Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2011, 15:16   #112
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Cześć 1

Iblis


Skończył mówić, ostatnie słowa zawisły i wybrzmiały w ciszy... Po raz pierwszy od dawna, od początku tych nocy, w których książę i Cykada toczyli targi nad jego duszą i ciałem jak Bóg i Szatan nad Hiobem, a w tle przeklęty cień Celestina brzdękał na cytrze do taktu ich knowaniom, przerywając jeno po to, by sączyć Iblisowi w uszy żółć i truciznę, po raz pierwszy w tych nocach poczuł wewnętrzną siłę, która niemal rozsadzała go od środka. Sczezną wszyscy! Gdyby zechciał, mógłby zamknąć w pięści Ferrol wraz z przyległościami i zetrzeć go w proch. Gdyby teraz stanął na wybrzeżu i krzyknął wyzwanie dręczącemu go morzu... Był pewien, że jego krzyk zagłuszyłby ryk fal, a morskie potwory poczęłyby pełzać u jego stóp jak pokojowe pieski... Gdyby... dość. Jeszcze nie czas świętować, czas działać, choć własna - niewłasna krew tętni już w żyłach zapowiedzią bliskiego triumfu.

Nosferatu przybyli wraz z dwoma tuzinami ludzi... rybaków, żebraków, bosonogich bękartów na progu dorosłości, cała ta plugawa zbieranina kłębiła się teraz na dziedzińcu zamku da Cunhów, mając przynajmniej tyle przyzwoitości, by porozwierać gęby w zachwycie i płaszczyć się przed możniejszymi od siebie - czyli przed wszystkimi.

Iblis pozwolił sobie na lekką irytację. Być może książę żywił przekonanie, że wytresował Szczury na tyle, że stają słupka i tańczą, jak im zagra, jednak Iblis od dawna widział, że Salome i Jokanaan wykorzystywali skwapliwie każdą lukę w rozkazach, a potem spektakularnie rżnęli głupa z fałszywą niewinnością w oczach. Tak jak teraz. Labrera rzucił rozkaz nie zastanawiając się nad wyborem słów, więc wypełnili go tak, jak im było wygodniej. Z plugawą zbieraniną żebraków i portowego tałatajstwa zjechało tylko jedno z nich, co oszacował już na początku, precyzyjnie wyławiając z tłumu przeciętnego z mordy tragarza, którego serca nie poruszało ciepłe życie.

Które? Które to z nich? Iblis nie wiedział. Może to i wszystko jedno? Przypieczętowany sakramentem małżeństwa związek dwójki Trędowatych nadawał nowe, obrzydliwe znaczenie ceremonialnej formule "i stali się jednym ciałem".

Ciałem, ale nie do końca umysłem. Iblis wychwytując przez lata ulotne emocje wyrobił sobie przekonanie, że Jokanaan się go brzydzi, ale dopóki ich interesy nie zderzają się bezpośrednio i boleśnie, to ogólnie ma go w dupie, tak jak traktuje się ambiwalentnie zdziczałego psa, który zagryza owce sąsiadowi, ale do moich się nie zbliża. Salome natomiast... słodka Salome darzyła go niechęcią zbliżającą się niebezpiecznie do nienawiści i Iblis wielokrotnie zastanawiał się, kiedy Trędowata zbierze się w sobie, by przekuć to uczucie w zatrute ostrze i czyn. Wszystkie wampiry dziedziny, ba, nawet świata, mogły sobie uważać Salome za słodką, niewinną niewiastę. Iblis potrafił przebijać wzrokiem niezliczone maski i wiedział, jak łatwo pomylić łagodność z bezbronnością... lub czystością intencji. Ta pierwsza Salome, czyż nie była słodka, delikatna i słaba? A jednak to jej wola doprowadziła Chrzciciela pod topór.

A więc Jokanaan, nabuzowany gniewem prostak który przybrał imię proroka, czy Salome, księżniczka Judei, która wytańczyła mu śmierć? Kto patrzył na niego przez brązowe oczy tragarza o zniszczonych dłoniach?

- Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem...


A więc Salome. Maska pozostała nienaruszona, jednak wokół łysiejącej głowy tragarza zamigotały i zgasły cienkie jak pajęczyny pasma zdziwienia.

- ... ale zgadzam się z tobą, Iblisie, choć nie wiem, jaki duch natchnął cię do tego czynu. Masz moje zrozumienie, moją zgodę, moich ludzi i mnie. I jeszcze jedno... - tragarz powstał i na moment posypała się maska, bowiem podnosząc się złożył dłonie razem w kobiecym, pełnym wdzięku geście. - Cieszę się, że książę może być pewien i twojej wierności. Czy coś winnam jeszcze wiedzieć, nim poślę ludzi i nim ruszymy? Później nie będzie czasu na rozmowy, a jeden fałszywy ruch pod okiem węża grozi końcem.

Gdy po skończonej rozmowie odprowadzał Salome do drzwi, ujrzał wokół niej słabe, bo zapewne wyciszane błyski triumfu. Jakoś go też nie zdziwiło, że jeden z żebraków tuż za bramą odłączył się od kawalkady, i uderzając raźno bosymi piętami po wyliniałych bokach osła, pojechał w stronę Ferrolu.

Giordano



Z miejsca, gdzie stała zacumowana "Milagros", niósł się donośnie po wodzie podniesiony głos kapitana Fernandeza. Giordano z początku chciał nawet stanąć obok Hugona na trapie i pogawędzić od serca z chętnymi do przejęcia statku, jednak dał spokój. Fernandez radził sobie świetnie, w przerwach rycząc na własnych załogantów, zwijających się jak w ukropie przy naprawie uszkodzeń, jakich doznała "Milagros" podczas bitki. Jedynie raz jeden wśród pyskówek Giordano usłyszał własne imię... i Włoch poczuł do niskiego żeglarza coś na kształt szacunku. Fernadez nie posiłkował się cudzym autorytetem - sam miał dość własnego. Giordano uspokoił się więc i postanowił przed wyjazdem odwiedzić jeszcze Miecznika na jego nowym statku...

Gangrel, który sam siebie określał jako małą rybę wśród wielkich ryb, ledwie postawił stopę na własnym pokładzie, przeszedł niezwykłą przemianę. Nadął się jak świński pęcherz, głowę zadarł ponad chmury, zdawało się, że jakby nawet urósł trochę... Dotąd flegmatyczny jak śnięta makrela i wesoły w obejściu, począł ciskać rozkazami i prać opieszałych po mordach, a było mu w tej nowej funkcji tak do twarzy, że Giordano momentami tylko obserwował swego świeżego poplecznika, oddając się rozważaniom o istocie władzy i siły, z jaką odmieniała nawet nieumarłych.

Oczywiście, te odwiedziny u Miecznika i leniwe przeciąganie wyjazdu nie miały nic wspólnego z tym, że "Srebrnooka" stała w przystani tuż obok "Klingi" Miecznika, a z miejsca, gdzie Giordano się ustawił, doskonale było widać przechadzającą się po pomoście Cykadę. Oczywiście. To tylko przypadek... Giordano tylko pogawędzi z Miecznikiem, jak ten oderwie się od dręczenia cieśli okrętowego bezsensownymi pytaniami, wymieni z Gangrelem kilka uprzejmych choć pozbawionych głębszego znaczenia zdań, przecież druhom i poplecznikom należy poświęcić trochę uwagi, by wiedzieli, że się ich ceni... Tak się czyni, mądrzy tak czynią, wszyscy to wiedzą... Potem już Giordano pożegna się i pojedzie, oczywiście. Już za chwilę. No, może dwie.

Cykada stała na końcu pomostu, ręce zaplotła z tyłu na plecach. Nie weszła na pokład, co i raz tylko podbiegał do niej z relacją i pytaniami jeden z marynarzy. Jakby sprawiało jej przyjemność przeciąganie momentu, w którym stanie za sterem. Tego, że wypływaniu i żegludze oddawała się z rozkoszą większą niż jego własnym ramionom, był niestety boleśnie pewien.

- Nosz kurwa mać babilońska - sarknął Miecznik za plecami Włocha.

Cykada podniosła rękę i wyplątała sobie z włosów rzemień, którym były spięte.

- Zaraz mnie cholera strzeli!
Giordano odwrócił się niechętnie, stanął bokiem, tak by nadal widzieć.
- Co się stało? - próbował nadać swoim słowom choćby pozór zainteresowania. Nie szło mu, tragicznie mu nie szło, ale Miecznik na szczęście był tak nabuzowany, że przegapiłby i przemarsz wrogiej armii.
- Jakiś pajac całą sośninę i beczki na wodę wybrał ze składu, do gołego kamienia!

Myśli Giordana krążyły wokół rzemienia, którym się bawiła, wiążąc na nim supełki. Beczki i sośnina, nawet jeśli oburzające, znajdowały się teraz na drugim krańcu świata. Giordano miał na tyle przyzwoitości, że nieobecnym tonem potwierdził. Tak, zaiste. Oburzające.
- Jeden pajac bierze dechy jak swoje, nie zgłaszając zarządcy, a inny pajac, szczęśliwie że nie nasz, bawi się w upiora... - Miecznik rozgrzewał się do czerwoności.

Wyrzuciła w końcu ten rzemyk, a Giordana zebrała nagła ochota, by odczekać, aż "Srebrooka" wyjdzie z przystani dość daleko, pójść na koniec pomostu i odnaleźć pośród rzuconych tam lin ten wąski pasek skóry. Chociaż nim wzgardziła.

- Burtę pazurami do szczętu poharatał, pieprzony komediant ze spalonego teatru!

Burtę, drewno, pazury... Ślady szponów na mostku "Estrelli", głębokie sznyty na drewnie łoża, w którym go położyła, by odpoczął... Giordano zamrugał, jakby obudził się ze snu, odwrócił się do pieklącego Miecznika. Przez chwilę szukał po głowie pędzących na złamanie karku myśli, chciał powiedzieć coś inteligentnego...

- Co? - wydusił w końcu. Inteligentnie, a jakże.
Miecznikowi jednak tylko tego było trzeba. Znalazł wreszcie widza dla swego słusznego kapitańskiego podkurwienia.
- Co?! - wydarł się, zagłuszając na chwilę ryki Fernandeza. - Co?! To! Patrz i płacz!
Wzdłuż burty ciągnęły się długie sznyty, sterczały odłupane drzazgi i potrzaskane deski. W jednym miejscu w burcie ziała wyrwa aż do pokładu. Giordano może i nie znał się na żegludze, ale ślady były znajome. Widział podobne niedawno. Wsadził palec w głębokie nacięcie, jakaś drzazga wbiła mu się pod skórę.
- A był kurwa spokój, od kiedy Sokoła nie stało - galopował Miecznik, zapędzając się na gust Giordana ciut za daleko... to pewnie ta władza. - On to sobie lubiał polatać i spaść na statek z góry... Widać, że powszechniejsze takie popieprzone poczucie humoru niż zdaje się!

Giordano odwrócił się do niego plecami. Stała twarzą w jego stronę, ramiona skrzyżowała na piersi. Patrzyła na niego, jak tak stał z jedną dłonią na poharatanej burcie, trzymając przed sobą palec ze sterczącą pionowo spod paznokcia drzazgą. Patrzyła i zrozumiał, że dostrzegła, że on wie.

- Ale będzie widowisko - mruknął Miecznik z drugiego krańca świata.
- Czemu? - zapytał machinalnie Giordano, który pomału uczył się funkcjonowania w wiecznym rozkroku pomiędzy swoją fascynacją a brudnym i mało ciekawym światem. Nauczył się już tyle, by nie odnosić docierających z tego brudnego świata komentarzy wprost do siebie.
- Twój pupilek podebrał marynarzy Drozdowi.
- Tak można?
- Jakby ci tu... co nie zabronione, jest dozwolone.

Nie lubiła mówić. Zresztą, może prawda nawet dla niej była zbyt ciężka i trudna, by mogła o niej rozprawiać. Po prostu pozwoliła, aby sam zobaczył, wystawiając na próbę jego lojalność.

- Idzie Drozdowy pierwszy oficer, zaraz się kłaki posypią...
- Aha - odparł zgodnie Giordano, podtrzymując iluzję rozmowy.
Chwilę później nad przystanią rozległ się tubalny głos Fernandeza:
- Witam, witam swojaka! Być to nie może! Toż to mój pas! Wszędzie go szukałem!

Giordano wyrwał zębami drzazgę spod paznokcia i cisnął ją do wody. Poprawił pas z mieczem.

Uśmiechała się.
 
Asenat jest offline