- Dlaczego ktoś miałby nas ze sobą pomylić? Nie jestem tobą! Ty jesteś tylko halucynacją, ciebie tutaj nie ma, nie istniejesz! - krzyknął chudy facecik z podkrążonymi oczyma, siedzący na łóżku.
Dexter położył głowę na oparciu krzesła, na którego tylnych nogach balansował. - Nie - uśmiechnął się złośliwie - To ty nie istniejesz.
Poczekał, aż za dryblasami w białych kitlach zamkną się drzwi, wypluł pigułę na dłoń, wytarł ją o ubranie i schował w rozdartym szwie.
Szlajał się po podwórku jak zwykle sam. Robił kółka w miejscu i w ruchu, czasem się zatrzymywał i gapił przed siebie, kiedy indziej tarzał się po ziemi albo przeciwnie, podskakiwał jak głupi. I tak po całym podwórku. Wariat pełną gębą.
Wariat, który dokładnie obejrzał sobie całe podwórko. - Merde!
Dexter spojrzał zdziwiony na staruszka który wyrósł tuż przed nim. - Merde! - oświadczył staruszek z zachwytem.
Rozejrzał się wokół. Reszta czubków wydawała się nie zwracać na nich uwagi.
Zrobił krok w prawo, by go ominąć. Staruszek jednak też zrobił krok w prawo. - Merde! - oświadczył jeszcze głośniej i z jeszcze większym zachwytem.
Gdyby Dexter wiedział, co to znaczy, może też byłby zachwycony.
Zrobił krok w lewo. Staruszek też i powtórzył swoje wyznanie.
Roth odwrócił się, ale dziadek znowu pojawił się przed nim i wypowiedział swoje credo.
Merde biegał za nim przez resztę spaceru i dopiero powrót do domu bez okien i klamek ocalił go przed nim i autentyczną chorbą umysłową.
Przybrał nieszczęśliwą minę, po czym zbliżył się do dryblasa i pociągnął go za rękaw. - Czego?
Dexter pokazał mu podartą bluzę. - Znowu? - warknął. - Cholerny niedorozwój. Idź za mną, nie będę targał z pralni twoich łachów.
Tego dni po powrocie do pokoju do liny z podartych ubrań schowanej w poszewce poduszki dołączył jeszcze jeden fragment. - Ha! Uzurpator!
- Uzurpator? Ha! Parszywy samozwaniec!
- Samozwaniec? Ha! Zgniły wróg ludu!
- Wróg ludu? Ha! Niedorobiony rewolucjonista!
- Niedorobiony rewolucjonista? Ha!...
- ... zadżumiony burżuj...
- Ha! Zadżumiony burżuj!
- Zadżumiony burżuj? Ha!...
- ... kulawy lumpenprol...
- Ha! Kulawy lumpenprol!
Dexter obserwował dwóch czubków, którym wydawało się, że walczą o władzę nad przybytkiem, w którym się znajdowali. Oczywiście, sam ich podjudzał i prowokował ile wlazło. Opłaciło się. Szaleńcy się pobili, a żeby ich rozdzielić potrzeba było aż trzech dryblasów w kitlach.
Siedział wygodnie rozwalony na krześle, pozwalając by bełkot reszty przepływał gdzieś obok niego. - Dexter, może dzisiaj spróbujesz coś powiedzieć? - usłyszał głos doktorka.
Spojrzał na niego wzrokiem zbitego psa i energicznie pokręcił głową.
Gdy łapiduch przeniósł uwagę na kolejnego pensjonariusza, Roth przesunął ręką po mankiecie i po brzuchu. Opuścił głowę, by nikt nie dostrzegł paskudnego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, gdy wyczuł tam klucz do swojej wolności. Pigsy z trzech ostatnich dni, dawka, która powali nawet największego twardziela w kilka chwil i kompletna lina.
Teraz trzeba tylko przeczekać wynurzenia reszty i na spacerniak. A tam... Kto wie, co może się tam dziś zdarzyć.
__________________ Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |