Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2011, 01:36   #144
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
podziękowania dla Armiela

Tennessee Williams

Nie powinniśmy ufać sobie wzajemnie. To nasza jedyna obrona przed zdradą

To było na tyle nowe uczucie, że Alvaro nie przyzwyczaił się do niego i od razu nie zareagował. Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że to ważne. Napięcie jakie odczuwał jasno mówiło "muszą się spieszyć". Wizyta w mieszkaniu Marion Jade jest ważna.
Cholernie ważna.
Czy sama Marion Jade też? Tego nie wiedział.
Rafael zbytnio nie pomógł Claire w wyszukaniu Marion w komputerowych bibliotekach systemów policyjnych. Kobiety która ponoć jest istotna w planach Astarotha. Zdziwienie wyrysowało się na twarzy wampira kiedy Claire zatrzymała jedną z migajacych twarzy dziewczyn na ekranie monitora a jej reakcja wyraźnie wskazywała, że to jest właśnie ta, która szukała już od dłuższego czasu. Dziewczyna z przeniesionej na płótno wizji Natashy Kalinsky, dziewczyna, która okazała się być niepodobna do wizerunku nieznanej Rafaelowi kobiety, której twarz zdobiła jedną z figur szachowych. Zatem jest ktoś jeszcze, albo cała ta gra była kolejną przynętą. Nic nie znaczącym epizodem. Sprawdzianem któregoś z graczy toczącej się anielskiej wojny.
W tej chwili to już było nieważne. Nie było czasu. Musieli zdążyć. Tak przynajmniej sugerowały wszystkie nowe zdolnosći Rafaela jakie otrzymal po wypiciu Jacoobowej krwi.
Jego wewnętrzny alarm wył.
Alvaro ostrzegł Goodman, że mają mało czasu, że muszą zdążyć, nie wiedział po co, nie wiedział dlaczego, nie wiedział co zastaną, po prostu musieli się spieszyć.
Claire zrozumiała w mig komunikat spisany szybko i koślawo na kartce papieru. Nie zadawała pytań i całe szczęście, bo Alvaro był już zmęczony komunikowaniem się za pośrednictwem kawałka kartki.
Po wybięgnięciu na zewnątrz okazało się, że Goodman nie ma swojego motocykla. Maszyny, która pozwoliłaby im dostać się dość szybko w zakorkowanym mieście do celu ich podróży. Na szczeście znależli zastępczy środek lokomocji.
Inny motocykl.
Lepszy wzrok Alvara wypatrzył zaparkowany przy końcu ulicy, tuż za dużym samochodem dostawczym, właśnie taki dwukołowy pojazd. Szybki i zwrotny a co najważniejszy najlepszy na miejski korek.
Ruszyli z piskiem opon.
Nie rozmawiali po drodze. Raz że w konwersacji przeszkadzały kaski. Dwa, że nadmierna prędkość wciskała by ich słowa z powrotem do gardzieli. Trzy, że Alvaro nadal nie mógł mowić. Ból twarzy już chyba nie robił na nim wrażenia. Stał się cześcią niego. Nie było wiadomym czy w ogóle się wyleczy i Rafael będzie w stanie w tym ludzkim “garniturze” powiedzieć cokolwiek. Może juz na wieki wieków pozostanie Silentem.
Objął w pasie Claire na tyle mocno by nie spać i na tyle lekko by nie wprowadzać niepotrzebnego dyskomfortu dziewczynie w prowadzeniu. Miał nadzieję że zdążą. Cholerny wampirzy radar wył nieprzerwanie w jego głowie. Oby nie skończyło się jak ostatnio kiedy szósty zmysł ostrzegał go by nie wchodził do domu Claire.
Rafael czuł ciepło ciała Goodman. W ustach pobrzmiewał jeszcze smak jej krwi. Bał sie. Jak diabli bał się o nią. Chociaż go nie kochała, chociaż go nie pragnąła tak jak on jej.
Chociaż tam na podwórzu zrobił to co zrobił....
Wtedy jednak nie wiedział, że Claire jest zdolna do takich czynów równie łatwo. Rafaelowi przyszło dowiedzieć się o tym już niebawem.
Goodman była świetnym kierowcą. Można by rzec urodzonym. Jej silna wola i nieuleklość pasowały do prowadzenia tak szybkiej maszyny jak motor. Tak szybkiej i tak niebezpiecznej. Mieli szansę. Czuł że mieli szansę zdążyć.
Tylko kogo albo co zastaną na miejscu?
Czy Rafael dobrze odczytuje ostrzeżenia swego nowego ja?

Partnerka Alvara nie zważała na przepisy, nie zważała na prędkość. Mała jeden cel. Dotrzeć na miejsce, szybko. Kiedy skręcili w ulicę przy której stała kamieniczka będąca celem ich szalonej jazdy nie dało się nie zauważyć mężczyzny stojącego w cieniu bramy po drugiej stronie oszklonych drzwi. Palił papierosa a kiedy Claire zwolniła uwadze Rafaela nie umknęło, że wokół niego walają się świeże niedopałki papierosów. Kolejnych dwóch kolesi siedziało w samochodzie zaparkowanym kawałek dalej. "Świecili" jak lampa w ciemnym pokoju. Tajniacy.
Kocioł
Pułapka.
Czekali na kogoś lub na coś
Świetnie…
No ale co mieli się spodziewać na miejscu? Wyjasnienia sprawy?
Wielkiego tłumu wykrzykującego "Mamy Was"?
Przebudzenia z tego koszmaru?

Alvaro wskazal palcem miejsce do zatrzymania. Zaraz za zakrętem, niedaleko miejsca gdzie stał facet z bramy.
Kiedy Alvaro schodził z maszyny, Claire już dzwoniła do swojego mentora by ten znalazł dla niej numer telefonu dziewczyny.
Obrzucił spojrzeniem kamienice tą w której miała mieszkać Marion jak i tą stojącą w jej sąsiedztwie. Nie mieli czasu czekać. Dotknął dłonią policzka Claire żegnajać się. Ta spojrzała w jego kierunku. Silent nie był w stanie wyczytać co myśli w tej chwili. Czy ten dotyk był dla niej miły? Czy raczej odwrotnie?
Nie wyczytał nic.
Claire była jak nieczuła maszyna. Od momentu kiedy poznała jego prawdziwy wygląd zgasły w niej wszystkie uczucia względem niego.
O ile kiedykolwiek jakieś były...
Alvaro nigdy taki nie był, nigdy nie zakochał sie tak mocno i to w sumie nie majac powodów. Claire była dla niego jak ogien a on był ćmą. Czuł, że spali się w jej blasku. Nie spodziewał się jednak, że tak szybko.

- Idź - powiedziała do niego - Jeśli jest w mieszkaniu daj mi znać. Ja będę obstawiać front. Jeśli w między czasie pojawi się dziewczyna ktoś powinien tu być i czekać w pogotowiu na każdą ewentualność. Idź..

Poszedł

Nawet nie mógł się uśmiechnąć. Ewentualnie pożegnać miłym słowem, gdyby nie mial jej już więcej zobaczyć. Gdyby ta pułapka okazała się śmiertelna. Nie mieli jednak wyjścia. Szósty zmysł Rafaela wył niemiłosiernie ale w trochę innym tonie. Jakby dla tej dziewczyny, dla Jade. Mógł się jednak mylić. Mógł to schrzanić jak wszystko inne. Był jaki był. Żałosny, łatwowierny, glupi ale do końca wierzący w to że im sie uda. Nie znał reguł gry. Do końca nie znał swego przeciwnika ale odważnie bądź głupio stawał do rozgrywki. Naciągnął czapkę na głowę i ruszył w kierunku kamienicy przechodząc na drugą stronę jezdni. Nie wszedł jednak do budynku w którym mieszkała Marion a do tego sąsiedniego. Drzwi okazały się być zamknięte ale udając że wkłada klucz natarł na nie na tyle mocno by wyłamać jedynie mocowanie domofonu. Rozejrzał sie po klatce i błyskawicznie zaczął wbiegać na górę po schodach. Piął się w górę w kierunku dachu.
Na klatkę schodową docierały różne zapachy i dźwięki. Przede wszystkim grające głośno telewizory, bez wytchnienia omawiające wydarzenia z San Francisco.
Budynek miał pięć pięter, ale ich pokonanie nie stanowiło problemu dla kogoś takiego jak Alvaro i szybko znalazł się na dachu, wyłamując kłódkę zabezpieczającą wyjście.



Dach był zasypany śniegiem i oblodzony. Z kominów wentylacyjnych unosił się dym. Jakiś spłoszony jego wtargnięciem gołąb obudził się w swej kryjówce i odleciał kawałek z furkotem skrzydeł.
Alvaro podszedł do krawędzi i spojrzał na drugą stronę. Od budynku w którym mieszkała Marion oddzielały go ponad cztery metry. Niezbyt dużo, ale i tak czuł pewien niepokój planując skok. Co będzie jak potknie się na krawędzi, co zważywszy na oblodzenie było dość prawdopodobne? Co będzie jak spadnie z wysokości piątego piętra, czyli jakiś dwudziestu metrów, na zmarznięty beton? Czy jego supermoce, które do tej pory działały raczej średnio, go uratują?
Rozejrzał się pośpiesznie. Zbytnio się nie wychylając padł na kolana i w jednym miejscu zaczął nerwowo odgarniać śnieg aż zobaczył warstewkę lodu na samym spodzie. Omiótł wzrokiem dach. Zerwał się z miejsca i jednym ruchem złamał metalowy pręt od drabinki przymocowanej do zbiornika wodnego. Ponownie dopadł na miejsce które dopiero co odśnieżył i kilkoma ruchami rozbił lód odsłaniając fragment dachu potrzebny mu do tego by w miarę stabilnie wybić się na drugą stronę.
Cztery metry. Powinien dać radę. Musi dać radę. Wciągnął głęboko powietrze przez nos i biorąc niewielki rozbieg wybił się z miejsca które dopiero co oczyścił z lodu i śniegu. W myślach słał modlitwy do Boga Ojca.
Nawet jeśli go nie było, posłuchał. Dystans, jaki udało się pokonać Rafaelowi jednym skokiem był przerażający. O mało nie rozwalił sobie nosa o ścianę kominu znajdującego się dobre cztery metry od krawędzi dachu. Wyhamował w ostatniej chwili, amortyzując impet rękami. Jeszcze mu do kolekcji obrażeń brakowało złamanego nosa.
Stał na dachu kamienicy Marion Jade. Oddychał cieżko z emocji. Teraz wystarczyło jedynie znaleźć drogę na dół.
Gdyby nie pewien szczegół…
Furkot skrzydeł, który usłyszał nad swoją głową. Tym razem nie gołębich. Dużo większych. Coś przeleciało nad głową Alvaro i z impetem wylądowało kawałek dalej na dachu. Mężczyzna. Muskularny, piękny i groźny. Piękno jednak szpeciła tępota i okrucieństwo wymalowane na twarzy oraz czerwone jak krew oczy. To był gibborim. Potomek aniołów i ludzi. Alvaro czytał kiedyś o nich. Wiedział, że dotknięcie przez tą świecącą złocistym blaskiem kreaturę pali, niczym dotyk płomieni. Gibborim rozpostarł skrzydła na całą ich imponującą rozpiętość i ruszył krok w stronę Alvaro.

- Znikaj – warknął - Nie wchodź w drogę Netzachowi, wampirku!

Z deszczu pod rynnę. To powiedzenie jakże celnie opisywało sytuację w jakiej znalazł się Rafael. W sumie to w jakiej znajdował się od wielu dni. Chociaż teraz najlepiej by pasowało – „z ośnieżonego dachu w objęcia Gibborima”
No, prawie w jego objęcia.
Do wejścia na strych kamienicy miał kilka kroków. Kilka kroków miał też do Gibborima.
Komu służy Alvaro? Temu kto stanie akurat na jego drodze? Temu kto jest silniejszy od niego?
Teraz służył sobie i czekającej na dole Goodman. Kiwnął głową w kierunku anielskiego pomiotu jakby się z nim zgadzajać i zrobił coś zupełnie przeciwnego. Rzucił się w kierunku drzwi. Kilka kroków przed nimi wyskoczył i wpadł na nie wbijając je do środka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3x6BWJ9XAcM&feature=BFa&list=PLAE532803DE1 CFE70&index=44[/MEDIA]

Gibborim był zaskoczony. Nie spodziewał się tego. Stwór zasyczał i skoczył za nim, składając skrzydła. Dłoń gibborima złapała Alvaro za nogawkę, przeszywając lekkim bólem, nim wampir wyrwał ją z chwytu.
Rafael zbiegał w dół tak szybko jak był w stanie, tak szybko jak mu pozwoliła jego wampirza zręczność i siła.
Zgodnie ze słowami Jacooba by być silnym i sprawnym, każdego dnia się dobrze odżywiał. Pił krew. Spijał fragmenty ludzkich dusz po to by żyć. Po to by wegetować w tym stanie. Po to by zamknąć tą cholerną sprawę w jakiej siedział zatopiony po same uszy. Biegnąc zerkał w kierunku mijanych drzwi by zobaczyć ich numery.
Gibborin nie dał za wygraną. Alvaro słyszał go, jak ten schodzi za nim po schodach. Widział poświatę piętro nad sobą i słyszał syk, wydobywający się z jego ciała. Marion Jade mieszkała na trzecim piętrze. Dość blisko dachu. Na końcu długiego korytarza, tuż przy oknie na ulicę. Drzwi były solidne, obite nitami i z wizjerem.
Łuna otaczająca gibborima pojawiła się już przy wejściu na korytarz. Teraz tylko jego długość oddzielała wampira i potomka upadłych aniołów.
Rafael nie zatrzymał się przy uzbrojonych drzwiach, minał je i zbiegł niżej. Na drugie piętro. Gibborim był blisko. W pierwszej chwili Rafael miał zamiar przebić się nie przez drzwi Marion a obok przez ścianę, bądź skorzystać z “gościnności” sąsiadów Pani Jade jednak będąc w takim stanie w jakim był, bez możliwości mówienia, wytłumaczenia się to było bezsensowne. Poza tym Gibborim wparowałby zaraz za nim. Rafael musiał zrobić tutaj zamieszanie. Mały tłumek, może to pozwoli mu choć wystraszyć pół anioła i ten ucieknie by nie zostać rozpoznany.
Jakie to było głupie myślenie.
Szybko zapalił papierosa i przyłożył go do czujnika. Liczył na to, ze czujnik zadziała i zraszacze wypuszcza wodę. Może, w taki sposób ostudzi skrzydlatego łowcę.
Na szczęście system zadziałał. Włączyła się syrena alarmowa, a ze spryskiwaczy korytarza w którym zlokalizowano pożar strzeliły strugi wody. W mieszkaniach obok dało się słyszeć podekscytowane głosy lokatorów. Gibborim pojawił się na korytarzu. Szedł w stronę Alvaro z okrutnym uśmiechem, a z jego ciała unosiła się mgła.
Jakiś człowiek otworzył drzwi tuż koło niego, biorąc pewnie łunę wokół ciała, jako łunę pożaru. Alvaro zobaczył, jak mężczyzna stanął osłupiały, jak zaczarowany wpatrując się w skrzydlatą istotę. Gibborim musnął go od niechcenia dłonią, a nieszczęśnik zmienił się momentalnie w poczerniałe, pokryte bąblami zwłoki. Za chwilę pewnie inni również wybiegną na korytarz wywabieni przez włączony alarm, a ten stwór ich pozabija, co wyraźnie sprawiało mu dużo satysfakcji i przyjemności. Wojna w niebie nie zna litości.
Przerażony i wściekły na tą całą bieganinę Rafael szybkim pędem ruszył w kierunku końca korytarza gdzie znajdowało się okno prowadzące na przymocowanego do ściany kamienicy metalowej konstrukcji ewakuacyjnej. Do schodów prowadzących na górę. Będąc blisko okna skoczył. Nie miał czasu na otwieranie go. Wypadając chronił jedynie głowę. Teraz cieszył się, że w NY jest tak mroźna zima. Dzięki temu miał grubą kurtkę na sobie co może uratowało go przed większą ilością obrażeń i zadrapań.
Szyba pękła w drobny mak. Uderzył boleśnie barkiem w metalową konstrukcję pokrytą warstwą szronu. Za swoimi plecami widział ludzi, którzy wybiegali na korytarz. Jakaś kobieta z dzieckiem na rękach. Gibborim odwrócił się do niej i zabił jednym dotknięciem. Potem pochylił się nad płaczącym dwu, może trzylatkiem. Alvaro ruszył w górę. Nie mógł na to patrzeć.
Płacz dziecka ucichł.
Słodki Boże.
Kolejną ofiarą był staruszek, co dało się poznać po jego wrzasku. Dłgo jeszcze bębnił on w głowie Rafaela.
Gibborim spojrzał na wybite okno, gdzie Alvaro mógł uciekać dalej. Wybiegający ludzie, wywabieni z mieszkań pomysłem wampira zginęli, dając mu czas i zatrzymujac na chwilę dziecię anioła, choć patrząc na to co wyprawiał lepszym słowem byłoby dziecię demona.

Kiedy Gibborin podchodził do kilkuletniego dziecka po którego małej buźce płynęły łzy coś się w Rafaelu złamało... Zmienił się. Całkowicie. Kiedy wbiegając po dwa schody wyjścia przeciwpozarowego, kątem oka zauważył jak Claire na ukradzionym motorze wyjeżdża z piskiem opon z uliczki w której się zatrzymali dopełnił tylko aktu zniszczenia Alvarowego poczucia człowieczeństwa.
Zostawiła go.
Zdradziła.
Posłała na rzeź.
Złożyła ofairę z baranka
Zakochanego barana
Tylko komu?

Claire

Osoba dla której poświecił się. Której piękny kształtny tyłek uratował ze śmiertelnej opresji. Za którą teraz bolała go cała twarz od poniesionych obrażeń.
Za którą cierpiał katusze.
Kurwa
Kurwa
Kurwa
Przeklinał w myślach przypominając sobie wszystkie przekleństwa jakie poznał w swoim śmiertelnym życiu a których przestał używać aż do tych wszystkich wydarzeń które pozwoliły jego mrocznemu ja zdominować jego umysł.
Metropolis też dołożyło cegiełkę do tej zmiany. Jej silne prawa, które wprowadziły anioły po tym jak Demiurg zniknął.
Wyruchała go na całego.
Rafael wbiegł po schodach na góre. Dzięki ofiarom ludzi zyskał czas i miał zamiar go wykorzystać. Musiał dostać się do pokoju Jade. Wyciągnąć ją stamtąd. Niedługo pojawi się straż pożarna a to pozwoli Rafaelowi na skuteczną ucieczkę. Przynajmniej taką miał nadzieję. Alvaro był pewien, że by ukryć swe zbrodnie Gibborina poczynione na mieszkańcach tego budynku ta kamienica na pewno zacznie płonąć. Oby jego jak i Marion już nie było w środku. Cholerne życie. Cholerna jego imitacja.
Silent przeskakiwał szybko stopnie drabinki, wspinając się piętro wyżej. Pamiętał rozkład budynku. Ostatnie drzwi na korytarzu. Czyli okno przed którym właśnie stanął. Zamknięte. Ciemne. Zasłonięte kotarą.
Szybko, nie tracąc zbędnego czasu wbił metalowy trzymany jeszcze w ręku fragment schodów które zniszczył będąc jeszcze na dachu, w szklane okno Szyba pękła z trzaskiem Przywarł do ściany i swoją prowizoryczną bronią odsłonił kotarę zerkając czy ktoś jest w środku?
Hałas tłuczonego szkła zawiadomi prześladowcę, który chyba nie zauważył dokąd uciekł wampir.
Teraz jednak nie było wątpliwości, ze Gibborim podjął pościg na nowo.

W środku mieszkania było pusto. Pachniało kurzem i środkami czystości.
Pieprzony cholerny wampirzy alarm z którym Alvaro nie umiał współpracować i nie było wiadomo czy się kiedykolwiek nauczy. Miał jeszcze jednak swoje wampirze zmysły. O tak ze swoimi poszerzonymi zmysłami umiał współpracować. Już wiedział, że w tym mieszkaniu, którego ze strony korytarza strzegły umocnione drzwi nie było nikogo. Zatem czemu na Boga jego ciało nadal ostrzegało go? Co prawda w inny sposób niż wtedy kiedy wchodził do mieszkania Goodman w którym rezydował sobie liktor, ale jednak „kazało” mu się tutaj zjawić. Było zagrożenie. Śmiertelne. Był ten cholerny pół-anioł i był on tak samo groźny jak liktor ale jego wewnętrzny radar wył trochę inaczej. Co do cholery to znaczy?
Nie było czasu na rozmyślania. Nie teraz. Rozejrzał się szybko wokoło szukając drogi ucieczki z tego miejsca. Na Goodman nie miał już co liczyć. Został wystawiony przez swoją partnerkę. Bóg mu świadkiem, że tego się nie spodziewał a jakby ktoś mu to powiedział wcześniej to by go wyśmiał.
Było jak w pierdzielonych filmach akcji gdzie często pojawia się motyw zdrady u osoby jaką się nie podejrzewa.



Alvaro widział już poświatę, jaką emanował potwór. Co więcej, słyszał ludzi biegnących klatką schodową. Ciężkie, wojskowe buciory i zapach broni. Instynkt ostrzegał go, że do zabawy włączyli się obserwatorzy ci sami których zaobserwował jak podjeżdżali na miejsce z Goodman. Jak jeszcze był z nim.
Przed wejściem Silent rozważał jeszcze przez chwile by wbiec wyzej po wejsciu przeciwpożarowym ale przypomnial sobie kto tutaj ma skrzydła i wyobraził sobie jak tym razem schadzka na dachu by sie mogla skonczyć dla niego. Można by rzec, że nie za dobrze.
Mieszkanie do którego wlazł pośpiesznie było skromne i nieduże. Mały salon z aneksem kuchennym i dwie sypialnie oraz łazienka. Wszystko czyste i zadbane - jak w mieszkaniu singielki kobiety. Wampirze zmysły wyczuwały jednak jakąś … apatię, strach, znużenie i coś jeszcze ….. zapach krwi.
Tutaj, w tym mieszkaniu przelewano ją wielokrotnie. Zapach dochodził z jednej z sypialni. Mieszał się z wonią substancji czyszczących - proszków, środków odkażających, odplamiaczy i wybielaczy. Całego tego chemicznego świństwa, które miliony zaradnych gospodyń kupują na potęgę. Jednak i ten zapach nie zabijał odoru hemoglobiny. Kto jak kto, ale Alvaro czuł to jak nikt inny.
Pierwsza myśl jaka jego naszła to to, że ktoś starał się wywabić krew. Czyżby jakaś zbrodnia? Powinien to sprawdzić. Jednak jeżeli nie chciał ryzykowac ponownie swoim życiem, musiał spierdzielać stad jak najszybciej.
Do mieszkania prowadziły tylko jedne drzwi. Mocne, z ilością zamków sugerującą lekką paranoję lokatora. To były jedyne drzwi. I jedyna droga ucieczki, nie licząc okna w jednej z sypialni, już poza schodami ewakuacyjnymi po których wspinał się właśnie gibborim
Kilka ruchow glowa by sie rozejrzec. Drzwi wejsciowe zamknięte na kilka zamkow. Zanim je otworzy na miejscu bedzie juz pół-anioł a przed wejściem będzie miał niezapowiedzianą wizytę panów obserwatorów. Podbiegł do okna w sypialni. Wprawnym ruchem je otworzyl i spojrzal w dól. Był na drugim pietrze. Skok dla człowieka mógł sie zakończyć poważnymi złamaniami a może i nawet śmiercią jeżeli zły los nadal nad nim trzyma pieczę. Alvaro nie był człowiekiem. Co prawda mógł sprobowac złapać się przyległego do muru kilka metrów dalej zejścia przeciwpożarowego ale byłby blisko gibborina. Podjął decyzję a kiedy anielski pomiot wleciał do mieszkania rozbijając resztę okna, Rafael wcielił swój plan w życie.
Skoczył.
Lecial jak ten pieprzony pół- anioł.
Leciał?
Nie
Spadał i do kurwy nedzy nie miał skrzydeł.
Wyladował ciężko na dole w zaspie śnieżnej. Odczuł siłę uderzenia ale nie tak jak człowiek. Nie czekał rzucił sie pędem do ucieczki. By znalezc sie wśród ludzi by zniknąć z pola wiedzenia Gibborina i innych slug Netzacha.
Nie zdazył sprawdzić dokładnie co było w pokoju Marion Jade. Widział jedynie, że dziewczyny tam nie było. Syreny straży pożarnej wyły coraz głośniej.
Łuna nad kamienicą potwierdziła dotychczasowe domysły wampira. Czy gibborin tuszował jedynie swoje mordy czy spalił to co było najważniejsze w tym wszystkim a czego nie był w stanie odkryć Rafael?
Umysł Rafaela krążył przy wyczynku Claire spychajac gonitwę gibborina na dalszy plan.
Czuł się fatalnie. Spojrzął na komórkę. Nic. Żadnego nieodebranego połączenia czy wiadomości tekstowej. Nic. Cisza z jej strony.
Cholera jasna.
Nawet nie raczyła wytłumaczyć mu tego wszystkiego
Może nie chciała?
Alvaro jednak pokusił się o komentarz.

Wpisał w telefon wjadomość i wysłał ją do Goodman

Co to mialo kurwa być? Dla kogo Ty pracujesz PARTNERKO? Jak chcesz mnie sprzatnąć to wpakuj mi kulę w łeb a nie posyłaj anielskie dzieciaki by mnie unicestwiły

Gniew i złość nie odpuszczały. Po minięciu kilku większych przecznic, Silent skręcił w kierunku bloków mieszkalnych. Wszedł do jednej z bram i po raz pierwszy starał się skorzystać z darów jakimi obdarował go Jacoob.
Emocje były teraz jego siłą. Emocje do Goodman i jej krew płynąca w jego ciele. Chciał wykorzystać rytuał o którym mu wspomniał Zdradzony
Chociaż do tego się przydał.
Chciał znależć się jak najbliżej Claire Goodman
I to teraz
Chciał posłuchać co ma mu do powiedzenia.
Choćby to kurewsko bolało
A potem pomyśli co z tym zrobi..
Pionki na szachownicy
Koty i szczury

Przed oczyma nadal miał widok zapłakanego dziecka nad którym pochylał się Gibborin.....



Wargi kobiety ociekają miodem, usta jej są gładsze niż oliwa, lecz koniec jej gorzki jak piołun i ostry jak miecz obosieczny. Nogi jej zstępują do śmierci, a kroki jej dochodzą do otchłani.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 20-06-2011 o 20:28. Powód: duża kosmetyka i styl + poprawa błędów
Sam_u_raju jest offline