Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2011, 16:07   #29
Sileana
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Obudziła się z potwornym bólem głowy. Pulsowanie na czubku nosiło znamiona zwykłego przesadzenia z alkoholem, ale panna Cynis nie przypominała sobie żadnej takiej sytuacji. Otworzyła oczy i usiadła natychmiast, nie zważając na ostrzegawcze kłucie w skroniach. Nie znała tego miejsca. Z całą pewnością nie mogłaby się tak upić, by nie pamiętać niczego. Części, być może, ale...
Wspomnienie krótkiego, ale intensywnego bólu spłynęło na nią, przynosząc chwilową ulgę, ponieważ wiedziała już, co się stało. Jakaś nierozumna franca odważyła się uderzyć ją w głowę, aż straciła przytomność. A potem, została zabrana tutaj.
Tutaj, znaczy gdzie? – nie wiedziała, okolica nie wydawała się znajoma. Ale też miała wgląd w niewielki wycinek miasta, bo witraż nie był duży. Nie zdołałaby się przezeń przecisnąć, żeby uciec. Ktoś znał ją tu całkiem nieźle...
Z irytacją zerwała z twarzy kawałek szmaty. Zasłona... Ktoś sobie żarty stroił, przebierając ją za brankę. Wypluła to słowo z obrzydzeniem. Ona czyjąś niewolnicą? Niedoczekanie! Ktoś bardzo pożałuje swoich niewczesnych figli...

Owemu „ktosiowi” najwyraźniej bardzo się spieszyło do śmierci w męczarniach, bo zaczął dobijać się do drzwi pokoju. Zwlekała z jakąkolwiek reakcją. Nie dlatego, że przeszkadzała jej własna nagość, nie po to w końcu stworzona została tak piękną, by się teraz tego wstydzić. Bardziej przeszkadzało jej to, że nie ma pod ręką czegoś do pokazania tej łazędze, która waliła w drzwi, kto tu rządzi. Ale rozejrzawszy się, znalazła kawałek rozbitej płaskorzeźby, który całkiem nieźle nadawał się na maczugę. Nie miało to w sobie wiele klasy należnej pani Cynis, ale za to jaką frajdę sprawiała jej sama myśl o rozbiciu czyjegoś pustego łba...
Wreszcie, po jakimś czasie bez odzewu, ciężkie odrzwi zaczęły się rozsuwać. Ani chybi, rozwierała je większa ilość osób - patrząc na ciężar, pojedynczy człowiek (czy nawet wyniesiony) nie zdołałby nic zrobić. Kiedy otwieranie drzwi posunęło się dostatecznie daleko, po drugiej stronie ukazała się postać niskiego, niepozornego człowieczka w aksamitnych szatach... i tyle zdołało się ukazać, zanim osobnik ów padł, powalony aiyanowym ciosem...
Wtedy wrota przestały się otwierać – a pani Cynis, po dopadnięciu do leżącego, zorientowała się, że otacza ją kilkunastu ciężkozbrojnych, barbarzyńskich wojowników. Dowodził nimi ktoś ewidentnie tknięty przez Melę, smoka powietrza. Nie, żeby obecność obstawy zmieniała w jakikolwiek sposób sytuację. Wzniesiona ręka przywódcy powstrzymywała jakąkolwiek interwencję zbrojnych, a wredny uśmiech świadczył, że obserwacja kaźni najwyraźniej go bawiła. A że bić bezbronnego dworzanina było łatwiej aniżeli uzbrojonych, rosłych mężczyzn...

Cudnie. Banda nieokrzesanych dziadów gapiła się teraz na nią... Rzuciła płaskorzeźbę prosto na plecy facecika, po czym na tyle spokojnie, na ile była w stanie się zmusić, powiedziała w stronę przywódcy:
- Potrzebuję ubrań. Co najmniej pięciu sztuk halek i dziesięciu sukni. I żeby przypadkiem nie były z byle czego.
Lekki grymas gniewu przebiegł po twarzy Smoka, lecz wnet się opanował.
- Pani... – zwrot przeszedł mu przez usta z wyraźnym trudem, jakby przełykał własną godność – Zdajesz się nie rozumieć sytuacji. Klarując: to zamek Damanary, gdzie łaskawy wicekról... – głos był spokojny, jakby coś tłumaczył dziecku, ale mogła wręcz... wyczuć?, lekką awersję w słowach o wicekrólu – ... obdarzył cię swoją wodzowską atencją. Za którą pięknie się zrekompensowałaś, bijąc mistrza ceremonii. - Że podle wszelakich doniesień z Północy, armie suwerena miasta, Byka Północy, miały wyrzynać wszelkie Smoki z ziem zdobycznych – tego już nie dodał. Nie musiał, gdyż wiadomo to było powszechnie. Widać nie po raz pierwszy Aiyanę ocaliło własne piękno.
- Mistrz czy nie, cham jakich mało, skoro wparował do komnat kobiety nieproszony. - Prychnęła. Nie dodała, co myśli o bandzie zakutych łebków stojących u jej stóp. - W takim razie, tym bardziej potrzebuję się odpowiednio ubrać. Przynieś. Nie zapomnij o jakichś pasujących klejnotach. Nie mogę się wszak pokazać władcy jak ostatnia nędzarka. - Oddaliła go leniwym machnięciem dłoni.
Wędrujący wśród lodów jeszcze chwilę wcześniej zajmował się pomocą przy powstawaniu, kierowaną do mistrza ceremonii. Wtem... wtem to się zmieniło - a Aiyana tylko dzięki własnemu szczęściu uniknęła koziołkującego ku niej człowieka. Starzec minął ją i uderzył o drzwi, kończąc na nich swe długie życie...
- Nie... jestem... służącym... - krew widocznie mocno zakotłowała się w młodym dowódcy, gdyż stał z ręką na mieczu. Po chwili jednak ochłonął i zimno stwierdził: - Twoje apartamenty należały do księżniczki Damanary, a szaty - do kobiet pałacowych. Nasz łaskawy wicekról, Strachożerca, nie uznał za wskazane zmienić tego stanu rzeczy.
- Mam chodzić w ubraniach jakichś... - zatchnęło ją z oburzenia. O wiele bardziej przejęła ją ta sytuacja niż latający człowieczek. - Mowy nie ma! Wasz łaskawy wicekról, Strachożerca - tu chrząknęła cicho - nie ma obowiązku myśleć o takich rzeczach. - Oskarżeniu o obrazę władzy nawet ona by się nie wywinęła, zatem zmilczała kilka inwektyw, które ukłuły ją w gardło. - Wy owszem. - Podkreśliła ostatnie zdanie zamaszystym, i jakże eleganckim, siadem na kozetce.
Przez moment oficer wyglądał, jakby chciał uderzyć Aiyanę – wbrew wszelkim przykazom, które nakazywały mu zadbać, aby dziewczynie nie spadł nawet włos z głowy. Potem...
- O pani... – rzekł, spuszczając głowę w geście pokory (tudzież: żeby nie było widać uśmiechu, który na niej zagościł) – Nie leży w mej mocy dysponowanie finansami, gdyż podlegają one bezpośrednio panu memu. Jeśli jednak powściągniesz swój gniew, to przed wprowadzeniem przed obliczę władcy postaram się zdobyć wspaniałe szaty, przeznaczone niegdyś dla samej najwyższej kapłanki miasta.
- Kapłanki? Czy nie dość jasno wyraziłam się o noszeniu cudzych ubrań? Mam wrażenie, że nie mówię niewyraźnie, nie seplenię ani nie jąkam się... Dlaczego zatem tak trudno zrozumieć ci sens moich słów? Może to po prostu nie moja wina...? - Zapytała słodko, oglądając paznokcie, jeszcze dosadniej okazując swoją pogardę sługusowi.
Tym razem, pozorów usłużności już nie było. W zimnym wzroku oficera dowodzącego, Aiyana dostrzegła coś więcej - zapowiedź ataku. Szczątki wyszkolenia zrobiły swoje - zasłoniła się... tylko, że cios nie był fizyczny. Coś zaczęło dławić jej energię życiową, zawartą w Esencji. Poczuła, że trudniej jej uchwycić nadzwyczajne możliwości: mogłaby dla przykładu cisnąć w niego „swych małych przyjaciół”, ale... to nie pozostawiłoby jej sił na nic innego.
Jego również to musiało wyczerpać, gdyż przez chwilę dyszał... Nie na tyle jednak, by powstrzymać wydanie polecenia.
- Wrzucić ją do środka. - Zabrzmiało polecenie, skierowane do rosłych gwardzistów tuż przy kobiecie. Tu już czysta siła fizyczna zwyciężyła. - Możesz chodzić bez szat, jeśli tych nie chcesz. Przez te trzy dni, może spokorniejesz...

Trzy dni... Pozostawiona sama sobie, bardzo dobrze zdołała rozpoznać się w komnacie. Obeszła wszystkie kąty opukując ściany, wbijając paznokcie w każdą najmniejszą szczelinę. Nic. Żadnego mchu ani nawet pleśni na ścianach. To było dziwne, zważywszy na zapuszczenie pomieszczenia. Pierwszego dnia prawie wspięła się na sufit przeklinając swoich oprawców najplugawszymi słowami, jakie znała. Ponieważ jednak nie mogli jej usłyszeć, nie przyniosło jej to ulgi, a tylko obciążyło gardło i wieczorem charczała jak pies, który zakrztusił się kością.

Drugi dzień przespała.

Trzeci dzień dopiero poświęciła na zastanowienie nad swoją sytuacją. A nie przedstawiała się ona zbyt różowo.
Strachożerca... Wiedziała, kim jest. Wiedziała, że z całą pewnością powinna trzymać się od niego z daleka... Słyszała o nim wystarczająco dużo, by nim pogardzać i uważać za skończonego kretyna. Ale... Nie zamierzała mu podskakiwać, ale możliwie jak najszybciej wydostać się z jego łap. Pierwszy raz ktoś miał nad nią tak dużą władzę, a na dodatek był to ktoś, z rąk kogo niewiele osób zechce ją odbić. Nie miała złudzeń, że komukolwiek rzeczywiście zależy na jej istnieniu. Tym bardziej się zdziwią, kiedy przyjdzie się zemścić...
Zemsta... Planowała zacząć od czegoś niedużego, najbliższego jej w tym momencie... Głupiutki przywódca musi zapłacić za jej upokorzenie... Mając cały dzień, przygotowała plan idealny, załatwiający wszystkie trzy cele, jakie sobie postawiła, leżąc na kozetce i czekając na upłyniecię terminu jej izolacji... Uśmiechnęła się, słodka jak najlepsza trucizna...
 
Sileana jest offline