Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-06-2011, 14:29   #12
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Przyjęcie było całkiem angażujące, choć dla syna rodu Persakhal oferowało zdecydowanie zbyt mało dreszczyku. Owszem, były na nim piękne kobiety, byli amoralni kupcy, ale... byli stanowczo zbyt amnijscy. Jak to podsumowałby caliszycki poeta...? Zahir do końca nie wiedział, ale gdzieś kołatała mu się strofa „Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy...”. Cała Athkatla była taka: była tak kosmopolityczna i nowobogacka, że zatraciła się w polityce i gromadzeniu bogactw, po drodze gubiąc powody, dla których ichnim tuzom potrzeba było wpływów i pieniędzy. Efekt był taki, że syl-sułtan sułtanów Manshaki miał wrażenie, że ci ludzie politykują się i sprzeczają na niby...

Wszystko zmieniło się, kiedy usłyszał toczony tuż obok dialog.

Skrytobójcy...? Poradzą sobie...? I o takich rzeczach mówili tuż pod zahirowym nosem? O święta naiwności, toż równie dobrze mogliby wywiesić znak „mamy złe intencje i chcemy, żebyś je poznał!”. A przynajmniej, tak działały rzeczy przy Strasznym Dziecięciu z Calimshanu.

Takoż, nie namyślał się zbyt wiele. Kobiecej atencji miał aż nadto, aby posłużyła mu za justyfikację jego czynów – a w razie czego mógł tłumaczyć się wpływem mocnego wina z tethyrskich winnic. Przeto, prędko obrócił rozmowę na inne tory...

- ... i powiadam wam, drogie moje: nie ma na świecie nic potężniejszego od potęgi gry aktorskiej. Dobra, może podnosić serca ludzkie, wygrywać królestwa. Niechże dam wam przykład sztuki czynionej... – stwierdził, niby przypadkiem krążąc z gromadką adoratorek prosto w stronę obu szlachciców. Wreszcie stwierdził, że grupka jest dostatecznie duża, aby uspokoić obstawę tezą, że „pan Zahir sztukę czyni!”...

Wówczas, prędko wyrwał się do przodu, niczym natchnieni egzaltacją aktorzy Tethyru. Pełen egzaltacji był też gest, którym błyskawicznie wyszarpnął broń i skierował ją w stronę jednego ze szlachciców.

- O, Romeo, Romeo... Czemuż wzniosłość pałaców niebios sięgających ci nie wystarczyła? Czemuż plugawych zabójców wysłałeś, by zburzyć harmonię pod niebem? – wydeklamował kwestię z jakiejś łzawej tragedii... choć oczywiście, niewypowiedzianą groźbę traktował straszliwie poważnie: i miał nadzieję, że dwóch szlachciców też to zrozumie.

Strach pojawił się w oczach jednego z nich, w drugiej parze zaś agresja. W obu jednak widniało zaskoczenie. Wyższy z nich, o koziej bródce i cieniutkich wąsikach od razu chwycił za rapier by stawić czoła w honorowym pojedynku. Powstrzymało go jednak ramię swego kamrata. Młodszy, niższy i pulchny mężczyzna z gładko ogoloną twarzą uśmiechnął się chytro i z rozbawieniem.
- Merkucjo, mój przyjacielu! Toć to wiesz, że bujda i łgarstwo rozpowszechniane przez jadowite słowa Tybalta. Jam twój druh i twój brat. Nie mnie takie występki przeciw tobie planować - zadeklamował trochę zmienioną wersję jeden z szlachetnie urodzonych. - Bravo, bravo, bravissimo – zakrzyknął, klaszcząc wesoło w dłonie. Jego towarzysz tylko mrukliwie dodał – taaa - i zmełł przekleństwo w ustach. - Tak świetnego występu dawno w tym domu nie było. Ach! Wybacz me maniery. Jam sir Robert Lachort, jeden z najlepszych dostawców win w tej okolicy. Może chciałbyś skosztować wraz ze mną i mym przyjacielem Gastacciem najlepszych trunków jakie oferuje się w tej metropolii? - rzekł przyjacielsko, uśmiechając się do Zahira. Zaś bardziej agresywny z dwóch szlachetnie urodzonych z tęsknotą patrzył na rękojeść swego rapiera i zapewne z chęcią by wbiłby go w trzewia ambasadora.

Zahir nawet nie próbował przed sobą ukrywać, że z początku się rozczarował. Natura nie obdarzyła go ani nadmiarem cierpliwości, ani subtelności – toteż zwyczajny sztych w szyję siedzącego awanturnika byłby dla niego wyjściem idealnym. W końcu... trup wziąć się miał z tego, że zaatakowano go podczas występu, Jednak, kiedy tylko usłyszał ripostę, rozpromienił się - kto jak kto, ale ON umiał docenić w ludziach jajca.

- Zaprawdę, gdybyś nie był szlachcicem, musiałbyś być aktorem. - stwierdził nonszalencko, chowając broń - I zaprawdę, z chęcią skosztuję waszych win - jeśli dorównują waszemu darowi wymowi, będę musiał zaopatrzyć ambasadę w stosowny zapas... a, wybaczcie brak przedstawienia - zwą mnie Zahirem, synem Ralana. - rzekł, tym razem już zajmując trzecie miejsce przy ichnim stoliku.
- No więc, Zahirze synu Ralana, zechcij pójść ze mną z tego jakże nieciekawego przyjęcia do mej prywatnej winiarni. Jest ona niedaleko, wręcz rzut sztyletem stąd. Wybacz, Gastaccio, zobaczymy się niebawem - skłonił się ku swemu druhowi i ruszył w stronę wyjścia.

Ambasador syl-paszy przy Radzie Sześciu wnet za nim podążył... wcześniej jednak uniósł rękę w geście pożegnalnym, sygnalizując wszystkim zebranym kobietom swe wyjście. Nieznaczny gest skrywał jeszcze jedno znaczenie – dał znak swoim przybocznym, aby podążali za nim w pewnej odległości.
 
Velg jest offline