Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2011, 20:05   #145
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Zaprawdę powiadam wam na klęczki padajcie i bijcie pokłony Niebiosom albowiem boska opatrzność jest z wami! Raduj się Claire Goodman. Raduj, bo tako nadszedł cud! - przeleciało przez myśl nieco otępiałej pani detektyw. Ups, byłej pani detektyw.
To był szary typowy dzień. Nic nie wskazywało na to, że będzie nadzwyczajny (no może jedynie widmo wiszącej nad miastem nuklearnej zagłady psuło nieco nastroje). Jakkolwiek ludzie, niczego nie świadomi poddawali się swej codzienności. Mężczyźni w garniturach pędzili do pracy, dzieci podążały do swych szkół (no chyba, że akurat ulegli gorączce ewakuacji i tkwili w korkach tudzież byli już daleko poza granicami Stanu, z całym dobytkiem upchniętym w bagażniku).

[media]http://www.youtube.com/watch?v=KhmyiOkCyGE&feature=fvst[/media]

Ale o czym to ja? A tak. Dzień jak co dzień. Niemniej owego zwyczajnego dnia zdarzył się... cud! Tak, dobrze słyszycie. Cud. Bo jak można inaczej to nazwać skoro nasza bohaterka – pani detektyw – mogła przeglądać zdjęcia i całymi tygodniami. Tygodniami! Ale już po paru godzinach trafiła na ślad tej właściwej kobiety, nazwijmy ją umownie – panią Rosemary.
Wiem, wiem, przewrotne miano. Dlaczego nie nazywamy jej Najświętszą Panienką? Panna Rosemary była co prawda w stanie błogosławionym a w brzuchu jej rosło życie (gwoli domysłów zostawiamy fakt czy będzie miało aureolę czy raczej małe urocze raciczki). Goodman jednak obstawiała przezornie to drugie bo jak mówi prawo Murphiego:

Jeżeli coś może się nie udać - nie uda się na pewno.

Powinna to sobie wytatuować.

Niemniej na razie świat jawił się w jasnych optymistycznych barwach. Dziecko, które mogło być kluczem do rozwiązania Wielkiej Zagadki było na wyciągnięcie ręki. To taki przełom jak złamanie przez aliantów tajników szyfrowania Enigmy! Pierwszy krok do końca wojny!
Śpij słodko, Książę Piekieł. Idę po ciebie.
Alleluja Claire Goodman! To... to... jakbyś wygrała milion w loterii stanowej!
Czasem jednak ludziom się coś udaje.
Serce roście!

* * *

Po kilku godzinach ślęczenia przed monitorem i wlewania w siebie hektolitrów kawy - aby w ogóle zachować przytomność. Po godzinach monotonii, kiedy to wszystkie przewijane twarze zaczynały być do siebie podobne i zlewały się w jakąś jedną bezosobową plamę. Właśnie wtedy.... Goodman usłyszała w swojej głowie wybuch fajerwerków.
- To ona! - rzuciła tylko zbierając kurtkę z oparcia krzesła.
Kiedy wychodzili Alvaro wcisnął jej w dłoń naskrobaną naprędce kartkę.
“Musimy jechać jak najszybciej. Musimy ZAPIERDALAĆ do tej dziewczyny!”

Cóż za zapał, to mi się podoba!
Claire zrozumiała w mig komunikat. Nie jątrzyła sprawy, nie dopytywała. Skoro Alvaro twierdził, że trzeba się spieszyć na pewno miał ku temu dobre argumenty.

Wybiegli na zewnątrz aż uderzył ich zimowy chłód. Przez te cholerne korki i panikę najszybciej byłoby przebyć dystans motocyklem. A jej, jak na złość, tkwił pod siedzibą Wydziału.
Ale nie bez powodu od dziecka grzebała w silnikach, tytłała się smarem i... jako dwunastolatka ukradła bentleya wujkowi Armoldowi. Kluczyki nie były jej potrzebne. Rozejrzała się po alejce w poszukiwaniu dwuśladu.

Szczęśliwie przy końcu ulicy Alvaro wypatrzył odpowiednią maszynę. Chromowane elementy nowiutkiego śmigacza połyskiwały jak psu jajca, nawet w bladym zimowym słońcu. Jak pieprzona aureola – pomyślała Goodman w przypływie irracjonalnego dobrego humoru. - Kolejny znak od Niebios. Czuję, że dzisiaj jest „mój dzień”. Ktoś nam sprzyja. Ale kto? Jeśli byłoby to hasłem w krzyżówce to Goodman miałaby nadzieję, że jego imię nie było na osiem liter i nie zaczynało się na „A”.

Goodman pogmerała chwilę przy motocyklu aż silnik zaryczał niby dziesiątki piekielnych gardzieli. Wskoczyła na siedzenie i wskazała Silentowi miejsce z tyłu. Ruszyli z piskiem opon, z popalonych gum sączył się cuchnący dym. Jeśli liczył się czas to Claire nie zamierzała oszczędzać silnika. Ani ważyć nadmiernie na przepisy ruchu drogowego. Ciul z prawem kiedy świat jest zagrożony!

Claire mknęła ulicami Wielkiego Jabłka jakby gonił ich sam diabeł (rety ile tych niebiańsko-piekielnych przenośni!).

Jako rodowita mieszkanka NY pewnie wybrała trasę. Przyliczyła kilka czerwonych świateł, omijała korki, parę razy pokusiła się nawet przeciąć chodniki. Czuła, że to jej osobisty wyścig. I za wszelką cenę zamierzała dotrzeć na metę jako pierwsza.

Prezenter sportowy uśmiecha się do kamery i skowycze radośnie.

- Panie i panowie! Na podium nasza rodaczka – Claire Goodman, która swoją rąbniętą maszyną pobiła rekord świata w przemierzeniu miasta w godzinach szczytu! Co za czas! Co za czas! Serce jeszcze mi bije w rytmie obrotów silnika! Zaraz odbędzie się wręczanie wstęg i pucharów. Raz jeszcze wypada podziękować naszym sponsorom, Zrzeszeniu Miłośników Rogów i Kopyt oraz Przewodniczącym Frontu Wyzwolenia Inferna. Ale zaraz, zaraz... Proszę państwa! Mamy wiadomość z ostatniej chwili! Dzisiejsza zwyciężczyni – Claire Goodman – właśnie zrzekła się nagrody pieniężnej! Całą kwotę ma zamiar przeznaczyć na pomoc ofiarom skutków popromiennych w Sam Francisco! Proszę państwa, co za duch! Co za szczodrość! Niech żyje amerykańska szlachetność! Niech żyje amerykański sen! Marzenia naprawdę się speeeełniają!!!

Kurwa. Goodman... jesteś niedorozwinięta...


* * *


Wskazany adres był zwykłą, klilkupiętrową kamienicą, jakich setki skrywają uliczki Wielkiego Jabłka. Na poziomie parteru - pozamykane sklepy. Wyżej części mieszkalne.

Taki typowy miejski krajobraz. Zapach pieczywa, dzieci palące trawkę, wycie policyjnych syren i stukot płatów śmigłowca.
Rozejrzeli się dookoła.
W cieniu bramy stał mężczyznę w długim płaszczu (dlaczego tajniacy zawsze ubierają długie płaszcze? Rany boskie, jakie to oklepane! Przecież o niebo niewinniej prezentowałby się w takim owczym kożuszku na przykład).
Tajniak stał po drugiej stronie przeszklonych drzwi i palił papierosa (kolejny symboliczny gest, który już ją utwierdził, w przekonaniu, że coś tu się knuje). Innych dwóch czekało w samochodzie zaparkowanym kawałek dalej. Czeakali na kogoś lub na coś. Claire pokusiła się o stwierdzenie, że na Świętą Rosemary od Antychrysta.

Motocykl zatrzymali w bezpiecznej odlagłości a Goodman myślała na przyspieszonych obrotach. Pytanie brzmi - czy panna w stanie błogosławionym jest w domu czy ma dopiero przyjść. Wykręciła numer Masrtroianiego i poleciła jak najszybciej odszukać numer domowy dziewczyny, a także telefon komórkowy. Trzeba było się szybko przekonać gdzie ona w ogóle jest. Później ustawi się plan względem tego.
- Daj mi kilka minut. Odezwę się na twoją komórkę – odpowiedział emerytowany detektyw i jak zwykle rozłączył się bez pożegnania.

Wampir d
otknął jej policzka ale Goodman myślami była w innym wymiarze.
- Idź - powiedziała do Alvara. - Jeśli jest w mieszkaniu daj mi znać. Ja będę obstawiać front. Jeśli w między czasie pojawi się dziewczyna ktoś powinien tu być i czekać w pogotowiu na każdą ewentualność. Idź..

Poszedł.

* * *

Goodman stała niewinnie oparta o motocykl, odpaliła papierosa i zerknęła na zegarek jakby na kogoś najzwyczajniej czekała. Cały czas obserwowała jednak leszczy obstawiających kamienicę i oczywiście wypatrywała śladu poszukiwanej.

Mężczyźni siedzieli w samochodzie. Jeden z nich uchylił okno, z którego wydobywała się teraz smużka dymu. To nie byli profesjonaliści, tego mogła być pewna. Ich umiejętności prowadzenia dyskretnej obserwacji były raczej amatorskie.
Telefon zawibrował. Przyszedł sms.
Trzy numery telefonów poprzedzone zapiskami dom, kom, kom2. A na koniec dopisek “Uważaj”. Mastroni był, jak zawsze, genialny w tempie swoich działań.

Numer domowy milczał. Nikt po drugiej stronie nie odebrał słuchawki. Na pierwszej komórce włączyła się sekretarka - od razu.
“Tu Mari. Zostaw wiadomość. Oddzwonię jak dam radę i nie zapomnę.”.
Trzeci numer powitał Claire przeciągłym sygnałem oczekiwania. Już miała się rozłączyć, kiedy usłyszała żeński, zdyszany głos po drugiej stronie słuchawki.
- Tak?
- Jade Marion?
- Nie. Jade jest … zajęta.
- A jest gdzieś w pobliżu? Tu detektyw Goodman z NYPD - zabrzmiała wiarygodnie, zresztą nie zdążyła jeszcze odwyknąć od faktu, że już nie pracuje w Wydziale. - Obawiam się, że bezpieczeństwo pani Marion jest zagrożone, muszę z nią pilnie pomówić.
- Obawiam się że to niemożliwe.
- Może mi pani wyjaśnić dlaczego? To bardzo ważne.
- Jade właśnie rodzi. Jestem jej przyjaciółką. Wonda. Może ja mogę w czymś pomóc?
- W jakim szpitalu?
- Świętego Józefa.

Wtedy właśnie zobaczyła, jak dwaj mężczyźni z samochodu wybiegli na zewnątrz i pędem rzucili się w stronę kamienicy w której mieszkała Jade.

Goodman przez moment rozważała opcje. Dziecko na pewno było kluczem w całej sprawie. Panowie amatorzy pędzili co prawda na górę i istniała duża szansa, że natkną się Alvara i wampir może mieć kłopoty. Z drugiej strony jeśli dziecko dostanie się w niepowołane ręce kłopoty może mieć cała pieprzona populacja.
Nie wahała się. Zawsze szybko podejmowała decyzje.
Nałożyła kask i pomknęła w kierunku szpitala bijąc kolejne rekordy szybkości. W głowie obmyślała wszystkie możliwe skróty, choćby i miała wpieprzyć się motocyklem w zamknięte drogi tudzież przecinać chodniki.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3OkFLdPaoZQ[/media]

Pędziła przez miasto jak sama kometa Halleya zostawiając za sobą ogon pyłu i oparów benzyny. Czuła, że każda minuta jest na wagę złota. Zegar tykał.
W tej chwili jej komórka zawibrowała wściekle, ale Goodman była tego nieświadoma. Może to i lepiej, jeszcze przez moment będzie jej dane cieszyć się wewnętrznym spokojem. Ale złowieszcza treść wiadomości już tkwiła w jej telefonie, jak diabeł, który niebawem wyskoczy z pudełka. Padły oskarżenia. Zaufanie zostało zdeptane, żywione uczucia z ciepłych zmieniły się w lodowate. Ponoć niedaleko jest od miłości do nienawiści...

Czy zdąży na czas czy może zatrzyma ją drogówka? Czy tajemnicza lady Rosemary wydała już na świat Księcia Piekieł? Co zrobi Claire kiedy spojrzy w niewinne niemowlęce oczy? Czy wygra moralność czy zimna kalkulacja? Czy Alvaro wybaczy jej ucieczkę bez słów wyjaśnienia? Czy Cohen odnajdzie swoją wieżę? Czy Baldric zachowa niewinność po konfrontacji z mistrzem perwersji? I najważniejsze - jak potoczą się losy ludzkości? Kto zasiądzie na czarnym tronie? Astaroth? Togarini? Netzach? A może pojawi się kolejny gracz na wielkiej szachownicy władzy?

Na te, i wiele innych pytań odpowiemy już za tydzień!

 

Ostatnio edytowane przez liliel : 17-06-2011 o 20:19.
liliel jest offline