i ociężałe. Posadził go na łóżku i zaczął opowiadać.
- Miałem wizję – wypalił Kapłan, przed zmianą tematu przez Staruszka.
- Jaką wizje? O czym ty prawisz chłopcze? – mówił podenerwowany Bizon
- Sen, przekaz od źródła, który ukazywał mi przyszłość.
- Co? – Michael szybko streścił mu przebieg snu i to co w nim widział. Obserwował przy tym wyraz twarzy Powiernika złych wieści. Oscylował między strachem, zdziwieniem, a niedowierzaniem.
- Czy ty sobie ze mnie żarty stroisz? – przerwał mu groźnie
- Nie znam się na żartach. – Sprostował i dokończył opowieść.
- Może jestem głupi, ale wierzę ci. – W jego głosie, czuć było przekonanie. Kapłan nie był pewien, czy to dlatego, że Bizon go znał, czy poruszyło go coś w jego opowieści.
- Czy wiesz, co możemy zrobić?
- Musimy udać się do Białego Wilka – widząc skołowany wyraz twarzy Michaela, dodał – mojego dowódcy.

Mężczyzna wziął swoje rzeczy, po czym wyszli razem z pokoju i ruszyli na ulicę. Droga do koszar nie była daleka, ale przedzieranie się przez, już co prawda mniejsze tłumy, nieco spowolniło ich drogę. Gdy dotarli na miejsce, Żołnierz wydawał czuć się o wiele pewniej niż na ulicy. Większość żołnierzy i strażników, znała go i patrzyła na niego z szacunkiem. Podeszli do barczystego strażnika, sądząc po stroju i stosunku do innych wojskowych, chyba oficera. Bizon klepnął go w ramię i zagadnął o swojego dowódcę. Odpowiedź niezbyt go uradowała.
- jak to nie ma!? – Niemal wykrzyknął, opluwając przy tym strażnika.
- Normalnie. Po rozwiązaniu legionu, poszedł niewiadomo gdzie. Nic więcej go tutaj nie trzymało. – powiedział otarłszy z siebie ślinę wojownika.
-Cholera, co teraz zrobimy? Masz jeszcze jakieś kontakty wśród Drenajów? – Kapłan był mocno zrezygnowany.
- Nie wśród wojska, ale…
- Tak?
-Jest pewna kapłanka. Wydaje mi się, że mogła by coś wiedzieć .
- Kapłanka? Może to trochę dziwne, ale nie przepadam za kapłanami. – Inni przedstawiciele jego profesji, nie przepadali za nim, z powodu drwienia sobie z kodeksu duchownych
- Nie wnikam, ale to jedyna odpowiednia osoba, która przychodzi mi na myśl.
- Więc chodźmy do niej. Jak się nazywa?
-Ulmenetha.
 
__________________
Kurcze, nie mogę wymyślić nic kreatywnie fajnego...
To wasza wina!
Foch 4ever!

Ostatnio edytowane przez ivox13 : 20-07-2011 o 22:25.
ivox13 jest offline  
Stary 08-07-2011, 00:22   #19
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Wieczór. Ulice Usy.

Widowiska dobiegły końca, ludzie zaczęli schodzić się do swych domów, a niektórzy panowie – do knajp. Zaraz też w zniesławionych uliczkach zaczęły pojawiać się skąpo ubrane kobiety. Przechodziłem właśnie jedną z takich ulic. Nie byłem wtedy przy kasie, ale te kilka monet w moim mieszku pobrzękiwały radośnie z każdym krokiem.
- Hej, słodziaku, szukasz rozrywki na noc? – zaczepiła mnie jedna z nich. Była ubrana w prostą suknię, potarganą zresztą w paru miejscach. Swoje kasztanowe włosy spięła w kok. W uszach pobłyskiwały tanie kolczyki, a usta pomalowała na krwistą czerwień. Zaraz też zarzuciła rękę na mój tors, wkładając dłonie pod kurtkę. Odepchnąłem ją jednak stanowczo.
- Wybacz, ale się śpieszę – odrzekłem. Kiedy próbowałem odejść, ona złapała mnie za rękę mówiąc:
- A dokąd ci tak śpieszno, mój wojowniku? – Marzyłem tylko o porządnej nalewce. Ramie wciąż mnie trochę bolało. Dobry trunek uśmierzył by mój ból.
- Nie twój interes – powiedziałem stanowczo. Ona jednak przyciągnęła mnie do siebie, kładąc głowę na mym ramieniu.
- Proszę, pomóż mi. Widzisz tamtego faceta? – mówiła mi na ucho. Obróciłem głowę i ujrzałem go. Stał podparty o ścianę. Wysoki, bogato ubrany, rozglądał się uważnie.
- On jest moim szefem. Dziś nie miała jeszcze żadnego klienta, wczoraj zresztą też nie. Jeśli dalej to się będzie ciągło to… - nie dokończyła.
- To? – spytał zaciekawiony.
- Nie ważne. Po prostu udawaj mojego klienta. Wejdź ze mną do tamtego budynku, potem będziesz mógł się wymknąć – szeptała. – Proszę – dodała na końcu. I choć nie miałem zamiaru bawić się w żadne gierki, ani też nie byłem nic tej kobiecie winny, uznałem, że jej pomogę.
- Dobrze, prowadź.
- Chodź za mną – powiedziała. Ciągnęła mnie za rękę do jakiegoś budynku, co chwila obracając się w moją stronę i puszczając mi zalotne spojrzenia. Zobaczyłem też tego faceta. Przyglądał się nam uważnie.
Po paru minutach znaleźliśmy się w małym pokoiku. Stało tu łóżko i bania do kąpieli. Usiadłem na łóżku i zdjąłem kurtkę, odsłaniając przy tym moją ranę. Ona przysiadła się obok i obejrzała ją uważnie.
- Poczekaj, pójdę po jakieś maści lecznicze – powiedziała z przejęciem.
- Nie trzeba, to tylko draśnięcie – odparłem.
- Chociaż tyle mogę ci zaoferować – stwierdziła, zaraz też, opuściła pomieszczenie, po to, aby po kilku minutach wrócić z małym pudełeczkiem w rękach. Otworzyła je, wyjmując jeszcze mniejsze. Odkręciła je ostrożnie, w środku znajdowała się zielona maść. Wzięła trochę na palce i powoli wcierała w moją ranę. Robiła to z absolutnym skupieniem, być może się na tym znała. Słabe światło lampki wiszącej na ścianie, padało na jej policzek. Obserwowałem ją uważnie, zwłaszcza jej oczy. Gdy tylko zobaczyła jak się jej przypatruje, uśmiechnęła się nieśmiało. To trochę mnie speszyło. W ogóle zapomniałem o tym, że jest prostytutką. Liczyła się tylko ona. Nie wiem, może ten pokój tak nastrajał.
- Gotowe – powiedziała zakręcając pudełko.
- Dziękuję – odrzekłem patrząc się jej w oczy. Po chwili milczenia, dodałem – Dlaczego to robisz?
- Co robię? – spytała zdezorientowana.
- Sprzedajesz się – streściłem. Po tych słowach wyraźnie posmutniała. Zgasł jej uśmiech.
- Nie rozumiesz.
- Co tu jest do rozumienia? Sprzedajesz własne ciało obcym mężczyzną.
- Ty nic nie rozumiesz – powtórzyła. – Nie przeżyłeś tego co ja. Nie wychowałeś się na ulicy, nie walczyłeś o kromkę chleba, o to, aby przetrwać następny dzień. Nie wiesz jak to jest, gdy matka cię zostawia z ojcem pijakiem, który cie bije. Nic nie rozumiesz… - spuściła głowę, chowając twarz w dłoniach. Zrobiło mi się jej żal. Wychowałem się na zamku pod pieczą rycerza. Mimo iż byłem tylko giermkiem, zasmakowałem dworskiego życia. Wiedziałem jednak co to bieda, gdyż nieraz w przyszłości musiałem walczyć o przetrwanie.
- Ale dlaczego jesteś tym, kim jesteś?
- A ty, kim jesteś? Czy miałeś jakiś wpływ na swoją przyszłość? – powiedziała, spoglądając mi w oczy. Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Po prostu, zostałem giermkiem i już. Nawet nie przychodziła mi na myśl inna opcja, że mógłbym zostać kimś innym.
- Nie musisz tego robić.
- A co niby miałabym robić? Pracować na polu? Czy być sprzątaczką na jakimś dworze?
- To na pewno było by lepsze od obecnej sytuacji.
- Nie znasz życia, mój wojowniku. Nawet jeślibym chciała, nie opuszczę tego miejsca.
- A dlaczego to?
- Naprawdę nie jesteś tak domyślny? Mój tak zwany szef zabiłby mnie, a przynajmniej poważnie okaleczył.
- Tylko tyle cię tu trzyma?
- Chciałeś powiedzieć „aż tyle”. On ma swoich ludzi w całym mieście, znajdą mnie.
- Powiedz tylko słowo, a twoje problemy zostaną rozwiązane.
- Myślisz, że zabicie go coś zmieni? Nie on, to inny, są setki na jego miejsce. Tu przynajmniej mam dach nad głową i nie głoduję.
- Nie musi tak być, ja ci pomogę.
- Proszę, idź już – powiedziała, wyraźnie była zdenerwowana. Być może poruszyłem niewłaściwy temat.
- Naprawdę, twój koszmar się skończy.
- Idź już, przecież się śpieszyłeś – próbowała mnie zbyć.
- Nie rozumiem cię.
- Idź! – wstała i wskazała ręką w stronę drzwi.
- Dobrze, jak chcesz – powiedziałem kierując się do wyjścia.
- Po prostu zapomnij o mnie, tak jak robią wszyscy mężczyźni.
- Wojownik nie zapomina. Twarze pamięta przez całe życie – po tym, wyszedłem.

Znalazłem się na ulicy, mróz przeszył mnie do szpiku kości. Wiele pań z ulicy już zniknęło, tak jak zniknął ten mężczyzna. Pewnym krokiem ruszyłem przed siebie.

Zmierzch. Karczma „Zwinna Łasica".

Od razu zrobiło mi się cieplej. Przyjemne ciepełko nagromadzone w karczmie sprawiło, że poczułem się lepiej. Rozejrzałem się po sali. Dziwne, bo nie było wielu gości. Zazwyczaj o tej porze zbiera się cała „śmietanka”. No nic, tym lepiej dla mnie. Podszedłem do lady, kładąc na nią monetę.
- Na początek jakieś piwo – powiedziałem. Karczmarz przyjrzał mi się uważnie, jakby mnie oceniając, po czym skinął w moją stronę. W sumie, zapewne nie codziennie jego goście noszą miecz przy boku i tarczę na plecach. Gdy tylko zatopiłem moje usta w kuflu, poczułem ulgę. Szybko dopiłem do dna i zawołałem:
- Teraz coś mocniejszego.
- Coś konkretnie?
- Starczy wódka – sprostowałem. Nim kieliszek wylądował przede mną usłyszałem:
- Uwierzysz Wulpercie? Jak stare łajno. Usunęli nas jak stare łajno ze stodoły. Legion Zimowych Wojowników stał się teraz legionem Zimowych Emerytów. – jakiś mężczyzna zwrócił się do karczmarza. Był bardzo postawny i dziwnie znajomy. Podszedłem więc do niego, pytając:
- Bizon, to ty?
-Wulpercie, piwo dla tego młodego bohatera. Gdyby nie on pewnie teraz leżałbym kilka stóp pod ziemią. – na mój widok wyraźnie się rozweselił. – Siadaj, siadaj tu koło mnie. – Zgodziłem się więc na jego propozycję. Wtedy to, przed moim nosem wylądował szklany kieliszek i butelka. Gdy tylko wyciągnąłem do niej rękę, Bizon mnie uprzedził.
- Spokojnie, ja poleję, ty w tym czasie opowiadaj.
- Dobrze, a o czym?
- Nie wiem, jak ci minął dzień, co tam ciekawego na jarmarku.
- Wiesz, wolę jednak brzdęk wydawany uderzeniem mieczem o tarczę niż te pokazy dworskich trubadurów.
- Masz rację, mój przyjacielu. Gdy już raz zasmakujesz wojny, będzie cię ciągło na następne – powiedział podnosząc kieliszek. – No, twoje zdrowie! – Zaraz też mocny płyn wylądował w naszych gardzielach. Oboje skrzywiliśmy się niemiłosiernie.
- Trzeba przyznać, że o jakość towaru tutaj dbają – dodałem z uśmiechem.
- Tak, to jedyna porządna knajpa w tym mieście, a nie jakieś psie dziury. Ale opowiadaj dalej, bo nie mieliśmy okazji na dłuższe pogawędki. Co cię sprowadza do tego przeklętego miasta? – nie wiedząc czemu, czułem gorycz w słowach żołnierza.
- Co mnie sprowadza? Interesy.
- Czyli jak wszystkich. A co może przyciągać ludzi do stolicy. Ale, ty jesteś wojownikiem. Opowiedz coś o sobie.
- No dobrze – choć nie byłem chętny na zwierzenia, uznałem, że temu wojakowi można zaufać – nie ukrywając, jestem najemnikiem.
- Najemnikiem, powiadasz?
- Tak, zajmuję się głównie ochroną ważnych osobistości, że tak to ujmę.
- Rozumiem, każdy jest kowalem swojego losu. A widzisz, ja już nie jestem. Po rozwiązaniu Legionu jestem bezrobotny.
- Słyszałem o tym, przykro mi.
- Tobie przykro? Nie gadaj, trzeba się cieszyć, teraz wreszcie mam czas na porządne pijatyki! – powiedział, polewając kolejny raz.
- We wszystkim są plusy i minusy.
- Ah, gdy tylko przypomnę sobie te chwile – przymknął oczy, skupiając się. – Wykonywaliśmy zadania, o których w życiu byś nie usłyszał. Braliśmy udział w niebezpiecznych misjach, odwiedzaliśmy miejsca opuszczone przez boga. Taak, to były czasy. Zaraz też zaczął opowiadać mi o wielkich podbojach, co jakiś czas nalewając do kieliszków. A jako, że nie miałem nic innego do roboty, słuchałem jego opowieści.

Usłyszałem huk, jakby coś upadło. Odwróciłem się i zobaczyłem postać leżącą na podłodze. Zaraz też do niej doskoczyłem. Odwróciłem go na plecy, to był starszy człowiek, po jego białych oczach wywnioskowałem, że jest niewidomy. Ostrze sztyletu zatopione był tuż pod jego żebrami, mocno krwawił. Ręką próbował coś namacać.
- Szybko, wołać po medyka! – zakrzyknąłem. Wulpert zwrócił się do swojego parobka, aby to uczynił.
Wtedy to starzec chwycił mnie za dłoń. Poczułem… tego nie da się opisać. Niesamowite uczucie, niespotykane. Połączyła nas jakaś więź, że tak to określę. Staliśmy się jednością, słyszałem bicie jego serca, czułem jego ból, moje zmysły zaczęły wariować, wszystko wokół zniknęło. Po tym to zobaczyłem, ten obraz, który wyrył się w mej pamięci.

Młoda kobieta stała na środku jakiegoś placu. Wyglądała na bardzo przerażoną. Jej ciało trzęsło się ze strachu. Nagle jakieś cienie otoczyły ową kobietę. Nie wiedziałem co to jest, czy to bestie, czy inne szatańskie pomioty. Do moich zmysłów wkradła się nienawiść, żądza krwi, która biła z tych bestii. Kobieta broniła się, odpychała te stwory. Chciałem jej pomóc, ale nie byłem w stanie. Znajdowałem się nieopodal, nie mogłem jednak ruszyć się z miejsca. Gdy ich przewaga zaczęła rosnąć, postanowiła uciec do pałacu. Było ich więcej i więcej, całe setki tych bestii owiały niebo Usy.

Wizja się skończyła. Rzeczywistość uderzyła moje zmysły. Puściłem rękę starca.
- Przepowiednia… pytaj… przepowiednia o trzech królach… szukaj… inaczej wszyscy zginiemy... – wyszeptał po czym wyzionął ducha. To wszystko było dziwne, Wulpert i Bizon spoglądali na mnie pytająco. Odszedłem od ciała i chwyciłem za kieliszek. Zaraz też ognisty płyn przelał się przez me gardło. Usiadłem, nie mogłem trzeźwo myśleć.

Po paru minutach przybył medyk, było jednak już za późno. Ciało starca wyniesiono. Z Bizonem już więcej nie gadałem. Podszedłem znów do lady i położyłem kolejną monetę.
- Przenocuję tu – powiedziałem, krótko i poszedłem na górę. Znalazłem się w gościnnym pokoiku, od razu upadłem na łóżko. Szybko zasnąłem. Nie spałem jednak spokojnie, miałem koszmary. W nich to biegłem ulicą, pot lał się z mojego czoła. Bałem się okropnie, coś mnie goniło. Odwróciłem wzrok, ujrzałem je, bezkształtne cienie żądne mordu. A ja byłem sam, bezbronny. Wtedy pojawia się ona, bestie rzucają się w jej stronę. Ona woła o pomoc, ja jednak jej nie udzielam, uciekam przed siebie. Ciągle słyszę jej krzyki.

Obudziłem się tuż przed wschodem słońca. Szybko opuściłem karczmę nie żegnając się nawet z Bizonem, ani Wulpertem.


- Już wszystko dobrze, to był tylko sen Fanrath – powtarzałem sobie znajdując się na zewnątrz. – Tylko sen…
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 21-07-2011, 17:06   #20
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
MG, Ari & necron




- Cholera! - Arivald nie krył swojego przerażenia. Nieraz był w trudnych sytuacjach ale pierwszy raz widział coś tak szpetnego. Był bardzo czujny a mimo to dwóch ożywieńców zaskoczyło go całkowicie. Bez chwili wahania wyciągnął miecz z pochwy i stanął w pozycji obronnej.
Anne już od momentu wejścia do budynku czuła, że coś jest nie tak. Cicho, mroczno, do tego ten garbaty typek. Nie wyglądało to na miejsce do hodowania dzieci. No i miała racja. Dwa ożywieńce stojące przed nią nijak nie wyglądały jak opiekunki do dzieci. Do tego dwa wysczerbione miecze w garści nie wyglądały jak zabawki. Wiewiór zareagował dość rozsądnie wyszarpując ostrze. Ann uśmiechnęła się lekko po czym spojrzała na strażnika:

- Czy to normalne że u was w sierocińcach opiekunkami są chodzące trupy? Do tego, czysto zakładając, raczej nie przyszli się przywitać, wyciągnij broń kotku - powiedziała, patrząc na dziewczynkę - Wy, jako prawdziwi mężczyźni zajmijcie się tą dwójką, ja wezmę dzieciaka - dodała po chwili zastanowienia. Trupy stały w bezruchu, ale miała wrażenie, że długo nie minie zanim ruszą. Ciekawe czy jest ich więcej...

Wiewiór wpatrywał się czujnie w przygasłe, nieludzkie ślepia, gotów do wyprowadzenia paru kombinacji ciosów w zależności od akcji jaką podejmą przeciwnicy. Strażnik stał już koło niego z wyciągniętym mieczem. Myśliwy zerknął na towarzysza. Blada twarz, czoło zroszone potem i wytrzeszczone oczy nie mogły świadczyć o dobrym morale miejskiego wojskowego. Ehhh... trzeba będzie liczyć na siebie.

Jak na zawołanie, trupy ruszyły. Ich ruchy były nieskoordynowane, ale powolutku maszerowały naprzód. Cała trójka zastanawiała się, czy za chwilę ożywieńce nie rozpadną się, zapach zgnilizny był dojmujący, rozkład był widoczny na ich skórze. Dziecko zamilkło jak zaklęte, prawdopodobnie zdarło już do końca głos, lub strach odebrał jej mowę. Strażnik poczuwając swą szansę w powolnych ruchach przeciwników, ruszył do ataku. Prosty cios wyprowadzony z nad głowy był szczytem jego zdolności szermierczych w takiej chwili. Niestety strach przeplatany z niepewnością był fatalny w skutkach. Trup stojący z lewej niczym marionetka podniósł miecz i z łatwością odbił chyboczący się cios. Jego “kolega”, nie bacząc na wymianę ciosów żołnierza, ruszył powolnym krokiem w kierunku Arivalda i Anne.

Anne klnęła na głupotę strażnika. Jego bezsensowny wypad jedyne co przyniósł to chwilowe zatrzymanie jednego z umarłych. Do tego z powodu zaistniałeś sytuacji więcej było z niego pożytku niż szkody. Jeśli zginie, nikt nie uwierzy w ich zeznania.
- Ari, postaraj się bronić tego łamagę, wyciągnę dziecko i ci pomogę - krzyknęła w stronę towarzysza, samej rzucając się kierunku łóżka i siedzącego tam dziecka. Omijając cięcie od trupka numer jeden, ładnym piruetem dotarła do dziewczynki.
- Dobra mała, jako kobiety, w pięknym stylu musimy się stąd wycofać, ze mną nic ci nie grozi - powiedziała łagodnie, jednocześnie wyciągając do niej rękę.

W międzyszasie Arivald bez problemu odparował uderzenie pierwszego z napastników i wykorzystując głupotę ożywieńca przemknął tuż pod jego ramieniem by pomóc strażnikowi. Dwa kroki dzieliły go od walczącego mężczyzny, doskoczył do niego mając już założony na lewej dłoni kolczasty kastet. Odepchnął strażnika osłaniając go przed kolejnym ciosem ożywieńca i przyjmując ciężar zardzewiałej klingi na swój miecz. Musiał wykorzystać tą sytuację, zacisnął lewą dłoń na kastecie i z całą siłą uderzył żywego trupa w twarz.

Twarz trupa okazała się doskonałym podłożem pod wszelkiem obrażenia. Kastet wniknął w tkankę z cichym mlaśnięciem, powodując rozbryzg gnijącego ciała.Umarły poleciał do tyłu lądując na plecach z głośnym hukiem. Widać było że szybko się nie pozbiera z uwagi na dość kiepską koordynację ruchów. Jego twarz też nie wyglądała najlepiej. Nos został wciśnięty w czaszkę, pozostałości wargi zwisały na tkance mięśniowej, rownież poharatana reszta ciała nie wyglądała najlepiej, do tego wyglądało na to że miał złamaną szczękę, która zwisała bezwładnie.
Drugi trup wykorzystując szansę, wykonał proste cięcie celując w mężczyzn.
Dziecko w tym czasie przyglądało się nieufnie kucającej naprzeciwko niej kobiecie. Ognisto rude włosy również nie nadawały jej łagodnego wyglądu. Jednak w dziecięcej główce człowiek stał wyżej w hierarchii zaufania niż ożywieniec. Wyciągnęła drobną rączkę w kierunku kobiety i pozwoliła się wyciągnąć.

Anne chwyciła dziecięcą rękę nie pozwalając na jej cofnięcie. Co prawda ufała w zdolności Wiewióra, ale walka samemu przeciw dwóm i głupota strażnika potrafiła być mordercza. Porywając dziecko w powietrze, obróciła się na pięcie i oceniła sytuację. Jeden z trupków leżał na ziemi, drugi natomiast....

- Ari, uważaj! - jedynie zdołała krzyknąć. Nawet ona nie zdoła pokonać trzech metrów dzielących ją od wyprowadzonego ciosu...
Myśliwy zareagował natychmiast na ostrzeżenie od Anee. Bez chwili namysłu padł na ziemie a poziome cięcie ożywieńca niemal skróciło go o głowę. Arivald obrócił się na plecy tylko po to żeby zobaczyć klingę miecza zawieszoną wysoko nad jego głową. Gdy tylko miecz zaczął na niego opadać, szarpnął się szybko i znów przewrócił na plecy.

- Zróbże coś! - zakrzyknął do przerażonego strażnika leżącego tuż obok.
Ruda zareagowała czysto odruchowo. Bogom powinna dziękować, że dziecko trzymała prawą ręką. Druga pomknęła do wiszącego u boku miecza po czym z jeszcze większą szybkością wyprostowała ją w kierunku trupa.

Ostrze zadrgało wbite w pierś trupa, sam cel odrzucając do tyłu.
- Upss wymknął mi się - powiedziała z uśmiechem pełnym zakłopotania.

Arivald wykorzystał moment zaskoczenie ożywieńca, o ile trupa w ogóle da się czymś zaskoczyć i obejmując swoimi nogami jego stopę, wykręcił ją tak że przeciwnik stracił równowagę po czym przewrócił się wprost na oniemiałego strażnika, nabijając się na bezwiednie trzymany przez niego miecz. Myśliwy oddychał ciężko, lecz po chwili podniósł się na nogi. W pokoju nie było już nikogo oprócz Anne, strażnika i dziewczynki.

- Brawo! Zabiłeś ożywieńca! - odezwał się myśliwy do siedzącego pod ścianą strażnika - Daj, pomogę ci - mówiąc to, zrzucił z niego truchło zmarłej po raz drugi istoty.
- No panowie, piękna robota. Teraz Ari, bądź tak dobry i dobij to drugie truchło - Anne zwróciła się do dziewczynki - Jak się trzymasz mała? Jak się nazywasz? - zapytała trzymane przez nią dziecko, które wciąż patrzyło z niedowierzaniem na grupkę “śmiałków”.
- Mina.... nazywam się Mina - dziecko szepnęło, jednak jej głos był mocny. Najwyraźniej najświeższe wydarzenia nie całkiem odebrały jej mowę. - A tam - powiedziała wskazując na ścianę i przypuszczalnie znajdujący się w niej szyb wentylacyjny - są jeszcze Armin i Cleo...- oczy dziecka skierowały się błagalnie w waszą stronę - Zabierzecie nas stąd, tak?
Anne spojrzała w skazanym kierunku. Rzeczywiście można było dostrzec jakiś ruch, pewnie dwójka dzieci wyczuły że zagrożenie minęło i chciały zobaczyć co się dzieje.
- Zabierzemy, najpierw zawołaj swoich przyjaciół żeby wyszli, nie chce mi się nurkować w szybie - odpowiedziała Ann.
-Chłopaki wychodźcie, oni się nami zaopiekują... - po słowach dziewczynki z niewielkiego otworu po kratce wysunęły się dwa małe, chude lecz krępe ciałka na oko trzyletnich brzdąców. Brudne, ale sympatyczne twarze bliźniaków z nieufnością skierowały się do góry, a bystre oczy mierzyły każdego z osobna. Oględziny musiały wypaść pozytywnie, bo po krótkiej chwili jeden z maluchów odezwał się:
- Mina... jeść! - oświadczył jeden z chłopców, a w jego oczach zaszkliły się łzy.
Ann patrzyła nieufnie na kolejne dwie osoby do pilnowania. Co jak co, ale akcji ratunkowych nienawidziła całym sercem. Cóż, może chociaż jakaś nagroda się trafi.
- To wszystkie dzieciaki? Nie ma nikogo więcej w środku? - zagadnęła dziewczynkę która wyglądała na bardziej rezolutną.
Dziecko pokręciło główką na znak przeczenia
- Nie... on po kolei zabierał wszystkie... do piwnicy... - a po chwili wahania dodała - i nikt nie wracał.... tylko krzyczeli...czasem...
Tak jak się spodziewała, dzieciaki wcale nie miały tu szukać schronienia, raczej być królikami doświadczalnymi. Cóż, świat nie należy do uczciwych.
- Dobrze, w takim razie wyprowadzimy was na zewnątrz i tam się wami zajmie strażnik. Chodźcie - powiedziała do malców.
Dziewczynkę wzięła na ręce, chłopcy dreptali posłusznie za nimi.
 
necron1501 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172