Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2011, 00:36   #44
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Dlaczego ktoś miałby nas ze sobą pomylić? Nie jestem tobą! Ty jesteś tylko halucynacją, ciebie tutaj nie ma, nie istniejesz! - krzyknął chudy facecik z podkrążonymi oczyma, siedzący na łóżku.
Dexter położył głowę na oparciu krzesła, na którego tylnych nogach balansował.
- Nie - uśmiechnął się złośliwie - To ty nie istniejesz.

Poczekał, aż za dryblasami w białych kitlach zamkną się drzwi, wypluł pigułę na dłoń, wytarł ją o ubranie i schował w rozdartym szwie.

Szlajał się po podwórku jak zwykle sam. Robił kółka w miejscu i w ruchu, czasem się zatrzymywał i gapił przed siebie, kiedy indziej tarzał się po ziemi albo przeciwnie, podskakiwał jak głupi. I tak po całym podwórku. Wariat pełną gębą.
Wariat, który dokładnie obejrzał sobie całe podwórko.

- Merde!
Dexter spojrzał zdziwiony na staruszka który wyrósł tuż przed nim.
- Merde! - oświadczył staruszek z zachwytem.
Rozejrzał się wokół. Reszta czubków wydawała się nie zwracać na nich uwagi.
Zrobił krok w prawo, by go ominąć. Staruszek jednak też zrobił krok w prawo.
- Merde! - oświadczył jeszcze głośniej i z jeszcze większym zachwytem.
Gdyby Dexter wiedział, co to znaczy, może też byłby zachwycony.
Zrobił krok w lewo. Staruszek też i powtórzył swoje wyznanie.
Roth odwrócił się, ale dziadek znowu pojawił się przed nim i wypowiedział swoje credo.
Merde biegał za nim przez resztę spaceru i dopiero powrót do domu bez okien i klamek ocalił go przed nim i autentyczną chorbą umysłową.

Przybrał nieszczęśliwą minę, po czym zbliżył się do dryblasa i pociągnął go za rękaw.
- Czego?
Dexter pokazał mu podartą bluzę.
- Znowu? - warknął. - Cholerny niedorozwój. Idź za mną, nie będę targał z pralni twoich łachów.
Tego dni po powrocie do pokoju do liny z podartych ubrań schowanej w poszewce poduszki dołączył jeszcze jeden fragment.

- Ha! Uzurpator!
- Uzurpator? Ha! Parszywy samozwaniec!
- Samozwaniec? Ha! Zgniły wróg ludu!
- Wróg ludu? Ha! Niedorobiony rewolucjonista!
- Niedorobiony rewolucjonista? Ha!...
- ... zadżumiony burżuj...
- Ha! Zadżumiony burżuj!
- Zadżumiony burżuj? Ha!...
- ... kulawy lumpenprol...
- Ha! Kulawy lumpenprol!

Dexter obserwował dwóch czubków, którym wydawało się, że walczą o władzę nad przybytkiem, w którym się znajdowali. Oczywiście, sam ich podjudzał i prowokował ile wlazło. Opłaciło się. Szaleńcy się pobili, a żeby ich rozdzielić potrzeba było aż trzech dryblasów w kitlach.

Siedział wygodnie rozwalony na krześle, pozwalając by bełkot reszty przepływał gdzieś obok niego.
- Dexter, może dzisiaj spróbujesz coś powiedzieć? - usłyszał głos doktorka.
Spojrzał na niego wzrokiem zbitego psa i energicznie pokręcił głową.
Gdy łapiduch przeniósł uwagę na kolejnego pensjonariusza, Roth przesunął ręką po mankiecie i po brzuchu. Opuścił głowę, by nikt nie dostrzegł paskudnego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, gdy wyczuł tam klucz do swojej wolności. Pigsy z trzech ostatnich dni, dawka, która powali nawet największego twardziela w kilka chwil i kompletna lina.
Teraz trzeba tylko przeczekać wynurzenia reszty i na spacerniak. A tam... Kto wie, co może się tam dziś zdarzyć.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline