Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2011, 06:37   #56
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Jamesa wyrwał z półsnu strzał. Przez chwilę leżał znieruchomiały. Bardzo spokojne i urocze miasteczko, pomyślał. Wyszarpnął w uszu zatyczki, dzięki którym udało mu się złapać wcześniej trochę snu. Przeturlając się przez łóżko chwycił leżący na stoliku rewolwer, który leżał tam odbezpieczony i mierząc w drzwi powoli podszedł do nich nasłuchując. Z bronią gotową do strzału uchylił je lekko na korytarz i przez szparę wyjrzał na zewnątrz.

Korytarz tonął w ciemnościach. Ale, kiedy oczy przyzwyczaiły się do mroku, James zauważył jakieś poruszenie. Ktoś stał przy drzwiach do pokoju Samanthy, a tuż przy schodach, w blasku latarni, widać było Lucy, Solomona i mężczyznę, którego już wcześniej spotkali przy chacie konstabla.

Ktokolwiek stał w ciemności albo wychodził albo zamierzał wejśćdo Sam. Widząc towarzyszy odetchnął z ulgą. Tylko na co oni czekają przy schodach? Czyżby ten na korytarzu strzelał a oni bali się zbliżyć do niego, bo był uzbrojony? Ostatnią osobą, którą widział w takim mroku był chłopak z piekła rodem, któremu dymiło z oczu. Właściwie sceneria powtarza się raz kolejny. Noc. Ciemność. Ta poprzedzająca... Łomotanie, hałas, lepki strach a dzisiaj na dodatek strzelanina. Kurczowo ściskał w rękojeść broni i żałował, że nie wziął ze sobą wody święconej od księdza. Jeślito upiór, to przecież kule się takich nie imają. Demona można wygnać zabijając ciało nawiedzonej duszy lub przez egzorcyzm. Pastor wyniósł się na bolący ząb, a tak bardzo by się przydał! Szlag! Walker, siląc się na spokój, czekał na rozwój wydarzeń gotowy do ataku intruza jeśli tamten zamierzałby wejść do pokoju Samanthy. Tymczasem postać zawróciła się i ruszyła wprost na kuzynkę Lucy. Tamta zaczęła krzyczeć niemal jednocześnie z Sam, która jak się okazało była u siebie w pokoju i w widocznie również mało przyjemnych okolicznościach. Kobiece krzyki zalały się w jeden napędzając Jamesa do podjęcia działania. Dobrze pamiętał te chwile z okopów, kiedy przed gwizdkiem ściskał broń w spoconej dłoni widząc, że za chwilę będzie jej używał. I, że albo kogoś zabije lub zginie próbując. I powracająca myśl, że ten obcy po drugiej stronie, który teraz przestaje być człowiekiem a zaczyna wrogiem, którego trzeba dopaść, być może dzisiaj wygra. W tej krótkiej chwili oczekiwania do ataku strach zlewał się z oddechem a tętniąca w skroniach krew wypełniała uszy łomotaniem, do społu z obecnym już tam od jakiegoś czasu ciśnieniem. Gwizdek zatrzymywał czas, dźwięk i lęk. Oczyszczał myśli jak wiadro wody zmywa rybie flaki z pomostu. Tak samo krzyk kobiet, w którym zamknąć by można nieludzki strach zadający psychice ból większy lub równy jak faktycznie zapowiadające się cierpienie ciała, podziałał na Walkera jak gwizdek frontowy. Wyszedł na korytarz. Machinalnie i zimną krwią nacisnął spust i podniesiony w górę rewolwer ogniem wystrzału rozjaśnił pomieszczenie jak kolejna błyskawica.

BAM!

Pocisk miał trafić w łopatki poniżej szyi, kiedy miejscowy nie był w prostej linii z przerażoną dziewczyną. Nie czekając na efekt złapał za klamkę do pokoju Samanthy napierając na drzwi barkiem. Tam ktoś atakował Sam, a na korytarzu było przecież jeszcze dwóch dorosłych mężczyzn, którzy obronią kuzynkę Adriana jeśli chybił. Zamknięte.

BAM! Huk wystrzału, błysk i dym.

Zdruzgotany kulą zamek wpuścił Walkera do środka.
Lewą ręką odchylił drzwi na oścież, prawą mierząc z rewolweru w pokój, gdy lustrował jego wnętrze zdeterminowanym wzrokiem. Tląca się lampa oświetlała pomieszczenie lecz nigdzie nie było Samanthy, a przysiągłby, że jeszcze przed chwilą słyszał jej głos. Jakby pisk lub jęknięcie. Kto mógł ją kneblować, ale w pokoju nie było gdzie się schować dla napastnika i ofiary, żeby ich James nie widział mimo lekkiego półmroku jaki dygotał na ścianach przez blask naftowej lampki. Zasłonięte okno, którego firanek nie szarpała wiatrem burza, wykluczyło tę drogę ucieczki, ale nawet jeśli do cholery to i tak było dobre cztery, pięć metrów na ziemią! Dziewczyna mogła być w szafie lub za długimi kotarami.

- Samantha! - krzyknął. - Wszystko okay?!

- Chyba tak - niepewny głos Czarnej Dalii dotarł do niego spod łóżka. Po chwili pojawiła się jej głowa otoczona rozsypanymi lokami i wielkie, nadal przestraszone oczy:

- Ktoś chciał tu wejść przez okno...

Nie miał czasu podziwiać jej urody, jednak i w takiej sytuacji i pozie nie brakowało jej niczego. Gdyby miał być kiedyś namalowany obraz pędzlem mistrza opisującego przerażenie arcypiękności, kiedy nocą wygląda spod łóżka, to pewnie zostałby ten kadr dokładnie takim, jakim go Walker zobaczył patrząc na Samanthę.

Podbiegł do okna i odsłonił firany by wyjrzeć na zewnątrz. I... O mało nie wrzasnął ze strachu! Za oknem, tuż za szybą, ujrzał twarz chłopaka, którego widział wczoraj w nicy. Tego samego, który zmienił się w kłęby dymu. Wisiał na zewnątrz, jakby prawa fizyki, a w szczególności grawitacji, nic dla niego nie znaczyły. Puste oczodoły… nie były puste. To znaczy była w nich jedynie ciemność, ale… była to ciemność... James poczuł jak się dusi… ciemność świadoma. Jak... jak... jak żywa istota, a nie siła natury... Nim Walker zdołał zareagować, choćby otworzyć usta do krzyku, chłopak zniknął zza okna. Zeskoczył? Pewnie tak. Szaleństwo? Nie! To jednak demony!

- Sam... - powiedział cicho, bo mu momentalnie zaschło w gardle. - Ubieraj się szybko i idziemy do reszty! Nie jesteśmy tutaj bezpieczni. - mówił zasłuchany we własne słowa, zdziwiony, że z każdym wypowiadanym nabierało na pewności i dźwięczności. Dodał otuchy przede wszystkim sobie, przestając dywagować nad istotą nadprzyrodzonego bytu, który im zagraża, a przechodząc na tryby działania, choć włosy na głowie dalej sterczały podniesione piekielną konfrontacją z dymiakiem. - Trzeba trzymać się razem. - ruszył z bronią gotowa do strzału do drzwi, by stanąć w progu chcąc mieć oko na Samanthę, okno i sytuację na korytarzu.

Wszystkie myśli, które normalnego mężczyznę w innych okolicznościach, na widok odkrytego nagiego ramienia kobiety zapędziłby w spirali do innych zakamarków na mapie ciała, tym razem ustąpiły skupieniu na walce z atakującym Jamesa nagim przerażeniem.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 18-06-2011 o 06:42.
Campo Viejo jest offline