Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2011, 23:27   #25
Serika
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Otaczała ją bezkresna zieleń trawy. Wysoka po kolana, falowała łagodnie na wietrze, oświetlana promieniami wschodzącego słońca. Każdym zmysłem czuła, że wokół niej przyroda obudziła się do życia po zimowym śnie. Setki drobniutkich żyjątek przemykały wśród źdźbeł, ciesząc się z nadejścia nowego dnia. Słońce wspięło się już wysoko ponad horyzont. Odwróciła się tyłem do rażących oczy promieni i ruszyła przed siebie, choć dokądkolwiek sięgał jej wzrok, nie mogła dostrzec niczego poza soczystą zielenią... I Liangiem, wygodnie rozłożonym na trawie z jakąś grubą książką. Coś podpowiadało jej, żeby nie podchodzić, ale równocześnie jakiś głos szeptał jej w głowie: “idź do niego... idź... idź...”. Poddała się namowom, chociaż na granicy świadomości coś krzyczało rozpaczliwie, że przecież wie i rozumie. I nie chce. Powoli, krok za krokiem zmniejszała dystans. Młody oficer najwyraźniej ją spostrzegł, bo uniósł głowę i uśmiechnął się szeroko.

Stała tyłem do światła, ale i tak miała ochotę zasłonić oczy.

Tepet usiadł i odłożył książkę, wykonując gest zapraszający ją, żeby spoczęła obok niego.

Zieleń otulała ją coraz szczelniejszym kokonem. Marzyła o tym, by wziąć głęboki oddech, lecz coś ściskało jej klatkę piersiową tak, że nie mogła złapać tchu.

Różowe falbanki szczelnie otaczały jej ciało jak kokon jakiegoś wielkiego, wściekle kolorowego owada.

Liang zniecierpliwił się najwyraźniej i wstał. A potem popatrzył jej głęboko w oczy.

Zachwiał się i upadł, a puste oczodoły wpatrywały się w nią z niemym wyrzutem. Przystojna jeszcze przed chwilą twarz zmarszczyła się, jakby ktoś wyssał z niej życie i dodał co najmniej kilkudziesięciu lat, choć samo to nie tłumaczyło, czemu właśnie zaczęła rozpadać się w pył. Wyciągnęła rękę, ale jedyne, co zostało jej w dłoni, to ubranie - cienkie, przetarte, rozsypujące się w palcach. Trawa pod jej stopami nie była już morderczo, boleśnie zielona - łodyżki i listki skręciły się w słomiano-szare ruloniki, a po chwili zaczęły czernieć, przynosząc ulgę jej oczom. Pod jej stopami i dalej, dalej, aż po horyzont, bezkresna łąka obumierała, zamieniając się w spopieloną pustynię.

Tylko słońce wciąż wisiało nad horyzontem, jakby groziło, że za to, że ośmieliła się tu być, ona sama za chwilę również zamieni się w popiół.


Obudziła się zlana potem, tłumiąc krzyk. Wnętrze pokoju w Cytadeli, który przydzielono jej przy okazji przeprowadzki Lianga, oświetlało poranne słońce, prześwitujące przez szczeliny w grubych kotarach zawieszonych w oknie. Zacisnęła powieki i naciągnęła na głowę kołdrę, marząc o tym, by zaszyć się w najciemniejszym lochu warowni, ale wiedziała, że są luksusy, na które nie mogła sobie teraz pozwolić.

Idź, idź, idź... - echo wyśnionych szeptów wciąż rozbrzmiewało w jej głowie.

- Spierdalajcie - wyszeptała stanowczo, ni to do nich, ni to do siebie.

To był tylko sen.

***

Wstała o godzinie oburzająco wręcz wczesnej jak na standardy rozpuszczonych panienek z dobrego domu. Sen był zdecydowanie przereklamowany, kiedy wokół było tyle do roboty! To był dopiero drugi dzień panny Cathak w obozie legionu, jeśli nie liczyć pierwszej, burzliwej nocy, a lista rzeczy, których zdążyła dokonać, była imponująco wręcz długa.

Po pierwsze i przede wszystkim, włączenie się w bujne, legionowe życie towarzyskie (oczywiście całkowicie nieoficjalne!) zaowocowało coraz mocniejszym statusem obozowej maskotki. I to nie tylko wśród kadry oficerskiej, ale przede wszystkim szeregowych żołnierzy. Bardzo wygodne i dające zabezpieczenie na wypadek rozmaitych nieprzewidzianych okoliczności! Nie wspominając o tym, że zwyczajnie sympatyczne. Nie licząc kota, nie miała w okolicy żadnej bratniej duszy i chociaż nie zakładała, że którakolwiek z nowych znajomości ma szczątkowe chociaż szanse przetrwać dłużej niż do końca misji, zdecydowanie poprawiały jej samopoczucie.

Dodatkowo Tepet Liang, który najwyraźniej miał coraz większe szanse na objęcie dowództwa, nie tylko miał do niej wyraźną słabość, ale zdawał się całkowicie jej ufać. Nie dość, że zupełnie nie zwracał uwagi, że przebywając w jego pobliżu ma niemal swobodny dostęp do poufnych informacji... Gdy usłyszał, że jest tu w podróży edukacyjnej i ma nadzieję nadrobić zaległości z zakresu strategii i taktyki, sam z siebie zaproponował, że może opracowywać plany w jej towarzystwie! Chwilami naprawdę zastanawiała się, czy ktoś jej życzliwy przypadkiem nie pomagał losowi w sposób mniej lub bardziej nadprzyrodzony.

Niestety, Gwiazdka w pełni zdawała sobie sprawę, że taka ilość nawiązanych relacji międzyludzkich w jej przypadku mogła rodzić pewne... komplikacje, z którymi będzie koniecznie musiała coś zrobić. Im szybciej tym lepiej. Niech to szlag, trudno, cała zabawa BYŁA tego warta!

Z rzeczy mniej istotnych, acz przyjemnych, przy okazji przeprowadzki Lianga do cytadeli zdołała zakwaterować tam nie tylko siebie, ale też swoich ludzi. W tym Pokrzywę Straszliwą, której zdołała wytłumaczyć, jak bardzo różowy NIE pasuje jej do koloru oczu (podobnie jak błękitny i zielony, o żółtym w ogóle nie wspominając!). W związku z tym kolejne zamówione stroje miały już paletę znacznie bardziej jej odpowiadającą, choć do ideału z powodów dla niej oczywistych było im daleko. Nie obyło się przy tym bez wojny podjazdowej o pewną niepozorną pelerynkę, która garderobianej straszliwie się nie podobała (brzydka i niemodna, ot co!), a którą Stella uparcie chciała zatrzymać. Dziewczyna miała głęboką nadzieję, że za dwa dni znowu nie znajdzie jednego ze swoich ulubionych artefaktów na śmietniku... Cóż, uroki posiadania służby.

***

Skoro już jesteśmy przy życiu towarzyskim, w obozie natknąć się można było na osobowości zupełnie z legionem niezwiązane... Aczkolwiek co właściwie robił wśród żołnierzy upadły bóg Cheraku, zwany, nieco drwiąco, Tysiącem Lat Wspaniałości, można było tylko zgadywać. Chyba, że ktoś miał zwyczaj wciskania zgrabnego noska w nieswoje sprawy i po prostu zapytał, oczywiście.

Odpowiedź nadeszła zza nosa bynajmniej nie zgrabnego, a sękatego i pomarszczonego. Bóg uniósł oczy znad filiżanki wschodniej herbaty, którą uraczyła go młoda panienka i odpowiedział powoli:

- Życzeniem mym byłoby zdobyć możliwość rozmowy z którymś z wielkich dowódców, którzy tutaj dowodzą... ale prędkość polityki przerasta moje starcze pojmowanie – rzucił, zasłaniając się swoją nieudolnością, chwilę później jednak podniósł wzrok i zapytał z lekkim zainteresowaniem – I powiedz mi, łaskawa panienko... czy coś cię gnębi? Aura twoja jest strasznie przygnębiająca.

Powstrzymała się od jakiejkolwiek widocznej reakcji, chociaż stary bóg właśnie wskoczył na jedną z pierwszych pozycji na liście osób, przy których należało być ostrożnym. Przygnębiająca, doprawdy? Skądże znowu, wszak panienka Stellcia była radosna jak skowroneczek! A ktoś tu sobie grabił.

- To wszystko przez straszliwy pożar, który strawił mój powóz - odpowiedziała w końcu. - Wszystkie moje stroje przepadły! A najlepsi krawcy Cheraku uciekli przecież przed rebelią... Dzisiaj śniło mi się, że dostarczono zamówione suknie i były tak niemodne, że nie założyłaby ich chyba nawet ślepa nędzarka! Na szczęście rzeczywistość okazała się bardziej łaskawa, ale wciąż nie mogę się do końca otrząsnąć.

Bóg pokiwał głową ze zrozumieniem... a przynajmniej taki był zapewne jego zamiar. Jego zamglone oczy raczej nie wróżyły zbyt dużego kontaktu z rzeczywistością.

- Doprawdy straszliwe, panienko - stwierdził powoli.
- W rzeczy samej! Ale to naprawdę nieistotne... Sny to tylko sny.
- W rzeczy samej! Poczęstunek w miłej atmosferze jest milszy od dowolnego snu.
- A wracając do poprzedniego tematu... To co stało się z Cherakiem jest straszne, ale wydawało mi się, że większość niebezpieczeństwa została zażegnana. Po cóż opiekuńcze bóstwo miasta miałoby interesować się dowództwem legionu?
- Większość tak... – zgodził się, niemrawo odstawiając porcelanową filiżankę na miejsce – Ale czasy się zmieniają... W kościach czuję zawieruchę, a w mieście intruzów... – stwierdził, po czym oczy znów przestały mu błyszczeć. – To i szukam sposobności, żeby się przysłużyć najlepiej jak mogę.
- Intruzów? - uniosła brwi, zainteresowana.
- Różni są. Tacy, których widzę, tacy, których słyszę... Są też i tacy, których nie widzę – mówił, kierując na panienkę niewidzące oczy. Tak, mogło to znaczyć dokładnie wszystko.

Ciekawe rzeczy widujesz, staruszku... - pomyślała, po czym popatrzyła mu głęboko w zamglone oczy. To nie było powłóczyste spojrzenie znudzonej, rozpieszczonej panienki, ani błyszczący iskierkami ciekawości wzrok zafascynowanej dziewczynki. Gwiazdka, gdy chciała, potrafiła być stanowcza, a w tej chwili zdecydowanie nie miała ochoty na zabawy w kotka i myszkę.

- Nie wątpię, że wzrok boga dostrzega to, co umyka oczom zwykłych śmiertelników. Mogą oni jednak okazać się zbyt ograniczeni, by zrozumieć powagę zagrożenia, jeśli nie zostanie ona przedstawiona bardziej wprost - odpowiedziała powoli.
- Może tak... – stwierdził, po czym powróciła mu ostrość wzroku. – Wyborna ta herbata! – Nic nie wskazywało na to, że pamiętał stellowe pytanie sprzed chwili. – Myśli pani, że zdołam się dostać do generała? – zagaił rozmowę, widocznie nie pamiętając, na czym stanęła.
- Myślę, że jeśli ma pan informacje, które mogłyby go zainteresować, mogłabym je z łatwością przekazać... - uśmiechnęła się życzliwie, ukrywając rosnącą irytację. - Szanowny pan Tepet jest człowiekiem wielce zajętym i obawiam się, że sama tylko chęć rozmowy mogłaby nie wystarczyć do zaburzenia mu harmonogramu dnia... Jednak jeżeli zdołałabym go zainteresować tym, co ma pan do powiedzenia, z pewnością znalazłby czas na to, by pana wysłuchać.
- Informacje? Chciałem mu powiedzieć, że chcę robić to, co kiedyś, za starych czasów... – chwilowo się rozmarzył, po czym kontynuował. – Ale pewnie nikt nie uwierzy, że coś umiałbym... No, w dodatku jacyś dziwni intruzi, dziury jakieś... Nikt mnie z Cheraku nie puści.

Dziesięć, dziewięć, osiem... Jej cierpliwość wyraźnie odliczała do punktu, w którym skończy się ostatecznie. Dziewczyna zastanawiała się, czy bóstwo celowo sprzedaje jej informacje, które JEJ akurat kojarzyły się dość jednoznacznie, czy naprawdę bełkocze coś bez sensu. Szanse były na jej gust gdzieś pół na pół.

- Jakże dobrze pana rozumiem! Mnie również nikt nie jest w stanie uwierzyć, że cokolwiek umiem! - oznajmiła rozżalonym głosem. - Co konkretnego chciałby pan robić? Jestem przekonana, że na pewno dałoby się coś załatwić... A przy okazji zrobimy porządek z dziwnymi intruzami i dziurami, kiedy tylko pan o nich opowie.
- Ach, młodzież... – tym razem był półprzytomny i mówił, uśmiechając się lekko – W dniach mej młodości, nim się osiedliłem, wielce wojowniczy byłem... Na starość, chciałbym sobie trochę tego poprzypominać, jak mi trochę biegłości zostało... – dokończył.
- Wojowniczy? Cóż, o ile się orientuję, legion nie dorobił się jeszcze bóstwa opiekuńczego. - Nie można było tak od razu? Być może dorobiłby się szybciej, gdyby ktoś zdecydował się grać w otwarte karty. - Nie mogę panu obiecać, że coś załatwię, ale porozmawiam z lordem Tepetem w tej sprawie - uśmiechnęła się uroczo. - Może jeszcze herbaty?

Staruszek niewątpliwie był irytujący, ale doszła do wniosku, że może być również użyteczny... Poza tym z rozmaitych powodów uznała, że wolałaby być z nim w dobrych stosunkach. Tak na wszelki wypadek.

***

Nie samym życiem towarzyskim człowiek żyje. Udział w przyjmowaniu posłańców z Dahanu mocno nadwątlił jej przekonanie, że dzieje się tam coś mocno podejrzanego. Niezależnie od rozmaitych pogłosek, dla niej sytuacja wyglądał całkowicie zwyczajnie: ot, ludziom było źle, znaleźli sektę, która obiecała, że będzie lepiej, a potem poszło! Nie pierwszy raz w historii i zapewne nie ostatni. Zadanie, z którym tu przyjechała, wyglądało tym samym na coraz mniej sensowne, ale nic to - zawsze mogła uznać, że naprawdę jest tu na wakacjach.

Bardziej niepokoiło ją spotkanie z Liao Jinem. Nie wiedziała o nim praktycznie nic pewnego, a tymczasem ten niepozorny teoretycznie osobnik zdawał się coraz bardziej pociągać za najważniejsze sznureczki w mieście. Dodatkowo, wyraźnie czegoś od niej chciał. Nie była jeszcze pewna, czy naprawdę go nie lubi, czy tylko jej się tak wydaje, ale w tej kwestii całkowicie zgadzała się z Liangiem: Jin był oślizgły i niebezpieczny. Oczywiście odczekała odpowiednią ilość czasu, żeby nie wyglądało, że się spieszy, i wysłała mu informację, że w przeciągu najbliższych dni nie ma żadnych konkretnych planów i z pewnością znajdzie czas na obejrzenie posiadłości, o której mówił.

Nie omieszkała też przy okazji spisywania raportu (Kochany pamiętniczku!...), obok prośby o ponowne rozpatrzenie kwestii dahańskiej, poprosić o informacje o tym panu. Im więcej, tym lepiej. Na wczoraj.

Z ciekawostek politycznych, podsłuchana przez ścianę (co to dla niej?) rozmowa Lianga z Helkarem wytypowała jej nowego cherackiego ulubieńca. Admirał sprawiał wrażenie jowialnego i prostodusznego, ale nie miała wątpliwości, że miał znacznie więcej rozumu, niż połowa oficerów legionu - choć fakt, że jej zdaniem młody Tepet zgodził się na jego warunki zbyt łatwo i szybko, oczywiście musiała zachować dla siebie. Przy tym, w przeciwieństwie do czcigodnego Liao, Ferem był autentycznie sympatyczny. Ciekawe, czy to w ramach przeciwwagi dla przyjeżdżającej ponoć do Cherak narzeczonej Lianga? Swoją drogą, biedny chłopak...

Tyle dobrego. Najwyższy czas, żeby coś się spieprzyło - co niniejszym uczyniło z wielkim hukiem!

Najpierw do obozu powrócił Wyld-Huntowy mech, krzyczący coś o wielkiej, zębatej Anatemie...

***
Młodego pilota kojarzyła bardzo mgliście: przyleciał do obozowych oficerów i z miejsca zasypał ich wieściami o wielkiej potworze. Tym razem nawet nie musiała podsłuchiwać – jego gromki głos niósł się dość daleko. To, że nie odeszła, było jednak zrozumiałe. „Białe” i „groźne” brzmiało aż nazbyt podobnie do jej puchatego kociaka... Takim sposobem, była niedaleko, kiedy ów szedł do Cytadeli.

To oznaczało tyle, że ją zauważył – i poświęcił jej aż nazbyt dużo uwagi, co poczuła, gdy tylko skierował się w jej stronę. Lekko złapał jej rękę, spojrzał prosto w oczy i...

- Ty... Skąd i jak? – zapytał, najwyraźniej czymś wstrząśnięty.
- Słucham?... - zamrugała oczami, zdziwiona. Naprawdę zdziwiona! O co mu chodziło, do licha? Bo chyba nie skojarzył z nią wielkiej Anatemy, prawda?...
- Byłaś tam, u żywiołaków...! Ratowałem cię przecież - ale myślałem, że przepadłaś w szponach bestii! - stwierdził nieskładnie, wciąż wpatrując się w Gwiazdkę niczym w obrazek.

Zaraz, zaraz, ale że jak? Zdecydowanie nie wiedziała, o czym mówił, co oznaczało, że naprawdę zaszła pomyłka. Co nie zmieniało faktu, że należałoby się z tego jakoś wykręcić. To raz. Dwa, była szalenie ciekawa, kto tam był i kogo właściwie miły pan ratował.

- Proszę się uspokoić... - uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Ja przez cały czas byłam w obozie. Ale to straszne, co pan mówi! Ta bestia... Zabiła jakąś kobietę?... - wyjąkała, udając dogłębnie wstrząśniętą. Jakoś nie wyobrażała sobie Sigurda zabijającego cokolwiek, co jest ładne i żeńskie.
- A... W takim razie, pozostaje mi tylko panią przeprosić... - stwierdził, składając dworny pocałunek na dłoni Stellu - i w ten sposób racjonalizując jakoś fakt trzymania jej dłoni.

Dziewczyna zawahała się przez chwilę, po czym obdarzyła go łagodnym, ciepłym uśmiechem.

- Ależ proszę nie przepraszać. Po takich przeżyciach każdy byłby wstrząśnięty! Pomyśleć, że taka bestia, tak blisko obozu... I jeszcze... Z tą kobietą... Jestem pełna podziwu, że pomimo wszystko jest pan taki opanowany i spokojny - skomplementowała mężczyznę, po czym pociągnęła wątek dalej. - Ale skoro pan już złożył oficjalny raport, na pana miejscu jednak zadbałabym o skołatane nerwy! Tu niedaleko jest karczma, myślę, że po kilku głębszych z pewnością poczułby się pan lepiej. - Puściła mu oko, po czym korzystając z okazji, że wciąż trzymał jej dłoń, pociągnęła w kierunku tawerny.
- Pani, wciąż jeszcze nie złożyłem memu krewniakowi raportu. – stwierdził przepraszająco – Kogokolwiek zobaczyłem przez sensory, może wciąż żyć i wyjaśnić, co się stało... – spauzował, po czym dodał – A poza tym, czcigodny mistrz Deled mógłby się rozgniewać, gdybym uległ pijaństwu.
- Obawiam się, że lista rzeczy, za które mógłby rozgniewać się czcigodny mistrz Deled, prawdopodobnie rozpoczyna się od oddychania - odparła udając śmiertelną powagę Gwiazdka, zanim zdążyła ugryźć się w język. No dobrze, to nie było specjalnie mądre...
- Wybaczy mi pani, ale nie chciałbym poznać opinii naszego egzarchy w tej sprawie - powiedział z lekkim uśmiechem.
- |W zasadzie ja również nie - roześmiała się.
Nadal uważała, że upicie pana do nieprzytomności brzmiało jak niezły pomysł zarówno pod kątem jego psychiki, jak i pamięci, ale z drugiej strony nie chciałaby narobić mu kłopotów.
- Ale co do tej nieszczęsnej kobiety... Nie sądzę, żeby udało się ją łatwo namierzyć. Jeśli bestia rzeczywiście ją porwała, to albo nie możemy jej już pomóc, albo... Cóż, to znacznie mniej prawdopodobne, ale jeśli byli w zmowie, to przecież nigdy nie zaryzykowałaby natknięcia się na Dziki Gon po raz kolejny i rozpoznania.
- Ja doświadczenia nie mam, może któryś z pozostałych wie ode mnie więcej... - wzruszył ramionami Smok - Teraz zostaje mi tylko iść do Cytadeli, pani...?
- Cathak Stella, panie?... - dygnęła uroczo w oczekiwaniu na godność rozmówcy.
- Sashak z Tepetów, shikari na służbie Smoczego Gonu.

Nie zatrzymywała dłużej chłopaka. Miała tylko nadzieję, że zniechęciła go do zbyt dokładnego rozważania kwestii tajemniczej kobiety. Kimkolwiek była, Sigurd z całą pewnością miał swoje powody, żeby się ujawniać... A przynajmniej miała taką nadzieję.
 

Ostatnio edytowane przez Serika : 08-07-2011 o 20:45.
Serika jest offline