Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2011, 22:37   #23
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca MG, Morg, Punyan i Blaithinn



Szaleństwo Pelepsa musiało być o wiele większe niż kapłanka sądziła. Do tej pory chciała powstrzymać go subtelniejszymi metodami, ale widząc do czego jest zdolny uznała, że nie może pozwolić opuścić mu te tereny żywym. Rozejrzała się próbując zorientować co ma do dyspozycji. Jej wzrok padł na uschnięty konar leżący nieopodal. Westchnęła cicho i podeszła do niego. Przyklękła i przyłożyła dłoń do chropowatej kory.
- Potrzebuję twojej pomocy, przyjacielu... - zaczęła szeptać nie zwracając uwagi na zamieszanie wokoło. - Obudź się, zmień się, tak by stworzyć łuk. Obudź się, zmień się, niech twe gałęzie posłużą za strzały, by zniszczyć naszego wroga. - głos dziewczyny pobrzmiewał powolną melodią, a jej dłonie głaskały konar.

Meyumi była daleko i była bezpieczna... a przynajmniej tak myślała. Infuzja esencji w drewno nie uszła bowiem uwadze pilota mecha, który obserwował okolicę przez swe sensory. O jednym bowiem zapomniała: jakkolwiek automatony bojowe były wielkie, były również diablo szybkie. Dlatego już chwilę później, miała przy sobie metalową bestię, która pochwyciła ją w stalowe objęcia. Kapłanka mogła już myśleć o śmierci, ale...

- Bydlaki z nich, nie tylko ludzi, ale i Smoki tak atakować...! Ale cię wyniesiemy, trzymaj się. – rozległo się z... tuby...? wzmacniacza...? zamontowanego na pojeździe. Najwyraźniej osobnik nim kierujący nie należał do takich dewotów, jak Deled... w nieświadomy sposób dając okazję do posłania „rycerzowi na białym koniu” strzały między oczy. Była pewna, że trafiłaby – widziała go dokładnie przez szybę...

A tymczasem, nieopodal kilka dużych żywiołaków zostało zmiecionych ciosami Smoczego Gonu. Po przeciwnej stronie bezbronni śmiertelnicy ginęli dziesiątkami, ale wszystko wskazywało na to, że Peleps Deled i jego pomagierzy zdołają zmusić żywiołaki do wycofania się.

Nie potrafiła zabić nic nie rozumiejącego Smoka. Pozostawały więc dwie możliwości: dać się wynieść z tego całego zamieszania i pozwolić Deledowi kontynuować to szaleństwo, bądź spróbować jednak strzelić do Pelepsa i modlić się do wszystkich bogów, by strzała trafiła. To co będzie z nią potem, to już osobna sprawa. Wycelowała krzycząc, że szanowny Deled w niebezpieczeństwie, a wraz ze strzałą posłała modlitwę.

Przez chwilę, jakby czas się zatrzymał... Potem, Deled się odwrócił, trzask! strzała złamała się, zablokowana na Deledowej włóczni. Odwrócony, zdezorientowany Deled odsłonił się na sekundę na atak Doskonałego Płatka Śniegu, z którym walczył...

Reszty już Meyumi nie mogła zobaczyć, gdyż dowódca mecha najwyraźniej sobie o niej przypomniał. Zabierał się już za wykonanie egzekucji, kiedy w pobliżu coś śmignęło. Mech upadł, Meyumi wraz z nim.

Sekundę później, nadal nie rozumiejąc ciągu zdarzeń, była już niesiona w wielkiej, zębatej paszczy przez monstrualnego lwa śnieżnego... Krwawiącego, gdyż sprzeczka z machiną bojową kosztowała go ranę w okolicach barku. Tyle dobrego, że mimo całego niesienia na wzór kociaków, zmierzali w stronę wyjścia z wąwozu...

Po dłuższej chwili potrzebnej na ochłonięcie kapłanka odezwała się w końcu trochę zachrypniętym głosem.
- Dziękuję za pomoc... Mogę tą ranę uleczyć...

Lew postawił ją na ziemi, po czym najwyraźniej postanowił... przemówić.

- GRAAAAU... – wymknęło mu się z paszczy, po czym kontynuował – Nigdy nie należy lekceważyć bóstw kociego heroizmu, boć są potężniejsze niż się wydaje! – głos należałby do Miaucelota... gdyby nie był o ileś oktaw niższy.

Oczywiście, pozostawała jeszcze ważna kwestia – bóstwa nie krwawiły, a stojący przed nią kot w jakiś dziwaczny sposób tracił ten teoretycznie nieistniejący płyn.

- Miaucelot? - zdziwienia w głosie Meyumi nie dało się nie usłyszeć. - Dziękuję Ci, jesteś wspaniały, ale ta rana wygląda paskudnie. - nieistniejący czy nie, należało zatamować jego upływ.- Czy mógłbyś się położyć na chwilę bym dosięgła do rany?

- GRAAAU... Jestem bogiem, nie mogę od tego umrzeć. - stwierdziła bestia, choć... nie tyle się położyła, co zmniejszyła do rozmiaru kotka domowego.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy stworzenie wróciło do poprzedniego rozmiaru i przyklękła przy nim.
- Oczywiście, że nie umrzesz... - głos ciągle jej lekko drżał. - Ale czemu twoja cenna krew ma wyciekać? - dodała i przyłożyła dłonie do rany. Przymknęła oczy i chwili pojawiło się zielone światło, które wniknęło w ranę.

- Miaaaa, ty w to wierzysz? - zainteresował się kot, porzucając na chwilę wszystkie pozory boskości i wyniosłości.

- Nie jest teraz ważne to w co wierzę, tylko to, że krwawisz. - odparła z lekką złością, pod którą próbowała ukryć własny strach. - Poza tym uratowałeś mi życie, więc nie będę się wgłębiać w tą sprawę.

- Godne podziwu, ale oficerowie Smoczego Gonu mogą mieć nieco inne zdanie. - kotu odezwała się jakaś dziwna naleciałość, bowiem... próbował wykonać kocie wzruszenie łapkami.

- Dlatego się nie ruszaj... to pójdzie szybciej. - westchnęła ciągle dotykając jego łapki.

Kot jedynie skinął łbem i ułożył się wygodnie, oczekując na leczenie.

Nie miała pojęcia czy leczenie zadziała, w końcu nie codziennie zdarzało się jej uzdrawiać Anatemy. W zasadzie nie wiedziała czemu decyduje się na coś takiego, ale wolała nie mieć długów u zwierzaka. Uznała więc, że najlepszym rozwiązaniem będzie przekazanie mu trochę swojej energii.

Kiedy esencja Meyumi zamknęła już rany dziwnej bestii, owa podniosła łeb i znów zwróciła się do Meyumi.

- Miaaaa... Pozabijać ich, nikczemników? - ozwał się Miaucelot, spoglądając z ciekawością na Meyumi. Jego zielone oczy spojrzały, przewiercając dziewczynę na wskroś. Najgorsze było zaś poczucie, że zwierzak wcale nie żartuje. To mógł być test charakteru - ale dziwny, niepokojący grymas jego paszczy (mogłaby dać słowo - miał w niej stanowczo zbyt dużo zębów!) tworzył wrażenie, jakby bestia mogła to zrobić... - Deled żylasty, ale kilku nadałoby się na przekąskę... - dopowiedzenie nie poprawiło sytuacji, bo panna Ledaal nie miała żadnego sposobu, aby zweryfikować intencje stojące za wypowiedzią zwierzaka.

Wytrzymała spojrzenie kocich oczu, choć w środku cała się trzęsła. Czy to co powie, będzie miało jakieś znaczenie? Przecież po tym stworze można się było spodziewać wszystkiego.
- Nie. - odparła po dłuższej chwili. - Tylko Peleps zasłużył na śmierć... - uniosła rękę jakby chcąc uprzedzić ruch zwierzaka. - Ale tym muszę zająć się sama. - podniosła leżący na śniegu łuk i zwróciła się w stronę walczących, by ocenić sytuację. Miała nadzieję, że Miaucelot nie uzna jej za zbyt miękką, by zawracać sobie nią głowę. Nie chciałaby tu zginąć.

Kot nie wyglądał na poruszonego. Kiedy dziewczyna odwracała się w stronę walczących, nawet nie mrugnął.

- Miaaaa, się tam pojawię, spróbują mnie zabić – słusznie zresztą, sam bym spróbował. Ciebie też. – stwierdził bez widocznego entuzjazmu, po czym momentalnie poszedł za ciosem – Jakże chcesz powstrzymać walkę, nawet jeśli duchy tej ziemi wygrają? I jak - zabić Deleda? – bestyja wciąż leżała i wpatrywała się w nią. A jej oczy nosiły znamiona traconej cierpliwości. Do czego? Wiedzieć nie mogła.

Byli zbyt daleko, by mogła widzieć walkę, wróciła więc spojrzeniem do Miaucelota.
- Jak? Dobre pytanie... - westchnęła cicho i zerknęła na trzymany w ręce łuk. Mogła próbować do niego strzelać, ale biorąc pod uwagę wzrok kota, to chyba by mu się ten pomysł nie spodobał. A denerwować bestii nie chciała. - Nie lubię zabijać... - mruknęła w końcu niby do siebie i odłożyła łuk.

Szur, szur... - ogon kota majtał bezgłośnie, podczas gdy zwierzak zajął się własnymi pazurkami. Trwało to chwilę, po czym skupiony wzrok powrócił na kapłankę.

- Miaaaa... - podjął, tym razem ciszej - Niechże i tak będzie, pogonią mnie trochę, to może się uspokoją...

Meyumi popatrzyła na kota kompletnie zaskoczona.
- Chcesz tam wracać? - musiała ugryźć się w język, by nie dodać: i wszystkich pozabijać? Pokręciła lekko głową. - Nie po to cie leczyłam byś się znowu dał poranić. Wynosimy się stąd, oboje. - dziewczyna użyła całego kapłańskiego autorytetu jaki posiadała mówiąc ostatnie słowa, ale drżenia rąk nie udało się jej powstrzymać.

- Jak chcesz... - stwierdził kocur, przeobrażając się momentalnie w człowieka - Jeśli jesteś miłosierna, to i zabijać nie będę. - mówił, podchodząc bliżej. Wtem... wykonał dziwny ruch - i przejechał palcem po skórze Meyumi, zostawiając na niej... srebrzysty pasek - A to, nasz księżycowy znak przyjaźni. - stwierdził z uśmiechem.

Syknęła cicho i odruchowo odskoczyła łapiąc się za ramię.
- Coś ty zrobił? - zerknęła na przecięty rękaw i widniejący na skórze srebrzysty ślad. - Pięknie... - burknęła. Strach, zmęczenie i złość zlały się w jedno. Przez chwilę było już jej obojętne czy bestia się na nią wścieknie i zabije. - Po prostu cudownie. Deled miał mało powodów, by mnie zabić? Najwyraźniej według Ciebie księżycowy, za mało... - utyskiwała ruszając w kierunku, który wydawał się jej prowadzić do wyjścia z krainy. Nagle przystanęła i spojrzała na Miaucelota z namysłem. - A tak w ogóle to skąd pomysł, by mnie śledzić.

- Jeszcze kilka modlitewek temu oferowałem się ich wszystkich pozabijać, coby przepadli. – zaczął radośnie drugi wyniesiony – Nie chciałaś, to i coś zrobić muszę. Zbyt mało to opowieści jest o dzielnych Smokach, które odrzucają kłamstwa złych Anatem i odpokutowują przez wydanie potwora? – odparował, po czym natychmiast przeszedł do następnej kwestii – Obiecałem cię bronić, nie? A Tepeta nie lubię, bo myszy mu jajca zjadły. - stwierdził, jakby to było naturalne.

- I chcesz powiedzieć, że z dobrego serca za mną przyszedłeś? - Meyumi parsknęła cicho, po czym teatralnie się ukłoniła. - Zatem wybacz, iż w Ciebie wątpiłam.

- Co...? A tak, szedłem. Nie mogłem? – zdziwił się wyraźnie, po czym najwyraźniej do czegoś doszedł - A taaaaak, nie mogłem! Przecież demony mnie opętały i wyżarły wszystko, co ludzkie. Cóż, tam skąd pochodzę, preferują wersję z dobrymi duchami totemów, ale co kto lubi...

Dziewczyna westchnęła cicho i pokręciła lekko głową.
- Ja słyszałam wersję o zjedzonym rozsądku...

- Zjedzonym? Rozsądku? To nie ja! - stwierdził, odnosząc się do kapłanki - To muszą być bestie ze Wschodu: Ma-Ha-Suchi i Raksi. Z oboma się nie zgadzam, z oboma wojuję... Widzisz? Sympatyczny jestem!

Kapłanka wzdrygnęła się lekko. W co ona się wpakowała?
- Nie wątpię... - roztarła sobie ramię. - Lepiej się pośpieszmy, musimy być w mieście jak najszybciej.

- Najszybciej? Jako sobie milady życzy. Preferujesz konia czy lwa wierzchowego? - zapytał z przebłyskiem dobrego humoru.

- Wybacz, ale wolę własne nogi...

- Aj, czuję się niepotrzebny! Naprawdę milady nie wolałaby, żebym zajął czymś miłych panów ze Smoczego Gonu? - indagowała dalej Anatema, przywołując na twarz zatroskany grymas.

- Jeśli już tak koniecznie chcesz się czymś zająć... - wolała wizję gigantycznego kota ścigającego Smoki, niż siebie na grzbiecie Anatemy. - To nie byłby taki głupi pomysł...

- A juści! - rzekł, przybierając kolejną postać - Jakem Sigurd z Północy, tako ślubuję, że cię nie zawiodę! - powiedział, puszczając się w pogoń.

Gdy tylko księżycowy zniknął z jej pola widzenia, oklapła ciężko na ziemię i zaczęła się trząść. Po dłuższej chwili wciągnęła powoli powietrze i równie powoli je wypuściła uspokajając się.

***

Pech najwyraźniej postanowił ją dziś nie opuszczać. Rikszarz mający zaczekać przy wejściu do krainy zniknął, choć dziewczyna nie mogła mieć o to do niego pretensji. Pozostawało wrócić na piechotę. Do Cheraku dotarła lekko zmęczona i zaraz skierowała swe kroki do rezydencji Seirena. Nim mężczyzna zdołał się o coś zapytać wydała polecenie Ayumi, by natychmiast biegła do Liao Jina i poinformowała go, że będzie chciała się z nim widzieć.
- Widzę, że poważna sprawa... - stwierdził Seiren, gdy dziewczyna się oddaliła.
- Owszem... a teraz wybacz muszę się szybko przebrać i iść na to spotkanie. - Meyumi uśmiechnęła się przepraszająco i udała do swej komnaty.
Upewniwszy się, że służba nie będzie jej przeszkadzała ściągnęła ubranie i przyjrzała się uważnie srebrnemu śladowi na ramieniu.
- Kolejna rzecz do ukrycia... - westchnęła ze zmęczeniem i szybko przebrała się w inne szaty.

Do biur miejskich została zawieziona rikszą, po którą posłał jej przyjaciel. Nieniepokojona przez nikogo dotarła do pokoju Jina.
- Witaj przyjacielu. Znalazłbyś dla mnie czas? - spytała stając w drzwiach. Na twarzy kapłanki dość widoczne było zmęczenie.
- Meyumi, witaj. Co cię tu sprowadza? - Jin poderwał się z fotela by podsunąć kapłance coś do siedzenia.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się delikatnie i usiadła. Po czym uśmiech z jej twarzy zniknął niczym zdmuchnięty wiatrem. - Niestety kłopoty... - westchnęła cicho i rozejrzała się lekko. - Można tu bezpiecznie rozmawiać?
- Oczywiście, w tym budynku wszyscy szpiedzy składają raporty mi osobiście - z powagą oświadczył gospodarz, po czym (widząc, że nie uspokoiło to Meyumi) dodał - a to biuro ma wyjątkowo grube ściany. Dlatego je wybrałem
Dziewczyna skinęła lekko głową.
- Deled zaatkował Dwór Doskonałego Płatka Śniegu. - powiedziała bez większego wstępu. - Niestety miałam okazję się tam wtedy znajdować i próbowałam pomóc żywiołakom.
- Wdałaś się w walkę z Deledem? - oczy Jina zwęziły się w widocznym namyśle - Ktoś cię widział? Ktoś może cię rozpoznać? I co z Deledem i jego ludźmi... bo nawet on nie przyszedłby chyba sam.
- Sam Deled raczej nie, gdyż byłam zbyt daleko od niego, ale widział mnie pilot mecha. I tak, przyszedł z Dzikim Gonem i grupą przerażonych ludzi. Niestety nie mam pojęcia jak to się wszystko skończyło. Płatek Śniegu walczyła bezpośrednio z Pelepsem i... - tu widać było, że zawahała się na chwilę. - I tam się pojawiła jakaś bestia... Była co prawda daleko... ale wyglądała na Anatemę... - zacisnęła pięści na podołku. - I uciekłam... - spuściła głowę wypowiadając te słowa.
- Anatema? Tutaj? Jesteś pewna? - ta informacja wyraźnie poruszyła mnicha. Nagle siły Byka zbierające się w dalekiej Damanarze nie wydawały się już tak odległe.
Kapłanka pokiwała delikatnie głową.
- Niestety tak... więc jeśli ruszyła na walczących... to wynik może być nieprzewidywalny... - skrzywiła się lekko.
- Jeśli ta bestia sprzymierzyła się z żywiołakami, albo nie była sama... stary Deled dał się wciągnąć w zasadzkę. To mocno komplikuje sprawy. Co więcej, jeśli ktoś cię zapamiętał prawdopodobnie... nie, na pewno zostaniesz z tym wszystkim powiązana. Tak czy inaczej trzeba się przygotować... - tu gospodarz wyszedł z pomieszczenia, dając kapłance ręką znak by pozostała. Z zewnątrz usłyszała głośne zawołanie, a potem krótką rozmowę... niestety wytłumioną przez ściany pomieszczenia. Po chwili Jin wrócił, z poważną miną na twarzy.
- Spróbuję coś zorganizować, tak by przynajmniej udało się wszystko wyjaśnić zanim Deled zabeirze się za rozpalanie stosów, ale na wszelki wypadek spakuj się i bądź gotowa do szybkiej zmiany miejsca zamieszkania - może do obozu legionu? Na wszelki wypadek dam ci też kilku strażników - dopilnują by nie było samosądów, a jeśli okaże się to potrzebne zapewnią alibi. - w tej chwili w drzwi do pokoju ktoś zapukał, a po chwili do środka wszedł trzyosobowy oddział w mundurach milicji miejskiej, który spojrzał na kapłankę wyraźnie czekając na polecenia.
Meyumi wstała i ukłoniła się głeboko Jinowi.
- Dziękuję i wybacz za kłopot. Jeśli będę miała w przyszłości możliwość odwdzięczenia się, z całą pewnością to zrobię. - powiedziała poważnym tonem, po czym zwróciła się do trójki mężczyzn. - Witam panów. Dziś cały ranek w przebraniach przeszukiwaliśmy bardziej zrujnowaną część miasta w poszukiwaniu potrzebujących. - uśmiechnęła się do przyjaciela. - Pójdę zatem przedyskutować z panem Liangiem kwestię przeniesienia do obozu i tak chciałam go prosić o utworzenie oddziału leczącego. - skłoniła się jeszcze raz. - Do zobaczenia i uważaj na siebie. Panów proszę za mna.
Po oddaleniu się kapłanki młody Liao siedział jeszcze przez chwilę, po czym wstał i ruszył porozmawiać z właśnie gromadzącymi się na dziedzińcu ludźmi, by przygotować psię na powrót Smoczego Gonu, oraz pomyśleć co można zrobić w sprawie buszującej w pobliżu Anatemy.


Następnym krokiem były odwiedziny w Cytadeli, gdzie poprosiła o widzenie się z nadpułkownikiem Liangiem. Ochrona pozostała przy wejściu, a ona wkroczyła do wnętrza budynku.

- Wejść - rozległa się szorstka odpowiedź zza drzwi gabinetu Tepeta - Ah, to wielebna - zreflektował się oficer, gdy otworzono drzwi - W czym mogę pomóc? Mam nadzieję, że nie chodzi znowu o Deleda?
- Witajcie panie. - uśmiechnęła się lekko. -Nie, tym razem o szanownego Pelepsa nie chodzi. Chciałam się za to spytać, czy nie istniałaby możliwość utworzenia oddziału medycznego. - spojrzała łagodnie na Lianga. - Zapewne poprawiłoby, to morale wojska, ale i taki oddział miałby przede wszystkim lepszą możliwość udzielenia pomocy niż porozrzucani, samodzielni uzdrowiciele.

- Hmm... pomysł nie jest zły - gdyby tylko udało się znaleźć odpowiednią ilość chętnych, może udałoby się utworzyć nawet szpon. Ale to wymagałoby reorganizacji, a ta z kolei zabiera czas, czas który jest cenny i którego nie mamy dużo, więc nie możemy sobie na to pozwolić. Z drugiej strony - gdyby udało się znaleźć przez te kilka dni nowych ludzi... - zasugerował w odpowiedzi.

- Gdybym tylko dostała pozwolenie mogłabym zająć się zebraniem chętnych i zorganizowaniem oddziału. - powiedziała spokojnie. - Dwie medyczki, poza mną, mogę już teraz zapowiedzieć.

- W takim razie świetnie. Będziemy potrzebowali co najmniej 25 osób i to najpóźniej na dwa dni przed wymarszem. Jeśli się uda, to zostanie mi tylko podziękować.

- Zrobię co mojej mocy. - Meyumi uśmiechnęła się delikatnie i ukłoniła na pożegnanie.

Poszukiwania medyków będzie musiała przełożyć na kolejny dzień, gdyż słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mogłaby natomiast spróbować jeszcze porozmawiać z panienką Cathak, ale w zasadzie co mogła jej powiedzieć? Że kocie bóstwo, które jej towarzyszy, jest przeraźliwą Anatemą? Jeśli dziewczyna jej uwierzy, to jak każda rozpuszczona, bogata damulka narobi takiego hałasu, że kapłance z całą pewnością nie wyjdzie, to na dobre. Meyumi westchnęła cicho, pozostawało jej więc obserwowanie z boku całej sytuacji.
 
Blaithinn jest offline