Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2011, 23:06   #21
 
Morg's Avatar
 
Reputacja: 1 Morg nie jest za bardzo znanyMorg nie jest za bardzo znany
Jako Tepet Liang

Rozmowa z Liao Jinem była... niepokojąca. Nie wątpił co prawda, że podjął właściwą decyzję – była to zresztą jedyna decyzja, jaką mógł z czystym sumieniem podjąć, okoliczności zdecydowanie rzucały mocne podejrzenia na działalność Cynis Aiyany, ale w przywódcy Zawsze Czujnej Podkomisji do spraw Czystości Myśli i Czynów było coś, co nie pozwalało mu zaufać. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że, niezależnie od słuszności własnego postępowania, był jedynie narzędziem w rękach tajemniczego jegomościa.

Oślizgły typ... przez cały czas tylko miałem wrażenie, że próbuje mnie wykorzystać. — wzdrygnął się Liang, kiedy tylko gość opuścił namiot i oddalił się na odpowiednią odległość. — Nie wiem jakie ma zamiary, ale powinniśmy na niego uważać. — obrócił głowę w stronę Stelli.

Tylko wrażenie? — Stella sprawiała wrażenie rozbawionej. — Trochę przedobrzył, ale poważnie się zastanawiam, czym takim podpadła mu ta panna Cynis...

Nie wiem i nie wiem czy chcę wiedzieć, choć obawiam się, że powiniennem chcieć. Wygląda na takiego, co nawet pannę by ograł w pokera. Może ci żołnierze się czegoś dowiedzą, ale wątpię – choć wydać rozkazów pewnie nie zaszkodzi. — westchnął oficer — A skoro już jesteśmy przy wojskowych, to co powiniennem zrobić z tymi dwoma z ostatniej nocy? Odsiadka w Cytadeli to raczej opcja na krótką metę – to Wyniesieni, a my mamy ograniczone środki...

Domyślam się, że zorganizowanie transportu do jakiejś kolonii karnej wymagałoby zbyt wiele zachodu, prawda? I słusznie podejrzewam, że legion nie posiada żadnego tego typu oddziału na miejscu?

Jakby to byli zwykli śmiertelnicy, to zawsze możnaby ich sprzedać w niewolę do Amberu, nie żeby to był mój ulubiony sposób załatwiania spraw — pokręcił głową Tepet — ale tak? Stracić, wygnać, bo współpracować pewnie nie zechcą – wielu opcji nie ma.

Wygnanie raczej by ich nie zabolało, nie sądzę, żeby pochodzili z najbliższej okolicy. Ale właśnie dlatego uważam, że to nie jest najlepszy pomysł. Nie wydaje mi się, żeby puszczanie panów wolno stanowiło... dobry przykład. Z drugiej strony po rozmowie z nimi jestem pewna, że jeśli mieliby w alternatywie ścięcie czy powieszenie, współpraca stanowiłaby kuszącą perspektywę. Zwłaszcza, że szczerze mówiąc zabijanie wyszkolonych ludzi, w dodatku wyniesionych... — dziewczyna skrzywiła się z niesmakiem.

Kto wie czy to nie ktoś z Wyspy ich nasłał. Choć wątpię, wyszkoleni są tak dobrze, że i we dwóch im nie wyszło – Mnemon stać na lepszych asasynów. Ale prawda, jest w nich krew Smoków, nie wątpię też, że jak się im zagrozi, to nagle przyjdzie im ochota na współpracę, ale szczerze, zaufałabyś komuś, kto dopiero z nożem przy gardle zmienia stronę?

Stronę? — Stella wyglądała na odrobinę zaskoczoną. — Nie sądzę, żeby ich definicja strony zawierała cokolwiek oprócz tego, kto im w danej chwili płaci.

... i równie prędko zdradziliby nas, jeśli tylko znalazłby się ktoś z większą sakiewką. — wtrącił się Liang.

Oczywiście, podobnie jak zapewne większość osób, które tak naprawdę nigdzie nie przynależą. Szczerze mówiąc osobiście czułabym się bardziej zaniepokojona, gdyby traktowali to osobiście. Najemnicy jak najemnicy, wystarczy patrzeć im na ręce... — wzruszyła ramionami, wyraźnie dając do zrozumienia, że jest mocno sceptyczna w kwestii lojalności ludzi do wynajęcia.

Niedługo mi powiesz, żebym przyniósł głowę Maski Zim na talerzu i to zrobię. — zachichotał młody oficer, a Stella nieomal nie zakrztusiła się herbatą. — Ale jestem przekonany, niech będzie i tak. — przystał — Mogliby się przydać do zbadania sytuacji w Dahanie, bo powierzanie im jakichkolwiek zadań wyeliminowania kogoś to chyba nie jest dobry pomysł... chyba że masz jakieś lepsze propozycje? Ah, no i — przypomniał sobie — oczywiście zastrzegam sobie prawo ścięcia im głów bez uprzedzenia, jeśli znowu będą próbowali tego samego. Umowa stoi?

Jasne! Czyli Twoim nowym planem jest wysłanie ich Vynethowi, żeby ich przechwycił, przekupił, a następnie wysłał do nas z niezwykle tajną misją, której szczegóły nam w następnej kolejności bardzo chętnie zdradzą? — roześmiała się dziewczyna.

Że co? — tym razem to Liang zaczął krztusić się herbatą — Nie, nie, plan jest taki, żeby zeswatali go z Deledem. Młoda para wtedy jak nic zorganizuje świętą wyprawę przeciwko Strachożercy. Za jednym zamachem trzy problemy z głowy. — odparł z pełną powagą, ale długo nie wytrzymał.

Nie będę wnikać, kto z tej dwójki twoim zdaniem powinien być panną młodą... — Stella o mało nie popłakała się ze śmiechu. — Ale nie wiem, jak w Dahanie zamierzasz patrzeć im na ręce — zauważyła, poważniejąc nieco. — Ja osobiście coraz poważniej rozważam uszczęśliwienie panami asasynami kogoś, kto jest znacznie bliżej... W ramach obopólnej przysługi, oczywiście.

Hm, kogo? — zainteresował się.

Kogoś, kto na moje oko ma calkiem spore szanse za chwilę pociągać za sznurki w całej Cherackiej administracji. I z kim niewątpliwie wolelibyśmy pozostać w dobrych stosunkach. Legion legionem, ale osoba, która byłaby w stanie opanować ten bajzel jest równie niebezpieczna, jak cenna i potrzebna... A że nie mam wątpliwości, że Jin z rodu Liao nie zaproponował mi zarządzania posiadłością z czystej dobroci serca, wygodnie byłoby mi mieć jakiś argument za wzajemną współpracą, gdyby okazało się, że coś, czego ode mnie oczekuje, jest nieosiągalne z dowolnych powodów. Nie sądzę, żeby Podkomisja Do Spraw Czystości Różnorakiej wzgardziła propozycją zatrudnienia dwóch wyniesionych — odpowiedziała z namysłem dziewczyna.

Hah, przez chwilę miałem nadzieję, że chcesz ich do niego wysłać w zgoła innym celu. — Tepet stwierdził z udawanym rozczarowaniem — Nie jestem pewien czy wysyłanie komuś takiemu dwóch płatnych zabójców to dobry pomysł, ale to i tak partacze, więc możemy tak zrobić. Pomyślałbym nad tym jak ich ukarać, ale chyba sama praca pod nim będzie wystarczającą karą.

To tylko propozycja. Tak czy inaczej muszę z nim porozmawiać. Jeżeli uznam, że gra jest warta świeczki i względnie bezpieczna, to poruszę temat. Poza tym nie jesteś ciekaw, jak długą nazwę otrzymałby tutejszy oddział karny? — uniosła brwi Stella.

Niech pomyślę... Zawsze Praworządna Podkomisja do spraw Harmonijnego Formowania Umysłów Smoków, Które Uchybiły Prawdziwym Naukom i Zestąpiły na Ścieżki Grzechu?

Liang chyba po raz pierwszy od przybycia na miejsce autentycznie cieszył się z przyjazdu do Cherak – Stella była niezmiernie miłą i zabawną osobą, a choć pewnie można było o niej powiedzieć mnóstwo innych, przypuszczalnie mniej pochlebnych rzeczy (plotki nie uszły uwadze oficera), to nie dało się zaprzeczyć, że przebywanie z nią dostarczało duże dawki wrażeń. Tymczasem jednak dzień się miał ku końcowi, a plany na jutro nie zapowiadały rozluźnienia sytuacji. Wręcz przeciwnie – ktoś musi objąć przywództwo legionu, a skoro nie ma lepszych kandydatów, to pierwszy krok wykona potomek rodu Tepetów.

***

Ledwie słońce wyjrzało zza horyzontu, a młody adiutant był już na nogach. Reszta namiotu jeszcze spała, poza strażnikami oczywiście. Wyszedł szybko, nie jedząc nawet śniadania, wsiadł na koń i sam jeden ruszył w kierunku Cytadeli, gdzie został powitany przez dowódcę obrony stołpu. Po kilkugodzinnej rozmowie w gabinecie tegoż, pięciu oficerów wyszło wyraźnie zadowolonych i po krótkiej uczcie rozeszli się w swoje strony.

Wszyscy już wstali? — zawołał Liang, zaglądając do swojego namiotu — Jak nie, to radzę się budzić. Przenosimy się do Cytadeli, jak na towarzystwo najstarszego rangą oficera legionu przystało!

Ludzie popatrzyli się na niego ze zdziwieniem, chwilę później rozległy się odgłosy radości i gratulacje, a wkrótce rozpoczęły się przygotowania do przenosin. Dzień rozpoczął się dobrze, oby tylko tak też się skończył.
 

Ostatnio edytowane przez Morg : 07-05-2012 o 22:39. Powód: myślniki
Morg jest offline  
Stary 04-06-2011, 17:29   #22
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Ledaal Meyumi

Przez chwilę wszystko wyglądało tak, jakby nikt nie wierzył w możliwość intruzji z zewnątrz. Potem ziemia się zatrzęsła, a zza pagórka ukazała się przedziwna łuna. Nie było już wątpliwości: dwór żywiołaków znalazł się pod atakiem. Zdarzenie to momentalnie odciągnęło wszelką uwagę od dziewczyny, którą wnet porwał bieg wydarzeń. Chwilę później, biegła już w stronę krańca wąwozu, porwana przez strumień biegnących żywiołaków...


Gdy zza ścian swoistego wąwozu wyłoniły się siły intruzów, uwagę wyraźnie przykuwała smukła sylwetka mecha. Po ozdobnych wykończeniach i jego specyfice kapłanka mogła wysnuć, że machina jest klasy „szlachetnej” - powyżej bojowych robotów typu „pospolitego” i „zwiadowczego”, ale poniżej „królewskiego”. Tyle teorii – praktyka była bowiem taka, że magitechniczny pancerz kroczący był diablo niebezpieczny...

Mecha, który najwyraźniej jeszcze chwilę wcześniej robił za odśnieżacz, osłaniała istna masa przerażonych śmiertelników. Uzbrojeni niejednokrotnie w zwyczajne kije, nie prezentowali niemal żadnej wartości bojowej. Można było się zastanawiać, dlaczego pędzą na spotkanie własnej śmierci – ale poganiająca ich piątka Smoków nie pozostawiała żadnej możliwości nadinterpretacji. W całej tej zbieraninie Deled nie wyróżniał się specjalnie – kapłanka dostrzegła go jedynie dzięki jego nieskazitelnie niebieskim szatach.

Wszystko trwało jedynie ułamek sekundy – a później żywiołaki rzuciły się hurmem na intruzów, wyprzedzone przez potężną śnieżycę... Smoki nie pozostały dłużne, uderzając w ichnich przywódców spod „osłony” śmiertelników...

***

- Zaatakowali?! Tylu, sami jedni? - zaaferowane dziecko wręcz chłonęło wypowiedź ducha.
- Zaatakowali, ale i to zwykli ludzie nie byli. Byli wyniesionymi, przygotowali się,a nikt im nie przeszkodził... Może kiedyś któryś z was to zrozumie, ale póki co – zmykajcie, a chyżo! Bo was nie zobaczę, jak matka was zbije!


***

Objęcie władzy przez Tepeta wzbudziło na początku gorące dyskusje. Kilkunastu oficerów wcale nie zamierzało uznać tak szybkiego awansu „przybłędy”. Choć Zhao nie cieszył się zbytnią sympatią innych oficerów, to niejeden gotów był targować się o wyższe stanowisko za cenę swej akceptacji. Niezadowoleni byli też stacjonujący w mieście oficerowie, którym całkiem nieźle powodziło się podczas nieobecności generała... Słowem, przez chwilę obóz przypominał beczkę prochu.

Do eksplozji zabrakło jedynie iskry. Mnemon bowiem zaszył się w swoim namiocie, nie wykazując zainteresowania światem zewnętrznym. Najwyraźniej pragnienie zostania bodhisattvą zjednoczonym z Nieskalanymi Smokami całkowicie nad nim zapanowało. Posunął się aż do brutalnego wyrzucenia ze swego siedziska wysłańców jednego ze swych pomagierów. Wprowadziło to niemałą konsternację wśród jego zwolenników. Niektórzy poczęli nawet szeptać o odziedziczonych po przodkach okresach szaleństwa, inni – o czasowej niepoczytalności... Wybryk był zrozumiały: każdy Smok miał chwile słabości, podczas których brzemię „wyższej istoty” mogło go przyprawić o rozstrój psychiczny.

Nie było jednak czasu na niesnaski. Z miejsca ruszyły prace nad przywróceniem sprawności części arsenałów, a kilka szponów ruszyło na poszukiwania zbiegów... Dużych sukcesów nie było, ale udało się odnaleźć dwóch młodszych Feremów, ukrytych w głuszy. Przeto, szykowanemu przez Lianga, pokazowemu procesowi buntowników powiększyła się jeszcze ława oskarżonych.

Działo się ogólnie wiele – poselstwa jeździły, robotnicy harowali, oficerowie obradowali... Przygotowania do wymarszu ciągnęły się w najlepsze, zwłaszcza że z jakiegoś powodu dwór zimna zamilkł. Prędko okazało się jednak, że nie tylko oni poważnie myślą o wojennej chwale...

***

Cynis Aiyana

Dni upływały ze szkodą dla i tak parszywego humoru arystokratki. Domorośli władycy okazali się znacznie bardziej uciążliwi niż przypuszczała, a sukces młodego Tepeta sprawy nie polepszał. Oficer, jak donosiły okoliczne plotkarki, najwyraźniej nie pałał do niej szczerym afektem. W dodatku, otaczał się typem osób, którego Aiyana zupełnie nie znosiła. Jego towarzyszka, Stella, była bowiem: leniwa, rozpieszczona, rozkapryszona, naiwna... Słowem, zachodziło nadzwyczaj wysokie prawdopodobieństwo, że jakakolwiek konfrontacja zakończy się rękoczynami.

Pozostało jej więc robić trzy rzeczy: narzekać, zbierać własne siły i słać na Błogosławioną Wyspę listy z prośbami o rodzinną interwencję. W międzyczasie mogła pielić swój ogródek oraz karać za swoje frustracje prostytutki oraz aktorki teatralne.

Dla kogoś niezaznajomionego z jej osobowością, tworzył się obraz istnych kaźni piekielnych. Dla niej, było to normalne życie...

Aż wreszcie, wszystko się zmieniło.

***

Manewru tego nie wyjaśniała żadna sztuka wojny. Współczesne teorie wojskowości milczały na temat zalet latania. Nic dziwnego – powietrzne maszynerie w większości przepadły podczas starodawnego wydarzenia zwanego Uzurpacją. Skutkiem tego, podczas Wieku Smutku lotnictwem mogło poszczycić się jedynie kilka państw: głównie Lookshy i liga haslancka. Lepiej było z czarnoksięską odmianą podróży powietrznej, ale i tak nikt nie spodziewał się, iż ktokolwiek podejmie takie przedsięwzięcie.

Jeden z intruzów, pojmany, tłumaczył się później, że byli oddziałem zwiadowczym sił północy. Któryś z ichnich czarnoksiężników miał dostać złe namiary. Bazując na nich, rzucił czar, który miał przetransportować ich na bezpieczną odległość od Cheraku. Zmienić błędnej lokacji docelowej już nie umiał. Elastyczność zapewne nie była już magikom potrzebna...

Mogła być to prawda. Przynajmniej wyjaśniała, co spodziewali się uzyskać „napastnicy”. Skoro nikt w obozie nie miał pojęcia, czemu miałoby lądowanie po wewnętrznej stronie murów, powszechnie przyjęto tą wersję.

Wyglądało na to, że oddział wojów Byka Północy ocaliły tylko pogłoski, jakoby generał planował sprowadzać w ten sposób oddziały z okolicznych satrapii. Skoro więc nadlecieli pod osłoną nocy, nikt nie wydał rozkazu, aby ich wystrzelać w locie. Później było już na to zbyt późno – po kilku sekundach zażartej walki, wojacy musieli się magicznie ewakuować. Zostawili za sobą jednego martwego barbarzyńcę, którego (ku wielkiemu zaskoczeniu) udało się zidentyfikować jako wybrańca Smoków, pięciu pojmanych oraz dziesięć zwykłych trupów.

Trupy po stronie przeciwnej również były, ale dla większości oficerów Szkarłatnego Cesarstwa ważniejsze były dostarczone przez jeńców wieści. Jakkolwiek przesłuchiwani byli niskiej rangi, posiadali pewne kluczowe informacje – choćby twierdzili, iż w Damanarze nie zebrały się jeszcze znaczne oddziały wojska... Informacja ta przerosła w znaczeniu trzy trupy i porwaną Smoczycę. No, prawie przerosła – w najbliższych dniach bowiem niektórzy zaczęli zastanawiać się poważniej nad przypadkowością zniknięcia Cynisówny, niekiedy łącząc ją z osobą Liao...

***

Cynis Aiyana

Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, był walący się na nią namiot pośrodku jakiegoś zamieszania? Jakiego? - tego już nie była pewna. Musiało to być coś ważnego, bowiem chwilę potem otrzymała mocny cios w tył głowy i odpłynęła w mrok. Nie wiedziała, kto i dlaczego ją ogłuszył – mogła co najwyżej przysięgać mu zemstę.



W miarę dochodzenia do siebie, na pierwszy plan wypłynęły jednak inne zmartwienia. Ot, choćby zupełnie nie miała pojęcia, gdzie jest i od kiedy tu jest. Wielka, bogata, marmurowa komnata zupełnie nie pasowała do ordynarnego miasta, jakim był Cherak. Wrażenia nie psuła nawet świadomość, że komnata była ewidentnie zapuszczona – jakby ktoś żałował pieniędzy na utrzymanie wnętrz w porządnym ścianie. Pogłębiała je za to świadomość pośpiesznej modyfikacji, jaką w niej wykonano – rozbito część płaskorzeźby, przedstawiającej Smoka, zamazano część fresków...

Szybki rzut oka na coś, co nosiło znamiona balkonu, pozwalał dostrzeć, że z całą pewnością nie był to Cherak. Więcej dostrzec nie mogła – ciężkie odrzwi prowadzące tam były zamknięte, więc patrzeć mogła tylko wybitą część umieszczonego na nich witrażu. Jej uwadze nie uszło jednak, że bluszcz, który dawno oplatał balkon, został bardzo przycięty – dokładnie tak, jakby obawiano się, że za pomocą swoich zdolności zdoła uciec...

Następnym zaskoczeniem były jej szaty. Ktoś najwyraźniej połakomił się na jej odzienie, zostawiając jej... No, coś. Bo lekka przysłona na twarz, czy jedwabne, skąpe szaty, zapewne nie były czymś, co włożyłaby z własnej woli – pal licho ichnią niemodność i obcość kulturową... ale dlaczego miałaby chcieć zasłonić swą piękną twarz?

To jednak było nic – najwyraźniej ktoś zakołatał w drzwi. I nie było jasne, czy zamierza przejmować się jej przyzwoleniem na wejście...
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 04-06-2011 o 17:44.
Velg jest offline  
Stary 12-06-2011, 22:37   #23
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca MG, Morg, Punyan i Blaithinn



Szaleństwo Pelepsa musiało być o wiele większe niż kapłanka sądziła. Do tej pory chciała powstrzymać go subtelniejszymi metodami, ale widząc do czego jest zdolny uznała, że nie może pozwolić opuścić mu te tereny żywym. Rozejrzała się próbując zorientować co ma do dyspozycji. Jej wzrok padł na uschnięty konar leżący nieopodal. Westchnęła cicho i podeszła do niego. Przyklękła i przyłożyła dłoń do chropowatej kory.
- Potrzebuję twojej pomocy, przyjacielu... - zaczęła szeptać nie zwracając uwagi na zamieszanie wokoło. - Obudź się, zmień się, tak by stworzyć łuk. Obudź się, zmień się, niech twe gałęzie posłużą za strzały, by zniszczyć naszego wroga. - głos dziewczyny pobrzmiewał powolną melodią, a jej dłonie głaskały konar.

Meyumi była daleko i była bezpieczna... a przynajmniej tak myślała. Infuzja esencji w drewno nie uszła bowiem uwadze pilota mecha, który obserwował okolicę przez swe sensory. O jednym bowiem zapomniała: jakkolwiek automatony bojowe były wielkie, były również diablo szybkie. Dlatego już chwilę później, miała przy sobie metalową bestię, która pochwyciła ją w stalowe objęcia. Kapłanka mogła już myśleć o śmierci, ale...

- Bydlaki z nich, nie tylko ludzi, ale i Smoki tak atakować...! Ale cię wyniesiemy, trzymaj się. – rozległo się z... tuby...? wzmacniacza...? zamontowanego na pojeździe. Najwyraźniej osobnik nim kierujący nie należał do takich dewotów, jak Deled... w nieświadomy sposób dając okazję do posłania „rycerzowi na białym koniu” strzały między oczy. Była pewna, że trafiłaby – widziała go dokładnie przez szybę...

A tymczasem, nieopodal kilka dużych żywiołaków zostało zmiecionych ciosami Smoczego Gonu. Po przeciwnej stronie bezbronni śmiertelnicy ginęli dziesiątkami, ale wszystko wskazywało na to, że Peleps Deled i jego pomagierzy zdołają zmusić żywiołaki do wycofania się.

Nie potrafiła zabić nic nie rozumiejącego Smoka. Pozostawały więc dwie możliwości: dać się wynieść z tego całego zamieszania i pozwolić Deledowi kontynuować to szaleństwo, bądź spróbować jednak strzelić do Pelepsa i modlić się do wszystkich bogów, by strzała trafiła. To co będzie z nią potem, to już osobna sprawa. Wycelowała krzycząc, że szanowny Deled w niebezpieczeństwie, a wraz ze strzałą posłała modlitwę.

Przez chwilę, jakby czas się zatrzymał... Potem, Deled się odwrócił, trzask! strzała złamała się, zablokowana na Deledowej włóczni. Odwrócony, zdezorientowany Deled odsłonił się na sekundę na atak Doskonałego Płatka Śniegu, z którym walczył...

Reszty już Meyumi nie mogła zobaczyć, gdyż dowódca mecha najwyraźniej sobie o niej przypomniał. Zabierał się już za wykonanie egzekucji, kiedy w pobliżu coś śmignęło. Mech upadł, Meyumi wraz z nim.

Sekundę później, nadal nie rozumiejąc ciągu zdarzeń, była już niesiona w wielkiej, zębatej paszczy przez monstrualnego lwa śnieżnego... Krwawiącego, gdyż sprzeczka z machiną bojową kosztowała go ranę w okolicach barku. Tyle dobrego, że mimo całego niesienia na wzór kociaków, zmierzali w stronę wyjścia z wąwozu...

Po dłuższej chwili potrzebnej na ochłonięcie kapłanka odezwała się w końcu trochę zachrypniętym głosem.
- Dziękuję za pomoc... Mogę tą ranę uleczyć...

Lew postawił ją na ziemi, po czym najwyraźniej postanowił... przemówić.

- GRAAAAU... – wymknęło mu się z paszczy, po czym kontynuował – Nigdy nie należy lekceważyć bóstw kociego heroizmu, boć są potężniejsze niż się wydaje! – głos należałby do Miaucelota... gdyby nie był o ileś oktaw niższy.

Oczywiście, pozostawała jeszcze ważna kwestia – bóstwa nie krwawiły, a stojący przed nią kot w jakiś dziwaczny sposób tracił ten teoretycznie nieistniejący płyn.

- Miaucelot? - zdziwienia w głosie Meyumi nie dało się nie usłyszeć. - Dziękuję Ci, jesteś wspaniały, ale ta rana wygląda paskudnie. - nieistniejący czy nie, należało zatamować jego upływ.- Czy mógłbyś się położyć na chwilę bym dosięgła do rany?

- GRAAAU... Jestem bogiem, nie mogę od tego umrzeć. - stwierdziła bestia, choć... nie tyle się położyła, co zmniejszyła do rozmiaru kotka domowego.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy stworzenie wróciło do poprzedniego rozmiaru i przyklękła przy nim.
- Oczywiście, że nie umrzesz... - głos ciągle jej lekko drżał. - Ale czemu twoja cenna krew ma wyciekać? - dodała i przyłożyła dłonie do rany. Przymknęła oczy i chwili pojawiło się zielone światło, które wniknęło w ranę.

- Miaaaa, ty w to wierzysz? - zainteresował się kot, porzucając na chwilę wszystkie pozory boskości i wyniosłości.

- Nie jest teraz ważne to w co wierzę, tylko to, że krwawisz. - odparła z lekką złością, pod którą próbowała ukryć własny strach. - Poza tym uratowałeś mi życie, więc nie będę się wgłębiać w tą sprawę.

- Godne podziwu, ale oficerowie Smoczego Gonu mogą mieć nieco inne zdanie. - kotu odezwała się jakaś dziwna naleciałość, bowiem... próbował wykonać kocie wzruszenie łapkami.

- Dlatego się nie ruszaj... to pójdzie szybciej. - westchnęła ciągle dotykając jego łapki.

Kot jedynie skinął łbem i ułożył się wygodnie, oczekując na leczenie.

Nie miała pojęcia czy leczenie zadziała, w końcu nie codziennie zdarzało się jej uzdrawiać Anatemy. W zasadzie nie wiedziała czemu decyduje się na coś takiego, ale wolała nie mieć długów u zwierzaka. Uznała więc, że najlepszym rozwiązaniem będzie przekazanie mu trochę swojej energii.

Kiedy esencja Meyumi zamknęła już rany dziwnej bestii, owa podniosła łeb i znów zwróciła się do Meyumi.

- Miaaaa... Pozabijać ich, nikczemników? - ozwał się Miaucelot, spoglądając z ciekawością na Meyumi. Jego zielone oczy spojrzały, przewiercając dziewczynę na wskroś. Najgorsze było zaś poczucie, że zwierzak wcale nie żartuje. To mógł być test charakteru - ale dziwny, niepokojący grymas jego paszczy (mogłaby dać słowo - miał w niej stanowczo zbyt dużo zębów!) tworzył wrażenie, jakby bestia mogła to zrobić... - Deled żylasty, ale kilku nadałoby się na przekąskę... - dopowiedzenie nie poprawiło sytuacji, bo panna Ledaal nie miała żadnego sposobu, aby zweryfikować intencje stojące za wypowiedzią zwierzaka.

Wytrzymała spojrzenie kocich oczu, choć w środku cała się trzęsła. Czy to co powie, będzie miało jakieś znaczenie? Przecież po tym stworze można się było spodziewać wszystkiego.
- Nie. - odparła po dłuższej chwili. - Tylko Peleps zasłużył na śmierć... - uniosła rękę jakby chcąc uprzedzić ruch zwierzaka. - Ale tym muszę zająć się sama. - podniosła leżący na śniegu łuk i zwróciła się w stronę walczących, by ocenić sytuację. Miała nadzieję, że Miaucelot nie uzna jej za zbyt miękką, by zawracać sobie nią głowę. Nie chciałaby tu zginąć.

Kot nie wyglądał na poruszonego. Kiedy dziewczyna odwracała się w stronę walczących, nawet nie mrugnął.

- Miaaaa, się tam pojawię, spróbują mnie zabić – słusznie zresztą, sam bym spróbował. Ciebie też. – stwierdził bez widocznego entuzjazmu, po czym momentalnie poszedł za ciosem – Jakże chcesz powstrzymać walkę, nawet jeśli duchy tej ziemi wygrają? I jak - zabić Deleda? – bestyja wciąż leżała i wpatrywała się w nią. A jej oczy nosiły znamiona traconej cierpliwości. Do czego? Wiedzieć nie mogła.

Byli zbyt daleko, by mogła widzieć walkę, wróciła więc spojrzeniem do Miaucelota.
- Jak? Dobre pytanie... - westchnęła cicho i zerknęła na trzymany w ręce łuk. Mogła próbować do niego strzelać, ale biorąc pod uwagę wzrok kota, to chyba by mu się ten pomysł nie spodobał. A denerwować bestii nie chciała. - Nie lubię zabijać... - mruknęła w końcu niby do siebie i odłożyła łuk.

Szur, szur... - ogon kota majtał bezgłośnie, podczas gdy zwierzak zajął się własnymi pazurkami. Trwało to chwilę, po czym skupiony wzrok powrócił na kapłankę.

- Miaaaa... - podjął, tym razem ciszej - Niechże i tak będzie, pogonią mnie trochę, to może się uspokoją...

Meyumi popatrzyła na kota kompletnie zaskoczona.
- Chcesz tam wracać? - musiała ugryźć się w język, by nie dodać: i wszystkich pozabijać? Pokręciła lekko głową. - Nie po to cie leczyłam byś się znowu dał poranić. Wynosimy się stąd, oboje. - dziewczyna użyła całego kapłańskiego autorytetu jaki posiadała mówiąc ostatnie słowa, ale drżenia rąk nie udało się jej powstrzymać.

- Jak chcesz... - stwierdził kocur, przeobrażając się momentalnie w człowieka - Jeśli jesteś miłosierna, to i zabijać nie będę. - mówił, podchodząc bliżej. Wtem... wykonał dziwny ruch - i przejechał palcem po skórze Meyumi, zostawiając na niej... srebrzysty pasek - A to, nasz księżycowy znak przyjaźni. - stwierdził z uśmiechem.

Syknęła cicho i odruchowo odskoczyła łapiąc się za ramię.
- Coś ty zrobił? - zerknęła na przecięty rękaw i widniejący na skórze srebrzysty ślad. - Pięknie... - burknęła. Strach, zmęczenie i złość zlały się w jedno. Przez chwilę było już jej obojętne czy bestia się na nią wścieknie i zabije. - Po prostu cudownie. Deled miał mało powodów, by mnie zabić? Najwyraźniej według Ciebie księżycowy, za mało... - utyskiwała ruszając w kierunku, który wydawał się jej prowadzić do wyjścia z krainy. Nagle przystanęła i spojrzała na Miaucelota z namysłem. - A tak w ogóle to skąd pomysł, by mnie śledzić.

- Jeszcze kilka modlitewek temu oferowałem się ich wszystkich pozabijać, coby przepadli. – zaczął radośnie drugi wyniesiony – Nie chciałaś, to i coś zrobić muszę. Zbyt mało to opowieści jest o dzielnych Smokach, które odrzucają kłamstwa złych Anatem i odpokutowują przez wydanie potwora? – odparował, po czym natychmiast przeszedł do następnej kwestii – Obiecałem cię bronić, nie? A Tepeta nie lubię, bo myszy mu jajca zjadły. - stwierdził, jakby to było naturalne.

- I chcesz powiedzieć, że z dobrego serca za mną przyszedłeś? - Meyumi parsknęła cicho, po czym teatralnie się ukłoniła. - Zatem wybacz, iż w Ciebie wątpiłam.

- Co...? A tak, szedłem. Nie mogłem? – zdziwił się wyraźnie, po czym najwyraźniej do czegoś doszedł - A taaaaak, nie mogłem! Przecież demony mnie opętały i wyżarły wszystko, co ludzkie. Cóż, tam skąd pochodzę, preferują wersję z dobrymi duchami totemów, ale co kto lubi...

Dziewczyna westchnęła cicho i pokręciła lekko głową.
- Ja słyszałam wersję o zjedzonym rozsądku...

- Zjedzonym? Rozsądku? To nie ja! - stwierdził, odnosząc się do kapłanki - To muszą być bestie ze Wschodu: Ma-Ha-Suchi i Raksi. Z oboma się nie zgadzam, z oboma wojuję... Widzisz? Sympatyczny jestem!

Kapłanka wzdrygnęła się lekko. W co ona się wpakowała?
- Nie wątpię... - roztarła sobie ramię. - Lepiej się pośpieszmy, musimy być w mieście jak najszybciej.

- Najszybciej? Jako sobie milady życzy. Preferujesz konia czy lwa wierzchowego? - zapytał z przebłyskiem dobrego humoru.

- Wybacz, ale wolę własne nogi...

- Aj, czuję się niepotrzebny! Naprawdę milady nie wolałaby, żebym zajął czymś miłych panów ze Smoczego Gonu? - indagowała dalej Anatema, przywołując na twarz zatroskany grymas.

- Jeśli już tak koniecznie chcesz się czymś zająć... - wolała wizję gigantycznego kota ścigającego Smoki, niż siebie na grzbiecie Anatemy. - To nie byłby taki głupi pomysł...

- A juści! - rzekł, przybierając kolejną postać - Jakem Sigurd z Północy, tako ślubuję, że cię nie zawiodę! - powiedział, puszczając się w pogoń.

Gdy tylko księżycowy zniknął z jej pola widzenia, oklapła ciężko na ziemię i zaczęła się trząść. Po dłuższej chwili wciągnęła powoli powietrze i równie powoli je wypuściła uspokajając się.

***

Pech najwyraźniej postanowił ją dziś nie opuszczać. Rikszarz mający zaczekać przy wejściu do krainy zniknął, choć dziewczyna nie mogła mieć o to do niego pretensji. Pozostawało wrócić na piechotę. Do Cheraku dotarła lekko zmęczona i zaraz skierowała swe kroki do rezydencji Seirena. Nim mężczyzna zdołał się o coś zapytać wydała polecenie Ayumi, by natychmiast biegła do Liao Jina i poinformowała go, że będzie chciała się z nim widzieć.
- Widzę, że poważna sprawa... - stwierdził Seiren, gdy dziewczyna się oddaliła.
- Owszem... a teraz wybacz muszę się szybko przebrać i iść na to spotkanie. - Meyumi uśmiechnęła się przepraszająco i udała do swej komnaty.
Upewniwszy się, że służba nie będzie jej przeszkadzała ściągnęła ubranie i przyjrzała się uważnie srebrnemu śladowi na ramieniu.
- Kolejna rzecz do ukrycia... - westchnęła ze zmęczeniem i szybko przebrała się w inne szaty.

Do biur miejskich została zawieziona rikszą, po którą posłał jej przyjaciel. Nieniepokojona przez nikogo dotarła do pokoju Jina.
- Witaj przyjacielu. Znalazłbyś dla mnie czas? - spytała stając w drzwiach. Na twarzy kapłanki dość widoczne było zmęczenie.
- Meyumi, witaj. Co cię tu sprowadza? - Jin poderwał się z fotela by podsunąć kapłance coś do siedzenia.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się delikatnie i usiadła. Po czym uśmiech z jej twarzy zniknął niczym zdmuchnięty wiatrem. - Niestety kłopoty... - westchnęła cicho i rozejrzała się lekko. - Można tu bezpiecznie rozmawiać?
- Oczywiście, w tym budynku wszyscy szpiedzy składają raporty mi osobiście - z powagą oświadczył gospodarz, po czym (widząc, że nie uspokoiło to Meyumi) dodał - a to biuro ma wyjątkowo grube ściany. Dlatego je wybrałem
Dziewczyna skinęła lekko głową.
- Deled zaatkował Dwór Doskonałego Płatka Śniegu. - powiedziała bez większego wstępu. - Niestety miałam okazję się tam wtedy znajdować i próbowałam pomóc żywiołakom.
- Wdałaś się w walkę z Deledem? - oczy Jina zwęziły się w widocznym namyśle - Ktoś cię widział? Ktoś może cię rozpoznać? I co z Deledem i jego ludźmi... bo nawet on nie przyszedłby chyba sam.
- Sam Deled raczej nie, gdyż byłam zbyt daleko od niego, ale widział mnie pilot mecha. I tak, przyszedł z Dzikim Gonem i grupą przerażonych ludzi. Niestety nie mam pojęcia jak to się wszystko skończyło. Płatek Śniegu walczyła bezpośrednio z Pelepsem i... - tu widać było, że zawahała się na chwilę. - I tam się pojawiła jakaś bestia... Była co prawda daleko... ale wyglądała na Anatemę... - zacisnęła pięści na podołku. - I uciekłam... - spuściła głowę wypowiadając te słowa.
- Anatema? Tutaj? Jesteś pewna? - ta informacja wyraźnie poruszyła mnicha. Nagle siły Byka zbierające się w dalekiej Damanarze nie wydawały się już tak odległe.
Kapłanka pokiwała delikatnie głową.
- Niestety tak... więc jeśli ruszyła na walczących... to wynik może być nieprzewidywalny... - skrzywiła się lekko.
- Jeśli ta bestia sprzymierzyła się z żywiołakami, albo nie była sama... stary Deled dał się wciągnąć w zasadzkę. To mocno komplikuje sprawy. Co więcej, jeśli ktoś cię zapamiętał prawdopodobnie... nie, na pewno zostaniesz z tym wszystkim powiązana. Tak czy inaczej trzeba się przygotować... - tu gospodarz wyszedł z pomieszczenia, dając kapłance ręką znak by pozostała. Z zewnątrz usłyszała głośne zawołanie, a potem krótką rozmowę... niestety wytłumioną przez ściany pomieszczenia. Po chwili Jin wrócił, z poważną miną na twarzy.
- Spróbuję coś zorganizować, tak by przynajmniej udało się wszystko wyjaśnić zanim Deled zabeirze się za rozpalanie stosów, ale na wszelki wypadek spakuj się i bądź gotowa do szybkiej zmiany miejsca zamieszkania - może do obozu legionu? Na wszelki wypadek dam ci też kilku strażników - dopilnują by nie było samosądów, a jeśli okaże się to potrzebne zapewnią alibi. - w tej chwili w drzwi do pokoju ktoś zapukał, a po chwili do środka wszedł trzyosobowy oddział w mundurach milicji miejskiej, który spojrzał na kapłankę wyraźnie czekając na polecenia.
Meyumi wstała i ukłoniła się głeboko Jinowi.
- Dziękuję i wybacz za kłopot. Jeśli będę miała w przyszłości możliwość odwdzięczenia się, z całą pewnością to zrobię. - powiedziała poważnym tonem, po czym zwróciła się do trójki mężczyzn. - Witam panów. Dziś cały ranek w przebraniach przeszukiwaliśmy bardziej zrujnowaną część miasta w poszukiwaniu potrzebujących. - uśmiechnęła się do przyjaciela. - Pójdę zatem przedyskutować z panem Liangiem kwestię przeniesienia do obozu i tak chciałam go prosić o utworzenie oddziału leczącego. - skłoniła się jeszcze raz. - Do zobaczenia i uważaj na siebie. Panów proszę za mna.
Po oddaleniu się kapłanki młody Liao siedział jeszcze przez chwilę, po czym wstał i ruszył porozmawiać z właśnie gromadzącymi się na dziedzińcu ludźmi, by przygotować psię na powrót Smoczego Gonu, oraz pomyśleć co można zrobić w sprawie buszującej w pobliżu Anatemy.


Następnym krokiem były odwiedziny w Cytadeli, gdzie poprosiła o widzenie się z nadpułkownikiem Liangiem. Ochrona pozostała przy wejściu, a ona wkroczyła do wnętrza budynku.

- Wejść - rozległa się szorstka odpowiedź zza drzwi gabinetu Tepeta - Ah, to wielebna - zreflektował się oficer, gdy otworzono drzwi - W czym mogę pomóc? Mam nadzieję, że nie chodzi znowu o Deleda?
- Witajcie panie. - uśmiechnęła się lekko. -Nie, tym razem o szanownego Pelepsa nie chodzi. Chciałam się za to spytać, czy nie istniałaby możliwość utworzenia oddziału medycznego. - spojrzała łagodnie na Lianga. - Zapewne poprawiłoby, to morale wojska, ale i taki oddział miałby przede wszystkim lepszą możliwość udzielenia pomocy niż porozrzucani, samodzielni uzdrowiciele.

- Hmm... pomysł nie jest zły - gdyby tylko udało się znaleźć odpowiednią ilość chętnych, może udałoby się utworzyć nawet szpon. Ale to wymagałoby reorganizacji, a ta z kolei zabiera czas, czas który jest cenny i którego nie mamy dużo, więc nie możemy sobie na to pozwolić. Z drugiej strony - gdyby udało się znaleźć przez te kilka dni nowych ludzi... - zasugerował w odpowiedzi.

- Gdybym tylko dostała pozwolenie mogłabym zająć się zebraniem chętnych i zorganizowaniem oddziału. - powiedziała spokojnie. - Dwie medyczki, poza mną, mogę już teraz zapowiedzieć.

- W takim razie świetnie. Będziemy potrzebowali co najmniej 25 osób i to najpóźniej na dwa dni przed wymarszem. Jeśli się uda, to zostanie mi tylko podziękować.

- Zrobię co mojej mocy. - Meyumi uśmiechnęła się delikatnie i ukłoniła na pożegnanie.

Poszukiwania medyków będzie musiała przełożyć na kolejny dzień, gdyż słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mogłaby natomiast spróbować jeszcze porozmawiać z panienką Cathak, ale w zasadzie co mogła jej powiedzieć? Że kocie bóstwo, które jej towarzyszy, jest przeraźliwą Anatemą? Jeśli dziewczyna jej uwierzy, to jak każda rozpuszczona, bogata damulka narobi takiego hałasu, że kapłance z całą pewnością nie wyjdzie, to na dobre. Meyumi westchnęła cicho, pozostawało jej więc obserwowanie z boku całej sytuacji.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 14-06-2011, 22:41   #24
 
Morg's Avatar
 
Reputacja: 1 Morg nie jest za bardzo znanyMorg nie jest za bardzo znany
Późny wieczór, za oknem powoli cichł zwyczajny obozowy harmider, a do pokoju wlewał się przyjemny chłód. Liang siedział, popijając herbatę nad lekturą najnowszej powieści Ledaal Zhen – choć pracy zostało jeszcze co nie miara, to i Smoczokrwiści potrzebują co jakiś czas chwili odprężenia. To był długi dzień...

Przeprowadzka do Cytadeli – choć wciąż nie zakończona – spowodowała całą serię zajść. Nawet pomijając oczywistą kwestię przygotowań do wojny, którymi musiał się zająć, skoro zgodził się objąć dowództwo, to ani Cherak, ani Tepet nie cierpieli na brak problemów. O ile zaś miasto zmagało się z przeciwnościami od dłuższego okresu, to kłopoty oficera zaczęły się porankiem. Kiedy siedział w gabinecie nad mapą Północy, myśląc nad planami inwazji (i przy okazji próbując nauczyć czegoś Stellę), rozległo się pukanie do drzwi. Pokojówka, która weszła do pokoju przybywała z wieściami z Książęcych Rozstai, z samego środka Wyspy.
List, który przyniosła wywołał u adresata widoczne objawy głębokiego zaskoczenia. Czym prędzej odprawił dziewkę, każąc zakwaterować ją w odpowiednich komnatach. Gdy tylko strażnicy z nią wyszli, zdumienie na jego twarzy zaczęło przeradzać się w rozpacz. Epistoła przyszła bowiem nie od rodziny, a od narzeczonej.

Wziął kilka oddechów i zaczął czytać tekst raz jeszcze, tym razem na spokojnie. Jeśli odcedzićby ten list z pustej (tego był akurat stuprocentowo pewien) etykiety, to wszystko zapowiadało problemy po powrocie z wyprawy... Mei przyjeżdżała. Mało tego, domagała się iście Wyspowych luksusów, a przede wszystkim nie szło w związku z tym dłużej odwlekać ślubu. Tepet oparł się na łokciach i załamany schował twarz w dłoniach.

Liang? — Stella uniosła brwi, widząc jego zrozpaczoną minę.

Katastrofa... — westchnął, a po dłuższej chwili dodał — Jakby jednego Mnemona w mieście było mało...

Przysyłają generała, satrapę czy obu? — zainteresowała się dziewczyna.

Gorzej... to rodzina najwidoczniej nie ma ochoty mi odpuścić. Jakbym miał mało problemów – legion, miasto, chaos. Jeszcze muszą mi kobietą głowę zawracać.

Nie wspominałeś, że jesteś żonaty! — zdziwiła się wyraźnie.

Bo NIE jestem — odparł zdecydowanie — tylko najwyraźniej nie wszystkim to odpowiada. Szczególnie mojej familii, która przypomina mi nieustannie o obowiązku spłodzenia odpowiedniej ilości dzieciaków. Oczywiście w kwestii tego z kim nie mam wiele do gadania...

I to jest ten koszmar, z powodu którego wyglądasz, jakby stratowało cię stado yeddimów? — pokręciła głową. — Rzeczywiście brzmi paskudnie. Jest o tyle starsza? Taka brzydka?

Starsza niespecjalnie — machnął ręką — brzydka owszem. W dodatku totalna ignorantka, a zachowująca się jakby posiadła wszystkie rozumy swojej prababki. Ale jakie to ma znaczenie? Wciąż nie rozumiem czemu to ktoś ma za mnie decydować z kim spędzę resztę życia.

Jeśli ignorantka, to przynajmniej nie będzie stanowić konkurencji. Połączenie rodów Mnemon i Tepet w momencie, gdy intelektualnie to TY jesteś górą chyba powinno odpowiadać ci bardziej, niż ciągła walka o pozycję... — Gwiazdka spokojnie rozważyła za i przeciw, próbując wczuć się w sytuację nieszczęsnego oficera, ale nie zdołała stłumić wyjącego głośno poczucia babskiej solidarności. — Poza tym, to przecież nie jej wina, że jest brzydka!

Nie, przebywanie z ludźmi nieporadnymi intelektualnie nie jest moim marzeniem. I nie mówię, że to jej wina, że jest brzydka, ale czy to oznacza, że muszę od razu pakować się w związek? — zaaferował się — Zwyczajnie jej nie lubię, myślałem nawet, że zauważyła, ale najwyraźniej się pomyliłem. To powinna być moja decyzja, rodowi i tak poświęcam już całe życie zawodowe. Tymczasem pakują mnie w przymusowy mariaż z kimś z kim bym nawet w karty nie zagrał, co dopiero mówić o wejściu do łóżka.

Może jeszcze ktoś ci życzliwie doradził, żebyś zamknął oczy i myślał o Błogosławionej Wyspie?... — zażartowała, krzywiąc się z niesmakiem. Najwyraźniej miała podobną opinię na temat zaaranżowanych małżeństw. — A tak poważnie, zauważyła czy nie, naprawdę sądzisz, że to by cokolwiek zmieniło? Nie sądzę, żeby to ona odpowiadała za aranżację małżeństwa, trzeba było raczej uderzać wyżej. Co jak znam życie i tak by nic nie dało. Ja widzę dwa wyjścia. Albo przekonasz swoją rodzinę, że z jakiegoś powodu to małżeństwo nie jest opłacalne z powodów politycznych, albo pogódź się z tym, załatw jej jakąś miłą siedzibę gdzieś daleko i wpadaj tam raz na parę lat wyprodukować co trzeba. Jeśli się nie lubicie, jej taki układ również powinien odpowiadać.

Naturalnie, że próbowałem rozmawiać z rodziną, do Mei pretensji nie mam i oczywiście, że to nic nie dało. Szczególnie po Daremnej Krwi zaczęli coraz bardziej przyspieszać przygotowania. Po tym jak poszedłem za Ejavą do Czerwonego Legionu niby nic z tego nie wyszło, ale jak tylko pojawiła się opcja transferu, to temat wrócił... i jak widać wraca szybko, mimo chaosu w Cherak. Mogę w tym momencie tylko próbować coś odwlec — westchnął — Umm... Ty nigdy nie miałaś podobnego problemu?

Stella roześmiała się cicho.

Zwykle kiedy pojawiała się na horyzoncie taka opcja, gwałtownie okazywało się, że w okolicy znajduje się znacznie lepsza kandydatka... Do czasu, aż uznałam, że czas przestać się migać, zanim ktoś nie uprze się na jakiegoś umierającego ze starości półgłówka. Nie masz może brata? Albo kuzyna, który marzy o wpływowej Mei?

Czyli ostatecznie wyszłaś za kogoś? — zainteresował się Tepet — I jak wam idzie? I, swoją drogą, czemu nie przyjechał z Tobą?

Mnie się nie spieszy, jemu się nie spieszy. Ja chcę jeszcze pooglądać trochę świata, zanim się ustatkuję, on również. — Wzruszyła ramionami. — Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas. Zresztą obie rodziny przed sfinalizowaniem transakcji wolałyby zachować ją w tajemnicy — dodała, wyraźnie dając do zrozumienia, ze nie życzy sobie szczegółowych pytań na ten temat.

No nic, mam jeszcze trochę czasu, a na razie czeka nas wyprawa, nad tym całym ślubem będę miał kiedy pomyśleć — odpowiedział — Ale szkoda, że go nie znam, chętnie bym się zamienił — roześmiał się.

Marne szanse, żebyś złapał go na wędkę z uroczą Mei, choćby była druga w kolejce do tronu po swojej szanownej praprababce — zachichotała. — Dziękuję za uznanie, Liangu, ale chyba musimy wykombinować inne rozwiązanie. Zresztą dopóki jesteś tutaj, na północy, chyba ze ślubu nici?

Też tak myślałem... dopóki nie przeczytałem tego listu. Przyjeżdża tu – i chce, żebym jej znalazł pięć posiadłości. Pięć. Pomijając to, że właśnie wyruszamy na wojnę, to wydawało mi się, że nie jestem tu po to, by spełniać czyjeś kaprysy...

Panna Cathak zastanowiła się przez chwilę.

Pięć posiadłości nie brzmi jak jakiś wielki problem. Ale przyjeżdża? Do zniszczonego miasta i pod nos Byka Północy? Aż tak jej zależy?

Nie byłoby wielkim problemem, gdybym je miał. A nie mam i nie mam czasu tego załatwiać. Przyjeżdża do zniszczonego miasta, jak sama mówisz, i jeszcze oczekuje że znajdzie na miejscu luksusy — Liang pokręcił głową — Nie wiem czy ona kiedykolwiek widziała jak wyglądają Kresy. I założę się, że nie tyle jej zależy, co musi się czymś pochwalić znajomym damom.

Mógłbyś próbować jej wyperswadować, ale podejrzewam, że na to może być już za późno. Jeśli mam rację, to nie ma rady, zleć komuś załatwienie tych posiadłości. Na pewno w tej chwili w mieście są takie, które pozostają bez właścicieli. Jeżeli pani lubi luksusy, raczej nie powinno jej przyjść do głowy ściganie legionu w pogoni za porywem serca oraz manią kolekcjonowania męskich trofeów. Nie, jeżeli w alternatywie ma zniechęcanie do siebie całego Cherak. A w tym czasie spróbuj się zorientować, czy któryś z twoich bliskich krewnych przypadkiem nie marzy o żonie z rodu Mnemon... — odpowiedziała, po czym dodała z łobuzerskim uśmiechem:
Najlepiej taki, który czymś zalazł ci za skórę!
Tamta rozmowa poprawiła mu trochę humor, ale sprawy prywatne był zmuszony odłożyć na później – do przybycia statku z Błogosławionej Wyspy zostało sporo czasu, a armie na Damanarę wyruszały w ciągu kilku dni.

Przede wszystkim zdążył zadecydować o losie buntowników z Rady Ocalenia, dla których dobroci w sercu wiele nie miał. A raczej nie dla wszystkich, bo choć nie miał czasu na przesłuchiwanie każdego, to jeden z nich wzbudził jego ciekawość – ciekawość, która zaowocowała ułaskawieniem.

Admirał Ferem Helkar. Sprawny dowódca, cieszący się popularnością wśród miejscowych, w dodatku podczas rebelii nie biorący w niej aktywnego udziału. Rozmowa, którą z nim przeprowadził popołudniem rokowała spore nadzieje – nawet, jeśli wziąć pod uwagę ryzyko.

Admirał Ferem Helkar był niegdyś potężnym mężczyzną, choć uwięzienie najwyraźniej mu nie służyło. Twarz miał pokrytą brudem i skrzepłą krwią, a strażnicy musieli go przytrzymywać: praktyki stosowane do uwięzienia i transportu Smoków pozostawiały dość mało miejsca na jakąkolwiek formę aktywności własnej.

Kiedy go wreszcie żołnierze dociągnęli Ferema, rzuciwszy go na miejsce przed Tepetem, ów ciężko odbił się od stołu. Przez chwilę wydawało się, że na stoliku pozostanie. Wreszcie jednak, zebrał w sobie dość siły, aby utrzymać pionową postawę i spojrzał hardo na Tepeta.

Admirał Ferem Helkar? Wybaczcie brak ogłady u moich podwładnych – kazałem im Was przyprowadzić, a nie wrzucić... jak widać niektórzy nie rozumieją tej subtelnej różnicy — rozpoczął Liang, po czym wskazał ręką na puste krzesło. — Usiądźcie, proszę.

Przez ostatni tydzień zdołałem do przywyknąć... — zauważył sucho, próbując lepiej się usadowić. Nie było to dla niego zadanie najłatwiejsze: więziennictwo Wyspy w tym aspekcie opierało się na prostym założeniu, iż po dostatecznej liczbie dotkliwych ciosów więzień nie ucieknie. A jednak, wigoru w utrzymywaniu (z grubsza) mógł mu pozazdrościć niejeden zdrowy... — Czemu zawdzięczam zainteresowanie...? — zaczął, pomijając formuły grzecznościowe.

Czemu? Jesteście sławni, admirale — odpowiedział Tepet, a w międzyczasie do komnaty wszedł kucharz, przynosząc jadło — i to nie tylko ze swoich talentów wojennych. Odnoszę wrażenie, że los miasta nie jest Wam obojętny. Sporo złego ostatnio się działo, pomyślałem, że moglibyśmy porozmawiać o tym przy obiedzie. Legion potrzebuje utalentowanych ludzi, a i Cherak mogłoby sporo zyskać na takiej współpracy.

Pierwszą reakcją na słowa Tepeta było zmarszczenie krzaczastych brwi. Grymas ten, przydający Helkarowi jego legendarnego wyglądu „przygłupa z Feremów”, trwał ledwie sekundę – później żółta kreska zniknęła, a przesłuchiwany znów wyglądał normalnie.

Więc dobrze słyszałem, co strażnicy plotkowali: szykuje się wojna z Bykiem...? — rzucił, jakby szukając potwierdzenia u swego rozmówcy.

Dobrze, dobrze — przyznał Liang — choć nie wiemy jeszcze na jaką skalę i czy z samym Bykiem, czy tylko jego sługami. Z jednej strony, Legion zawsze szuka sprawnych dowódców, a z drugiej... te ziemie potrzebują przywrócenia stabilności – równie dobrze mogłaby ona przyjść z Cherak. Pomyślałem więc, że może mamy wspólne interesy. Co o tym sądzicie, admirale?

Ferem słuchał z uwagą, lecz po chwili parsknął.

Nie wiem, kto mnie opisywał, ale musiał sporo przesadzić... — powiedział, stłumiwszy następne parsknięcie — Od lat nie walczyłem na lądzie. Nadzieje pokładane w moim mieczu są równie marne, jak wizje Siódmego Legionu przychodzącego Cherakowi z odsieczą. — stwierdził lekko, natychmiast jednak zmieniając temat — Mogę coś zmienić na morzu – nie mylę się chyba, że w tym zamieszaniu ileś statków zniknęło i korsarzyć może, co...? Mogę też pomóc radą – mało kto równie dobrze zna Cherak, jak ja... Ale oczywiście, mam swoje warunki.

Jak najbardziej, liczę, że się dogadamy. Jakie dokładnie?

Primo: flota. Nie dbam, czy pozostanę admirałem...ale (imię) i (imię) to dobrzy dowódcy, a nic wspólnego z buntem nie mieli. Jeśli nie posiadacie wielkich kapitanów, chcę, abyście nie niszczyli działającego systemu. — stwierdził, patrząc Liangowi prosto w oczy — Secundo: Feremowie. Chciałbym, abyś oszczędził śmiertelne żony czy matki – one nic zrobić nie mogą. Chciałbym też, abyś oddał dzieci do adopcji. Jest wiele czasu, aby zapomniały... A dlaczego tracić kogoś, kto może zostać Smokiem? — wziął głęboki wdech, i mówił dalej — Wreszcie, znam kilku zdolnych krewniaków, którzy nie poparli buntu. Jeśli jeszcze ich nie złapaliście, chciałbym dla nich ułaskawienia. Wolałbym mieć ich przy sobie, aniżeli po stronie Byka Północy. Oczywiście, kilku ludziom może się to nie spodobać... Ale myślę, że mogę pomóc ci ich zadowolić.

Nie ma problemu. — zgodził się z radością oficer — Chętnie skorzystam z Twojej rady, co zaś do Twojej szarży admiralskiej... w tym momencie to by było dość trudne, ale chciałbym, żebyś wszedł w skład marynarki, która będzie wspierać armię przy marszu na Damanarę. Jeśli wygramy tę wojnę... cóż, myślę że wszyscy będą w uznaniu Twoich zasług.
Helkar mógł być przydatnym człowiekiem, nie żądał zresztą niczego czego Liang sam nie planował uczynić, jednakże... cóż, pewną rzeczą było, że takie posunięcie nie wróżyło pozytywnych reakcji ze strony otoczenia, przynajmniej na początku. Sam miał nota bene wątpliwości co do szczerości i lojalności byłego admirała, ale starał się, na tyle na ile potrafił, nie okazywać tego na zewnątrz. Albo stary Ferem się sprawdzi, albo nie – zagranie było co prawda ryzykowne, ale możliwe korzyści zdecydowanie przeważały nad zagrożeniami. Odpowiednie dokumenty były już podpisane – Helkar został ułaskawiony, choć ziemi i tytułów rzecz jasna nie odzyskał, a ścięcie pozostałych kluczowych członków Rady odbędzie się wczesnym popołudniem następnego dnia. Dobrze będzie mieć więcej, niż jedno źródło informacji na temat tego co dzieje się w Cherak...

A działo się ewidentnie niezbyt dobrze – port wciąż był w fazie mniejszego, lub większego chaosu, straż miejska dalej nie miała kapitana, a na całej sytuacji bogacił się ród Enumów, mający najwyraźniej sporą chętkę na zajęcie miejsca po Feremach. Liang miał z kolei nadzieję na sprowadzenie tu własnego domu... Enumów jednak nie można było lekceważyć – w chwili obecnej stanowili trzon miejskiej administracji, a ich wpływy cały czas się powiększały. Nie wiedział jeszcze jak bardzo, ale już rankiem wysłał do Izayi pilny list z własną pieczęcią, w którym zlecał mu przygotowanie w przeciągu 24 godzin pełnej listy miejskich urzędników i dostarczenie jej do Cytadeli. Wiadomość była sformułowana uprzejmie, ale jasno z niej wynikało, że termin jest absolutnie nieprzekraczalny. Trzeba będzie próbować opanować sytuację – przede wszystkim spróbować wybadać bardziej długofalowe intencje Enumów. W tym momencie równie dobrze mogli być bardziej ostrożnymi Feremami... niemniej, współpracę z nimi będzie trzeba nawiązać – miasto nie może stanąć w obliczu urzędniczej obstrukcji.

Było trzeba również należycie nagrodzić legionowych oficerów, zdecydował więc o awansach i rozdziale uzbrojenia z cherackich arsenałów – przede wszystkim warstriderów, ale i innych artefaktów. Artyleria została przypisana do niektórych oddziałów, ale głównie do floty mniejszych statków, które miały wspomagać Legion podczas marszu na Damanarę. Swoją drogą, Zbroja Nieskalanych Smoków chyba całkiem dobrze mu pasowała, nawet akurat była w jego aspekcie. Na tyle dobrze, że będzie się trzeba zastanowić co zrobić ze starym magitechnicznym żelastwem, które nosił... ale to sprawa na później, może przyznać któremuś z niższych oficerów?... A może dorzucić do ekwipunku, który dostanie Stella?...

A skoro już mowa o niej, to nauka dziewczyny przebiegała lepiej, niż przewidywał. Była sprawna fizycznie, komunikatywna, nader pojętna i wykazywała chęć do nauki (nawet jeśli część rzeczy ewidentnie miała za nudne). W jaki sposób ludzie tacy jak Burger, czy Lisara zostają dowódcami, a całkiem, wbrew pozorom, bystre panny w rodzaju Stelli są wyrzucane ze szkół było kolejną zagadką Wielkich Domów... zapewne równie brudną, co pozostałe. Tymczasem jednak mogło się okazać, że dziewczę niedługo będzie w stanie zwyczajnie służyć w legionie i jeśli tak by się miało stać, to miał zamiar zaproponować jej formalne doń wstąpienie. Najwyraźniej i tak już długo migała się od jakiejkolwiek pracy (niesamowite, jak jej się to w ogóle udało?!), a lepsza chyba legionowa moneta, niż zakonna brzytwa (zdecydowanie nie miał ochoty wyobrażać jej sobie łysej), czy obcinanie domowego stypendium co dziesięć lat, bo w Kamiennym Pałacu – szkole dla niereformowalnych prowadzonej przez jego dalekiego wuja – przeżycia by jej nie wróżył. W sumie nie potrafił sobie wytłumaczyć dlaczego go to w ogóle interesuje, ale miał do panny Cathak jakąś bliżej nieokreśloną słabość.

Zastanawiał się też nad pomysłem kobiety, do której słabości już nie miał – inicjatywa wielebnej Ledaal niewątpliwe była interesująca, pytanie czy okaże się skuteczna. Cóż, na pewno nie zaszkodzi, a może pomóc. Przydałyby się tylko jakieś instrukcje dla nowych medyków, przygotował na razie szkic, ale to prowizorka. Choć jeśli popatrzeć prawdzie w oczy, to cała ta akcja to jedna wielka prowizorka. Kapłanka była zresztą dość intrygującą osobą, ni diabła nie mógł jej rozgryźć – widać było, że leży jej na sercu los zwykłych ludzi, ale w zachowaniu była niespotykanie spokojna, powiedziałby wręcz, że prawie bez emocji na twarzy. No i te całe jej zatargi z Deledem mogły okazać się dość niebezpieczne.

Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę powrót Gonu i wieści o okolicznej Anatemie. Teraz, właśnie wtedy, kiedy Legion miał wyruszać z miasta i zostawić je z niewielkim tylko garnizonem, pojawia się Anatema, która nie tylko umknęła oddziałowi mnichów, ale i najwyraźniej mocno mu dokopała. Doprawdy, lepiej być nie mogło.

Przeprowadzony pobór przyniósł niestety oczekiwane rezultaty – niestety, bo rezultaty oczekiwane były dużo mniejsze od potrzeb. Pod broń poszło niecałe trzy tysiące wolnych ludzi. Co prawda chętnie powołałby również i niewolnych, ale musiał wziąć pod uwagę północne zwyczaje trucia ich narkotykami... taki „żołnierz” nadałby się tylko na mięso armatnie, a i to niespecjalnie. Poza tym Cherak utrzymywało się z roli – ktoś musiał na niej pracować, a „dziwnym” trafem byli to akurat niewolnicy. Marna byłaby pociecha z wygranej wojny, gdyby się po powrocie miało okazać, że nie ma co jeść.

W sprawach miejskich radą służył Helkar, oszczędzony weteran już od samego początku miał mnóstwo do powiedzenia – szczególnie w kwestiach podziału majątków i stanu miejskiej administracji. Zwłaszcza w kwestii nadziału ziem należących wcześniej do Feremów, czas naglił – każdy chciał się obłowić, a ilość gruntów była oczywiście skończona.

W tym interesie przyszła do niego nawet Stella. Liang co prawda nie planował żadnych większych nadań dla Cathaków, ale trudno było mu odmówić przedstawicielce tak znamienitego rodu, skoro osobiście do niego przyszła – szczególnie, że i tak planował dać jej symboliczną posiadłość... nie zaplanował za to otrzymanego całusa.

Co prawda były admirał doradzał, aby majątki przyznać w dużej części Wielkim Domom, z którymi ściągnęliby do miasta Smoczokrwiści, ale wykonywanie gwałtownych ruchów w przeddzień wojny wydawało się zbyt ryzykowne – nie było też powodu, aby skreślać ich z miejsca... choć zdecydowanie należało uważać. Tak więc zgodnie z wydanym dekretem, spora część ziem przypadła Enumom. Wielkie Domy – głównie Tepeci i Ragarowie – też dostały spory kawałek tortu, niemniej przeznaczone dla nich dobra trafiły do ludzi młodych i aktywnych, miast do rodowych matriarchiń i patriarchów.

Herbata powoli zaczynała się kończyć – nieuchronny znak, że należało wracać do pracy. Odłożył książkę na półkę, po czym ściągnął ze ściany srebrne lustro i położył je na stole. Tafla zaczęła migotać, rozszerzać się i zmieniać kształt – chwilę później leżała już przed nim trójwymiarowa mapa okolicy.

Hmm... a gdyby tak podzielić siły na dwie części?
 
Morg jest offline  
Stary 14-06-2011, 23:27   #25
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Otaczała ją bezkresna zieleń trawy. Wysoka po kolana, falowała łagodnie na wietrze, oświetlana promieniami wschodzącego słońca. Każdym zmysłem czuła, że wokół niej przyroda obudziła się do życia po zimowym śnie. Setki drobniutkich żyjątek przemykały wśród źdźbeł, ciesząc się z nadejścia nowego dnia. Słońce wspięło się już wysoko ponad horyzont. Odwróciła się tyłem do rażących oczy promieni i ruszyła przed siebie, choć dokądkolwiek sięgał jej wzrok, nie mogła dostrzec niczego poza soczystą zielenią... I Liangiem, wygodnie rozłożonym na trawie z jakąś grubą książką. Coś podpowiadało jej, żeby nie podchodzić, ale równocześnie jakiś głos szeptał jej w głowie: “idź do niego... idź... idź...”. Poddała się namowom, chociaż na granicy świadomości coś krzyczało rozpaczliwie, że przecież wie i rozumie. I nie chce. Powoli, krok za krokiem zmniejszała dystans. Młody oficer najwyraźniej ją spostrzegł, bo uniósł głowę i uśmiechnął się szeroko.

Stała tyłem do światła, ale i tak miała ochotę zasłonić oczy.

Tepet usiadł i odłożył książkę, wykonując gest zapraszający ją, żeby spoczęła obok niego.

Zieleń otulała ją coraz szczelniejszym kokonem. Marzyła o tym, by wziąć głęboki oddech, lecz coś ściskało jej klatkę piersiową tak, że nie mogła złapać tchu.

Różowe falbanki szczelnie otaczały jej ciało jak kokon jakiegoś wielkiego, wściekle kolorowego owada.

Liang zniecierpliwił się najwyraźniej i wstał. A potem popatrzył jej głęboko w oczy.

Zachwiał się i upadł, a puste oczodoły wpatrywały się w nią z niemym wyrzutem. Przystojna jeszcze przed chwilą twarz zmarszczyła się, jakby ktoś wyssał z niej życie i dodał co najmniej kilkudziesięciu lat, choć samo to nie tłumaczyło, czemu właśnie zaczęła rozpadać się w pył. Wyciągnęła rękę, ale jedyne, co zostało jej w dłoni, to ubranie - cienkie, przetarte, rozsypujące się w palcach. Trawa pod jej stopami nie była już morderczo, boleśnie zielona - łodyżki i listki skręciły się w słomiano-szare ruloniki, a po chwili zaczęły czernieć, przynosząc ulgę jej oczom. Pod jej stopami i dalej, dalej, aż po horyzont, bezkresna łąka obumierała, zamieniając się w spopieloną pustynię.

Tylko słońce wciąż wisiało nad horyzontem, jakby groziło, że za to, że ośmieliła się tu być, ona sama za chwilę również zamieni się w popiół.


Obudziła się zlana potem, tłumiąc krzyk. Wnętrze pokoju w Cytadeli, który przydzielono jej przy okazji przeprowadzki Lianga, oświetlało poranne słońce, prześwitujące przez szczeliny w grubych kotarach zawieszonych w oknie. Zacisnęła powieki i naciągnęła na głowę kołdrę, marząc o tym, by zaszyć się w najciemniejszym lochu warowni, ale wiedziała, że są luksusy, na które nie mogła sobie teraz pozwolić.

Idź, idź, idź... - echo wyśnionych szeptów wciąż rozbrzmiewało w jej głowie.

- Spierdalajcie - wyszeptała stanowczo, ni to do nich, ni to do siebie.

To był tylko sen.

***

Wstała o godzinie oburzająco wręcz wczesnej jak na standardy rozpuszczonych panienek z dobrego domu. Sen był zdecydowanie przereklamowany, kiedy wokół było tyle do roboty! To był dopiero drugi dzień panny Cathak w obozie legionu, jeśli nie liczyć pierwszej, burzliwej nocy, a lista rzeczy, których zdążyła dokonać, była imponująco wręcz długa.

Po pierwsze i przede wszystkim, włączenie się w bujne, legionowe życie towarzyskie (oczywiście całkowicie nieoficjalne!) zaowocowało coraz mocniejszym statusem obozowej maskotki. I to nie tylko wśród kadry oficerskiej, ale przede wszystkim szeregowych żołnierzy. Bardzo wygodne i dające zabezpieczenie na wypadek rozmaitych nieprzewidzianych okoliczności! Nie wspominając o tym, że zwyczajnie sympatyczne. Nie licząc kota, nie miała w okolicy żadnej bratniej duszy i chociaż nie zakładała, że którakolwiek z nowych znajomości ma szczątkowe chociaż szanse przetrwać dłużej niż do końca misji, zdecydowanie poprawiały jej samopoczucie.

Dodatkowo Tepet Liang, który najwyraźniej miał coraz większe szanse na objęcie dowództwa, nie tylko miał do niej wyraźną słabość, ale zdawał się całkowicie jej ufać. Nie dość, że zupełnie nie zwracał uwagi, że przebywając w jego pobliżu ma niemal swobodny dostęp do poufnych informacji... Gdy usłyszał, że jest tu w podróży edukacyjnej i ma nadzieję nadrobić zaległości z zakresu strategii i taktyki, sam z siebie zaproponował, że może opracowywać plany w jej towarzystwie! Chwilami naprawdę zastanawiała się, czy ktoś jej życzliwy przypadkiem nie pomagał losowi w sposób mniej lub bardziej nadprzyrodzony.

Niestety, Gwiazdka w pełni zdawała sobie sprawę, że taka ilość nawiązanych relacji międzyludzkich w jej przypadku mogła rodzić pewne... komplikacje, z którymi będzie koniecznie musiała coś zrobić. Im szybciej tym lepiej. Niech to szlag, trudno, cała zabawa BYŁA tego warta!

Z rzeczy mniej istotnych, acz przyjemnych, przy okazji przeprowadzki Lianga do cytadeli zdołała zakwaterować tam nie tylko siebie, ale też swoich ludzi. W tym Pokrzywę Straszliwą, której zdołała wytłumaczyć, jak bardzo różowy NIE pasuje jej do koloru oczu (podobnie jak błękitny i zielony, o żółtym w ogóle nie wspominając!). W związku z tym kolejne zamówione stroje miały już paletę znacznie bardziej jej odpowiadającą, choć do ideału z powodów dla niej oczywistych było im daleko. Nie obyło się przy tym bez wojny podjazdowej o pewną niepozorną pelerynkę, która garderobianej straszliwie się nie podobała (brzydka i niemodna, ot co!), a którą Stella uparcie chciała zatrzymać. Dziewczyna miała głęboką nadzieję, że za dwa dni znowu nie znajdzie jednego ze swoich ulubionych artefaktów na śmietniku... Cóż, uroki posiadania służby.

***

Skoro już jesteśmy przy życiu towarzyskim, w obozie natknąć się można było na osobowości zupełnie z legionem niezwiązane... Aczkolwiek co właściwie robił wśród żołnierzy upadły bóg Cheraku, zwany, nieco drwiąco, Tysiącem Lat Wspaniałości, można było tylko zgadywać. Chyba, że ktoś miał zwyczaj wciskania zgrabnego noska w nieswoje sprawy i po prostu zapytał, oczywiście.

Odpowiedź nadeszła zza nosa bynajmniej nie zgrabnego, a sękatego i pomarszczonego. Bóg uniósł oczy znad filiżanki wschodniej herbaty, którą uraczyła go młoda panienka i odpowiedział powoli:

- Życzeniem mym byłoby zdobyć możliwość rozmowy z którymś z wielkich dowódców, którzy tutaj dowodzą... ale prędkość polityki przerasta moje starcze pojmowanie – rzucił, zasłaniając się swoją nieudolnością, chwilę później jednak podniósł wzrok i zapytał z lekkim zainteresowaniem – I powiedz mi, łaskawa panienko... czy coś cię gnębi? Aura twoja jest strasznie przygnębiająca.

Powstrzymała się od jakiejkolwiek widocznej reakcji, chociaż stary bóg właśnie wskoczył na jedną z pierwszych pozycji na liście osób, przy których należało być ostrożnym. Przygnębiająca, doprawdy? Skądże znowu, wszak panienka Stellcia była radosna jak skowroneczek! A ktoś tu sobie grabił.

- To wszystko przez straszliwy pożar, który strawił mój powóz - odpowiedziała w końcu. - Wszystkie moje stroje przepadły! A najlepsi krawcy Cheraku uciekli przecież przed rebelią... Dzisiaj śniło mi się, że dostarczono zamówione suknie i były tak niemodne, że nie założyłaby ich chyba nawet ślepa nędzarka! Na szczęście rzeczywistość okazała się bardziej łaskawa, ale wciąż nie mogę się do końca otrząsnąć.

Bóg pokiwał głową ze zrozumieniem... a przynajmniej taki był zapewne jego zamiar. Jego zamglone oczy raczej nie wróżyły zbyt dużego kontaktu z rzeczywistością.

- Doprawdy straszliwe, panienko - stwierdził powoli.
- W rzeczy samej! Ale to naprawdę nieistotne... Sny to tylko sny.
- W rzeczy samej! Poczęstunek w miłej atmosferze jest milszy od dowolnego snu.
- A wracając do poprzedniego tematu... To co stało się z Cherakiem jest straszne, ale wydawało mi się, że większość niebezpieczeństwa została zażegnana. Po cóż opiekuńcze bóstwo miasta miałoby interesować się dowództwem legionu?
- Większość tak... – zgodził się, niemrawo odstawiając porcelanową filiżankę na miejsce – Ale czasy się zmieniają... W kościach czuję zawieruchę, a w mieście intruzów... – stwierdził, po czym oczy znów przestały mu błyszczeć. – To i szukam sposobności, żeby się przysłużyć najlepiej jak mogę.
- Intruzów? - uniosła brwi, zainteresowana.
- Różni są. Tacy, których widzę, tacy, których słyszę... Są też i tacy, których nie widzę – mówił, kierując na panienkę niewidzące oczy. Tak, mogło to znaczyć dokładnie wszystko.

Ciekawe rzeczy widujesz, staruszku... - pomyślała, po czym popatrzyła mu głęboko w zamglone oczy. To nie było powłóczyste spojrzenie znudzonej, rozpieszczonej panienki, ani błyszczący iskierkami ciekawości wzrok zafascynowanej dziewczynki. Gwiazdka, gdy chciała, potrafiła być stanowcza, a w tej chwili zdecydowanie nie miała ochoty na zabawy w kotka i myszkę.

- Nie wątpię, że wzrok boga dostrzega to, co umyka oczom zwykłych śmiertelników. Mogą oni jednak okazać się zbyt ograniczeni, by zrozumieć powagę zagrożenia, jeśli nie zostanie ona przedstawiona bardziej wprost - odpowiedziała powoli.
- Może tak... – stwierdził, po czym powróciła mu ostrość wzroku. – Wyborna ta herbata! – Nic nie wskazywało na to, że pamiętał stellowe pytanie sprzed chwili. – Myśli pani, że zdołam się dostać do generała? – zagaił rozmowę, widocznie nie pamiętając, na czym stanęła.
- Myślę, że jeśli ma pan informacje, które mogłyby go zainteresować, mogłabym je z łatwością przekazać... - uśmiechnęła się życzliwie, ukrywając rosnącą irytację. - Szanowny pan Tepet jest człowiekiem wielce zajętym i obawiam się, że sama tylko chęć rozmowy mogłaby nie wystarczyć do zaburzenia mu harmonogramu dnia... Jednak jeżeli zdołałabym go zainteresować tym, co ma pan do powiedzenia, z pewnością znalazłby czas na to, by pana wysłuchać.
- Informacje? Chciałem mu powiedzieć, że chcę robić to, co kiedyś, za starych czasów... – chwilowo się rozmarzył, po czym kontynuował. – Ale pewnie nikt nie uwierzy, że coś umiałbym... No, w dodatku jacyś dziwni intruzi, dziury jakieś... Nikt mnie z Cheraku nie puści.

Dziesięć, dziewięć, osiem... Jej cierpliwość wyraźnie odliczała do punktu, w którym skończy się ostatecznie. Dziewczyna zastanawiała się, czy bóstwo celowo sprzedaje jej informacje, które JEJ akurat kojarzyły się dość jednoznacznie, czy naprawdę bełkocze coś bez sensu. Szanse były na jej gust gdzieś pół na pół.

- Jakże dobrze pana rozumiem! Mnie również nikt nie jest w stanie uwierzyć, że cokolwiek umiem! - oznajmiła rozżalonym głosem. - Co konkretnego chciałby pan robić? Jestem przekonana, że na pewno dałoby się coś załatwić... A przy okazji zrobimy porządek z dziwnymi intruzami i dziurami, kiedy tylko pan o nich opowie.
- Ach, młodzież... – tym razem był półprzytomny i mówił, uśmiechając się lekko – W dniach mej młodości, nim się osiedliłem, wielce wojowniczy byłem... Na starość, chciałbym sobie trochę tego poprzypominać, jak mi trochę biegłości zostało... – dokończył.
- Wojowniczy? Cóż, o ile się orientuję, legion nie dorobił się jeszcze bóstwa opiekuńczego. - Nie można było tak od razu? Być może dorobiłby się szybciej, gdyby ktoś zdecydował się grać w otwarte karty. - Nie mogę panu obiecać, że coś załatwię, ale porozmawiam z lordem Tepetem w tej sprawie - uśmiechnęła się uroczo. - Może jeszcze herbaty?

Staruszek niewątpliwie był irytujący, ale doszła do wniosku, że może być również użyteczny... Poza tym z rozmaitych powodów uznała, że wolałaby być z nim w dobrych stosunkach. Tak na wszelki wypadek.

***

Nie samym życiem towarzyskim człowiek żyje. Udział w przyjmowaniu posłańców z Dahanu mocno nadwątlił jej przekonanie, że dzieje się tam coś mocno podejrzanego. Niezależnie od rozmaitych pogłosek, dla niej sytuacja wyglądał całkowicie zwyczajnie: ot, ludziom było źle, znaleźli sektę, która obiecała, że będzie lepiej, a potem poszło! Nie pierwszy raz w historii i zapewne nie ostatni. Zadanie, z którym tu przyjechała, wyglądało tym samym na coraz mniej sensowne, ale nic to - zawsze mogła uznać, że naprawdę jest tu na wakacjach.

Bardziej niepokoiło ją spotkanie z Liao Jinem. Nie wiedziała o nim praktycznie nic pewnego, a tymczasem ten niepozorny teoretycznie osobnik zdawał się coraz bardziej pociągać za najważniejsze sznureczki w mieście. Dodatkowo, wyraźnie czegoś od niej chciał. Nie była jeszcze pewna, czy naprawdę go nie lubi, czy tylko jej się tak wydaje, ale w tej kwestii całkowicie zgadzała się z Liangiem: Jin był oślizgły i niebezpieczny. Oczywiście odczekała odpowiednią ilość czasu, żeby nie wyglądało, że się spieszy, i wysłała mu informację, że w przeciągu najbliższych dni nie ma żadnych konkretnych planów i z pewnością znajdzie czas na obejrzenie posiadłości, o której mówił.

Nie omieszkała też przy okazji spisywania raportu (Kochany pamiętniczku!...), obok prośby o ponowne rozpatrzenie kwestii dahańskiej, poprosić o informacje o tym panu. Im więcej, tym lepiej. Na wczoraj.

Z ciekawostek politycznych, podsłuchana przez ścianę (co to dla niej?) rozmowa Lianga z Helkarem wytypowała jej nowego cherackiego ulubieńca. Admirał sprawiał wrażenie jowialnego i prostodusznego, ale nie miała wątpliwości, że miał znacznie więcej rozumu, niż połowa oficerów legionu - choć fakt, że jej zdaniem młody Tepet zgodził się na jego warunki zbyt łatwo i szybko, oczywiście musiała zachować dla siebie. Przy tym, w przeciwieństwie do czcigodnego Liao, Ferem był autentycznie sympatyczny. Ciekawe, czy to w ramach przeciwwagi dla przyjeżdżającej ponoć do Cherak narzeczonej Lianga? Swoją drogą, biedny chłopak...

Tyle dobrego. Najwyższy czas, żeby coś się spieprzyło - co niniejszym uczyniło z wielkim hukiem!

Najpierw do obozu powrócił Wyld-Huntowy mech, krzyczący coś o wielkiej, zębatej Anatemie...

***
Młodego pilota kojarzyła bardzo mgliście: przyleciał do obozowych oficerów i z miejsca zasypał ich wieściami o wielkiej potworze. Tym razem nawet nie musiała podsłuchiwać – jego gromki głos niósł się dość daleko. To, że nie odeszła, było jednak zrozumiałe. „Białe” i „groźne” brzmiało aż nazbyt podobnie do jej puchatego kociaka... Takim sposobem, była niedaleko, kiedy ów szedł do Cytadeli.

To oznaczało tyle, że ją zauważył – i poświęcił jej aż nazbyt dużo uwagi, co poczuła, gdy tylko skierował się w jej stronę. Lekko złapał jej rękę, spojrzał prosto w oczy i...

- Ty... Skąd i jak? – zapytał, najwyraźniej czymś wstrząśnięty.
- Słucham?... - zamrugała oczami, zdziwiona. Naprawdę zdziwiona! O co mu chodziło, do licha? Bo chyba nie skojarzył z nią wielkiej Anatemy, prawda?...
- Byłaś tam, u żywiołaków...! Ratowałem cię przecież - ale myślałem, że przepadłaś w szponach bestii! - stwierdził nieskładnie, wciąż wpatrując się w Gwiazdkę niczym w obrazek.

Zaraz, zaraz, ale że jak? Zdecydowanie nie wiedziała, o czym mówił, co oznaczało, że naprawdę zaszła pomyłka. Co nie zmieniało faktu, że należałoby się z tego jakoś wykręcić. To raz. Dwa, była szalenie ciekawa, kto tam był i kogo właściwie miły pan ratował.

- Proszę się uspokoić... - uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Ja przez cały czas byłam w obozie. Ale to straszne, co pan mówi! Ta bestia... Zabiła jakąś kobietę?... - wyjąkała, udając dogłębnie wstrząśniętą. Jakoś nie wyobrażała sobie Sigurda zabijającego cokolwiek, co jest ładne i żeńskie.
- A... W takim razie, pozostaje mi tylko panią przeprosić... - stwierdził, składając dworny pocałunek na dłoni Stellu - i w ten sposób racjonalizując jakoś fakt trzymania jej dłoni.

Dziewczyna zawahała się przez chwilę, po czym obdarzyła go łagodnym, ciepłym uśmiechem.

- Ależ proszę nie przepraszać. Po takich przeżyciach każdy byłby wstrząśnięty! Pomyśleć, że taka bestia, tak blisko obozu... I jeszcze... Z tą kobietą... Jestem pełna podziwu, że pomimo wszystko jest pan taki opanowany i spokojny - skomplementowała mężczyznę, po czym pociągnęła wątek dalej. - Ale skoro pan już złożył oficjalny raport, na pana miejscu jednak zadbałabym o skołatane nerwy! Tu niedaleko jest karczma, myślę, że po kilku głębszych z pewnością poczułby się pan lepiej. - Puściła mu oko, po czym korzystając z okazji, że wciąż trzymał jej dłoń, pociągnęła w kierunku tawerny.
- Pani, wciąż jeszcze nie złożyłem memu krewniakowi raportu. – stwierdził przepraszająco – Kogokolwiek zobaczyłem przez sensory, może wciąż żyć i wyjaśnić, co się stało... – spauzował, po czym dodał – A poza tym, czcigodny mistrz Deled mógłby się rozgniewać, gdybym uległ pijaństwu.
- Obawiam się, że lista rzeczy, za które mógłby rozgniewać się czcigodny mistrz Deled, prawdopodobnie rozpoczyna się od oddychania - odparła udając śmiertelną powagę Gwiazdka, zanim zdążyła ugryźć się w język. No dobrze, to nie było specjalnie mądre...
- Wybaczy mi pani, ale nie chciałbym poznać opinii naszego egzarchy w tej sprawie - powiedział z lekkim uśmiechem.
- |W zasadzie ja również nie - roześmiała się.
Nadal uważała, że upicie pana do nieprzytomności brzmiało jak niezły pomysł zarówno pod kątem jego psychiki, jak i pamięci, ale z drugiej strony nie chciałaby narobić mu kłopotów.
- Ale co do tej nieszczęsnej kobiety... Nie sądzę, żeby udało się ją łatwo namierzyć. Jeśli bestia rzeczywiście ją porwała, to albo nie możemy jej już pomóc, albo... Cóż, to znacznie mniej prawdopodobne, ale jeśli byli w zmowie, to przecież nigdy nie zaryzykowałaby natknięcia się na Dziki Gon po raz kolejny i rozpoznania.
- Ja doświadczenia nie mam, może któryś z pozostałych wie ode mnie więcej... - wzruszył ramionami Smok - Teraz zostaje mi tylko iść do Cytadeli, pani...?
- Cathak Stella, panie?... - dygnęła uroczo w oczekiwaniu na godność rozmówcy.
- Sashak z Tepetów, shikari na służbie Smoczego Gonu.

Nie zatrzymywała dłużej chłopaka. Miała tylko nadzieję, że zniechęciła go do zbyt dokładnego rozważania kwestii tajemniczej kobiety. Kimkolwiek była, Sigurd z całą pewnością miał swoje powody, żeby się ujawniać... A przynajmniej miała taką nadzieję.
 

Ostatnio edytowane przez Serika : 08-07-2011 o 20:45.
Serika jest offline  
Stary 14-06-2011, 23:28   #26
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
***

...potem do obozu wrócił kot i słownictwa, które wtedy padło, naprawdę nie powinno się przytaczać ani wśród dobrze wychowanych panienek, ani w ogóle. Krótko mówiąc, potwornie zdenerwowana i wkurzona Gwiazdka kazała się w te pędy wynosić temu nieodpowiedzialnemu, lekkomyślnemu, (tu dopisz dowolny epitet) futrzakowi, zanim ktoś skojarzy przemądrzałe kocie bóstewko z niebezpieczną bestią. Zwłaszcza, że komuś zachciało się odgrywać herosa i szarmancko przedstawiać! Miaucelot, i wszystko jasne! Nie miała żadnych powodów, żeby ufać kapłance, nieważne, jak miłej i uprzejmej, a osobiście niespecjalnie wierzyła w Sigurdowe zabezpieczenia. Gdyby to JEJ zafundował taki prezent, naprawdę nie chciałaby być na jego miejscu! Lunar pomarudził trochę dla zasady, ale wiedział równie dobrze jak ona, że pozostawanie w obozie nie było dobrym pomysłem.

Cudownie, nie ma to jak zostać samej!

Dziewczyna trochę się uspokoiła po tym, jak Meyumi w rozmowie z młodym Tepetem ani razu nie zająknęła się o jej kocie (chyba, że czegoś istotnego nie dosłyszała. Naprawdę musiał wybierać sobie gabinet na trzecim piętrze!?). To, że kapłanka nie zrobiła tego teraz nie oznaczało jednak, że nie może zrobić tego w dowolnym innym momencie. Skupiając podejrzenia na niej, bo niby kto zadawał się w obozie z niebezpiecznym stworem? Zdecydowanie nie podobało jej się, że nie wie, na czym stoi, ale uznała, że na próbę wybadania Wielebnej jest o wiele za wcześnie. O zniknięcie ukochanego kotka może zacząć się martwić najwcześniej za dwa, trzy dni... Wówczas będzie czas, żeby uciąć sobie z Ledaal Meyumi miłą pogawędkę. Na razie wszystko, co mogła zrobić, to spróbować dojść do ładu z nieposłusznymi emocjami.

***

Noc niosła ukojenie dla podrażnionych oczu i zszarganych nerwów. Była też najlepszym czasem na dyskretne zniknięcie z oczu wszystkim mniej lub bardziej zainteresowanym. W końcu nietrudno było zauważyć, że panienka Stella wieczorami szlaja się to tu, to tam w niespecjalnie odpowiednim dla jej statusu towarzystwie i chwilami niełatwo ją namierzyć. Dlatego też Gwiazdka optymistycznie założyła, że nikogo nie powinno zaniepokoić, jeśli zrobi sobie samotną wycieczkę. Naprawdę rozpaczliwie potrzebowała teraz trochę czasu dla siebie!

Zgarnęła zapasowy komplet standardowego obozowego ubrania i butelkę alkoholu - ot tak, w ramach bonusa. Przyszło jej do głowy, że nie obraziłaby się za podręczny bukłak, ale niestety, zdecydowanie nie pasował do wizerunku grzecznej panienki. Nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na dziewczynę wychodzącą z Cytadeli - zresztą, dlaczego miałby zwrócić? Pomachała radośnie kilku mijanym żołnierzom, gdy niespiesznie przemierzała obóz w poszukiwaniu jakiegoś zacisznego miejsca. Głęboki cień za jednym z budynków był wręcz idealny.

Bezpieczna ciemność otuliła ją miękkim całunem. Gwiazdka ścisnęła w dłoni niepozorny, szary amulet i dostroiła się do niego. Poczuła przyjemne mrowienie, gdy jej ciało rozpływało się cieniu, czyniąc ją praktycznie niewidoczną dla większości obserwatorów. Oczywiście, niewątpliwie znalazłoby się w obozie kilka osób zdolnych przejrzeć iluzję, ale nie spodziewała się, żeby wpadła na którąś z nich - a nawet jeżeli, to przecież nie robiła nic nielegalnego. Nie niepokojona przez nikogo, spokojnie opuściła obóz i udała się w kierunku miasta. Miała już okazję przejeżdżać przez Cherak przy okazji odwiedzin u najlepszego tamtejszego krawca, ale tym razem interesowała ją zupełnie inna jego część.

***

Pogłoski o nawiedzających miejskie kanały nieumarłych zataczały szerokie kręgi nie tylko w samym Cheraku, ale też na terenie obozu legionu. Oczywiście z cała pewnością, podobnie jak wszelkie tego typu plotki, były mocno przesadzone... Ale biorąc pod uwagę sytuację miasta, istniały podstawy, by sądzić, że rzeczywiście granica pomiędzy światami żywych i umarłych stała się zbyt cienka. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, o czym mówił Tysiąc Lat Wspaniałości. Rzecz jasna, nie wykluczało to zwyczajnej aktywności przestępczej gnieżdżącej się w nieuczęszczanych zakamarkach. Tak czy inaczej, Stella była zwyczajnie ciekawa. A swoją ciekawość zwykła zaspokajać, jeśli tylko miała po temu okazję.

Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, na co się natknęła. Najpierw była banda zwyczajnych obwiesi. Potem był zupełnie niezwyczajny szef bandy zwyczajnych obwiesi oraz podsłuchane dialogi... Niespecjalnie interesujące, przynajmniej w większej ich części.

Primo, życie w kanałach jest paskudne.
Secundo, nie ukradniesz, nie jesz, czyli patrz punkt pierwszy.
Tertio, może u Jina byłoby im lepiej? (O, to był ten ciekawy kawałek!).

A potem... Stłumiła przekleństwo, chowając się głębiej za róg korytarza. Nie zawsze miło jest zobaczyć znajomą twarz.



Ludzie rozbiegli się na wszystkie strony. Nie zamierzała ich ścigać, i tak nie mieli szans zobaczyć jej twarzy. Niech sobie żyją. Przywódca rzezimieszków, romantycznie i subtelnie zwany Truposzem, ulotnił się w sposób znacznie bardziej dosłowny: po prostu zdematerializował się, pozostawiając po sobie stertę ubrań. Trzeba będzie później dorwać tego pana.

Jej stary znajomy odbił pocisk i popatrzył na nią wzrokiem przerażonego dziecka.
- G... Gwiazdka?!

...

Więcej i tak by z niego nie wyciągnęła. Z uśmiechem podziękowała chłopakowi za informacje i wyciągnęła rękę. Uścisnął ją. To był dobry moment - przypuściła atak korzystając z faktu, że nie mógł jej się łatwo wyrwać.

Miała szczęście - wpadł na identyczny pomysł ułamek sekundy później.

Za późno.

Przez chwilę patrzyła na zmasakrowane ciało opadające na kamienną podłogę kanału. Jednocześnie poczuła, jak coś rozrywa jej ciało niczym rozpalony do czerwoności sztylet. Nadgarstki zapiekły ją żywym ogniem, jakby pragnęły dodatkowo podkreślić dramatyzm sceny. Świat miewał interesujące poczucie humoru, przynajmniej w kwestii wyczucia czasu... Zignorowała kapiącą z ran krew, po czym odwróciła się i bez słowa ruszyła przed siebie.

Musiał być wyjątkowym idiotą, skoro pozwolił jej się zorientować, że ją poznał.

***

Okolice miały to do siebie, że były strasznie przygnębiające. Smród, śmieci, zapach zniszczonych marzeń dominowały lokalną atmosferę... Ale nie oznaczało to, że nie mogło się w niej zachować całkiem sporo wigoru - co poznała, kiedy pojawił się przed nią Sigurd w postaci ludzkiej.
- Gwiazdka?! Gwiazdka...! Zaraz, co się stało?
- A na co wygląda? - uśmiechnęła się ponuro, zerkając na rany na rękach. - Wszystko ma swoją cenę, przecież wiesz... Bywało gorzej.
- Nie o to pytam! Wyglądasz jak zbity szczeniak... Coś się stało? Znów się dręczysz?
- Ja? Skąd. Po prostu ucięłam sobie miły spacer i wpadłam na znajomego... z poprzedniej pracy. Jak rozumiesz, byłam zachwycona.
- I masz przez to wyrzuty? - zapytał Sigurd, ujmując w ręce dłonie dziewczyny - Dziewczyno, jesteś bardziej ludzka aniżeli połowa ludzi, jakich znałem! Musiałaś... - oparł się na kamieniu, utrzymując oczy na poziomie oczu Stelli.
- Nie chciałabym poznać tej połowy - oznajmiła lodowatym tonem. - I owszem, musiałam... Poznał mnie. Nie mogłam zaryzykować, że mój ulubiony były szef mnie namierzy, nie wspominając o tym, jakie kłopoty mogłabym mieć w okolicach legionu.
- Na Lunę, nie tłumacz się! Ja WIEM, że masz rację... - żachnął się mężczyzna - Myślisz, że za tobą poszedłem, bo jesteś nieczułym potworem? To się grubo mylisz, tyle.
- To wiesz o parę rzeczy więcej ode mnie...
- ... bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, CI UFAM. Ty też powinnaś - wciął się młodzian.
- Jasne, jasne... - Westchnęła, wzruszyła ramionami i usiadła na ziemi, kompletnie nie zwracając uwagi na stan podłoża. - Zaklinał się, że nie powie i że jest tu tylko dlatego, że go zmuszono. Wiesz, jak uważnie potrafię słuchać, ale wszystko mówiło mi, że nie kłamie... Prawda, prawda, czysta prawda, a jednocześnie wiedziałam, że jeśli ktoś potrafi oszukać moje zmysły, to on. Założyłam, że się nie zmienił... I nigdy nie dowiem się, czy miałam rację.
- Każdy łgarca wart swego miana by tak powiedział... A wiesz, co ja powiem? By-cze łaj-no, ot co! – powiedział i zdecydował się na dywersję, ciągnąc Gwiazdkę na podłoże.
- Puść, wariacie! - parsknęła niekontrolowanym śmiechem, jakby całe napięcie postanowiło nagle znaleźć ujście.
- Nie puszczę! Jeszcze mi uciekniesz przed czasem! A co się wówczas stanie z moim ulubionym ludzkim kłębuszkiem wełny, a? - ów zaśmiał się w odpowiedzi, wykorzystując swoje umiejscowienie nad Gwiazdką, aby "uniemożliwić ucieczkę".
- A jeśli zostanę, pożresz mnie jak myszkę, czy najpierw przeturlasz przez pół miasta? - odgryzła się. Szeroki uśmiech sam z siebie zakwitł na jej twarzy kompletnie ignorując to, jak parszywie się czuła.
- Przeturlam! Bo ilekroć za jedzenie się zabieram, to przybywa jakiś wielki bohater, bije mój wspaniały zad i uwalnia niewiastę w potrzebie! - stwierdził, zatrzymując się na chwilę i przybliżając się do stellowej twarzy - A niektórzy... Młody Tepet, bestia harda...? Wydawaliby się zainteresowani rozkrojeniem mego cielska i pocałunkiem księżniczki!
- Powiedział ten, co nie przepuści nikomu, kto się rusza i ma cycki! - odbiła piłeczkę.

A zresztą... pieprzyć to wszystko! Uznała, że w gruncie rzeczy równie dobrze mogła poplotkować, użalanie się nad sobą jeszcze nikomu nie rozwiązało problemów. Shit happens. Life goes on.

- Młody Tepet dzisiaj przeżywał tragedię swego życia, wkrótce przyjedzie go usidlić jakaś Mnemonówna. Daruj mu, wystarczy, że ja mu opowiedziałam o swoich jakże udanych zaręczynach, które rzecz jasna rodziny trzymają w najgłębszej tajemnicy.
- O, historia zaiście piękna...! Musisz mi ją kiedyś opowiedzieć. - stwierdził, przechodzac do pozycji półleżącej - A jego problemem z narzeczoną jest, że...? - powrócił po chwili do
pierwszej części wypowiedzi Stelli, najwyraźniej jej nie rozumiejąc.

Dziewczyna wyciągnęła się wygodniej na ziemi i założyła ręce pod głowę.

- Brzydka, głupia, paskudna, Otchłań wie co jeszcze. - Wzruszyłaby ramionami, ale w tej pozycji było to zdecydowanie niewygodne. - I opowiem, kiedy tylko zachce mi się wymyślić szczegóły.
- A musi się z nią żenić, albowiem...? - Sigurd najwyraźniej dalej nie rozumiał powagi całej sytuacji.
- Błogosławiona Wyspa, wielka polityka, łączenie rodów... Z tego naprawdę nie jest łatwo się wykręcić nie rujnując sobie kompletnie pozycji. Oczywiście zawsze można znaleźć jej i sobie alternatywną partię tak, żeby wszyscy się cieszyli, ale biedny Liang chyba potrzebuje korepetycji z kombinowania. Pilnie.
- Och! - westchnął chłopak, wznosząc ręce w melodramatycznym geście - A panna Stella jest zaręczona...! Dramat miłosny, skala iście wyspowa! - stwierdził złośliwie - Zresztą, co tam w obozie?
- Wielebna Ledaal Meyumi nie zająknęła się o moim futrzaku, przynajmniej w obecności Tepeta. Co nie zmienia faktu, że nie mam pojęcia, co jej chodzi po głowie, a na zewnątrz wygląda jak ruchomy posąg. Nie umiem jej rozpracować. Co ty tu właściwie robisz? Polujesz na spadające z nieba gwiazdki?
- Ukrywam się. Jakoś nie wydaje mi się, żeby którykolwiek hycel zdecydował się wyłapać wszystkie psy tego świata... A nawet jeśli, to ich obfitość przydałaby mu zajęcia na następne półrocze - stwierdził, wzruszając ramionami.

Rozejrzała się i z uznaniem skinęła głową. Wybrał dobre miejsce. Na miejscu Dzikiego Gonu nie zapuściłaby się tutaj, choćby Deled poganiał ich żywym ogniem, czy jaką on tam miał animę... Zresztą było to również dobre miejsce na spożytkowanie tej butelki wina, którą tu ze sobą przyniosła. Ostatnio zdecydowanie za mało piła.

***

W drodze powrotnej otaczająca Gwiazdkę cisza niemal dzwoniła w uszach. Nikt oprócz wielkich, bezczelnych szczurów, które coraz śmielej poczynały sobie wśród zgliszczy, nie kręcił się o tej porze wśród popiołów, w które zamieniła się gęsta, drewniana zabudowa ubogiej części Cheraku. Oczywiście, chociaż wspomniane popioły miękkim dywanem wyścielały ziemię i każdy jej krok wzbijał niewielką chmurę pyłu, okolica bynajmniej nie przypominała spopielonej równiny. Szkielety tego, co kiedyś było domami, straszyły sterczącymi palami i fragmentami ścian, przypominając jakieś upiorne rzędy krzywych, połamanych zębów nieznanego stwora. Raz na jakiś czas jakaś poruszona przez wiatr, obluzowana deska skrzypiała cicho, zawodząc nad losem mieszkańców, którym nie dane było przeżyć pożaru pochłaniającego dorobek ich życia. Nikt zresztą nie zatroszczył się o uprzątnięcie tysięcy ciał, które zalegały pod gruzami i tuż obok nich. Niektóre z nich z trudem dawało się zidentyfikować jako ludzkie szczątki. Skurczone od działania wysokiej temperatury, poczerniałe i poskręcane w przedśmiertnych konwulsjach, mogłyby być rzeźbami jakiegoś oszalałego artysty. Inne sprawiały wrażenie, jakby za chwilę miały wykonać jeszcze jeden, rozpaczliwy ruch, aby odpełznąć odrobinę dalej w daremnym poszukiwaniu ratunku. Niezależnie od stanu ciał, szczury zgotowały im już godne powitanie po drugiej stronie życia. Oczy, nosy, wargi - jeżeli nawet nie zostały pochłonięte przez szalejące płomienie, padły ofiarą tego, co przyszło po nich, pozostawiając potwornie zdeformowane maski. Gdyby mogły, zapewne wpatrywałyby się w jedynego przechodnia w tym potwornym miejscu z mieszaniną zazdrości i rozpaczy.

Dziewczyna szła spokojnym krokiem po puszystym, szarym dywanie. Otulona cieniem, niewidoczna dla ciekawskich szczurzych spojrzeń, wodziła wzrokiem po chwiejących się ruinach budynków, po porozrzucanych tu i ówdzie przedmiotach codziennego użytku, które uniknęły pochłonięcia przez szalejący żywioł, po zastygłych w przerażeniu twarzach trupów...

Hello Darkness, my old friend,
I’ve come to talk to you again...


… zanuciła cicho, wiedząc, że nikt nie usłyszy. Po raz pierwszy od wielu dni czuła, że naprawdę opadło z niej napięcie. Wycieczka, pomimo nieprzewidzianych okoliczności, naprawdę dobrze jej zrobiła. Przytłaczający ciężar, który nosiła ze sobą wszędzie, najwyraźniej wycofał się na z góry upatrzone pozycje, jakby przerażony scenerią postanowił zaszyć się gdzieś daleko. Rozluźniła się i pozwoliła myślom odpłynąć. Zdawała sobie sprawę, za chwilę opuści zniszczoną część miasta i paskudne uczucie powróci, ale póki co chłonęła otaczającą ją rzeczywistość wszystkimi zmysłami.

Gdyby dorwała w swoje ręce skurwysyna, który wydał rozkaz spalenia miasta, doprawdy marzyłby o tym, by umrzeć po raz kolejny. Ale...

Ale już dawno nic nie wydawało jej się tak piękne.
 

Ostatnio edytowane przez Serika : 08-07-2011 o 20:45.
Serika jest offline  
Stary 15-06-2011, 03:15   #27
 
Punyan's Avatar
 
Reputacja: 1 Punyan nie jest za bardzo znanyPunyan nie jest za bardzo znanyPunyan nie jest za bardzo znanyPunyan nie jest za bardzo znany
Tendencje Jina do wykorzystywania nadarzających się okazji i naginania przepisów zgodnie z aktualnymi potrzebami już nie raz wpędziły go w kłopoty. Po raz pierwszy jednak problemem okazało się bycie zbyt skutecznym. Próbując skorzystać na Cherackim chaosie miał nadzieję na jakieś doraźne korzyści, zdobycie przydatnych znajomości i wpływów czy może nawet jakieś pomniejsze dobra dla swojej rodziny. W efekcie nie zabezpieczył się wystarczająco przed zbyt widocznym wyniesieniem w górę administracji miejskiej. Związał też dość mocno swoje interesy i swoją działalność z rodem Enuma. Tu również zapomniał, że zbyt szybka elewacja tego rodu na skutek próżni politycznej z pewnością spotka się z niechętną reakcją wielu osób. Samo w sobie to jednak nie byłoby jeszcze takie złe. Większy problem stanowiły jednak zachowania dowództwa legionu.
Można było spokojnie zakładać, że, niezależnie kto w legionie obejmie dowództwo, będzie można się z nim jakoś dogadać, wykorzystując nieuniknione polityczne zmagania o stanowisko strategosa do polepszenia własnej pozycji przetargowej. Niestety. Jeden z kandydatów zbyt szybko wycofał się z rozgrywki a część pozostałych dragonlordów zebrała się za plecami młodego Tepeta, dając mu wyraźną przewagę. Przewagę, której ów nie omieszkał wykorzystać. I tu właśnie zaczęły się problemy.
Nowy generał wykazywał się wyjątkowym i godnym pochwały poszanowaniem dla przepisów prawa. Niestety, wydawał się nie rozumieć, że w sytuacji wyższej konieczności przepisy te, nieprzystosowane do warunków panujących na świecie po zniknięciu Cesarzowej, muszą czasem ustąpić zasadom zimnego pragmatyzmu. Podobnie też jego zdecydowana niechęć do mieszania się w politykę - prawdziwa cnota u dowódcy wojskowego w tych czasach - nie zmieniała faktu, że polityka była w Cherak obecna na każdym kroku.
Efektem tej sytuacji były narastające napięcia między rodami Cheraku a legionem. Oficerowie, oczekujący na zyski materialne z kampanii, ale bardziej nawet na gesty dające im do zrozumienia, że nie stracą politycznie na opowiedzeniu się po stronie Tepetów, z zazdrością patrzyli na miejscowe rody które wydawały się coś osiągać dla siebie podczas gdy oni przez militarną dyscypline byli zmuszeni do bezczynności. Z drugiej strony miejscowi obawiali się, iż milczenie Szlachetnego Lianga w sprawie rozdysponowania majątkami Feremów oznacza, że legion zamierza zagarnąć dla siebie wszystkie te (jedne z najlepszych w okolicy przecież) dobra, co mogło oznaczać początek końca miasta i zamianę go w kolejne w regionie latyfundium jednego z wielkich rodów. O ile oczywiście te obecnie pozbawione kontroli majątki wpierw nie zniszczeją do cna. Dodatkowo zimne ciarki wywoływały obietnice, że stan wojenny - uniemożliwiający normalny handel i funkcjonowanie miasta, utrudniający też normalne życie towarzyskie - zostanie zdjęty zaraz po przybyciu z Wyspy nowego Satrapy. Realiści dobrze przecież wiedzieli, że w obecnej sytuacji politycznej Deliberatywowi miesiące zajmuje decydowanie o znacznie mniej istotnych stanowiskach. W tej sytuacji prosić o poparcie dla zastąpienia senatorów - zdrajców nowymi przedstawicielami miasta (kwestii bardzo dla Cheraku przecież istotnej) nikt nawet nie zamierzał. Sugestia by miasto wzięło na siebie część kosztów mobilizacji nowych sił (a właściwie całych kosztów, skoro o innych źródłach finansowania nie było mowy) też nie polepszyła sytuacji - tym bardziej, że wszyscy dokładnie wiedzieli przecież dlaczego miasto może mieć z tym problemy.
Można było mieć nadzieję, że część napięć się zmniejszy gdy kadrze oficerskiej regionu przypomni się (odpowiednio dyplomatycznie), że urzędnicy miasta są po to by służyć im pomocą i że wiele nieporozumień może zostać stosunkowo łatwo naprostowanych jeśli tylko obie strony będą ze sobą rozmawiać. Kwestię problemów finansowych też udało się częściowo załatwić, choć niestety na razie tylko krótkoterminowo. Szkoda tylko, że inne problemy nie miały takich łatwych rozwiązań.
Być może listy które Jin wysłał do Podniosłego Pałacu przyniosą jakieś rezultaty, ale nie należało się tym zbyt łudzić. Nawet jeśli starcom w nim zamkniętym zostały jakieś wpływy, nie będą przecież za bardzo ryzykować w kwestiach których mogą nie uznać za wystarczająco istotne.

***

Smoczy gon spóźniał się, co było zdecydowanie złym znakiem. Pilot warstridera powrócił z siedziby żywiołaków niedługo po rozmowie z Meyumi, przynosząc ze sobą wieści o anatemie, ale z informacji jakie udało się Jinowi uzyskać wynikało, że gdy się odłączał od reszty oddziału walka właściwe była już wygrana. Wieści te, choć bardzo niekompletne, dały mnichowi wytłumaczenie dla postawienia w stan gotowości znacznej części gwardii miejskiej i znacznego powiększenia sił przy każdej z bram. Informacje o tym, że Deled podobno został ranny były obiecujące - pozostało tylko czekać na powrót Gonu i wypatrywać okazji. Tyle, że ten nie wracał.
- Szkoda, że pilot udał się do obozu i wszystkie wieści jakie docierają pochodzą z drugiej ręki - pomyślał po raz kolejny Liao. Dokładniejsze informacje o tym co właściwie się zdarzyło bardzo by się przydały - Jin zaczął nawet już żałować, że nie wypytał kapłanki o wiele bardziej szczegółowo.

Wtem, cierpliwość się opłaciła. Strażnicy miejscy donieśli, że ze strażnic na północy miasta widać zmierzającą do miasta grupkę, najwyraźniej przynależącą do Smoczego Gonu. Szczególnie wyróżniała się oparta na cudzym ramieniu, masywna sylwetka Deleda - acz z tej odległości trudno było poznać, czy był to żywy egzarcha, czy przenoszony trup.

- Ruszmy się, oni mogą potrzebować pomocy! - zdesperowany głos z tylnych szeregów pchnął straż do działania. Oddział przygotowany przez Jina czekał chwilę tylko aż ten do niego dołączy, po czym udał się szybko w kierunku bramy, by spotkać się z powracającymi. Gdy najgorsze obawy okazały się być bezpodstawne, Liao z zamartwiania się przeszedł do żałowania, że walka Deledowi poszła zbyt łatwo. Uprzedzeni odpowiednio wcześnie, strażnicy zdążyli przekroczyć bramę akurat, gdy zaczęły pod nią podchodzić pierwsze grupki zmęczonych zagonników.

- Rozejść się, egzarcha Deled jest ranny! - wykrzyknął jeden z członków grupy, barczysty mężczyzna, w którym Jin rozpoznał swego krewnego z dalszej rodziny.
- To straszna wieść! Trzeba go natychmiast przetransportować do szpitala! - z przejęciem zawołał Jin patrząc prosto w oczy krewniaka. - Tylko tam będzie mógł otrzymać należytą opiekę! A tymczasem reszcie możemy zapewnić kwatery i odpoczynek.
- Nie czas na to, trzeba wysłać wici do Szczytu Łowczego Oka! - wtrącił się inny; jego Liao już nie poznawał.
- Oczywiście, już, natychmiast. Nie będziemy zatrzymywać Gonu wykonującego swoje obowiązki. Tym niemniej mistrz Deled powinien się znaleźć w szpitalu. Jego stan na ciężki wygląda, i nie wiadomo co się stanie, jeśli będzie musiał wytrzymać podróż do Oka, podczas gdy w szpitalu będzie miał przynajmniej opiekę... - pojednawczym tonem odpowiedział mnich, nie spuszczając wzroku z oczu krewniaka.
- Kto... - wymamrotał egzarcha, najwyraźniej na chwilę odzyskując przytomność - CO?! Liao... Jin...?! - stwierdził, dając świadectwo doskonałej pamięci - Nikt, na kogo wejrzało Pięć Smoków, nie powinien przyjmować pomocy HERETYKA! - dał wyraźny znak niezgody.
- Nie chciałbym być nietaktowny, ale świątobliwy egzarcha chyba nie czuje się najlepiej. - niezrażony niechęcią Deleda kontynuował Jin - Nie jestem pewny, czy w tym stanie jest w pełni zdolny ocenić zagrożenie tkwiące w podróży. Być może odpoczynek pomógłby mu na jego nadwyrężone nerwy - dodał, zupełnie nie przejmując się faktem że osoba o której mówił doskonale go słyszy.
- Z pewnością, gorączka może pobudzić niektórych do bredzenia – stwierdził ten, którego urzędnik rozpoznał jako krewnego – Sugeruję więc, żeby zatrzymać go, póki gorączka nie odejdzie...
- I ty, Brutusie?
– żachnął się Deled i spróbował się wyrwać. Jednakże, uścisk był zbyt mocny – Odejdźmy od tego heretyckiego nasienia!
- Mistrz Deled dobrze mówi!
– stwierdził za to któryś z shikarich, którzy przedtem byli cicho.
- Mistrz Deled potrzebuje opieki - czy zdaje sobie z tego sprawę czy też nie. A legion potrzebuje dokładnej relacji z wydarzeń. Mam więc pomysł - dlaczego nie zostaniecie tu z mistrzem by zdać relację oficerom legionu, podczas gdy reszta waszych towarzyszy wróci zgodnie z planem do Łowczego Oka? - stwierdził mnich, wymawiając słowa wolno i wyraźnie, jakby to miało ułatwić ich zrozumienie.
- A juści! - stwierdził ów Brutusem zwany, jak również i milcząca większość Smoczego Gonu. Wydawało się, że dwójka fanatyków została na placu boju sama...
- Co...?! Póki żyję, jestem z łaski Pięciu Smoków przywódcą północnego domu Smoczego Gonu - i nic nie będzie się...
- Mistrzu, co Mistrz, jeszcze dostaniecie apopleksji i co się wtedy stanie ze Smoczym Gonem i podążającymi za mistrzem uczniami? - Jin odwrócił się do straży - Odprowadzić Szanownego Egzarchę do szpitala, zanim się nam tu wykrwawi albo co
- Łapy... precz... - wymamrotał Deled, z wysiłku osuwając się w nieświadomość...Rozwodnił bowiem swoją animę, lekko raniąc trzymających go, którzy go wnet puścili.
Anima egzarchy szalała przez chwilę, odganiając wszystkich od leżącego, wkrótce jednak jej moc przygasła. Strażnicy tym razem podchodzili do Deleda z o wiele mniejszą dozą szacunku... a ponieważ kontakt ze starym mistrzem nadal był niebezpieczny,, to Jin musiał pomóc zapakować go na przyniesioną z jakiegoś niedalekiego pogorzeliska szeroką i tylko trochę nadwęgloną deskę, na której dostojny wybraniec pięciu smoków udał się w kołyszącą podróż do miejsca odosobnienia.
 

Ostatnio edytowane przez Punyan : 15-06-2011 o 03:16. Powód: tagi
Punyan jest offline  
Stary 15-06-2011, 03:15   #28
 
Punyan's Avatar
 
Reputacja: 1 Punyan nie jest za bardzo znanyPunyan nie jest za bardzo znanyPunyan nie jest za bardzo znanyPunyan nie jest za bardzo znany
Przyniesiona przez umyślnego wiadomość przypomniała mnichowi o złożonej dzień wcześniej obietnicy. Utrzymywanie dobrych kontaktów z wielkimi domami było zawsze ważne, a w dniach ostatnich stało się jeszcze ważniejsze. Nawała wydarzeń zachęcała też do wykorzystania okazji do złapania chwili oddechu i ucieczki choć na moment od biurokratycznej nawałnicy... i od dokładniejszych pytań o działania podjęte w sprawie Gonu. Dodatkowo, z biegającą swobodnie po okolicy anatemą poruszanie się po okolicy przez jakiś czas będzie niebezpieczne - panna Stella miała co prawda ze sobą ładny oddziałek straży, ale podobno miała też zwyczaj swoim stróżom i obrońcom uciekać. Dobrze, by wybierając się na obejrzenie posiadłości domu Cathak - zarówno starej, jak i nowonadanej przez generała Tepeta - była w pełni świadoma grożącego jej niebezpieczeństwa.
Dlatego właśnie Liao stawił się w obozie (po uprzednim zapowiedzeniu się wiadomością zwrotną) nie tylko z kilkoma osobistymi strażnikami (których zdążył się już dorobić), ale i z grupą kilkunastu zbrojnych których bezczelnie wypożyczył ze straży miejskiej. Miał zabrać ze sobą jeszcze lektykę, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że panienka Stella mówiła coś o przejażdżce - konie co prawda nie zapewniały tej samej dozy prywatności, ale skoro młoda cathakowna nalegała, należało się dostosować.

Stella najchętniej przywitałaby Jina zaproszeniem na zapoznawczą herbatkę, ale uznała, że nie byłoby to specjalnie uprzejme wobec czekających strażników. Strażników, których liczba notabene mocno ją zaskoczyła - aż do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak poważną paranoję wywołała w obozie i mieście obecność anatemy. Dlatego też ograniczyła się do bardzo uprzejmego podziękowania za przybycie wszystkim obecnym (ze strażą włącznie) i wyrażenia swojej ogromnej wdzięczności za to, że ktoś tak przykładnie troszczy się jej bezpieczeństwo w tych koszmarnych okolicznościach. Oczywiście, nie omieszkała też podziękować Jinowi za poświęcony jej czas - wszak tak zajęta osoba nie musiała fatygować się osobiście tylko po to, żeby wskazać jej drogę do posiadłości.

Wszelkie próby podziękowań zostały oprotestowane. Oczywiste przecież było, że członkom Wielkich Rodów przysługują pewne przywileje - jasne jest, że wysłanie byle służącego byłoby ujmą na honorze. A poza tym - kto by odmówił przyjemności przejażdżki w tak miłym towarzystwie?
I tak na prostej wymianie uprzejmości upłynęły pierwsze kilometry podróży. Dopiero, gdy oddalili się od obozu rozmowa zaczęła się trochę bardziej rozwijać
- Cherak jest pięknym miejscem na wakacje o tej porze roku, ale czy nie jest trochę zbyt niebezpieczny obecnie? Rodziciele panienki z pewnością obawiają się o jej zdrowie - Jin wykorzystał rozmowę o widocznym wokoło krajobrazie do szybkiej zmiany tematu.
- Planowałam odwiedzić Cherak jeszcze przed tym, jak wybuchła ta okropna rebelia. Właściwie mogłabym w ostatniej chwili zmienić plany, ale uznałam, że nie godzi się osobie ze Smoczej Krwi wycofywać się tak łatwo z takiego powodu... Zwłaszcza, że w zamierzeniu podróż ta miała służyć celom edukacyjnym, a musi pan przyznać, że trudno o lepszą okazję do nauki - odpowiedziała, starając się sprawiać wrażenie, jakby w dużej mierze bagatelizowała niebezpieczeństwo. Przerwała na chwilę, jakby zastanawiając się, czy na pewno powinna powiedzieć coś jeszcze, po czym dodała cicho z dość ponurą miną:
- Poza tym ośmieliłabym się przypuszczać, że bardziej o moje zdrowie obawialiby się o stan moich umiejętności.
- Pozwolę sobie zasugerować, że pewnie panienka niesłusznie ich ocenia - mnich dyplomatycznie wybrnął z trudnej sytuacji. - Z pewnością pokładają w panience swoje zaufanie.
Panna Cathak obdarzyła Jina wdzięcznym uśmiechem.
- Dziękuję za ciepłe słowa... Jest mi szalenie miło, że ktoś wierzy w moje zdolności bardziej ode mnie. Wierzę również, że osoba duchowna zna się na ludziach wystarczająco dobrze, bym mogła zaufać jej opinii. - Westchnęła cieżko. - Zapewne istotnie mylę troskę o moją przyszłość z... W każdym razie, skoro wyruszyłam w podróż, naprawdę pragnęłabym nie zawieść ich oczekiwań. Stąd właśnie moja decyzja o pozostaniu w Cheraku. Naprawdę sądzi pan, że nie była słuszna?
Mnich zamyślił się głęboko, pytanie bowiem wymagało poważnej odpowiedzi - Nie w mojej gestii oceniać słuszność czynów dokonanych w dobrej wierze. Tylko Nieskalane Smoki mogą wejrzeć w duszę Wybranych i ocenić postępy dokonane na Spirali Życia. - tu uśmiechnął się nagle - ale z braku gromów z jasnego nieba możemy mieć nadzieję że nie są zbyt niezadowolone. A jeśli przy okazji wypełnia się wolę rodziny, czegoż można chcieć więcej?
- Obiecuję, że po pierwszych gromach z jasnego nieba, które zauważę, poważnie przemyślę tę decyzję! - roześmiała się dziewczyna. - A tymczasem wydawało mi się, że podjęte środki ostrożności są chyba wystarczające, by odeprzeć ewentualny atak potwora? Chyba nie zaskoczy nas po raz wtóry?
- Możemy mieć taką nadzieję... ja z własnego doświadczenia wiem jednak, że lepiej w tej grze być myśliwym, niż zwierzyną - przez chwilę z twarzy rozmówcy zniknął uśmiech, zamieniając ją na moment w kamienną maskę.
Dziewczyna wyraźnie spoważniała widząc zmianę nastroju Jina.
- Miał pan już wcześniej do czynienia z takimi stworami, prawda?...
- Takimi? W pewnym sensie... - Jin spojrzał na dziewczynę z powagą - Bestia jaka się tu czaiła jest niebezpieczna oczywiście, czego najlepszym dowodem są straty jakie zadała Gonowi... ale znacznie straszniejsze są te potwory, które ukrywają się pod postacią zwykłych ludzi
(...drobnej budowy dziewczyna spojrzała na Jina zza ściany stojących na drodze gonu wieśniaków, po czym obróciła się i znikła w głębi lasu pozostawiając za sobą dwie splecione w walce grupy)
- Przecież musi być jakiś sposób, żeby je rozpoznać! - zmarszczyła brwi Stella.
- Anatemy zawsze w końcu zdradzą swoją naturę. Demon nie byłby demonem gdyby nie kierowała nim chęć do niszczenia porządku świata
- Odnoszę wrażenie, że ostatnio naprawdę nie potrzeba do tego żadnych anatem - skrzywiła się dziewczyna. - Ale po co to robią? Dla jakichś osobistych korzyści? Z nienawiści? Naprawdę wszystkie są tak złe, jak mówią?
- Dlaczego? Któż to wie... ale nie słyszałem jeszcze o anatemie która samą swoją obecnością nie powodowałaby chaosu i zamieszania. Przeklęte demonicznymi mocami, nawet najbardziej niewinne z pozoru osoby ostatecznie używają tych mocy dla własnych celów i korzyści nie przejmując się Wyższym Porządkiem. Nawet jeśli cele te z pozoru wydawałyby się szlachetne, jeśli naruszają ład społeczny, to naruszają stabilność Cesarstwa. A naruszając stabilność Cesarstwa tworzą zagrożenie dla ładu i pokoju w całej Kreacji. - oczy mnicha spojrzały na Stellę z pewną łagodną stanowczością, jakby próbował przekazać jej coś bardzo istotnego - Dlatego, jeśli kiedykolwiek staniesz twarzą w twarz z anatemą, pamiętaj, by nie ogarnęły cię wątpliwości, i że na twoich barkach... na barkach nas wszystkich... spoczywa odpowiedzialność za losy świata, którego nie możemy zawieść.
Panna Cathak odwzajemniła spojrzenie, chociaż jej wzrok był trochę nieobecny. Najwyraźniej bardzo intensywnie się nad czymś zastanawiała. W końcu z rezygnacją pokręciła głową.
- Jak dużo jest tych stworów? Nie słyszałam, żeby kiedykolwiek działało ich więcej, niż kilka na raz. Jak bardzo potężne by nie były, nie byłyby chyba w stanie zagrozić istniejącemu porządkowi... Chyba, że sam w sobie zostanie poważnie nadwątlony innymi wydarzeniami - w jej głosie brzmiała wyraźna gorycz.
- Porządek istnieje... musi istnieć. Nie możemy poddać się zwątpieniu. Co się bowiem stanie ze światem, jaki chaos go ogarnie, jeśli ci którzy mogliby temu zapobiec uznają, że sprawa jest stracona? - w głosie mnicha pobrzmiewały tony nauczyciela strofującego słabo pojętne dziecko - Nie da się ukryć, że trudne czasy nastały, ale tym bardziej musimy się starać by przetrwać ten sztorm i wypłynąć na spokojne wody po drugiej stronie.
Stella zlustrowała rozmówcę badawczym spojrzeniem, a następnie uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
- Proszę mi wybaczyć defetyzm. Czasem odnoszę wrażenie, że Smoki poskąpiły mi prawdziwej wiary w cnoty, które każdy z ich Wyniesionych nosi przecież niezaprzeczalnie w sobie. Cieszę się, że spotykam na swojej drodze ludzi, którzy nie zamierzają poddać się rozpaczy i aktywnie działają, by przywrócić ład i porządek... Pana zaangażowanie w unormowanie sytuacji w Cheraku bardzo mi imponuje - tu obdarzyła go pełnym uznania spojrzeniem.
- Działanie na rzecz innych, w celu utrzymania porządku jest obowiązkiem każdego Księcia Ziemi - nie mógłbym patrzeć na tragedię tego miasta obojętnie - uśmiech rozjaśnił poważną dotychczas twarz Jina, gdy odwzajemnił spojrzenie Stelli - a skoro już o tym mówimy... czy jest coś w czym miasto by mogło pomóc domowi Cathak?
Stella wyraźnie się zawahała.
- Szczerze mówiąc nie miałam konkretnego celu podróżując na Północ, poza oczywiście poznaniem ludzi, świata i rządzących nim prawideł. Uznałam jednak, że skoro napotkałam na swojej drodze legion, moim obowiązkiem wobec domu byłoby nawiązać z nim współpracę... Nie dlatego, że zakładam jakikolwiek swój realny wpływ na wydarzenia, ale raczej w celu kontynuowania przerwanej edukacji wojskowej. Co do samego miasta, szanowny pan Tepet zgodził się w swojej łaskawości na przydzielenie rodowi Cathak posiadłości. Nie jest to dużo, ale jestem pewna, że dodatkowy teren w okolicy Cheraku to miły akcent... Zwłaszcza, że z tego, co się orientuję, legion wkrótce wyruszy dalej na Północ - przerwała na chwilę, wyraźnie sugerując, że jest gotowa oczekiwać dalszych profitów. - Jestem bardzo wdzięczna za pana troskę, ale mówiąc wprost, nie bardzo orientuję się w zawiłościach polityki i ekonomii. Stąd też trudno mi określić, czy jakaś bardziej zaawansowana współpraca byłaby możliwa. Oczywiście - dodała po chwili - jeżeli leżałby w tym interes miasta, jestem jak najbardziej otwarta na propozycje, choć z góry zapowiadam, że to nie do mnie należałyby ewentualne decyzje.
- Ależ proszę, przecież nie rozmawiamy tu o interesach - mnich z uśmiechem odpowiedział Stelli - Oczywiście, jeśli panienka znałaby kogoś zainteresowanego handlem w tych rejonach, jestem pewny, że znalazłby tu dobre okazje do inwestycji. I choć sława wojenna domu dociera daleko, a legiony chętnie przyjmują Cathackich synów i córki, to z pewnością znajdą się jacyś młodzi krewni którym brakuje jeszcze sławy by objąć lepsze, godniejsze stanowiska. Sławy, którą mogliby na przykład uzyskać w tym regionie. - Jin zastanawiał się, czy jego sugestie były wystarczająco zrozumiałe.
Dziewczyna zamrugała oczami, zastanawiając się, o co właściwie mu chodziło. Oczywiście jeżeli zakładał, że jest Cathacką wtyką w legionie, musiał doskonale widzieć, że nie potrzebuje jego pomocy w kontaktach z dowództwem... Nie proponowałby jej czegoś takiego, gdyby chodziło o legion. A jeśli nie o legion, to o co?
- Nie wątpię, że ostatnie wydarzenia na Północy implikują wiele okazji do zdobycia chwały. Jestem także pewna, że szanowny pan Tepet docenia młodych, zdolnych dowódców... Choć gdyby przypadkiem pojawiły się inne możliwości, mój ród z pewnością nie odmówiłby partycypowania w północnych zwycięstwach... Aczkolwiek tu również decyzje nie leżą w najmniejszym stopniu w mojej gestii - uśmiechnęła się, taksując Jina badawczym spojrzeniem.
- Oczywiście, oczywiście. Chciałbym tylko od siebie dodać, że szanowny generał Tepet dowodzi tylko jednym legionem, i ma już komplet oficerów. Sam dziś słyszałem o nominacjach. Natomiast do walki z Bykiem legionów może być potrzebnych więcej... - tu Jin spojrzał na Stellę znacząco.
… a do organizacji legionu, oczywiście, potrzebna jest wykwalifikowana kadra - dopowiedziała w myślach Stella. Coraz ciekawiej.
- Do walki z potężną anatemą i jego wielką armią z pewnością potrzebne są znaczące siły - zgodziła się dziewczyna. - Oczywiście z najszczerszą przyjemnością przekażę informacje o pojawiających się zapotrzebowaniach odpowiednim osobom. Podobnie ma się, rzecz jasna, z ewentualnymi możliwościami inwestycji w tym rejonie - dodała z uśmiechem. Oczywiście, wcale nie rozmawiali o interesach...
- Cieszę się, że mogłem pomóc. A teraz może zainteresuję panienkę widokami, bo powoli zaczynamy się zbliżać do pierwszego celu naszej podróży. Będzie panienka miała posiadłość w doborowym towarzystwie, chciałem zaznaczyć. Tu na lewo droga odchodzi do posiadłości wielce szanownej Mnemon Mei. Nie wiem co prawda jeszcze, kim jest ta szanowna osoba, ale sam generał nalegał na wybranie jej pięknej posiadłości nadmorskiej, więc z pewnością jest ona osobą ważną i wpływową. Kilka mil w głąb lądu z kolei mieści się posiadłość samego generała - jego adiutant nalegał by leżała obok posiadłości panny Mnemon i panny Stelli. Droga do posiadłości panienki powinna się pojawić zaraz za tym wzgórzem... - Jin dalej zachwalał uroki okolicznego terenu, nie wspominając przez skromność, że kolejna posiadłość w okolicy, równie wspaniała jak trzy poprzednie, należy do niego samego. Nie wspominał też dlatego, bo wymagałoby to wyjaśnienia wszystkich kombinacji jakie musiał wykonać by udało mu się osiągnąć ten zadowalający stan rzeczy.
Gwiazdka z trudem stłumiła śmiech na wieść o sąsiedztwie nadobnej narzeczonej Lianga. Uznała jednak, że posiadane informacje zachowa dla siebie - wkrótce zapewne i tak cała okolica dowie się o planowanych zaślubinach młodego Tepeta.
- Czuję się zaszczycona tak doborowym sąsiedztwem, panie Liao. Jestem przekonana, że szanowna panna Mnemon również doceni piękną okolicę - przyznała, po czym z ciepłym uśmiechem dodała: - Trudno również nie docenić uroków dzisiejszej przejażdżki, nie ma to jak piękne widoki połączone z przemiłym towarzystwem.
- Z ust mi to panienka wyjęła. - humor mnicha wyraźnie poprawił się po odbytej (i wcale nie dotyczącej interesów) rozmowie. W dobrych nastrojach wjechali przez bramę do posiadłości, gdzie szpalerem już stała służba witająca swoją nową panią. Po dniach niepewności dla podmiejskich rejonów Cheraku rozpoczynał się nowy okres.
 
Punyan jest offline  
Stary 15-06-2011, 16:07   #29
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Obudziła się z potwornym bólem głowy. Pulsowanie na czubku nosiło znamiona zwykłego przesadzenia z alkoholem, ale panna Cynis nie przypominała sobie żadnej takiej sytuacji. Otworzyła oczy i usiadła natychmiast, nie zważając na ostrzegawcze kłucie w skroniach. Nie znała tego miejsca. Z całą pewnością nie mogłaby się tak upić, by nie pamiętać niczego. Części, być może, ale...
Wspomnienie krótkiego, ale intensywnego bólu spłynęło na nią, przynosząc chwilową ulgę, ponieważ wiedziała już, co się stało. Jakaś nierozumna franca odważyła się uderzyć ją w głowę, aż straciła przytomność. A potem, została zabrana tutaj.
Tutaj, znaczy gdzie? – nie wiedziała, okolica nie wydawała się znajoma. Ale też miała wgląd w niewielki wycinek miasta, bo witraż nie był duży. Nie zdołałaby się przezeń przecisnąć, żeby uciec. Ktoś znał ją tu całkiem nieźle...
Z irytacją zerwała z twarzy kawałek szmaty. Zasłona... Ktoś sobie żarty stroił, przebierając ją za brankę. Wypluła to słowo z obrzydzeniem. Ona czyjąś niewolnicą? Niedoczekanie! Ktoś bardzo pożałuje swoich niewczesnych figli...

Owemu „ktosiowi” najwyraźniej bardzo się spieszyło do śmierci w męczarniach, bo zaczął dobijać się do drzwi pokoju. Zwlekała z jakąkolwiek reakcją. Nie dlatego, że przeszkadzała jej własna nagość, nie po to w końcu stworzona została tak piękną, by się teraz tego wstydzić. Bardziej przeszkadzało jej to, że nie ma pod ręką czegoś do pokazania tej łazędze, która waliła w drzwi, kto tu rządzi. Ale rozejrzawszy się, znalazła kawałek rozbitej płaskorzeźby, który całkiem nieźle nadawał się na maczugę. Nie miało to w sobie wiele klasy należnej pani Cynis, ale za to jaką frajdę sprawiała jej sama myśl o rozbiciu czyjegoś pustego łba...
Wreszcie, po jakimś czasie bez odzewu, ciężkie odrzwi zaczęły się rozsuwać. Ani chybi, rozwierała je większa ilość osób - patrząc na ciężar, pojedynczy człowiek (czy nawet wyniesiony) nie zdołałby nic zrobić. Kiedy otwieranie drzwi posunęło się dostatecznie daleko, po drugiej stronie ukazała się postać niskiego, niepozornego człowieczka w aksamitnych szatach... i tyle zdołało się ukazać, zanim osobnik ów padł, powalony aiyanowym ciosem...
Wtedy wrota przestały się otwierać – a pani Cynis, po dopadnięciu do leżącego, zorientowała się, że otacza ją kilkunastu ciężkozbrojnych, barbarzyńskich wojowników. Dowodził nimi ktoś ewidentnie tknięty przez Melę, smoka powietrza. Nie, żeby obecność obstawy zmieniała w jakikolwiek sposób sytuację. Wzniesiona ręka przywódcy powstrzymywała jakąkolwiek interwencję zbrojnych, a wredny uśmiech świadczył, że obserwacja kaźni najwyraźniej go bawiła. A że bić bezbronnego dworzanina było łatwiej aniżeli uzbrojonych, rosłych mężczyzn...

Cudnie. Banda nieokrzesanych dziadów gapiła się teraz na nią... Rzuciła płaskorzeźbę prosto na plecy facecika, po czym na tyle spokojnie, na ile była w stanie się zmusić, powiedziała w stronę przywódcy:
- Potrzebuję ubrań. Co najmniej pięciu sztuk halek i dziesięciu sukni. I żeby przypadkiem nie były z byle czego.
Lekki grymas gniewu przebiegł po twarzy Smoka, lecz wnet się opanował.
- Pani... – zwrot przeszedł mu przez usta z wyraźnym trudem, jakby przełykał własną godność – Zdajesz się nie rozumieć sytuacji. Klarując: to zamek Damanary, gdzie łaskawy wicekról... – głos był spokojny, jakby coś tłumaczył dziecku, ale mogła wręcz... wyczuć?, lekką awersję w słowach o wicekrólu – ... obdarzył cię swoją wodzowską atencją. Za którą pięknie się zrekompensowałaś, bijąc mistrza ceremonii. - Że podle wszelakich doniesień z Północy, armie suwerena miasta, Byka Północy, miały wyrzynać wszelkie Smoki z ziem zdobycznych – tego już nie dodał. Nie musiał, gdyż wiadomo to było powszechnie. Widać nie po raz pierwszy Aiyanę ocaliło własne piękno.
- Mistrz czy nie, cham jakich mało, skoro wparował do komnat kobiety nieproszony. - Prychnęła. Nie dodała, co myśli o bandzie zakutych łebków stojących u jej stóp. - W takim razie, tym bardziej potrzebuję się odpowiednio ubrać. Przynieś. Nie zapomnij o jakichś pasujących klejnotach. Nie mogę się wszak pokazać władcy jak ostatnia nędzarka. - Oddaliła go leniwym machnięciem dłoni.
Wędrujący wśród lodów jeszcze chwilę wcześniej zajmował się pomocą przy powstawaniu, kierowaną do mistrza ceremonii. Wtem... wtem to się zmieniło - a Aiyana tylko dzięki własnemu szczęściu uniknęła koziołkującego ku niej człowieka. Starzec minął ją i uderzył o drzwi, kończąc na nich swe długie życie...
- Nie... jestem... służącym... - krew widocznie mocno zakotłowała się w młodym dowódcy, gdyż stał z ręką na mieczu. Po chwili jednak ochłonął i zimno stwierdził: - Twoje apartamenty należały do księżniczki Damanary, a szaty - do kobiet pałacowych. Nasz łaskawy wicekról, Strachożerca, nie uznał za wskazane zmienić tego stanu rzeczy.
- Mam chodzić w ubraniach jakichś... - zatchnęło ją z oburzenia. O wiele bardziej przejęła ją ta sytuacja niż latający człowieczek. - Mowy nie ma! Wasz łaskawy wicekról, Strachożerca - tu chrząknęła cicho - nie ma obowiązku myśleć o takich rzeczach. - Oskarżeniu o obrazę władzy nawet ona by się nie wywinęła, zatem zmilczała kilka inwektyw, które ukłuły ją w gardło. - Wy owszem. - Podkreśliła ostatnie zdanie zamaszystym, i jakże eleganckim, siadem na kozetce.
Przez moment oficer wyglądał, jakby chciał uderzyć Aiyanę – wbrew wszelkim przykazom, które nakazywały mu zadbać, aby dziewczynie nie spadł nawet włos z głowy. Potem...
- O pani... – rzekł, spuszczając głowę w geście pokory (tudzież: żeby nie było widać uśmiechu, który na niej zagościł) – Nie leży w mej mocy dysponowanie finansami, gdyż podlegają one bezpośrednio panu memu. Jeśli jednak powściągniesz swój gniew, to przed wprowadzeniem przed obliczę władcy postaram się zdobyć wspaniałe szaty, przeznaczone niegdyś dla samej najwyższej kapłanki miasta.
- Kapłanki? Czy nie dość jasno wyraziłam się o noszeniu cudzych ubrań? Mam wrażenie, że nie mówię niewyraźnie, nie seplenię ani nie jąkam się... Dlaczego zatem tak trudno zrozumieć ci sens moich słów? Może to po prostu nie moja wina...? - Zapytała słodko, oglądając paznokcie, jeszcze dosadniej okazując swoją pogardę sługusowi.
Tym razem, pozorów usłużności już nie było. W zimnym wzroku oficera dowodzącego, Aiyana dostrzegła coś więcej - zapowiedź ataku. Szczątki wyszkolenia zrobiły swoje - zasłoniła się... tylko, że cios nie był fizyczny. Coś zaczęło dławić jej energię życiową, zawartą w Esencji. Poczuła, że trudniej jej uchwycić nadzwyczajne możliwości: mogłaby dla przykładu cisnąć w niego „swych małych przyjaciół”, ale... to nie pozostawiłoby jej sił na nic innego.
Jego również to musiało wyczerpać, gdyż przez chwilę dyszał... Nie na tyle jednak, by powstrzymać wydanie polecenia.
- Wrzucić ją do środka. - Zabrzmiało polecenie, skierowane do rosłych gwardzistów tuż przy kobiecie. Tu już czysta siła fizyczna zwyciężyła. - Możesz chodzić bez szat, jeśli tych nie chcesz. Przez te trzy dni, może spokorniejesz...

Trzy dni... Pozostawiona sama sobie, bardzo dobrze zdołała rozpoznać się w komnacie. Obeszła wszystkie kąty opukując ściany, wbijając paznokcie w każdą najmniejszą szczelinę. Nic. Żadnego mchu ani nawet pleśni na ścianach. To było dziwne, zważywszy na zapuszczenie pomieszczenia. Pierwszego dnia prawie wspięła się na sufit przeklinając swoich oprawców najplugawszymi słowami, jakie znała. Ponieważ jednak nie mogli jej usłyszeć, nie przyniosło jej to ulgi, a tylko obciążyło gardło i wieczorem charczała jak pies, który zakrztusił się kością.

Drugi dzień przespała.

Trzeci dzień dopiero poświęciła na zastanowienie nad swoją sytuacją. A nie przedstawiała się ona zbyt różowo.
Strachożerca... Wiedziała, kim jest. Wiedziała, że z całą pewnością powinna trzymać się od niego z daleka... Słyszała o nim wystarczająco dużo, by nim pogardzać i uważać za skończonego kretyna. Ale... Nie zamierzała mu podskakiwać, ale możliwie jak najszybciej wydostać się z jego łap. Pierwszy raz ktoś miał nad nią tak dużą władzę, a na dodatek był to ktoś, z rąk kogo niewiele osób zechce ją odbić. Nie miała złudzeń, że komukolwiek rzeczywiście zależy na jej istnieniu. Tym bardziej się zdziwią, kiedy przyjdzie się zemścić...
Zemsta... Planowała zacząć od czegoś niedużego, najbliższego jej w tym momencie... Głupiutki przywódca musi zapłacić za jej upokorzenie... Mając cały dzień, przygotowała plan idealny, załatwiający wszystkie trzy cele, jakie sobie postawiła, leżąc na kozetce i czekając na upłyniecię terminu jej izolacji... Uśmiechnęła się, słodka jak najlepsza trucizna...
 
Sileana jest offline  
Stary 17-06-2011, 00:55   #30
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
… a echo z przyzwyczajenia: “mać, mać, mać...”

Gdyby ktoś ślęczał przez miesiąc nad planem zepsucia Gwiazdce humoru, dopracował go w najmniejszych szczegółach, a następnie spróbował wcielić w życie z fajerwerkami, i tak z pewnością dorobiłby się nielichych kompleksów wobec całkowicie nieświadomego swojej roli Liao Jina. Nie, żeby celowo popełnił jakieś faux pas... Po prostu urokliwa z pozoru wycieczka do posiadłości, którymi zgodnie z planem miała administrować, z rozmaitych przyczyn zszargała jej nerwy tak bardzo, że dziewczyna chodziła wściekła na cały świat przez kilka najbliższych dni.

***

Nie chodziło nawet o samą rozmowę, chociaż retoryczne wygibasy, które na poczekaniu wymyślała, solidnie ją zmęczyły, podobnie zresztą, jak odgrywanie nieświadomej niczego dziewczynki. Liao Jin - przepraszam, Iselsi Liao Jin, jak wynikało z zamówionego raportu - niepokoił ją praktycznie od samego początku, a w tej chwili mogła tylko pogratulować swojej intuicji.

Wszechwidzące Oko, niech go szlag.
Kontrolujące zlokalizowaną w kanałach przestępczość.
Kontrolujące miejską administrację: jaka jej część również przynależała do lokalnego gniazdka szerszeni, mogła co najwyżej zgadywać.
Należące do Dzikiego Gonu i teraz, gdy ten idiota Deled leżał gdzieś ranny, najwyraźniej zaczynające również tam pociągać za sznurki.

A przy tym wszystkim, co w pierwszej chwili całkowicie zbiło ją z tropu, on całkowicie szczerze wierzył, że to, co robi, służy dobru świata!

Oczywiście, potakiwała grzecznie, gdy z przekonaniem opowiadał jej o zagrożeniach ze strony przeklętych stworów. Oczywiście, miała na ten temat nieco odmienne zdanie. Prędzej czy później, Błogosławiona Wyspa nie wytrzyma naporu odradzających się masowo Wyniesionych Niebios - nie w sytuacji, gdy Cesarzowa zniknęła, a Wybrańców pojawiło się więcej, niż w przeciągu ostatnich kilkuset lat razem wziętych. Współpraca albo porażka, wybór niewątpliwie był trudny, ale jej zdaniem niestety konieczny... Chociaż mnich miał znacznie więcej racji, niż chciałaby mu przyznać.

Weź człowieka, sztuk jeden, daj mu moc przekraczającą wyobrażenia, wstrząśnij, odczekaj chwilę i sprawdź, co wyszło. Władza i potęga potrafią uderzyć do głowy nawet tym, którzy od dziecka szkoleni byli do tego, by je dźwigać. Siły, które obdarowywały potęgą Wyniesionych zdawały się nie zwracać na ten drobny szczegół najmniejszej uwagi, jakby istotnie obchodziło je wyłącznie to, żeby działo się coś ciekawego. Czasem wyobrażała je sobie, obserwujące świat z wielką torbą orzeszków do chrupania i robiące zakłady, kto gdzie przepchnie najwięcej wpływów i kiedy zapłaci za to najwyższą cenę... A wraz z nim mnóstwo przypadkowych osób. Liao Jin miał całkowitą rację mówiąc, że każda anatema generuje wokół siebie burdel na kółkach. Miał również rację, że wiele z nich... większość z nich! jest zbyt egocentryczna i szalona, a często także okrutna, by nadawać się do czegokolwiek poza eksterminacją. Ma Ha Suchi. Rakshi. Lyta. Byk Północy... Lecz jednocześnie, anatemy wciąż były ludźmi, zdolnymi podejmować decyzje. Także dobre decyzje. Zaś zmiany nie zawsze musiały być złe... A przynajmniej taką miała nadzieję.

Cóż, nie miała za to żadnej nadziei, że kiedykolwiek zdołałaby przekonać do tego Jina. Zbyt uparcie odmawiał zauważenia, że czasy się zmieniły i nikt i nic tego nie zmieni.

Szkoda. Wielka szkoda.

***

Prawienie formułek na temat straszliwych anatem, patrząc mnichowi prosto w oczy, było i tak małym piwem wobec rozmowy Wcale Nie o Interesach. Z łatwością zgodziła się na opiekę nad posiadłością, którą zapewne zobaczy na oczy raz czy dwa (a przecież i tak zapewne została w niej kadra zarządzająca), sama też upomniała się o przydział jakiegoś drobiazgu z cherackich łupów. Nie sądziła, żeby kiedykolwiek tu wróciła - po prostu noszenie nazwiska zobowiązuje. Uznała, że dynastka zupełnie nie dbająca o interesy swojego rodu budziłaby daleko większe podejrzenia, niż daleka krewna z jakiejś nieznanej nikomu gałęzi, która zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami.

Trzeba było mimo wszystko wybrać ten pierwszy wariant. A przede wszystkim nigdy, ale to nigdy więcej, nie dać się wkopać w noszenie jakiegokolwiek znaczącego nazwiska!

Umowy handlowe, sprowadzenie tu stadka dowódców wojskowych i przepraszam bardzo, może coś jeszcze? Zarąbiście, ród Cathak pokocha ją miłością wielką, kiedy tylko się zorientuje, że niejaka Stella istnieje! Z pewnością! Oczywiście, najwygodniej było nic nie robić (wszak niczego przecież nie obiecywała!), ale brak odzewu bez dobrego i rzeczywistego powodu wyglądałby dziwnie. Z drugiej strony, danie takiego cynka komu trzeba oczywiście będzie rodzić pytania, kim właściwie jest rodowa wtyczka, o której nikt nigdy nie słyszał. Perspektywa nadziania się na “krewnych” w większych ilościach (i obejmujących więcej niż jedną czy dwie gałęzie rodu) w ogóle brzmiała jak świetny sposób na popełnienie samobójstwa przez jej obecną tożsamość. I to pomimo faktu, że wówczas będzie najprawdopodobniej już daleko, daleko stąd. Cóż, wszystko wskazywało na to, że następny raport będzie brzmieć z grubsza:

“Cześć, powiadomcie jakichś Cathaków, że mają tu interesy. Tylko tak, żeby przypadkiem nie przyjechali!”

Niech oni się martwią.

***

Wszystkie te drobne komplikacje bladły jednak całkowicie przy czymś, co w zasadzie powinno tylko cieszyć.

Posiadłości.

Z której strony ona niby wyglądała na zdolną do administrowania czymkolwiek?! Ona, dla której jadeit to coś, co bierze się ze skarbca, a dokumenty należą do tych zbędnych formalności, o których wiedziała tyle, że istnieją?! Zarządzanie zdecydowanie należało do obszarów, w których za z góry przyjęte rozwiązanie uznawała zamruganie oczkami do Kogoś, Kto Się Zna. Tyle tylko, że w tym przypadku znalezienie Kogoś, Kto Się Zna i jednocześnie zgodzi się z nią w pewnych istotnych sprawach, graniczyło z niemożliwością.

Jej “własna” posiadłość nie stanowiła specjalnie dużego problemu. Wprawdzie służba (zarówno wolna, jak i niewolna) była przerażona perspektywą wkroczenia legionu i puszczenia wszystkiego z dymem niewiele bardziej, jak nieznaną i ponoć rozpieszczoną arystokratką, o której zupełnie nie wiadomo, czy przypadkiem nie korzysta z upodobaniem ze swojej animy. Wyglądało jednak na to, że dadzą się oswoić całkiem szybko. Poza tym na miejscu pozostał stary zarządca - typ oschły, mrukliwy i niespecjalnie sympatyczny, ale przy tym według jej oceny sytuacji całkowicie nieszkodliwy. Zrobi to, co mu się rozkaże. I dobrze.

Problemem było to cholerne latyfundium! I nie tylko to, że tam dla odmiany zarządcy NIE było (ciekawe, skąd się właściwie bierze zarządców?), ale przede wszystkim to, czym właściwie należało administrować.

...

Zdzieliła w łeb ostatniego trzymającego się na nogach przedstawiciela Gildii i wydała z siebie beztroski okrzyk radości. Jej kumple właśnie przecinali więzy grupie wynędzniałych ludzi. Spod noszonej maski nie mogło być tego widać, ale szczerzyła się z satysfakcją od ucha do ucha.
- Ciekawe, kiedy ten nowy satrapa zrozumie, że to nie ma sensu? - mruknął jeden z chłopaków, krótko ostrzyżony wyrostek ubrany w ciuchy, które niewątpliwie pamiętały lepsze czasy.
- Pewnie nieprędko, ale co mu napsujemy krwi, to nasze! - rzuciła w odpowiedzi. - I mówiłam wam, że następny transport już za trzy dni?
- Ty to lepiej uważaj, żeby cię nikt na węszeniu nie nakrył, mała - najstarszy z towarzyszy obrzucił ją surowym spojrzeniem.
- Bo co mi zrobią? Wywołam skandal dyplomatyczny? Dostanę szlaban na miesiąc? Ojciec mnie opieprzy? Straszne!
- Nawet twoja rodzina nie stoi ponad prawem, wiesz?...
- Nie?
- Czasy się zmieniły, księżniczko - to ostatnie słowo wypowiedział z wyraźnym sarkazmem. - Ten nowy satrapa dla odmiany naprawdę zamierza trzymać nas wszystkim za mordy, a jeśli mu nie wyjdzie, gotów sprowadzić z Greyfalls większe siły. To nie jest zabawa.
- Rany, jak to marudzi... - Przewróciła oczami i poszła pomagać chłopakom.
Naprawdę wierzyła, że proste działania mogą coś zmienić. Tak proste, jak ta dziecinna zabawa w podchody.


Naiwna gówniara.



Latyfundium obejmowało całkiem pokaźny teren rolniczy, do którego obsługi potrzebna była, rzecz jasna, siła robocza. Jakieś sto osób, z czego część zdążyła się ulotnić lub zginęła (zapewne zabierając wraz z sobą w zaświaty jej “drogiego kuzyna” oraz zarządcę posiadłości), ale pozostałych sześćdziesiąt tłoczyło się nadal w jakiejś szopie pod czujnym okiem “wypożyczonych” żołnierzy legionu (a przynajmniej tak jej wyjaśniono). Sześćdziesiąt osób na ciężkim narkotykowym głodzie (wszak niewolników należało czymś faszerować, żeby nie chodziły im po głowie głupie pomysły w rodzaju buntu). Niedożywionych, bo opłacało się ich karmić tylko o tyle, żeby nie padli zbyt szybko. Pracujących zapewne po kilkanaście godzin dziennie, bo tylko tak kalkulowało się w okolicy uprawianie ziemi.

Swoje zdanie na temat takiego traktowania ludzi wypowiedziała głośno i wyraźnie, oczywiście całkowicie ignorując to, jak bardzo nie powinna tego robić. Trzeba będzie popracować nad trzymaniem nerwów na wodzy... A póki co wyszła na ekscentryczne stworzonko, któremu jak małemu dziecku należało wytłumaczyć podstawowe prawidła ekonomii. Znała je, oczywiście, ale to nie znaczyło, że łatwo przyjmowała do wiadomości, że nie ma na jakimś polu prawie żadnego pola manewru.

Życie ludzkie było tanie jak barszcz. Niewolnika zawsze można było wymienić na nowego za zupełnie śmieszne pieniądze - nie było natomiast żadnej rozsądnej opcji prowadzenia gospodarstwa BEZ niewolników. Wolni chłopi w tej okolicy zwyczajnie nie istnieli, a nawet, gdyby istniała możliwość sprowadzenia ich, uprawa północnej ziemi bez taniej siły roboczej okazałaby się zwyczajnie nieopłacalna. Podobnie rzecz się miała z dobrym traktowaniem niewolników. Możliwości wyzwolenia prawo Błogosławionej Wyspy praktycznie nie przewidywało, a nawet gdyby istniała, to ci ludzie byli zbyt niezaradni, żeby samodzielnie o sobie decydować.

Mogła, oczywiście, zarządzić odwyk od narkotyków i lepsze warunki, ale skończyłoby się to prawdopodobnie finansową katastrofą. Biorąc pod uwagę, że nie będzie przecież siedziała tu na miejscu, prawdopodobnie ktoś zwyczajnie zignorowałby jej rozkazy. Zresztą niegospodarność to żaden problem, dopóki to jej teren - problem w tym, że za chwilę przyjedzie tu jakiś Cathak i wszystko wróci do poprzedniej sytuacji, co zapewne skończy się buntem i krwawą jatką... Oczywiście o ile nie skończy się tym wcześniej, bo pozbawieni nadziei na lepszą przyszłość ludzie mogą z dużym prawdopodobieństwem szukać siłowych rozwiązań, nawet takich bez jakichkolwiek szans powodzenia. Mogła także ich sprzedać i udawać, że poczucie odpowiedzialności odeszło wraz z nimi, ale to przecież tak nie działało - zwłaszcza, że na ich miejsce przecież zaraz sprowadzi się kolejnych.

Kolejne rozwiązanie, które przyszło jej do głowy, wolała wepchnąć gdzieś głęboko i więcej do niego nie wracać - zwłaszcza, że ono również nie rozwiązywało problemu na stałe.

… mać.

Krótko mówiąc, cokolwiek by nie zrobiła, będą to półśrodki służące li i jedynie uspokojeniu sumienia. Żeby coś zmienić, musiałaby rozpierniczyć system, który stanowił podstawę ekonomii Błogosławionej Wyspy zapewne od zawsze. Nawet nie chodzi o to, czy to wykonalne. Po tym, jak już się coś rozwali, należałoby mieć jakiś pomysł na rozwiązanie alternatywne. Tymczasem zwykle w przypadku planów z gatunku “zniszczyć i zbudować na nowo” pierwsza część idzie świetnie... A potem pozostaje tylko chaos, na skutek którego i tak nikomu nie jest lepiej.

Ostatecznie zadecydowała, że dobre traktowanie, choćby tymczasowe, to zawsze coś... Aczkolwiek kwestię narkotyków będzie musiała poważnie przemyśleć. Skoro i tak nie jest w stanie nic zmienić, uświadamianie im, w jak parszywej są sytuacji, wyglądało wbrew pozorom na wyrafinowane okrucieństwo. Uznała jednak, że całą tę kwestię najchętniej przedyskutowałaby z kimś bardziej doświadczonym. Zawsze mogło istnieć rozwiązanie, na które nie wpadła, a poza tym i tak planowała znaleźć jakiś pretekst, by zapytać Wielebną o zaginionego kotka.

Jednocześnie sytuacja, choć paskudna, dawała jej pewne pole manewru z zupełnie innej strony. Stella uznała, że skoro i tak nie bardzo ma pomysł, skąd wziąć zarządcę, może zrobić z siebie grzeczne i słuchające starszych dziewczątko - toteż zwróciła się z problemem bezpośrednio do Jina. Może być dumny, że jest lokalnym biurokratycznym autorytetem i że panna Cathak ma u niego dług... W końcu gdyby zamierzała zrobić cokolwiek podejrzanego, unikałaby go jak ognia, prawda?

***

Parszywa sytuacja i parszywe uczucie, że niby ma wielkie możliwości, a tak naprawdę nic nie może zrobić! Zła jak osa, starała się ukryć podły nastrój, choć doskonale wiedziała, że to nie zawsze działa.

Irytował ją fakt, że Iselsi Liao Jin budził w niej nie tylko dużo szacunku, ale też pewne, niespodziewane całkowicie, pokłady sympatii. Zaskakujące, zważywszy na to, jaką miała zazwyczaj opinię o nawiedzonych fanatykach, choćby działali w najsłuszniejszym celu...

Ale najbardziej na świecie wkurzało ją to, że wciąż była naiwną dziewczynką, która wierzyła, że można zmienić świat.
 

Ostatnio edytowane przez Serika : 17-06-2011 o 01:18.
Serika jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172