Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2011, 15:31   #164
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Sądzicie, że stosowne wyznaczyć jest jakiegoś mówcę? Przywódcę delegacji? Nie będzie korzystnie, jeżeli zaczniemy się przekrzykiwać...
- Nie wiem, Robercie, może ….


Blum zerknął na stół. Zaskoczone miny pozostałych. Posiłki na wykwintnej zastawie. Kieliszki i karafki. Watkins pił, podobnie zresztą jak wszyscy, ale nikt poza nim nie sprawiał wrażenia zalanego...

Robert nic nie mówił. Widać jednak było jego wściekłość i zaskoczenie. Był zły, że nie kontrolował sytuacji - teraz jakiekolwiek dziwne ruchy Bluma będzie musiał zostawiać bez zbadania. I jeszcze ten znaczący wzrok... Chodziło o niego, bez wątpienia.
Vincent upił drobny łyczek wina maskując w ten sposób zdziwienie. Azyl? Posunięcie godne albo wizjonera, któremu Rada ograniczała swobodę działania, albo przestępcy, nad którym ciążył wyrok. Nie miał jednak zamiaru psuć relacji Xhysthos z Samaris z powodu jednego człowieka. Zgoda gubernatora, tak szybka, bez zbadania powodów troszkę zaskoczyła Vincenta. Ale to również zamaskował. Nie klaskał, nie śmiał się, nie gratulował, nie okazywał emocji, Był teraz negocjatorem Rady i wszystkie wyuczone reakcje, wyglądające dla postronnych jak naturalne, wzięły górę. Udawał zdziwienie, ale nie oszołomienie. Udawał człowieka, którym nie był w tej chwili. A jednocześnie analizował swoje kolejne ruchy. Czy Blum cokolwiek znaczy z punktu widzenia ich misji dyplomatycznej? Czy coś znaczy dla Vincenta? Dla innych? Czas zapewne pokaże.

- O tej porze roku ocean musi być piękny, gubernatorze - powiedział, badając reakcję władcy Samaris i zmieniajac temat pogawędki na taki, który wzbudził już kontrowersje Clarka. Teraz ciekawiła Vincenta reakcja Gubernatora.
Ocean! Kompletnie o nim zapomniał. Blum zdezorientowany nieco histeryczną reakcją profesora ze zdziwieniem popatrywał tylko to na niego, to na Gubernatora.

- Tak...Piękny. - gubernator zdawał się z wdzięcznością przyjąć zmianę tematu. Reakcja natomiast była spokojna, wyważona, bez śladu jakiejkolwiek ekscytacji lub zdenerwowania. - Jednak jak wiele rzeczy które są piękne, bywa również śmiertelnie niebezpieczny. Zwłaszcza na tym wybrzeżu. Jak już pewnie Panowie zauważyli, musieliśmy odgrodzić się od tego piękna potężnym murem - by móc nie bać się każdego dnia, że jego jeden kaprys unicestwi nas bez słowa ostrzeżenia.

- Ocean … piękny ale niebezpieczny. - Zupełnie spokojnym głosem odezwał się Watkins. - Przyzna pana ekscelencjo, że to zestawienie jest niezwykle kuszące do obejrzenia. Myślę, że któregoś dnia wybiorę się poza mury miasta nad jego brzeg. Do wyjścia z miasta prowadzi ta sama droga, czy może jest jakaś mniejsza … furta?
- Z uwagi na bezpieczeństwo utrzymujemy tylko jedną bramę. - odparł Verlain - Oczywiście, widok oceanu z brzegu to niezapomniane przeżycie...Obawiam się jednak, że jeśli nie doświadczyliście tego w drodze do miasta, będziecie musieli nieco poczekać na tę niewątpliwą przyjemność. Otwarcie bramy Samaris to wielki wydatek energetyczny. Z tego powodu bramę otwieramy tylko w wypadku uzasadnionej konieczności i nie częściej niż raz na trzydzieści dni.
Choć świetnie się z tym krył to Verlain kłamał. W obecnej sytuacji z pozycji gościa, Watkinsowi nie wypadało teraz tego mówić. Przecież w dniu ich przybycia bramę otwarto minimum dwa razy … chyba, że inne procedury obowiązują dla osób wchodzących do miasta. Maurice po raz pierwszy pomyślał o mieście jako … więzieniu … nie, to jednak za duże słowo … miejsce odosobnienia jest właściwszym … przynajmniej na razie.
- Wobec tego przyjdzie mi poczekać na zobaczenie oceanu 28 dni. Myśle, że wszyscy powinniśmy się udać nad ocean aby nie nadużywać tak wielkiego wydatku energetycznego.
- Przykro mi..- rozłożył ręce gubernator - ...energia jest dobrem, którym w tych trudnych warunkach musimy uważnie i rozsądnie gospodarować. Potrzeby ducha, choć istotnie ważne, nie mogą przesłonić potrzeb związanych z codziennym funkcjonowaniem miasta, za które jestem odpowiedzialny. Mam nadzieję, że Panowie zrozumieją i wybaczą...
- Oczywiście - potwierdził Vincent. - To zrozumiałe. W moim odczuciu nie ma potrzeby, ni konieczności niczego wybaczać. Każdy władca jest po trochu panem, a po trochu sługą swego miasta, jeśli mi wybaczy ekscelencja takie porównanie.
- Jest bardzo trafne. - potwierdził skinieniem głowy Verlain - Jestem tu w służbie Miasta. Nikim więcej.
- To zupełnie tak jak my. - wtrącił profesor.
- Wy...jesteście czymś więcej. - odpowiedział gubernator, zasiadając na powrót na swoim miejscu - Jesteście mieszkańcami miasta.
- Xhystos … nasze miasto ... - powiedział Watkins ze wzrokiem utkwionym w zawartości kieliszka. Nie pił, nie odstawiał pucharu. Jedynie dłonią zataczał małe kółka obserwując czerwony płyn.

- Przez dwa lata jednak będziemy mieszkańcami wspaniałego Samaris. - westchnął Vincent. - A sokro już przy pana mieście jesteśmy, gubernatorze. Czy jest coś, co poleciłby pan do zwiedzania przyjezdnym, takim jak my? Może jakieś muzeum opowiadające o zapewne dumnej przeszłości miasta? Może jakiś teatr bądź opera, bowiem zapewne tak wspaniałe miasto jak Samaris jest też niezwykle rozwinięte duchowo i artystycznie. Przyznam się, gubernatorze, że z niecierpliwością oczekuję, kiedy zanurzę się w państwa dokonania, poznam twory umysłów największych obywateli Samaris. Moje serce drży z niecierpliwości. U nas, na Akademii zwykło się mawiać, że podziwiąc sztukę danego człowieka, poznać można jego naturę, a podziwiając dokonania społeczeństwa, naturę tegoż społeczeństwa. Zatem, szanowny gubernatorze, cóż poleciłby by nam pan na początek?
Vincent zawiesił pytanie zwilżając usta winem. Miało ciekawy smak i bogaty bukiet.

- Nie pielęgnujemy tu przeszłości, w takim rozumieniu w jakim oczekują przyjezdni...- powiedział cicho Verlain - Z tego powodu nie ma tu przybytków sztuki, o której Pan mówi. Sztuką jest samo życie. Naszym dokonaniem jest dzień codzienny, a potrzebę kontemplacji zaspokaja nam samo miasto. Jego architektura.

- Co kraj, to obyczaj - uśmiechnął się Vincent czując nagły dreszcz na plecach. - I właśnie takie informacje są dla nas bardzo cenne. Mogę zapytać zatem, co robią mieszkańcy Samaris w wolnych chwilach?
- Grają w kanaste … - rzucił profesor nadal zajęty obracaniem kieliszka.
- Hmmm - mruknął Vincent. - Nie umniejszając tej grze, ale …. - widać było że negocjatorowi brakuje słów, a to już samo w sobie o czymś świadczyło. - Ale na dłuższą metę, to musi być nudne. Ludzki umysł, proszę mnie poprawić profesorze jeśli się mylę, odczuwa nieustanną potrzebę zmian. Szuka nowych dróg poznania, nowych wrażeń. To stanowi o naszej sile. Zgodzi się pan, gubernatorze z tą xhysthańską logiką?
- Zdrowy umysł - dodał Watkins. - Poświęcanie się jednej czynności uzależnia od niej. Człowiek przestaje być twórczy w innych dziedzinach. Umysły takich ludzi muszą być czymś owładnięte … natręctwem doskonałości ... a może działają pod presją? W Xhystos Asylum jest sporo takich przypadków … prawda Panie Blum?
Vincent spojrzał zaciekawiony na azylanta.
- Pan najlepiej powinieneś wiedzieć. - odparł Blum z nieco wymuszonym uśmiechem - Xhystos Asylium to wszak pański ugorek... pański i Panu podobnych... - nie dokończył, skrzywiona mina świadczyła jednak że z niesmakiem przełknął ostatnie słowo.
- Również dążenie do zmiany może stać sie obsesją- Verlain taktownie nawiązał do wcześniejszych wypowiedzi - Prawdziwe życie to powtarzalność, jak nudno by to nie brzmiało. Jedzenie, praca, odpoczynek. Sen. Ciągła zmiana to mrzonka, ułuda która rodzi szaleństwo. Zdrowy umysł akceptuje stabilność i nie szuka niezdrowych podniet. Nawet największe niespokojne duchy muszą przyznać w końcu, że w życiu króluje cykl i podporządkować się mu. Nazwałbym to...dojrzałością.

Popatrzył na Maurice’a.
- Jak pan to powiedział, profesorze? Natręctwo doskonałości...Myślę, że można mówić też o natręctwie zmiany, które to na całe szczęście nie występuje w Samaris...
- Był pan kiedyś w Xhystos Ekscelencjo? - Maurice podjął temat. - Może kiedy stosunki miedzy miastami ... zacieśnią się, odwiedzi Pan nasze miasto aby na własne oczy przekonać się jak wygląda natrectwo zmiany i jakie sa jego efekty.
- Pan wybaczy, ale nie czuję absolutnie takiej potrzeby. Samaris jest całkowicie samowystarczalne.
- A więc Pana też owładneła obsesja doskonałosci. Ale na Pana urzedzie to pozytywna cecha ekcelencjo.
- Dlaczego od razu obsesja? Chyba cechą każdej cywilizacji, jak i każdego cywilizowanego człowieka jest poszukiwanie ładu i porządku. Może wizja Xhystos różni się nieco od naszej, ale zmierzamy chyba do tego samego celu, choć zapewne różnymi drogami. - odpowiedział uprzejmym tonem Verlain. - Gdyby nasze miasta i style życia nie różniły się od siebie, jakiż byłby powód by wysłano tu Panów na obserwację?
- Powód przedstawiliśmy panu już na początku spotkania. Niewiedza i chęć poznania jest głównym powodem. Ład, porządek ... świetnie, osiągnięcie tych zamierzeń różnymi drogami jest również możliwe , ale ... - Maurice zawiesił na chwile głos - jak Pan widzi dalszy rozwój Samaris, ekcelencjo?
Gubernator znów uważnie spojrzał na profesora, a na jego twarzy pojawił się może nie uśmiech, ale z całą pewnością przynajmniej jego cień.
- Zaskoczę Pana. Samaris znajduje się w stadium, w którym nie zachodzi potrzeba dalszego rozwoju. Dlatego nie widzę konieczności działań w tym kierunku. Wiem, takie rozumowanie jest szokiem dla kultur z zewnątrz.
- Pan wybaczy, gubernatorze, ale to brzmi jak utopia. - Maurice powrócił do zabawy kieliszkiem.
- Utopia...Tak, znam to słowo. - odpowiedział powoli gubernator - Wymyślili je wasi władcy, aby oznaczyć coś, co w powszechnym zrozumieniu ma nie być możliwe do osiągnięcia. Cóż...Jesteście w Samaris, Panowie. Istniejemy dłużej, niż ktokolwiek był w stanie przewidzieć. Łatwiej zatem powiedzieć ludziom, że coś, co nie mieści się w czyimś pojmowaniu rzeczywistości, po prostu nie istnieje.
- Nasi władcy ... nie był Pan w Xhystos, nie zna Pan zaawansowania technicznego będącego skutkiem rozwoju. Czy według Pana poprzestając na tym co osiągnęliśmy możemy istnieć dłużej. A jeśli tak to czy stagnacja gwarantuje zadowolenie mieszkańców? Przecież wszyscy chcemy wygodnie żyć, mieszkać w ładnych domach, używać wyszukanych przedmiotów ... czy można do tego dojść stojąc w miejscu?
- Sam wywołał Pan temat zadowolenia mieszkańców. Rozwój techniki i szaleńczy bieg przed siebie, czy rzeczywiście tego potrzebujemy? Mam nadzieję, że nie urażę nikogo z Panów mówiąc słowa, które zaraz padną.
Verlain oparł dłonie na blacie.
- Pan Blum, który padł w Xhystos ofiarą prześladowań politycznych, jest żywym przykładem na to, że istnieją u Was tarcia ideologiczne, jeśli chodzi o sposób przewodzenia ludźmi. Nawet tutaj dochodzą pogłoski o ruchach rewolucyjnych, które kwestionują nieomylność Rady. Na statkach powietrznych, które mają być dowodem na słuszny kierunek rozwoju, ludzie tracą zmysły. Nawet tu, dziś, w naszej rozmowie przywołany został temat miejsc odosobnień dla ludzi, których umysły nie wytrzymują, narzuconego przez gloryfikację postępu, mentalnego bombardowania nowościami, rosnących wymagań władz co do jednostki i przyspieszającego stale tempa życia.
Zwolnił na moment.
- Tak wygląda świat na zewnątrz. Proszę odnaleźć w Samaris kogoś, kto jest załamany psychicznie czy choćby tylko niezadowolony. Nie istnieje Samaris Asylum, bo najzwyczajniej nie ma tu nikogo, kogo trzebaby w nim izolować. Niech pan nazywa to miejsce utopią, albo jak Pan tylko chce, ale to jest właśnie miejsce w którym chcę egzystować. Jak dowodzi przypadek Pana Bluma i przypadki innych mieszkańców miasta, nie jestem w moim zdaniu odosobniony.

- Pan Blum, proszę wybaczyć, mówi że padł ofiarą prześladowań politycznych - wtrącił spokojnie Vincent do tej pory przysłuchujący się rozmowie. - Nie śmiem wątpić w jego słowa. Ale, prosze wybaczyć monsieur Blum, to jedynie słowa. Jestem osobą stronniczą, bo reprezentuję Radę. Pan Voight był kiedyś pracownikiem resortów siłowych. Zostaje profesor Watkins. Jak pan uważa, profesorze, i proszę odpowiedzieć szczerze, czy w Xhysthos istniały prześladowania polityczne?
A co do izolowania? Czy pragnie mi pan powiedzieć, szanowny gubernatorze, że w Samaris nie ma złoczyńców? Nie ma kogoś, kto nie przestrzega prawa? Proszę mi wybaczyć, ale śmiem w to powątpiewać. Defekty natury mentalnej zdarzają się w każdym społeczeństwie. W każdym.
Wszystko to mówił tonem łagodnej perswazji, bez zaczepek, bez jakichkolwiek osobistych wycieczek. Jak osoba zainteresowana dyskusją, a nie sprzeczką czy rodzeniem konfliktów. Jak badacz, który chce wyjaśnić nurtujace go wątpliwości, a nie upierać się przy swoim zdaniu.
- Zanim profesor odniesie się do pańskiego pytania Vincencie... jedna rzecz - wtrącił Blum - Otóż Pańskie Vincencie, monsieur Voighta, czy profesora też będą to jedynie słowa. I nie zdziwi ich sens. Cóż to by była delegacja, która przyznała by, że jej Rada nadużywa władzy?
Vincent ukłonił się Blumowi delikatnie, na znak, że rozumie jego argumenty i szanuje je.
- Poglądy polityczne na pierwszym spotkaniu nie są nigdy najfortunniejszym doborem tematu - uśmiechnął się szczerze. - Wiemy już, że mimo pozornych podobieństw Xhysthos i Samaris różnią się między sobą. Ale i jedno i drugie miasto składa się z ludzi. Naszym zadaniem jest przedstawić waszej ekscelencji - posłał spojrzenie gubernatorowi - zwyczaje naszych obywateli, a przez ten czas poznamy styl życia mieszkańców Samaris. Taka wymiana myśli i poglądów jest naszym jedynym celem i z dużą przyjemnością go zrealizuję. Widzę, że będę czuł się w Samaris dobrze. Cisza i spokój odpowiadają mi. Pozwalają lepiej pracować. A czy macie tutaj, w Samaris, jakiś sport? Wyścigi konne, gonitwy psów, zapasy? Sport wszak pozwala nabrać wigoru ciału i siły dla ducha.

- Przepraszam, że zabieram ponownie głos, ale zdaje mi się, że ktoś chciał poznać moje zdanie. - Watkins jednym haustem wlał do ust niewielką zawartość kieliszka, po czym wreszcie odstawił go na miejsce. - Otóż Pan Blum i prześladowania polityczne, których temat pojawił się przed chwilą to dwie zupełnie różne rzeczy ... i proszę mi wierzyć nie mające ze sobą nic wspólnego. Panowie ... jak mogą być prześladowania polityczne skoro jest tylko jedna, jedyna Rada Miasta Xhystos ... którą partię ma niby prześladować? To niedorzeczne. Nieznaczy to, że mieszkańcy Xhystos nie mają wrogów. Za miastem grasują bandy rzezimieszków czychających na niefrasobliwych podróżnych. Szajki te są rządne grabić, mordować ... Czy walcząc z nimi Rada może być uważana za tą, która prześladuje politycznie? Czy dbanie o bezpieczeństwo podróżnych w pociągu czy na ailtiplanie można uznać za prześladowania. Tak ... prześladowania bandytów, którzy wypisując hasła na murach chcą pokazać jak bardzo są krzywdzeni. Oczywiście nie wspominają, że ich jedynym argumentem jest szabla czy nóż. Wiadomo wszystkim, że dla bandytów celem jest wprowadzenie anarchii, bezprawia. Potem o wiele łatwiej jest prowadzić ciemne interesy. Asylum ... rozwój gubernatorze wymaga również takich miejsc. Praca, wysiłek, wiek może powodować choroby, nie tylko ciała ale i umysłu. Skoro Samaris nie posiada takiego miejsca to gdzie ma udać się mieszkaniec trapiony chorobą? Przypadek Pana Bluma powiada Pan ekscelencjo ... - Watkins pokręcił głową. - To Pan Blum jest przypadkiem.

- Jestem tutaj - zauważył Blum - przyzwoitość nakazuje zauważyć ten fakt, profesorze. I niech się Pan wreszcie wyzbędzie tego protekcjonalnego tonu. Podczas pobytu w Asylium nigdy Pana nie spotkałem, nie usłyszałem nawet raz pańskiego nazwiska, sugerowanie więc posiadania jakiejkolwiek wiedzy o “moim przypadku” jest nadużyciem które nie przystoi naukowcowi.
- Nigdy nie słyszał Pan o mnie w Asylum bo nie jestem lekarzem. Czasem posiłkowano się moimi opiniami, tak jak w tym dniu kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Doktor Bowman prosił mnie o konsultację odnośnie pacjenta. Proszę jednak pamiętać Panie Blum o okolicznościach naszego poznania się oraz o rozmowach, które do tej pory toczyliśmy. Były dla mnie bardzo interesujące ... stanowiły dla mnie ciekawe źródło obserwacji, którego w żaden sposób nie można zakwalifikować jako nadużycie.
- I vice versa profesorze - odpowiedział z uśmiechem Blum - Nie tylko Pan poczynił ciekawe obserwacje w trakcie podróży.
- Interesujące … chce Pan o tym porozmawiać - Watkins odwzajemnił uśmiech.
- Zdziwi się Pan, ale nie dziś. I nie z Panem, profesorze...
- Typowy objaw odrzucenia … na rozmowę z doktorem Bowmanem będzie Pan musiał jednak długo czekać … - cicho powiedział Maurice. - Oczywiście, przecież nie możemy nadużywać gościnności jego ekscelencji.
- Typowy psychologiczny bełkot... - Blum nie pozostawał Watkinsowi dłużny - I w jednym ma Pan rację profesorze. Czas najwyższy kończyć tę jałową dyskusję.
- Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że pozostali mieszkańcy Samaris mają większy szacunek do nauki, niż jego nowy nabytek. Wracając do miasta … gubernatorze czy Samaris wydaje gazetę, czy macie bibliotekę? Myślę, że zapas książek, które mam ze sobą na długo nie wystarczy.
- Cieszę się że zmienił Pan temat - rozłożył ręce gubernator - Czuję się nieco niezręcznie, będąc świadkiem uzewnętrzniających się animozji wewnątrz Panów delegacji.

- Proszę wybaczyć, gubernatorze - przeprosił za dyskutantów Vincent. - Faktycznie, roztrząsanie tego wszystkiego w pańskiej obecności było sporym nietaktem. Jednak nieco czuję się winny zaistniałej sytuacji. Swoją prośbą skierowaną do profesora Watkinsa wywołałem niechcący burzę. Chciałbym jednakże nadmienić, że skoro pan Blum oficjalnie poprosił o azyl polityczny w pańskim wspaniałym mieście - upił łyczek - obawiam się, że nie można go już traktować jako członka naszej delegacji.
Verlain pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Raczej, jako towarzysza wspólnej drogi, jaką przebyliśmy. - ciągnął Rastchell - Towarzysza ze wszech miar godnego uwagi, intrygującego oraz pomocnego. Towarzysza, o którym wyrobiłem sobie odpowiednie już zdanie i z którego obecności u swego boku rad byłem wielce. Ale, zgodnie z cenną sugestią pana gubernatora, chciałbym prosić, byśmy sprawy Xhysthos przywoływali do dyskusji jedynie wtedy, kiedy zażyczy sobie tego nasz szlachetny gospodarz. Przez wzgląd na jego osobistość dobrze by było toczyć pogawędkę tak, jak na dżentelmenów przystało i ograniczyć ją do spraw związanych z Samaris. Zatem, powtarzając moje pytanie - jakie sporty uprawia się w pana wspaniałym mieście, gubernatorze?
- O ile dobrze rozumiem ten termin...- odpowiedział - ...to nie, nie kultywujemy takich aktywności. Proszę wybaczyć, to kolejna różnica kulturowa jak sądzę, ale większość mieszkańców uznaje takie zabawy za niezbyt przystające dobrze wychowanemu człowiekowi.
Obrócił twarz w kierunku Watkinsa.
- Wracając do pańskiego pytania, niestety nie prowadzimy otwartego księgozbioru - zapewne nie mamy wystarczającej liczby woluminów by utrzymywać taki przybytek. Nie jesteśmy jednak, niestety, narodem uczonych. Ale sporo ciekawych pozycji można znaleźć po domach naszych obywateli, wystarczy porozmawiać i z pewnością pożyczą niejedną ciekawą lekturę. Jest też antykwariat doktora Bowmana, gdzie zawsze można znaleźć coś interesującego - czy już Panowie go odwiedzili?

Voight popatrzył prosto w oczy gubernatora. Wydawało się, że notuje coś sobie w głowie.
- Czy...- zawahał się Verlain, odwzajemniając spojrzenie - ...powiedziałem coś niestosownego, panie kapitanie?
- Nie, skądże - odezwał się niezrażony Robert. Zastanawiam się jednak nad ilością odmienności między naszymi miastami. Dużo rzeczy, o których mówi pan gubernator, zastanawia mnie i dziwi. po prostu, jako obcokrajowca Na przykład podejście do sportów... Uważacie to za ujmę na godności człowieka?
- Nie. Raczej za przejaw...grubianstwa. By nie powiedziec...barbarzyństwa.
- Ciekawe, aczkolwiek zaskakujące podejście, gubernatorze - zdziwił się Vincent. - A takie sporty jak bieganie, jak pokazy akrobatyczne które są prawie jak balet. Albo taka aktywność sportowa jak szachy? To też w Samaris uznaje się za barbarzyńskie? Jeśli tak, zarzucę moje poranne treningi - zażartował robiąc aluzję do swojego raczej szczupłego ciała.
-Szachy! - ozywil sie Verlain - Szachy mamy. Jak najbardziej.
- O proszę - ucieszył się Vincent. - Swego czasu dużo grywałem w tą grę. A potem … - zamilkł, mina mu sposępniała ale szybko powściągnął emocje. - Potem już nie. - dokończył myśl.
-To bardzo popularna u nas gra. - dodał władca Samaris - Dyscyplina, której istotą jest samodzielne, logiczne rozumowanie, łączące poszczególne elementy wiedzy w jedną harmonijną całość. Towarzyszy temu rozwój wyobraźni wzrokowej i koncentracji. Ludzie myślą czasami za pomocą wyobrażeń, które są obrazami psychicznymi rzeczywistych doznań zmysłowych. Najmocniejszą stroną większości ludzi zdaje się być wyobraźnia wzrokowa, i ten właśnie rodzaj myślenia najpełniej rozwija gra szachowa. Kult waszego sportu, mimo wielu swych zalet, sprzyja aberracji umysłowej i tym się chyba tłumaczy jego atrakcyjność na niekorzyść szachów. Nie będę się rozgadywał na innymi zaletami tej gry, bo pewnie znacie je panowie lepiej ode mnie. Gdybyście potrzebowali partnera do gry, służę, na ile pozwolą mi obowiązki służbowe. Ale wielu mieszkańców Samaris oddaje się tej wspaniałej formie spędzania czasu i chętnie spróbuje swych sił z szanownymi gośćmi. Rozgrywki często odbywają się zresztą w hallu hotelu.
- Wyśmienicie. Ja osobiście chętnie rozegram kilka partyjek z mieszkańcami Samaris.
- Na pewno nie odmówią. - zapewnił gubernator.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 20-06-2011 o 16:21.
arm1tage jest offline