Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-06-2011, 01:05   #461
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Poranek z cyklu „dajcie mi pospać jeszcze pięć minut” Revalion tolerował tylko jeśli przydarzał się komuś innemu. A ponieważ ten warunek nijak nie był spełniony, półelf był marudny przez cały poranek. Zdarzyło mu się nawet prawie zasnąć w czasie pakowania.

I… deszcz.
Oczywiście że deszcz! Bo przecież taki promienny, słoneczny dzień byłby po prostu zbyt nudny! Tyle, że bard mógłby żyć z taką nudą.
I na nic zdały się jego spotęgowane marudzenia, żeby zostać w karczmie jeszcze jeden dzień. Albo chociaż pół dnia. Albo chociaż dopóki przestanie lać jak z cebra…
…proszę?

Ależ oczywiście, że nie. Bo całe Silverymoon zostanie wybite do nogi, jeśli dostarczą przesyłkę o jeden dzień później.
Rzeczywistość na szczęście przedstawiała się nieco lepiej niż oczekiwał. Do deszczu szło się przyzwyczaić po paru minutach moknięcia. Gdyby nie ten wiatr to mogłoby być całkiem przyjemnie… na swój sposób.

A potem cała ocena tegoż dnia w oczach półelfa została wywrócona do góry nogami, bowiem Roger przywiódł ze sobą Missy. I Revalion już doskonale wiedział, co będzie robił tego dnia. Tak więc, kiedy pożegnali się już z cyrkowcami i sytuacja się z grubsza ustabilizowała…

- Paskudna sprawa, o piękności moja. - podszedł do nowej towarzyszki, by się przywitać przy okazji odgarniając co chwila mokre włosy z twarzy. I wycierając irytujące krople deszczu, które próbowały mu nalecieć do oczu.
- Czymże to cię zmusili do tej wyprawy? Szantażem może? - zaśmiał się półelf. - Ale wybacz, gdzie moje maniery. Revalion Autermit, do usług. Bard, śpiewak i artysta. - ukłonił się.
- Sytuacja mnie zmusiła - panienka spoglądała uważnie w oczy bardowi. Przechyliła lekko w bok głowę. - Nie, nie szantażem. Ależ proszę. Missy - przedstawiła się, odpowiedziawszy wcześniej na sugestie Revalliona. W kąciku ust zaczaił się lekki uśmiech.

- Missy... - powtórzył. - Co za piękne, melodyjne imię... Hmm... Musisz być bardzo zmęczona po podróży. Usiądź sobie wygodnie i pozwól, że ci... zaśpiewam.
To powiedziawszy bard znów się zaśmiał, po czym faktycznie zaśpiewał. W jego słowach jednak była ukryta magia prostego, relaksującego zaklęcia.
Usiadła sobie wygodnie i posłuchała. W międzyczasie chyba stwierdziła, że jest jej ciepło, bo rozpięła nieco płaszcz. Piersi w oczach Revaliona jakby magicznie się powiększyły.
- Bis, Revalionie.

Półelf zachichotał i zaśpiewał jeszcze raz tą samą, magiczną melodię. Jednak tym razem nieco ją przeciągnął doszedłszy do wniosku, że jego nowej towarzyszce podoba się to. Niestety wiedział, że owy "bis" nie będzie miał żadnego dodatkowego efektu magicznego, mimo iż to było dokładnie to samo zaklęcie.
Po drugim śpiewie Revalion usiadł obok Missy patrząc jej prosto w oczy. A w każdym razie usilnie starając się. No... w sumie nie aż tak usilnie.
- A ty, droga Missy, czym się zajmujesz?
- Podróżowaniem i strzelaniem z kuszy - odparła wesoło enigmatycznym głosem. - A reszta drużyny tutaj? - wskazała skinięciem głowy na poszczególne osoby.

- Hmm, Rogera i Sabrie już chyba znasz. Ale jest jeszcze... - półelf rozglądnął się dookoła, zaś jego wzrok pierw spoczął na... - [i]... Kastus, kapłan Gonda. Wraz z Niekwestionowaną Królową Wina i Bimbru Drucillą są chyba głównym powodem tej wyprawy. Uwierz mi, nie chcesz być obok Dru jeśli nie masz przy sobie flaszki czegoś mocniejszego.
- Jest też Teuivae'Vaelahr Nantar. - westchnął. - Ale on jest... ponury. Taki ponury, że rozumiesz. Ponury. Nie widziałem jeszcze, żeby się uśmiechnął, a ostatnio stał się jeszcze bardziej... "Teuowaty". Czysty mrok i rozpacz po prostu.
- No i jest jeszcze panna Sylphia van der Mikaal. Magini, zaklinaczka. Szlachcianka. W sumie nie do końca wiem czemu tu jest... - powiedział pobieżnie, nie chcąc ujawniać przed Missy choćby cienia swojego zainteresowania inną kobietą.
- Dobrze, zapamiętam - zachichotała na wzmiankę o Dru. - A jak to coś ma być mocne?

Revalion również zachichotał, po czym odchrząknął i zaczął tłumaczyć gestykulując przy okazji:
- Wyobraź sobie coś wystarczająco mocnego, by powalić konia. Następnie, gdy zwierzę już padnie, opary alkoholu będą wciąż wystarczająco silne, by spić całą okoliczną wioskę na tyle by spowodować porządną burdę, kilka dzieciaków, jakieś oświadczyny... a z kolei opary pozostałe z tego będą wciąż wystarczające, by opaść, skroplić się w pobliskiej rzece tak, żeby ktoś nazwał ją "Źródełkiem Wódki" to będziesz wiedziała, że jest to wystarczająco mocne.
- Aha - coś się jej przypomniało. Potrzebowała naczynia, wrzątku; resztę składników do tego triku miała przy sobie. Wybuchnęła śmiechem na wzmiankę o mocy alkoholu. To oznaczało, że to musiałby być czysty alkohol. Jeszcze momencik kwiczała śmiechem, a po chwili rozglądała się za: - Masz może kociołek i wodę?

- Woda się znajdzie, z pewnością... - odparł ironicznie półelf strzepując z siebie kolejne strużki deszczu. - A kociołek... nie wiem, może jest gdzieś na wozie. A co, herbaty ci się zachciało? Wątpię by dało się w taką pogodę zagotować wodę.
- No... tak - odpowiedziała nieśmiale. - Tak mnie naszła ochota na ciepłą herbatę. Na taką pogodę to dobre vademecum.

- Hmm... tak, oczywiście. - półelf zmrużył oczy na chwilę. - No cóż, chyba będziesz musiała poczekać aż pogoda się poprawi. Bo żadnego zajazdu chyba nie mamy po drodze.
- Poza tym, wiesz co jeszcze jest dobrym vademecum na taką pogodę? - dodał po chwili Revalion dotykając ramienia Missy. - Masaż. Delikatny, relaksujący masaż pozwalający zapomnieć o całym świecie. Między innymi o deszczu. - to powiedziawszy dodał drugą dłoń na drugie ramię Missy.
Domyślała się wielu postaci tego masażu.
- Taaak, dobry masaż nie jest zły - wcale nie wyrwała się z jego ramion; wręcz przeciwnie. - Poproszę - wyszeptała, spoglądając mu prosto w oczy. Dodatkowo dekolt się pogłebił.

Półelf uśmiechnął się promiennie, zaś w jego oczach zalśnił blask czegoś... czegoś... niedobrego. Przez chwilę rozważał niekonwencjonalne masowanie Missy z przodu, by nie tracić widoku na jej, jakby magicznie, powiększające się piersi, jednak w końcu doszedł do wniosku że na dłuższą metę dobry masaż bardziej mu się opłaci.
Usiadł więc tuż za kobietą i zaczął na początku delikatnie muskać dłońmi jej ramiona, jakby rozeznając się w sytuacji, by szybko przejść do agresywniejszego naciskania na jej barki. Była spięta... ale nie aż tak bardzo, dzięki jego wcześniejszemu zaklęciu. Ponadto dzięki jego dotykowi jej ramiona i szyja szybko się rozluźniły, a ona sama jakby lekko oparła się na nim, będącym tuż za nią.
Przysunął dodatkowo twarz do jej ucha nucąc spokojną pieśń dla niej. I tylko dla niej.
Oparła się specjalnie. Dobrze przewidziała. Z drugiej strony z niezwykle przyjemnym skutkiem. Dodatkowo przechyliła głowę na bok, jej prawa ręka wędrowała po nodze barda.

Półelf kontynuował masowanie. Dotyk Missy na jego nodze wywołał u niego wyjątkowo frustrującą myśl - gdzie są zajazdy z zacisznymi, prywatnymi pokojami kiedy je potrzeba?!
Przysunął się jeszcze troszeczkę do kobiety. Do standardowego masażu zaczął dodawać pocałunki w ciepłą, rozluźnioną szyję Missy.
Druga ręka Missy dotykała delikatnie podbródka artysty; nie pozostała bierna wobec zalotów mężczyzny. Lekko przechyliła się w jego kierunku i ustami pieściła jego wargi, kiedy zakończył śpiewy.
- Pięknie śpiewasz. Mógłbyś zarabiać na swojej sztuce - wyszeptała do niego Missy. - Lecz widzę, że opanowujesz jeszcze jedną sztukę - i pocałowała go namiętnie. Dłonie kobiety przedarły się subtelnie pod koszulę barda i masowały jego ciało.

- Mógłbym, ale nie każdy ma w sobie tyle wrażliwości dla sztuki co ty. - odparł możliwie krótko, lecz nie na odlew, gdyż usta były mu potrzebne do czego innego. Pora masowania ciała kobiety się skończyła, więc i rąk użył do czego innego. Jedną rozczesał mokre włosy Missy ujmując ją za tył głowy, drugą zaś chwycił ją w talii i przycisnął lekko do siebie by odwzajemnić namiętny pocałunek.
Missy nie pozostała obojętna na ten ruch Revaliona. Półelf czuł na sobie piersi kobiety, palce wędrowały po karku i szyi mężczyzny. Lekko rozpięła mu koszulę, a sobie płaszcz i koszulę. Lubieżność zaczęła łączyć się z drapieżnością; gdyby oboje znajdowali się w alkowie, rozpalona Missy pozbawiłaby barda ubrania.

Odsłonięta szyja i barki kobiety stały się obiektem ataku ust Revaliona. Przeklinał jednocześnie w myślach fakt, iż nie mogą sobie pozwolić na nic więcej niż tylko pocałunki. Jedną ręką półelf nadal podążał wzdłuż pleców Missy, schodząc nią niechybnie w dół, zaś jego usta wyjątkowo agresywnie zaatakowały jej szyję, tak że prawie ją ugryzł.
Po chwili owego relaksu tylko dla dwojga, Missy szeptem rzekła do Revaliona:
- Ja też ci coś ciekawego przygotuję. Potrzebuję kociołka i wrzątku...

- To musi być bardzo niezwykła herbatka. - odparł bard, po czym raz jeszcze pocałował Missy i zabrał się za "robienie co w jego mocy" w kwestii wrzątku i kociołka.
Niestety wszelkie jego wysiłki w tej kwestii były daremne, bowiem nie wynaleziono jeszcze wodoodpornego ognia, na którym by można zagotować wodę w taką ulewę.
A magowie nie potrafili wyczarować wrzątku… tylko lodowato zimną wodę. Na co komu czar który imituje deszcz?!
Revalion musiał więc wrócić do Missy z pustymi rękami.
- Ale jutro z pewnością będzie słonecznie. – obiecał. – I będziesz mogła mi pokazać swoją niespodziankę.

Niedługo potem ruszyli w dalszą drogę, zaś półelf towarzyszył Missy przez cały czas.

* * *

Na wisielca Revalion zareagował wyraźnym zniesmaczeniem. Próbował przekonać towarzyszy, żeby poszukali jakiegoś innego miejsca, ale wszyscy pozostawali głusi na jego słowa. Osły…
Do martwego paladyna ani myślał podchodzić, zbyt wielu się nasłuchał opowieści o tych, którzy próbują zakłócać spokój zmarłym, nawet wisielcom.

Chowaniu paladyna przez Rogera i Halma bard przyglądał się z dystansu. Nie chciał mieć z tym nic wspólnego.

Trupa zaklinaczki znalezionego na następny dzień Revalion potraktował tak samo – na dystans i proszę mnie w to nie mieszać.

* * *

Natarczywego krasnoluda Revalion odsyłał raz za razem wyrażając swoją pogardę do tak przyziemnych i prymitywnych rzeczy, jak fizyczna walka.
Jednak Kastus drażnił barda nie na żarty, kiedy zaczął zalatywać do Missy. Miał wielką ochotę coś zrobić kapłanowi Gonda, byle by mu przeszkodzić w tym co robił.

Właściwie to był już w trakcie wyciągania liny z plecaka, żeby ją ożywić za pomocą czaru, jednak opamiętał się w trakcie. Chyba Missy nie będzie z nimi pogrywać na „dwa fronty”?

W kwestii spotkanego krasnoluda pierwszy wypowiedział się Roger, zaś Revalion w pełni się z nim zgadzał. To znaczy z jego niewypowiedzianym „zostaw nas w spokoju”.
- Jest dokładnie tak jak mówi mój towarzysz. – wtrącił się z przekonującym głosem. – Nie możemy ci zagwarantować bezpieczeństwa, a tam dokąd zmierzamy byłoby ci naprawdę potrzebne. Lepiej więc będzie, jeśli nasze ścieżki nie będą się stykać.
 
Gettor jest offline  
Stary 17-06-2011, 23:37   #462
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Mniejsza o to, że deszcz. Że wiatr i zimno. Zdołała się do tego przyzwyczaić. Lot na gryfie był z pewnością czymś innym niż lot z pomocą magicznego płaszcza, a to dlatego, że z mężczyzną na pokładzie. A dokładniej z jednym z członków drużyny, do której przyłączyła się ostatecznie Daphne.
W końcu poznała ekipę. Tak w trybie pierwszego wrażenia, więc ciężko oczekiwać w tym przypadku, że ci ludzie są tacy, jacy naprawdę są. Wszyscy, jak na najemników do takiego rodzaju misji przystało, byli opanowani i cisi. Cóż, z małymi wyjątkami.

Jasnowłosa gnomka, wedle informacji, które do Missy dotarły, rozpaczliwie potrzebowała czegoś mocnego do wypicia. Preferowała zdecydowanie głośny i wesoły oraz mechaniczny (jak chodziło o profesję) tryb życia. Missy chyba domyśliła się, na czym polega to niebezpieczeństwo, jakie towarzyszy obecności Dru – tak bowiem miała na imię owa… niekonwencjonalna osoba. Taka chodząca, tykająca bomba z rozregulowanym zapłonem.
W drużynie trafiła się też osoba preferująca bardzo rozrywkowo-różowy styl życia i bycia. Sylvia van der Mikaal, bo tak się nazywała lśniąca czarodziejka, specjalizowała się najwyraźniej w oczarowywaniu mężczyzn wyjątkowo obfitym biustem i ekstrawaganckim strojem. Pani najwyraźniej pomyliła zadanie zabawiania panów z dostarczeniem enigmatycznej przesyłki – ale jedno nie wykluczało drugiego, bo w ferajnie znalazło się przecież kilku nawet przystojnych panów. Z doświadczenia Missy wiedziała, że lepiej magów było nie drażnić, bo jeszcze jakie cholerstwo wyczarują, żeby ją to zeżarło, albo sprawią, że złodziejka wyłysieje i zbrzydnie dnia następnego.
W końcu mag zawsze się w drużynie przydaje. Wracając zaś do tematu magów…
NantarNantarMissy nie preferowała pociągu seksualnego do przedstawicieli płci obojnaczej. Co prawda elf to elf, osobnik z pięknej rasy, miód dla oczu, jeśli chodziło o urodę tych istot, ale nie uratowało go to od zdegradowania do mruka. W dodatku niezdrowo wychudzony z ciężkim do zapamiętania pełnym imieniem. Więc nazywać go będzie Teu bądź... Nantar...
Kim innym był Revalion, który teraz poczuł do niej miętę, bądź też kocimiętkę. Po małej igraszce, o nieco ograniczonej zapalności z powodu tłumu, zabrali się za następną.
Temat ich rozmowy przeszedł na towarzyszy podróży. Missy, która miała pierwszą styczność z tymi najemnikami zręcznie przeszła do sedna sprawy.

- Rev, Nantar jest ciągle taki mrukliwy? - spytała półelfa.
- Owszem. Ostatnio nawet jakby bardziej. Znaczy od kiedy opuściliśmy Triboar.
- Co zdarzyło się w Triboar?

- Przepraszam, za dużo zadaję kłopotliwych pytań - dodała po chwili i się zaczerwieniła.
- Nie szkodzi. W Triboarze, a raczej już po naszym odejściu stamtąd, straciliśmy kontakt z jednym naszym towarzyszem, Lilawanderem. Był elfim magiem, podobnie jak Teu. Może dlatego elf tak to przeżywa? - po chwili patrzenia na Missy uśmiechnął się. - Wiesz, ślicznie wyglądasz kiedy się rumienisz.
- Och, nie wiedziałam - zachichotała i nadal na jej policzkach widniał rumieniec. - Zatem było was więcej? Był chyba aasimar, Cormyrczyk...? - Missy bardzo zaciekawił temat i taką ciekawością "atakowała" Revialiona. Bard nie mógł jednak zaspokoić ciekawości Missy, więc wzruszył tylko ramionami.
- Nie wiem. Kiedy dołączyłem do "wyprawy", byliśmy już w obecnym składzie. Plus Lilawander oczywiście. Możliwe, że wcześniej byli jeszcze inni, ale zupełnie mnie to nie interesowało.
- A… aha – pokiwała głową. – Nie wiedziałam, naprawdę. Myślałam, że wiesz… – uśmiechnęła się do Revaliona. – No nic, przepraszam…
- Nic się nie stało. Jak dla mnie za dużo razy przepraszasz. - półelf zaśmiał się z wyszczerzonymi zębami. - To... kiedy mi pokażesz jak to szyjesz z kuszy?
- Och, jak będą atakować oczywiście, ale myślę, że możemy tu zrobić drużynie parę psikusów. Dru znajdziemy coś mocnego - Missy puściła oczko do barda.
- Na przykład zestrzelić jej butelkę kiedy będzie piła? - bard znów nie mógł opanować śmiechu. - Obawiam się, że mógłby to być wyrok śmierci.
- Powiem, że to przypadek ty zestrzeliłeś? - zachichotała.
- A zatem żegnaj okrutny świecie! - zaczął gestykulować dramatyzując przy okazji. - Odejdę z tego ziemskiego padołu zdeptany przez gnomkę, która sięga mi do pasa!
- W sumie chyba nawet mniej niż do pasa. - dodał po chwili.
- O nie, podepta ci stopy.
- No dokładnie! - półelf przytaknął, po czym zaczął machać nogami w siodle. - Wiesz co to by była za strata dla tego świata?
Missy pokiwała mu głową.
- Trzeba będzie napisać sztukę, pt: "Poskromienie Dru".
- To będzie raczej epopeja. I to taka z której nic nie wynika.
- Nieee, ja proponuję dramat, Revalionie - droczyła się z Revalionem i zachichotała.
- I tak pewnie wyszła by z tego satyra w której niejaki półelf umiera na końcu. - nadąsał się bard.
- Oj nie, możesz odwrócić role. W końcu jesteś artystą i możesz kreować swój świat przedstawiony - Missy pogładziła długie włosy półelfa. - Możesz napisać sztukę pt. "Poskromienie złośnicy". Bohaterką będzie Dru, jak nie dostała swego ukochanego, mocnego trunku - puściła do niego oczko, a następnie dała całusa w policzek.
- Och, chyba rozumiem. Główny bohater zmaga się ze złośnicą, dopóki dobra wróżka Missy mu nie powie, że musi ją najpierw spić i wtedy zdoła ją pokonać? - bard chciał odwzajemnić Missy pocałunek, jednak jego koń stwierdził że teraz jest najlepszy moment na nagłe zerwanie się, wskutek czego półelf prawie spadł.
- Głupia kobyła. - warknął. - Do rzeźni cię oddam, jak się nie uspokoisz, gadzino jedna! No, spokój!.
Missy także się zlękła tego nagłego zerwania się konia.
- I będzie konina.
- Ano będzie. I będziesz występować jako wierzchowiec złośnicy, ot co! - skwintował bard.
Missy roześmiała się i zaklaskała.
- I masz drugą postać do swej sztuki, Revalionie
- A co, ty nie chcesz brać w niej udziału? Moglibyśmy z tego zrobić teatrzyk jako wędrowna trupa aktorska!
- Ja nie mam talentu aktorskiego - przyznała wstydliwie. - Nie wiem, czy umiem grać.
- Kto umie się całować, ten i ma talent aktorski. - puścił oczko do Missy. - Więc powiadam ci, masz wielki talent.
- Dokładnie tak. Ale, jeśli wolisz, możemy jeszcze zweryfikować twoje zdolności...
To brzmiało w pewnym stopniu dość… niepokojąco…
- Odnośnie aktorstwa, to w porządku.
- Ale do tego potrzeba czasu, którego przecież tutaj nie mamy, czyż nie? No, ale skoro tak bardzo nie chcesz to przecież nie będę cię zmuszał... - odparł Revalion zawiedzionym głosem.

- Ależ nic z tych rzeczy. Chcę.
- Hmm... nie jestem pewien czy wciąż mówimy o tym samym. No ale nic, nie ma co drążyć pustego tematu, prawda? - dodał na koniec półelf nieco znużony.
- Więc, wspomniałaś wczoraj o jakichś strasznych okolicznościach, które cię zmusiły do wzięcia udziału w tej wyprawie... - zaczął po chwili.
- Tak, birbant i hulaka mieniący się bardem - zacytowała fragmenty dokumentu. - I że podobno stałeś za pomocą w ucieczce komuś tam od luskańczyków.
- Birbant... i... - Revaliona po prostu zatkało. Wyglądało na to, że miał dodatkowy powód, by nienawidzieć Zhentów. I Luskańczyków. I cholera wie kogo jeszcze!
- Ucieczce? A tak... uśmiejesz się, ale tym kimś był Teu. - zachichotał na wspomnienie tamtej sytuacji. - Był cały skuty łańcuchami i w ogólnej gotowości bojowej do bycia przepytywanym i torturowanym.
- O widzisz.
- Ano widzę. Gdyby nie ja to możliwe, że nie byłoby z nami już Teu. Cholera, możliwe że nie byłoby i mnie, bo elf mógłby mnie wydać!
- I nie tylko Ciebie...
- Tak więc możemy chyba bezpiecznie założyć, że bohatersko tamtego dnia uratowałem wyprawę. Myślisz, że bohaterowi należy się jakaś nagroda od pięknej kobiety? - uśmiechnął się dwu, jeśli nie trójznacznie do Missy.
- Nie ma żadnych wątpliwości, że tak, Rev – Missy puściła oczko do barda. – Reszta nagrody przyjdzie później, jeśli wykażesz się odrobiną… cierpliwości…
* * *
W następnych dniach drużyna odnalazła pewnych denatów. Co oznaczało także źródło skarbów. I Daphne nie pomyliła się. Ekipa ogołociła zmarłych z przedmiotów, które drużynie mogły się przydać. Missy musiała od kogoś zdobyć trochę bełtów i eliksirów charyzmy oraz przyspieszenia i niewidzialności.

Przyszedł też taki dzień [drugi], iż mogła poznać dogłębniej część załogi.
Drugiego dnia wieczorem wracając z miejsca, gdzie król chodzi piechotą Missy natknęła się na kapłana zbierającego chrust na ognisko. Kastus był sporym chłopiskiem, przypominającym posturą niedźwiedzia. Wyróżniał się więc w grupie. I dzięki temu kobieta go rozpoznała mimo zapadającego zmroku.
-Witaj panienko Missy, co porabiasz tak dalego od obozowiska o tej porze?- spytał kapłan niosąc naręcze drewna.
- Ja? Em, wyszłam rozprostować nogi. - odparła z uśmiechem.
-No tak...takie śliczne nóżki wymagają rozprostowania.- odparł przyjacielsko kapłan, który akurat gapił się na biust rywalizujący z piersiami Magini, pod względem rozmiaru.
- I odetchnąć świeżym powietrzem - dodała.
-Oddychanie ważna rzecz.... eeee... to już wracasz.... do obozu... bo, jak nie... to byśmy mogli...eee... poznać się bliżej... pogadać.-zaczął mówić nieskładnie kapłan.
- Możemy - odpowiedziała Missy, zdziwiona zdenerwowaniem kapłana.
Ruszyli więc razem, a kapłan spytał ją, gdy szli.- Tooo skąd pochodzisz panienko?
- Z Cormyru.
-Co za zbieg okoliczności, ja... z Sembii! - chwila niezręcznej ciszy.- No tak...Sembia i Cormyr nie przepadają za sobą.- mruknął nieco speszony kapłan. Po czym spytał zmieniając temat.-Jakie rozrywki lubisz Missy?
Zabijanie Sembijczyków, odparła z ironią w myślach, w bardzo przyjemny sposób. Kastus niepotrzebnie wspomniał o tym, że pochodzi z kraju, za którym jej rodacy nie przepadali, w ogóle to niepotrzebnie pytał się, skąd ona pochodzi, bo pewnie przez to jeszcze bardziej się podenerwował.
- Cóż, lubię różne. Na przykład praca. Kusza. Śpiewy. Lubię sztukę.-
-Aaaaa...artystka! Ja też lubię śpiewać.- rzekł z entuzjazmem kapłan. Inna sprawa że nie umiał. Jego poranny hymn chwały do Gonda był torturowaniem pieśni religijnej. Jak to mówią “Śpiewać każdy może... ale nie każdy powinien.”
A ponoć nie o to chodziło, jak co komu wychodziło. Na przykład Missy nie umiała malować żadnych obrazów. Dobrze, że jeszcze pędzel umiała trzymać w dłoni.
- Taaak - pokiwała głową. - A, jeszcze taniec. Lubię tańczyć.
-Ja też...i wypić. zagrzmiał gromko kapłan.- I grać w karty. Raz zagrałem z... eee... zostałem oszukany.
- O, wypić dobry trunek, taaak. Ale nie umiem zbyt dobrze grać w karty. Przydałoby się, by mnie ktoś nauczył w to grać.
-Jak będzie okazja, to nauczę.- zaoferował się kapłan.
- Och, dobrze, dobrze - Missy się ucieszyła niczym dziecko. Które lubiło mimochodem lekko pogłębić dekolt.
-Miło słyszeć... być może kiedyś, zagramy na ubrania.- zażartował kapłan, zerkając na ten dekolcik tak intensywnie, że niemal się potknął.
- A, w rozbieraną rozgrywkę? - zachichotała Missy, pomagając Kastusowi wstać. Miał dobrą perspektywę na podziwianie dwóch sporych, jędrnych półkul.
-Eeee... tak tak.- Kastus jakoś się kwapił do wstawania mając przed oczami, takie widoki. I wzbierające pożądanie w gaciach. Pokusił i … chwyciwszy ją za dłoń pociągnął do tyłu. Dziewczyna wylądowała na leżącym kapłanie. A jego dłonie “przypadkiem” dotykały jej jędrnych piersi.
- Kastus! - zawołał Revalion zanim zdołał cokolwiek wymyślić. Ale to nie było problemem. - Zdawało mi się, że Dru cię szuka. I nie wyglądała na zadowoloną!
- Dru? - spytała ze zdziwieniem Missy kapłana Gonda.
-Dru?!- to słowo wystarczyło by Kastus, zapomniał o Veravarri, zsunął ją z siebie i pognał w kierunku obozowiska.
- Ach, chciał na dwa fronty sobie pograć... - mruknęła Missy, otrzepując się z paprochów.
- Ano Dru... - skwintował Revalion pomagając Missy wstać.
I Missy powstała z leżących.
- Och, pogrywamy sobie jednak na dwa fronty. Ale zobaczymy, kto jeszcze będzie górą, Kastusie!
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 18-06-2011 o 12:37.
Ryo jest offline  
Stary 18-06-2011, 16:35   #463
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Po wyjaśnieniu co się stało z Lilawanderem, elfi czarodziej nie był zbyt rozmowny. Na chwilę tylko zagadał harfiarza:

-Czy dostałeś moje wiadomości o Zhentach i zabójstwach karawan?

A resztę czasu spędził na przemyśleniach. Vraidem wyglądał coraz lepiej, po sobie nie widział tak oczywistej zmiany, ale wierzył, że w środku stopniowo również się zmienia. Jego dusza staje się znowu jego własnością.

~*~

Podczas całej ich podróży, najwierniejszą towarzyszką grupy była śmierć. Elf zastanawiał się czy to wina machiny, którą eskortują. Trup za trupem.

-Niepokojące…- skomentował pierwszego wisielca.

-Jak będziecie go chować to sprawdźcie czy nie ma przy sobie jakichś wskazówek co do powodu swojego samobójstwa. Aha, najlepiej zabierzcie wszystkie magiczne przedmioty. Część możemy zabrać, a część gdzieś wyrzucić. Magiczne aury mogą zwabić rabusiów grobów.- odparł kwaśno. Nadal był w kiepskim humorze po wydarzeniach związanych z Lilawanderem. Nie lubił go, ale był jednak jego towarzyszem.

Przy kolejnych trupach powtórzył to co przy poprzednim. Pojawienie się dziwnego krasnoluda nieco wyciągnęło go z transu. Roger nie był mistrzem przebiegłości w tym momencie. Powiedział coś co krasnolud mógł łatwo zbyć jakąkolwiek ckliwą historyjką o dzieciach, obowiązkach, heroizmie w młodości, i tak dalej.

- W górze czarne chmury niebo pożerają, na dole śmierć zbiera swe żniwo. Nie wiem kim jesteś krasnoludzie, ale nie mam zamiaru się przekonywać. Radzę ci ustąpić nam drogi jeśli nie chcesz otrzymać losu gorszego niż śmierć. A uwierz mi, śmierć jest zapewne twoim najmniejszym problemem.- głos i postura elfa wyglądały groźnie. Cień który zbliżał się z chmurami do pewnego stopnia zwiększał jego moc, jak i połączenie z planem cienia.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 18-06-2011 o 20:01.
Qumi jest offline  
Stary 20-06-2011, 19:52   #464
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Podróż okazała się dla Magini prawdziwą męką, a optymizm, jakim pałała do "biwakowania" na otwartym terenie, prysnął niczym pierwsze krople na jej rondel kapelusika. Właściwie to wszystko skończyło się już w trakcie załatwiania prowiantu, pogoda zaś okazała się gwoździem do negatywnego nastroju Sylphii.

Jechali więc w cholernym deszczu, godzina za godziną, dzień za dniem. Drobnym pocieszeniem był parasol od Dru, draństwo było jednak dosyć ciężkie. Magini jednak szybko sobie z tym poradziła, siedząc na wozie opierała bowiem po prostu rączkę albo o siebie, albo o jakąś powierzchnię tuż przy sobie. Mimo jednak wszystko, podróż była naprawdę wredna, nie wspominając o wybojach...

~

Drugiego dnia było już odrobinę lepiej. Wyboje co prawda były, niewygoda dawała się we znaki (czy też jak kto woli - w rzyć), głusza zaś głuszą... do czasu. Natrafili na trupa-wisielca. Van der Mikaal pokręciła pod nosem. Nie żeby jeszcze nigdy żadnego nie widziała... no dobrze, wisielca jeszcze nie, ale cała sytuacja i tak przedstawiała się dosyć dziwnie.

Przy pozbawianiu ciała drobnych, mogących im się przydać rzeczy, nie uczestniczyła. W pochówku natomiast już tak, choć raczej biernie, niż czynnie. Stała więc jedynie nad mogiłą z poważną miną, rozmyślając co też mogło doprowadzić do takiego czynu nieznajomego, lub być może... kto mu pomógł?.

To były jednak dopiero początki owych dziwnych rzeczy na ich szlaku.

Kolejny dzień, i kolejny wisielec. Ulżenie Półorkowi z co pomniejszych przedmiotów, pochówek, modły odprawiane wspólnie przez Dru i Kaktusa.

Następnego dnia ponowna sytuacja, tym razem z Półelfią kobietą, na końcu zaś mogiła.

Sylphia miała już naprawdę cały czas mocno zmarszczone brewki, rozmyślając o owych tajemniczych zgonach, śladach wokół wisielców, i prowizorycznej mogiły, oraz ewentualnych przyczynach owych zjawisk. Kto, lub co mogło do tego doprowadzić, "samobójcy" dobrowolnie zakończyli swój żywot, czy może ktoś im w tym "uczynnie" pomógł lub zmusił?. Przez te wszystkie dosyć niepokojące niewiadome, niewygody podróży zostały przez nią odrobinę zapomniane...

~

Nic dziwnego, że gdy spotkali na szlaku tajemniczego Krasnoulda, niemal wszyscy zareagowali na jego widok jak na pojawienie się jakiegoś Widma... magiczne sondowanie osobnika z kolei dało naprawdę niewiele. Roger odmówił podwiezienia nieznajomemu brodaczowi, podobnie jak Revalion i Teu. Magini więc wzruszyła ramionami, nie mając zamiaru tak do końca wystawiać się przed szereg, skoro większość(jeśli i nie wszyscy) woleli nie ryzykować, szczególnie po niepokojących zjawiskach, jakie wcześniej natrafili na szlaku.

Do tego wszystkiego zbierały się potężne chmury, zwiastujące nadciągającą burzę.

- Wiesz, ja bym cię może z godzinę podwiozła, ale to nie zależy tylko ode mnie - Bąknęła do Krasnoluda, szukając parasolki.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 20-06-2011 o 19:54.
Buka jest offline  
Stary 22-06-2011, 14:12   #465
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sabrie nie powiedziała o karczmie, czując w tym “szczęśliwym zbiegu okoliczności” rękę Zenthów.
Tym bardziej, że burza nie była zjawiskiem naturalnym.
I nawet nie sądziła jak bardzo ma rację. Zawróciła ku swoim. Mimo, że jej przyjaciółka nie bała się najsilniejszych wiatrów, to jednak silne wyładowania atmosferyczne były dla niej niebezpieczne.
Zawróciła do swoich zachowując istnienie karczmy... w sekrecie.

Tymczasem drużyna rozmówiła się z krasnoludem. Kastus chciał go na nawet załadować na wóz, a Drucilli było to obojętne. Zostali jednak ubiegnięci przez najemników.
Dyplomatyczne zabiegi Revaliona i Rogera, tajemniczy krasnal przyjął z... obojętnością?
Niestety cień rzucany na twarz, przez olbrzymi kaptur utrudniał rozróżnienie emocji “nowego”, tak jak i bezbarwny ton głosu.- Na tym świecie nie ma już nic co mogłoby być dla mnie... niebezpieczne.
-Chcesz się założyć?-
spytał retorycznie Hralm zaciskając dłonie na toporze. Pobratymiec pobratymcem, ale misja misją.
Na te słowa zakapturzony nie zareagował jednakże.
Teu wykorzystał swą moc i przekazał swą opinię w wyjątkowo złowróżbny sposób. Trudno było powiedzieć, jaka była reakcja krasnoluda, bowiem po chwili wtrąciła się Sylphia, wykazując (o dziwo) odrobinę życzliwości.
-Dziękuję za te słowa, pani.- odparł krasnolud.-I życzliwość.Bo ona zawsze zostaje wynagrodzona.
Potem zaś zakapturzony spojrzał w kierunku Teu.- A ty młodziku... zważaj na słowa. Zważaj na to, co wypowiadasz i komu i gdzie. Nie wiesz chłopcze co to śmierć, nie wiesz co to los gorszy od śmierci... nie masz na ten temat żadnego pojęcia. Więc nie prorokuj, bo twa przepowiednia może się sprawdzić.

Błysnęła błyskawica...Bardzo blisko. Zapowiedź nachodzącej burzy.
W jej blasku elfowi udało się zobaczyć twarz krasnoluda skrytą przedtem mroku kaptura. Twarz gnijącą, skóra odchodziła płatami, lewy oczodół był pusty, a połowa dolnej szczęki, była już tylko pożółkłą żuchwą.
W drużynę uderzył podmuch wiatru, podmuch który rozwiał zakapturzonego krasnoluda, niczym mgiełkę.
Teu zacisnął wargi w irytacji, tym razem źle ocenił sytuację. No cóż... pocieszał się tym, że do Harveka dotarły jego informacje o zabójstwach karawan. I obiecał, że zawiadomi o tym wpływową osobę w Waterdeep.
A póki co....Burza.

Sabrie wylądowała przy pozostałych i zaczęła popędzać do zabezpieczenia ładunku i przygotowania się na ulewę. Tym razem szczęście nie było po ich stronie. Tym razem, nie znalazła się jaskinia, w której można się było ukryć.
Tym razem trzeba było stawić czoło burzy w polu.
A szykowała się nawałnica.
W drużynę uderzyły strugi deszczu, niemalże ściana wody mocząca wszystko i wszystkich.
O ile to była woda.


W podróżników uderzyły bowiem kropelki niemalże lodowatego fioletowego deszczu.
Ta niezwykła ciecz, szybko przemoczyła ich ubrania, sprawiając że przemarzali niemal do szpiku kości.
To zimno wydawało się być obce, nienaturalne... zupełnie, jakby przemarzało nie ciało, a dusza.
Konie... wpadły w panikę. Nawet Miie’le wierzgała , by wreszcie wyrwać się do panicznej ucieczki, podobnie jak reszta koni i Sara. Także Vraidem popiskując i wyjąc potępieńczo uciekał na ślepo stając się po chwili niewyraźnym punktem w zapadającym zmroku. Teu i Sabrie próbowali się telepatycznie skontaktować ze swymi zwierzęcymi druhami, ale w umysłach czuli pustkę. Kontakt telepatyczny się urwał.
Co gorsza zapadał coraz większy zmrok, którego nawet wyostrzone zmysły Teu nie mogły przebić.
A głośny wicher zagłuszał słowa, podobnie jak gromy fioletowych błyskawic przecinających purpurowe chmury. Których blask, jednak nie potrafił rozproszyć mroku.
Wkrótce...próbujący opanować rosnący chaos podróżnicy zorientowali się, że są... sami.

Mrok którego nawet błyskawice nie potrafiły rozświetlić, sprawił że nie widzieli nikogo z reszty drużyny.
Świat wiatru zagłuszał słowa.
Prawie...
Cichy szept .-“W ciemności nikt nie usłyszy twego krzyku. W ciemności nikt, nie odnajdzie cię na czas, by cię ocalić. Jesteś nasz, jesteś nasz. Jesteś złożoną nam ofiarą.
Szept tak cichy, ale mimo to przenikający przez huk burzy. Szept tak wyraźny, bo docierający bezpośrednio do umysłu.
Krople fioletowego deszczu sprawiły, że niczym rośliny wyrastające wiosną z gleby.


Z ziemi wyłaniały się przeźroczyste mgliste sylwetki, wzrostu krasnoluda. Trudno jednak było ustalić, kim kiedyś były. Teraz.. były to widma spragnione życia. I by zaspokoić swój głód zbliżały się do źródeł życia.
Bijących serc awanturników.
Ofiara, ofiara z życia, dla umarłych.”- szeptały zbliżając się do osamotnionych postaci. Bowiem w ciemności jest się samemu, bowiem w ciemności nikt nie usłyszy ich krzyku.
W blasku błyskawic, żaden z bohaterów nie mógł dostrzec swych towarzyszy. Nie wiedział, czy jeszcze żyją, czy już zginęli. W blasku błyskawic, niczym ziemia obiecana pojawiała się solidna karczma.
W blasku błyskawic budynek dawał złudzenie bezpieczeństwa. Ale...
Czyż nadzieja też nie jest złudzeniem?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-06-2011, 22:18   #466
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=p9fMsyNHz9c&feature=BFa&list=PLACBD667D6D0 F2BB2&index=1[/MEDIA]

Fioletowy deszczyk prezentował się doprawdy zacnie. Lecz jego aparycja okazała się jedynym atutem. Zaś krasnolud gdzieś wyparował - dokąd, nikt nie wiedział. Nie wiedział... Nie wiedział... Ba, nikogo już przy Missy nie było, nawet Revaliona!
Szalał wiatr i to naprawdę poważnie. Lecz nie to było najgorsze, a to, go wisiało w powietrzu i unosiło się niedaleko Missy. Zjawy, upiory - jak zwał, tak zwał, jeden fakt był niezmierny: ta ciężka, dusząca umysły i... dusze aura. Również na samopoczucie złodziejki zadziałał niezbyt pozytywnie. Ale nie zamierzała stać na miejscu jak ta lala i dać się wyssać byle piekliszczom.
Wyciągnęła kuszę, ciężki karabin do dziurawienia wrogów na rzeszoto. Zbliżyła się na tyle, by kusza nawet przy mocniejszym podmuchu wiatru zadziałała tak, jak powinna. Szybko wycelowała w najbliżej znajdującą się zjawę i strzeliła.
Wiatr był silny, na szczęście czy nie szczęście, zjawy zbyt blisko by miało to znaczenie. Wystrzelone pociski,przeszyły najbliższą sylwetkę nacierającą na Daphne. Czy to je zraniło?
Nie wiedziała.
Na pewno nie powstrzymało. Mglisty po upiór zbliżył się mentalnie sycząc. “Ofiara, ofiara.
Dotknął... lodowata dłoń przeniknęła ciało dziewczyny, aż do kości, wywołując ból.
Missy cofnęła się tak, by znaleźć się poza zasięgiem działania “czaru” bestii, dosięgnęła sztyletu. Z zaciśniętymi zębami zaatakowała tą maszkarę.
Ogień tatuażu rozgrzewał nieco ciało, gdy natarła na na stwora, przecinając jego “ciało” sztyletem. Jednakże widmo nie uciekało, nie czuło bólu. A pozostałe dwa osaczyły Daphne ze wszystkich stron szepcząc.-”Ofiara z żywych, ofiara dla umarłych.”
I dłonie sięgały w ciało Missy, odbierając ciepło i dając w zamian przenikliwy ziąb.
Ja się nie będę poświęcała dla takiej chołoty!” - burknęła w myślach Daphne. - “I pogoda w dodatku. Nie nie nie, ja chcę do jakieś ciepłej karczmy, nie do tych pierdzielonych zjaaaaaw” - najlepszą obroną jest atak i... zwiewanie, gdzie pieprz rośnie. Ale jak tu zwiać, kiedy to żywego otaczają trzy duchy? Trzeba wtedy przystąpić do radykalnego kroku - postanowiła przedrzeć się przez mur z duchów i uciekać. Tylko uciekać...
Z berserkiem, zdeterminowana, by nie dać się złapać przez widma, z wściekłością w oczach przedarła się niemalże jak horda demonów między dwoma duchami z pomocą sztyletu, zadając przy okazji sztych.
Mgliste ciało nie stanowiło zapory, ale chłód przeniknął całe ciało...a wraz z nim przyszło odrętwienie i ból. I ciemność. Na moment zamroczyło Daphne. Na moment tylko. Potem biegła do przodu, a kolejne widma wyłaniały się z ziemi spragnione jej ciepła.
Karczma... Tak, Missy dojrzała karczmę i to w jej kierunku pobiegła. W tym celu musiała lawirować pomiędzy kolejnymi widmami próbującymi ją dopaść. Otaczały ją. Próbowały osaczyć, odciąć od karczmy. Wymijała je... od czasu do czasu narażając się na ich dotyk.
Coraz bliżej celu, coraz bliżej. Jeszcze tylko kilka kroków, jeszcze odrobinę wysiłku.
Dopadnie, dopadnie na pewno! Pełna wyczerpującej determinacji kobieta dopadła drzwi jak jaguar zbłąkaną owieczkę. I wpadła do karczmy jak stado wołów, szczęśliwa, iż jeszcze pozostała przy życiu.
Uf, mordercza ucieczka i nieco życia z tej młodej kobiety zdołało ujść. Na szczęście różdżka lecząca lekkie rany zdoła jej to wszystko wynagrodzić. Odgradzając się od bestii zamkniętymi karczemnymi drzwiami czarowała tak zawzięcie jak mag pragnący zagłady własnego bólu.
A potem zaskoczona patrzyła się po wnętrzu karczmy... I szczęka jej opadła, w przenośni... i trochę dosłownie...
 
Ryo jest offline  
Stary 24-06-2011, 20:41   #467
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Deszcz... Przyjemny, orzeźwiający deszczyk, powodujący przyjemny dreszczyk...
Fioletowe paskudztwo lecące z nieba nie było za grosz przyjemne i orzeźwiające. Roger poczuł spływające za kołnierz krople wody, a potem kolejne, które - jak mu się zdawało - bez problemu przebijały się przez ubranie i dotkliwie mroziły skórę. Gdyby był poetą to z pewnością by powiedział, że przenikały również przez skórę i mroziły tak krew, jak i serce. A może i duszę?
Upiorny krasnolud gdzieś się zawieruszył zanim Roger zdążył go oskarżyć o sprowadzenie burzy, a potem, nie wiadomo czemu, wszystkie zwierzęta rzuciły się do panicznej ucieczki.

W chwilę później przestał się dziwić. Może by i sam uciekł, gdyby nie to, że na moment nogi wrosły mu w ziemię. A potem, jakimś dziwnym trafem, przestał myśleć o ucieczce.
Przeszyta strzałą mgiełka nawet się nie zachwiała i stale, jakby się nic nie stało, posuwała się w stronę Rogera, w dodatku nie zwracając uwagi na porywisty wiatr, który w najmniejszym nawet stopniu nie szkodził jej kształtowi. Podobnie zresztą zachowywały się jej towarzyszki... czy też towarzysze. Płci mgiełki raczej nie dało się określić.

- Naści, chudzino! - Roger poczęstował czołową mgiełkę zawartością butelki z wodą święconą.
Tym razem dało się zauważyć jakiś efekt. Niewielki, ale zawsze... Kawałki mgiełki oderwały się od całości i pofrunęły z wiatrem.
- Królestwo za wiadro święconej wody - mruknął Roger, sięgając po różdżkę leczenia. Może trzeba po dobroci...

Karczma, która nie wiadomo skąd pojawiła się niedaleko, za plecami widm, kusiła solidnością ścian i przyciągała wzrok. Gdyby to była kaplica... Jednak Roger nie bardzo wierzył w to, że zwykłe mury są w stanie powstrzymać ducha.
Poza tym miał bronić Przesyłki, a nie wyobrażał sobie, by mógł zaciągnąć wóz do wnętrza karczmy.
Uniósł różdżkę. Błękitno-złoty błysk przebił się przez deszcz i trafił w widmo.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-06-2011, 16:46   #468
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Reakcja krasnoluda nie wzruszyła za bardzo elfem.

-O ile nie wiem co to śmierć, to zapewniam cię - wiem doskonale co to los gorszy od śmierci. Nie zrozum mnie źle starcze, po prostu nie ufam ci. Czy ty byś zaufał sobie na naszym miejscu? - odpowiedział spokojnie i powoli.

Krasnolud zniknął, pogoda stawała się coraz bardziej podła.

-Może lepiej rozbijmy gdzieś obóz? W taką pogodę niebezpiecznie jest podróżować.- oznajmił zaniepokojony.

Deszcz spadł nagle. Było to niezwykłe zjawisko, zarówno piękne jak i złowrogie. Elf przyglądał się z fascynacją fioletowemu płynowi, wyciągnął fiolkę i złapał parę kropel do środka. Później spróbuje to zbadać, teraz powinien się gdzieś schronić przed tą substancją. Ruszył w stronę najbliższego drzewa, lecz było za późno. Przyszedł mrok.

Teu znał się na mroku jak nikt inny. Jak nikt inny go rozumiał i już dawno, dawno temu wyzbył się strachu przed ciemnością. Ten mrok był jednak inny. Właściwie to elf nawet nie był pewny czy to mrok czy efekt cieczy, którą przesiąkł. Mogła to być jakiś rodzaj halucynogenu albo trucizny. To było jedyne logiczne uzasadnienie faktu, że elf nie czuje jakby to był mrok. Wtedy usłyszał głosy i zobaczył widma, chwilę potem karczmę.

Elf uniósł brew. Sytuacja była dla maga cieni aż nadto oczywista. Pułapka. Pytanie pozostało jednak co zrobić. Używając swojej magii bez rozeznania w terenie mógł "uszkodzić" któregoś ze swoich towarzyszy, część z nich na pewno pobiegnie do karczmy, część jednak zostanie. Co więcej na pewno wciąż wielu było blisko niego, przecież się nie rozdzielali...

Teu doszedł do wniosku, że przydałoby się zwrócić jakoś ich uwagę, sięgnął do magicznej torby. Wyjął sztylet i spory żołądź, który następnie rzucił przed siebie na ziemię. Efekt był natychmiastowy. W przeciągu paru sekund na środku drogi pojawił się potężny dąb. Wysoki na 18 metrów, pień gruby na 2 metry, a korona szeroka na 12 metrów. Z łatwością powinien objąć i uchronić całą grupę przed deszczem.

W ręku elf trzymał jednak sztylet. Świadomy zagrożenia jakim były duchy był też świadom że nieumarli nie przepadają za ogniem i światłem. Elf wbił sztylet w pień drzewa, a struga ognia powędrowała do korony dębu. Blask i gorąc z bijący z dębu mógł być na tyle mocny aby zwrócić uwagę jego towarzyszy, odstraszyć widma i osuszyć elfa z niezwykłej cieczy. Jeśli to nie zadziała nie będzie miał innego wyboru jak biec w stronę karczmy.
 
Qumi jest offline  
Stary 29-06-2011, 13:10   #469
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Revalion nie nadążał za zmianami w otoczeniu. W głowie miał straszny mętlik - różne myśli i wspomnienia wdzierały mu się do głowy przesłaniając rzeczywistość.
Aż nagle zorientował się, że jest... sam. W ciemności. Pozostawiony na pastwę nieumarłych widm.

~Jesteś złożoną nam ofiarą.

Ofiarą? On? Ale... czemu? Czy to był koniec jego życia? Widma wyglądały całkiem realistycznie. I były coraz bliżej...
Cofnął się o krok. Natrafił na jakąś przeszkodę, chyba drzewo. Ominął je i zaczął dalej się cofać. Panicznie, jak najdalej od widm...
~Uciekasz? Czemu uciekasz Revalionie? To przecież tylko twoja wyobraźnia, twoje oczy cię mamią...
Nawet jeśli tak było, to półelf musiał przyznać, że jego wyobraźnia była cholernie dobra w tych sprawach. I zamierzał dalej się cofać... ale coś go zatrzymało. Kamień. Potknął się. Ale dalej próbował się cofać. Na czworakach.

Wtedy przyszła do niego jeszcze jedna, dziwna myśl - nigdy tak naprawdę nikogo nie zabił. Ale to było dziwne, wrogie skojarzenie, które miało do niego żal o to że tak jest.
~Nigdy nikogo nie zabiłeś, Revalionie, co z ciebie za mężczyzna? Nawet własnego ojca nie potrafiłeś wykończyć jak należy! I co, będziesz teraz klęczał na tej brudnej ziemi i lamentował nad własnym życiem? Rozważał poetycko strugi deszczu, które cię oczyszczają?
Nie.

Półelf wstał czym prędzej i z wrzaskiem, krzyżując ramiona przed sobą żeby zasłonić się od widm, spróbował się przez nie przebić. Nie uniknął oczywiście ich lodowatego dotyku, który prawie wytrącił go z równowagi.
Ale przynajmniej dotarł do karczmy. Tylko teraz się zastanawiał, czy dobrze zrobił...
 
Gettor jest offline  
Stary 29-06-2011, 13:55   #470
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Mrok. Magiczna burza. Dziwny deszcz. Brak Miee'le. Brak wszystkiego i wszystkich. Tajemniczy wisielcy. Niepokojący pamiętnik, który niczego nie wyjaśniał. Czyżby nieznani podróżnicy sprofanowali ów cmentarz, lub pociągnęli za sobą jego klątwę? A może sharyci posłali za nimi duchy ich ofiar? Teraz nie było to istotne. Z mieczem w dłoni, z puklerzem na ramieniu Sabrie ostrożnie wędrowała w magicznych ciemnościach, a nienaturalny deszcz bębnił w jej płaszcz i zbroję, przenikając kolejne czarodziejskie bariery. Magicznym ostrzem oganiała się od duchów, starając się jednak nie ciąć zbyt mocno - co jeśli to iluzja i po drugiej stronie stoją jej towarzysze? Lśniąca w ciemnościach karczma budziła w niej obrzydzenie, wiedziała jednak, iż większość podróżników ucieknie właśnie tam, nie bacząc na niezwykłość tego zjawiska. Bo niby czemu nie widzi nic, a karczmę to i owszem? Toteż powoli posuwała się w stronę budynku, śpiewając głośno hymny do Helma, pieśni pogrzebowe, modły ku ukojeniu dusz i wszystkie inne które znała, i które w tym momencie zdawały jej się właściwe. Wiedziała, że nie ma w sobie kapłańskich mocy, miała jednak nadzieję, że modlitwy ukoją choć niektóre z niespokojnych duchów wywołanych przez zaklęty deszcz.

Gdy wreszcie dotarła do budynku zerknęła szybko przez okno, po czym stanęła przy drzwiach, gotowa zatrzymać każdego z towarzyszy, który zechce wejść do środka. zwłaszcza kapłanów.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172