| Mniejsza o to, że deszcz. Że wiatr i zimno. Zdołała się do tego przyzwyczaić. Lot na gryfie był z pewnością czymś innym niż lot z pomocą magicznego płaszcza, a to dlatego, że z mężczyzną na pokładzie. A dokładniej z jednym z członków drużyny, do której przyłączyła się ostatecznie Daphne.
W końcu poznała ekipę. Tak w trybie pierwszego wrażenia, więc ciężko oczekiwać w tym przypadku, że ci ludzie są tacy, jacy naprawdę są. Wszyscy, jak na najemników do takiego rodzaju misji przystało, byli opanowani i cisi. Cóż, z małymi wyjątkami.
Jasnowłosa gnomka, wedle informacji, które do Missy dotarły, rozpaczliwie potrzebowała czegoś mocnego do wypicia. Preferowała zdecydowanie głośny i wesoły oraz mechaniczny (jak chodziło o profesję) tryb życia. Missy chyba domyśliła się, na czym polega to niebezpieczeństwo, jakie towarzyszy obecności Dru – tak bowiem miała na imię owa… niekonwencjonalna osoba. Taka chodząca, tykająca bomba z rozregulowanym zapłonem.
W drużynie trafiła się też osoba preferująca bardzo rozrywkowo-różowy styl życia i bycia. Sylvia van der Mikaal, bo tak się nazywała lśniąca czarodziejka, specjalizowała się najwyraźniej w oczarowywaniu mężczyzn wyjątkowo obfitym biustem i ekstrawaganckim strojem. Pani najwyraźniej pomyliła zadanie zabawiania panów z dostarczeniem enigmatycznej przesyłki – ale jedno nie wykluczało drugiego, bo w ferajnie znalazło się przecież kilku nawet przystojnych panów. Z doświadczenia Missy wiedziała, że lepiej magów było nie drażnić, bo jeszcze jakie cholerstwo wyczarują, żeby ją to zeżarło, albo sprawią, że złodziejka wyłysieje i zbrzydnie dnia następnego.
W końcu mag zawsze się w drużynie przydaje. Wracając zaś do tematu magów… Nantar… Nantar… Missy nie preferowała pociągu seksualnego do przedstawicieli płci obojnaczej. Co prawda elf to elf, osobnik z pięknej rasy, miód dla oczu, jeśli chodziło o urodę tych istot, ale nie uratowało go to od zdegradowania do mruka. W dodatku niezdrowo wychudzony z ciężkim do zapamiętania pełnym imieniem. Więc nazywać go będzie Teu bądź... Nantar...
Kim innym był Revalion, który teraz poczuł do niej miętę, bądź też kocimiętkę. Po małej igraszce, o nieco ograniczonej zapalności z powodu tłumu, zabrali się za następną.
Temat ich rozmowy przeszedł na towarzyszy podróży. Missy, która miała pierwszą styczność z tymi najemnikami zręcznie przeszła do sedna sprawy.
- Rev, Nantar jest ciągle taki mrukliwy? - spytała półelfa.
- Owszem. Ostatnio nawet jakby bardziej. Znaczy od kiedy opuściliśmy Triboar.
- Co zdarzyło się w Triboar?
- Przepraszam, za dużo zadaję kłopotliwych pytań - dodała po chwili i się zaczerwieniła.
- Nie szkodzi. W Triboarze, a raczej już po naszym odejściu stamtąd, straciliśmy kontakt z jednym naszym towarzyszem, Lilawanderem. Był elfim magiem, podobnie jak Teu. Może dlatego elf tak to przeżywa? - po chwili patrzenia na Missy uśmiechnął się. - Wiesz, ślicznie wyglądasz kiedy się rumienisz.
- Och, nie wiedziałam - zachichotała i nadal na jej policzkach widniał rumieniec. - Zatem było was więcej? Był chyba aasimar, Cormyrczyk...? - Missy bardzo zaciekawił temat i taką ciekawością "atakowała" Revialiona. Bard nie mógł jednak zaspokoić ciekawości Missy, więc wzruszył tylko ramionami.
- Nie wiem. Kiedy dołączyłem do "wyprawy", byliśmy już w obecnym składzie. Plus Lilawander oczywiście. Możliwe, że wcześniej byli jeszcze inni, ale zupełnie mnie to nie interesowało.
- A… aha – pokiwała głową. – Nie wiedziałam, naprawdę. Myślałam, że wiesz… – uśmiechnęła się do Revaliona. – No nic, przepraszam…
- Nic się nie stało. Jak dla mnie za dużo razy przepraszasz. - półelf zaśmiał się z wyszczerzonymi zębami. - To... kiedy mi pokażesz jak to szyjesz z kuszy?
- Och, jak będą atakować oczywiście, ale myślę, że możemy tu zrobić drużynie parę psikusów. Dru znajdziemy coś mocnego - Missy puściła oczko do barda.
- Na przykład zestrzelić jej butelkę kiedy będzie piła? - bard znów nie mógł opanować śmiechu. - Obawiam się, że mógłby to być wyrok śmierci.
- Powiem, że to przypadek ty zestrzeliłeś? - zachichotała.
- A zatem żegnaj okrutny świecie! - zaczął gestykulować dramatyzując przy okazji. - Odejdę z tego ziemskiego padołu zdeptany przez gnomkę, która sięga mi do pasa!
- W sumie chyba nawet mniej niż do pasa. - dodał po chwili.
- O nie, podepta ci stopy.
- No dokładnie! - półelf przytaknął, po czym zaczął machać nogami w siodle. - Wiesz co to by była za strata dla tego świata?
Missy pokiwała mu głową.
- Trzeba będzie napisać sztukę, pt: "Poskromienie Dru".
- To będzie raczej epopeja. I to taka z której nic nie wynika.
- Nieee, ja proponuję dramat, Revalionie - droczyła się z Revalionem i zachichotała.
- I tak pewnie wyszła by z tego satyra w której niejaki półelf umiera na końcu. - nadąsał się bard.
- Oj nie, możesz odwrócić role. W końcu jesteś artystą i możesz kreować swój świat przedstawiony - Missy pogładziła długie włosy półelfa. - Możesz napisać sztukę pt. "Poskromienie złośnicy". Bohaterką będzie Dru, jak nie dostała swego ukochanego, mocnego trunku - puściła do niego oczko, a następnie dała całusa w policzek.
- Och, chyba rozumiem. Główny bohater zmaga się ze złośnicą, dopóki dobra wróżka Missy mu nie powie, że musi ją najpierw spić i wtedy zdoła ją pokonać? - bard chciał odwzajemnić Missy pocałunek, jednak jego koń stwierdził że teraz jest najlepszy moment na nagłe zerwanie się, wskutek czego półelf prawie spadł.
- Głupia kobyła. - warknął. - Do rzeźni cię oddam, jak się nie uspokoisz, gadzino jedna! No, spokój!.
Missy także się zlękła tego nagłego zerwania się konia.
- I będzie konina.
- Ano będzie. I będziesz występować jako wierzchowiec złośnicy, ot co! - skwintował bard.
Missy roześmiała się i zaklaskała.
- I masz drugą postać do swej sztuki, Revalionie
- A co, ty nie chcesz brać w niej udziału? Moglibyśmy z tego zrobić teatrzyk jako wędrowna trupa aktorska!
- Ja nie mam talentu aktorskiego - przyznała wstydliwie. - Nie wiem, czy umiem grać.
- Kto umie się całować, ten i ma talent aktorski. - puścił oczko do Missy. - Więc powiadam ci, masz wielki talent.
- Dokładnie tak. Ale, jeśli wolisz, możemy jeszcze zweryfikować twoje zdolności...
To brzmiało w pewnym stopniu dość… niepokojąco…
- Odnośnie aktorstwa, to w porządku.
- Ale do tego potrzeba czasu, którego przecież tutaj nie mamy, czyż nie? No, ale skoro tak bardzo nie chcesz to przecież nie będę cię zmuszał... - odparł Revalion zawiedzionym głosem.
- Ależ nic z tych rzeczy. Chcę.
- Hmm... nie jestem pewien czy wciąż mówimy o tym samym. No ale nic, nie ma co drążyć pustego tematu, prawda? - dodał na koniec półelf nieco znużony.
- Więc, wspomniałaś wczoraj o jakichś strasznych okolicznościach, które cię zmusiły do wzięcia udziału w tej wyprawie... - zaczął po chwili.
- Tak, birbant i hulaka mieniący się bardem - zacytowała fragmenty dokumentu. - I że podobno stałeś za pomocą w ucieczce komuś tam od luskańczyków.
- Birbant... i... - Revaliona po prostu zatkało. Wyglądało na to, że miał dodatkowy powód, by nienawidzieć Zhentów. I Luskańczyków. I cholera wie kogo jeszcze!
- Ucieczce? A tak... uśmiejesz się, ale tym kimś był Teu. - zachichotał na wspomnienie tamtej sytuacji. - Był cały skuty łańcuchami i w ogólnej gotowości bojowej do bycia przepytywanym i torturowanym.
- O widzisz.
- Ano widzę. Gdyby nie ja to możliwe, że nie byłoby z nami już Teu. Cholera, możliwe że nie byłoby i mnie, bo elf mógłby mnie wydać!
- I nie tylko Ciebie...
- Tak więc możemy chyba bezpiecznie założyć, że bohatersko tamtego dnia uratowałem wyprawę. Myślisz, że bohaterowi należy się jakaś nagroda od pięknej kobiety? - uśmiechnął się dwu, jeśli nie trójznacznie do Missy.
- Nie ma żadnych wątpliwości, że tak, Rev – Missy puściła oczko do barda. – Reszta nagrody przyjdzie później, jeśli wykażesz się odrobiną… cierpliwości…
* * *
W następnych dniach drużyna odnalazła pewnych denatów. Co oznaczało także źródło skarbów. I Daphne nie pomyliła się. Ekipa ogołociła zmarłych z przedmiotów, które drużynie mogły się przydać. Missy musiała od kogoś zdobyć trochę bełtów i eliksirów charyzmy oraz przyspieszenia i niewidzialności.
Przyszedł też taki dzień [drugi], iż mogła poznać dogłębniej część załogi.
Drugiego dnia wieczorem wracając z miejsca, gdzie król chodzi piechotą Missy natknęła się na kapłana zbierającego chrust na ognisko. Kastus był sporym chłopiskiem, przypominającym posturą niedźwiedzia. Wyróżniał się więc w grupie. I dzięki temu kobieta go rozpoznała mimo zapadającego zmroku. -Witaj panienko Missy, co porabiasz tak dalego od obozowiska o tej porze?- spytał kapłan niosąc naręcze drewna.
- Ja? Em, wyszłam rozprostować nogi. - odparła z uśmiechem. -No tak...takie śliczne nóżki wymagają rozprostowania.- odparł przyjacielsko kapłan, który akurat gapił się na biust rywalizujący z piersiami Magini, pod względem rozmiaru.
- I odetchnąć świeżym powietrzem - dodała. -Oddychanie ważna rzecz.... eeee... to już wracasz.... do obozu... bo, jak nie... to byśmy mogli...eee... poznać się bliżej... pogadać.-zaczął mówić nieskładnie kapłan.
- Możemy - odpowiedziała Missy, zdziwiona zdenerwowaniem kapłana.
Ruszyli więc razem, a kapłan spytał ją, gdy szli.- Tooo skąd pochodzisz panienko?
- Z Cormyru.
-Co za zbieg okoliczności, ja... z Sembii! - chwila niezręcznej ciszy.- No tak...Sembia i Cormyr nie przepadają za sobą.- mruknął nieco speszony kapłan. Po czym spytał zmieniając temat.-Jakie rozrywki lubisz Missy? Zabijanie Sembijczyków, odparła z ironią w myślach, w bardzo przyjemny sposób. Kastus niepotrzebnie wspomniał o tym, że pochodzi z kraju, za którym jej rodacy nie przepadali, w ogóle to niepotrzebnie pytał się, skąd ona pochodzi, bo pewnie przez to jeszcze bardziej się podenerwował.
- Cóż, lubię różne. Na przykład praca. Kusza. Śpiewy. Lubię sztukę.- -Aaaaa...artystka! Ja też lubię śpiewać.- rzekł z entuzjazmem kapłan. Inna sprawa że nie umiał. Jego poranny hymn chwały do Gonda był torturowaniem pieśni religijnej. Jak to mówią “Śpiewać każdy może... ale nie każdy powinien.”
A ponoć nie o to chodziło, jak co komu wychodziło. Na przykład Missy nie umiała malować żadnych obrazów. Dobrze, że jeszcze pędzel umiała trzymać w dłoni.
- Taaak - pokiwała głową. - A, jeszcze taniec. Lubię tańczyć. -Ja też...i wypić. zagrzmiał gromko kapłan.- I grać w karty. Raz zagrałem z... eee... zostałem oszukany.
- O, wypić dobry trunek, taaak. Ale nie umiem zbyt dobrze grać w karty. Przydałoby się, by mnie ktoś nauczył w to grać.
-Jak będzie okazja, to nauczę.- zaoferował się kapłan.
- Och, dobrze, dobrze - Missy się ucieszyła niczym dziecko. Które lubiło mimochodem lekko pogłębić dekolt.
-Miło słyszeć... być może kiedyś, zagramy na ubrania.- zażartował kapłan, zerkając na ten dekolcik tak intensywnie, że niemal się potknął.
- A, w rozbieraną rozgrywkę? - zachichotała Missy, pomagając Kastusowi wstać. Miał dobrą perspektywę na podziwianie dwóch sporych, jędrnych półkul. -Eeee... tak tak.- Kastus jakoś się kwapił do wstawania mając przed oczami, takie widoki. I wzbierające pożądanie w gaciach. Pokusił i … chwyciwszy ją za dłoń pociągnął do tyłu. Dziewczyna wylądowała na leżącym kapłanie. A jego dłonie “przypadkiem” dotykały jej jędrnych piersi.
- Kastus! - zawołał Revalion zanim zdołał cokolwiek wymyślić. Ale to nie było problemem. - Zdawało mi się, że Dru cię szuka. I nie wyglądała na zadowoloną!
- Dru? - spytała ze zdziwieniem Missy kapłana Gonda.
-Dru?!- to słowo wystarczyło by Kastus, zapomniał o Veravarri, zsunął ją z siebie i pognał w kierunku obozowiska.
- Ach, chciał na dwa fronty sobie pograć... - mruknęła Missy, otrzepując się z paprochów.
- Ano Dru... - skwintował Revalion pomagając Missy wstać.
I Missy powstała z leżących.
- Och, pogrywamy sobie jednak na dwa fronty. Ale zobaczymy, kto jeszcze będzie górą, Kastusie!
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania.
Ostatnio edytowane przez Ryo : 18-06-2011 o 12:37.
|