Wątek: Psy Wojny
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2011, 12:56   #43
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie wiadomo o czym myślał Biehler, próbując ukryć się w niewielkim lasku na zboczu wzgórza. Lasku iglastym, złożonym głównie z wysokich, prostych jak słupy sosen. Choć były tu krzaki, to zdecydowanie miejsca i możliwości było za mało, aby ukryć się przed hordą stu zielonoskórych. Musiał przecież to wiedzieć. Musiał wiedzieć, że widziały w ciemnościach i maskujący płaszcz to trochę za mało. Musiał wiedzieć, że o nim wiedzą. Musiał też wiedzieć, że nawet jeśli są głupie, to w zabijaniu zajadłe. No i nie miał czasu. Mógł liczyć na szczęście, że przejdą obok. Ale brakowało czasu. Przecież deptały mu po piętach!
Zaryzykował, ale gdy wreszcie znalazł odpowiednie drzewo, wyspę zbawienia na wzburzonym morzu i już zakrywał się płaszczem... to wtedy nadleciały strzały. Trafiły go dwie, zmuszając do ruchu. Ale było już za późno, a wrogów za dużo. Ostatnie co jeszcze dojrzał to ciężkie włócznie i oszczepy przeszywające jego ciało.

W tej samej chwili prawdopodobnie nikt już o Biehlerze nie pamiętał. Stojący na zboczu pomiędzy drzewami ludzie widzieli tylko zbliżającą się nieubłaganie falę olbrzymich, zielonkawych stworów, których malunki, tatuaże i szamańskie ozdoby z każdą sekundą stawały się coraz bardziej wyraźne. Zwłaszcza dla strzelców, którzy unieśli broń. Dalekosiężne muszkiety hochlandzkie były wręcz stworzone do takich chwil. Gdyby tylko nie ten paskudny wiatr! Dęło coraz potężniej, prosto w stronę ustawionej w szyku piechoty. Ale przecież nie mogło zatrzymać kul. Huknęła pierwsza salwa, a niewiele po niej szczęknęły kusze, tak samo równo, jak wcześniej muszkiety. Kilkanaście biegnących w bardzo luźnej kupie orków zachwiało się i przynajmniej dziesięciu padło, mając więcej już nie wstać. Zagrały też cięciwy słabych, chłopskich łuków, ale mimo, że było ich więcej, rezultat tego ostrzału nie był zadowalający. Ale potem poszła jeszcze jedna salwa muszkieterów i kuszników, którzy natychmiast ruszyli w tył, zasłaniając się potężnymi pawężami. Wystrzelona z odległości pięćdziesięciu metrów od biegnących i wrzeszczących dzikich orków salwa zebrała większe żniwo, pozbawiając życia przynajmniej ze dwadzieścia kolejnych stworów, z których część także sięgnęła po łuki. Ciężkie strzały ugrzęzły w błocie, koronach drzew, pawężach i ciałach kilku chłopskich łuczników, których bliskość przeciwnika zupełnie pozbawiła woli walki. Rzucili się w tył, ale w bezładzie, uciekając i krzycząc. Linia chłopskich włóczników się zachwiała, ale ryk Wagnera wystarczył, aby ją zatrzymać. Schnitze jednakże nie poradził sobie z łucznikami, którzy ani myśleli pozostać w bezpośredniej bliskości wroga.

Chwilę później w mur tarcz i włóczni uderzyły dzikie orki. Potężne, muskularne istoty nie znały strachu i cienka linia zadrżała pod ich impetem. Weterani, na czele z Ragnarem, wytrzymali jednak, mocno łącząc tarcze i skupiając się na defensywie. No i przeciwnik nie wpadł zwartą zgrają, przerzedzony przez ostrzał strzelców. Chwilę później wywiązała się już paskudna rąbanina, podwójna linia jednakże miała przewagę, tnąc i siekając zielonoskórych.
Niestety tylko część orków się na nich zatrzymała. Pozostali wpadli pomiędzy drzewa, bez problemu wychodząc na flanki piechoty. Siedlicz zareagował natychmiast i jego wcześniej już ustawiona jazda ruszyła do szarży. Nie była w stanie rozpędzić się w lesie, ale i tak jej impet wystarczył, aby przejechać prawie po najszybszych orkach. Na następnej grupie zatrzymali się, wdając w rąbaninę i przez chwilę spychając wroga w tył. Ciągle jednakże dołączały nowe stwory i rąbanina pomiędzy drzewami stała się bardziej wyrównana, choć ciężkie zbroje i przewaga wysokości jazdy wciąż dawała wystarczającą przewagę, aby powoli zamykać pierścień wokół tej flanki orków.
Znacznie gorzej wyglądało to na drugim skrzydle. Chłopscy włócznicy szybko musieli zetrzeć się z wrogiem, padając pod ciosami potężnych włóczni i toporów niemalże jak muchy. Na twarzach kmiotków widać było strach, choć walka tu trwała tylko chwilę, z małą grupą przeciwników. Pozostali przedzierali się dalej, odrzucając w tył koczowników, nie umiejących walczyć pomiędzy drzewami. Konni łucznicy kąsali ich z odległości, ale niewiele sami mogli wskórać, więc rozpędzony przeciwnik zwyczajnie przedzierał się dalej, wychodząc powoli na tyły piechoty.

A co gorsza, ze wzgórza zeszły orki i gobliny. Prócz prawie setki normalnych, pojawiła się też prawie dwudziestka olbrzymów. Ciemność już prawie całkiem zakrywała przedpole, ale ich olbrzymie czarne sylwetki widać było dość dokładnie - między nimi biegł bowiem niewątpliwie wódz tej całej armii. Nie był od nich większy, ale iskrzył się, a jego dwuręczny topór zdawał się płonąć białym blaskiem, pulsującym i zabójczym. Istota ta musiała być potężnym szamanem, choć jak potężnym, tego nie mogli przewidzieć. Nawet doświadczeni weterani rzadko spotykali zielonoskórych parających się magią. Wydawało się, że uda im się dotrzeć na czas, zanim ludziom uda się rozbić dzikie orki.
 
Sekal jest offline