Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2011, 14:33   #4
Piszący z Bykami
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
W tym wieku człowiek rzadko się już dziwi, na ogół raczej – przyjmuje do wiadomości. Choćby to nawet miały być historie najbardziej niestworzone, jak wchodzenie do czyjegoś snu, wszystko to zwala się na poczet zaawansowanych technologii, za których rozwojem nie da się przecież nadążyć. „Jak to było…?” – zastanowił się Fryderyk – „Zsynchronizować mózgi…? Nie, nie, ja to już chyba nigdy tego nie pojmę…”. Bo i nie pojmował, nawet nie starał się pojąć, po prostu – przyjmował do wiadomości. Wejść do czyjegoś snu, znaleźć go i obudzić. Tyle wiedział. Wiedział jeszcze, że to bardzo niebezpieczne, choć i tego bezpieczeństwa do końca przecież nie rozumiał. Wierzył po prostu na słowo, porażki jednak nie przewidywał. Zresztą, metody i niebezpieczeństwa z nimi związane były bez znaczenia, jeżeli w ten sposób można uratować Jacka, to należy to zrobić i koniec! I nie ma wymówek! Rodzina musi trzymać się razem.
Do domu wrócił wielce zmęczony. Tyle wrażeń, to może wykończyć człowieka, doprawdy; Jacek w śpiączce, śmiercionośna misja ratunkowa, roztrzęsiona rodzina. Powinni teraz usiąść razem i wzajemnie się wspierać, tak, ale Fryderyk wolał pobyć sam… poskładać myśli. Choć dobrze wiedział, że nie będą chciały się kleić. Zresztą, skoro miał już zapuszczać się w wyśnioną świadomość swego wnuka, powinien przecież wypocząć. A może nie? Może zmęczonemu będzie mu łatwiej zasnąć? Sam już nie wiedział.
W drzwiach przywitał go Łapa, wierny kundel, co to zawsze w tych drzwiach czekał na powrót swojego pana. Merdając ogonem, z jęzorem zwisającym u pyska nie wyglądał zbyt inteligentnie. W ogóle nie był chyba najinteligentniejszym psem pod słońcem, niemniej Fryderyk mocno w jego intelekt wierzył. Jak wierzyła i Basieńka – żona jego – kiedy jeszcze żyła. Tak więc przywitał się z Łapą, roztrzęsionymi rękami nalał sobie lampkę wina, wypił i ułożył się do snu. Zasypiał zmartwiony.

~*~

Na miejscu zjawił się grubo przed czasem, spięty ale zdeterminowany, nerwy zostawił w domu. Zostawił też zresztą uchylone drzwi wejściowe jak i bramę, w razie gdyby… a Łapa chciałby wyjść na wolność.
Podpięli ich do skomplikowanej aparatury, której Fryderyk nie próbował nawet ni okiem objąć, ni rozumem, po prostu poddawał się bez słowa wszystkiemu, co profesor z nim wyczyniał. Kazovski, nie przypadło to nazwisko Fryderykowi do gustu, jakoś ni w ząb temu człowiekowi nie potrafił zaufać. Odganiał jednak te myśli od siebie, po pierwsze dlatego, że tak szybko ludzi oceniać nie można, po drugie zaś ani to miejsce ani czas nie był na rozmyślanie o pierdołach. Powiódł wzrokiem po swych „towarzyszach podróży” – jak nazywał ich w myślach – Tomek, Kamil, Cyrus. Nie podobało mu się to, ci młodzi pakujący się w taką kabałę, jednego już zresztą wnuka miał w śpiączce, teraz pakowało się w nią dwóch kolejnych! „Co to w ogóle jest, żeby dzieciaki do czegoś takiego wysyłać! Nie powinni w tych szpitalach mieć ludzi od tego, jakichś komandosów czy kogokolwiek, a nie…!”. Fryderyk zamknął oczy, wziął głęboki oddech. Uspokoił się nieco. Wciąż mu się to nie podobało, niemniej nie oszukujmy się – „młodość ma swoje zalety”. I to takie, które mogą okazać się przydatne właśnie TAM.

Szarpnęło… i naraz znaleźli się w świetlistym tunelu, który śmiercionośnym pędem niósł ich w wiele obiecującą światłość. Staruszek wykrzyknął tylko i zamknął oczy, serce załomotało mu zimnym dreszczem po piersiach, podskoczyło do gardła i tam zamarło, wątłe mięśnie napiął mimowolnie, spróbował nawet złapać się po omacku czegokolwiek w tym szalonym pędzie. Uderzyła weń światłość, rażąca nawet mimo zaciśniętych powiek. Następnie poczuł chłód…
Stał w środku ciemnego lasu, mimo iż wyraźnie zaczynał się dzień. „To już?” – pomyślał – „Jesteśmy na miejscu?”. Najwyraźniej tak, innego logicznego wyjścia nie było. Nie żeby to powalało jakąś miażdżącą logiką, w końcu znajdował się w cudzej głowie, we śnie swojego wnuczka! Niemniej to właśnie musiało być TO - sen.
Ani śladu Jacka. To nawet wydało się Fryderykowi nieco zaskakujące, spodziewał się raczej, że oniryczny świat opierać się będzie na zasadzie niejakiego solipsyzmu; gdzie nie ma mnie – w tym przypadku Jacka – tam nie ma rzeczywistości, tam nie ma nic, poza – może – ewentualnym kollapsem. Myślenie to było jednak najwyraźniej mylne, tutaj bowiem była rzeczywistość, nie wydawało się zaś, by gdziekolwiek był Jacek.
- Gdzie teraz? – zapytał Cyrus, a Fryderyk wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia dokąd iść, jak zabrać się za poszukiwania.
- Jacek! – wykrzyknął po chwili Fryderyk – Jaa-ceek! – wykrzyknął po raz drugi, a jego nawoływaniu zawtórował długi sygnał przypominający dźwięk statku. „Co to było, do licha?” Cyrus wskoczył natomiast na drzewo, staruszek miał już zganić go za wygłupy i w ogóle próbę skręcenia sobie karku, po chwili jednak stwierdził, że co on będzie dorosłego człowieka pouczał. Zresztą, chodzenie po drzewach nie może być aż tak zabójcze, sam robił to za małolata, jak i robiło to wiele znanych mu podówczas małolatów i żaden z nich od tego nie zginął. „A może i faktycznie co z tego drzewa wypatrzy?” – pomyślał i wzrok przeniósł pod nogi. Kto wie, może jednak Jacek jest gdzieś w pobliżu, może warto rozejrzeć się za jego śladami. Fryderyk dawno wyrósł już z wieku, w którym bez szwanku chodzić mógł po drzewach, oględziny gleby jednakże pozostawały wciąż w zasięgu zajęć dlań bezpiecznych. Temu też zajęciu postanowił więc parę chwil poświęcić…
 

Ostatnio edytowane przez Piszący z Bykami : 13-06-2011 o 14:35.
Piszący z Bykami jest offline