Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2011, 10:23   #13
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
- Szkoda, że nie mogłeś wyczarować takiej pszczoły, kiedy Heino omal nie zabił Ulego w jednym ze swoich szałów...nigdy nie przebolałam tego, że opuścił nas potem, udając się na morze...- to było wszystko, co Tulli powiedziała Tallamirowi po jego prezentacji przed czarodziejką. W jej głosie oprócz uznania dla umiejętności brata była skrywana gorycz. Wiedziała, że Tallamir nie weźmie tych słów do siebie- miał osiem lat, gdy ona skończyła szesnaście i o żadnej magii nie było jeszcze mowy, gdy ścieżki ich życia los rozdzielił, jak dziewczyna rozplata pasma warkocza. Tym niemniej...wszystko mogło potoczyć się inaczej. Wesoły, jasnowłosy Uli nie wyruszyłby szukać szczęścia na jednym z tysięcy statków, przewijających się przez Calimport, a ona sama nie musiałaby uciekać nocą z wciśniętą przez płaczącą matką sakiewką, uciekając od koźlobrodego kupca. Nie tyle kupca się obawiała, co ciężkiej ręki ojca i najstarszego ich brata, Heino, którym kupiec solidnie zapłacił za cnotę dziewczyny, bo szesnastoletnia Tulli wpadła mu w oko. Wspomnienia na moment przywołały żal do orzechowych oczu, mimochodem pogładziła ramię brata, gdy znaleźli się obok siebie:
- Ale może to i dobrze..co czekałoby nas w domu, Tal? Ciebie uratowały księgi, a mnie moja ucieczka. I choć różnie potem było, to przecież oboje jesteśmy teraz wolni...i oboje jedziemy na wyprawę. Trzymaj się mnie, a damy sobie radę.

Tak, okazało się, że oboje znaleźli się w maleńkim gronie wybrańców. Było ich dokładnie sześciu, Tulli stała obok Tallamira, gdy pozostali podpisywali kontrakty, a w końcu przyszła pora i na nich. Poczuła, jakby Gwaeron dotknął na moment jej czoła ciepłym oddechem Wiecznych Wrzosowisk. Była szczęśliwa. Tyle dni bezowocnego szukania, błądzenia po portach, szynkach, wysłuchiwania w tawernach oferujących pracę oszustów lub drani...Czuła się w dodatku cholernie odpowiedzialna za Tallamira- w końcu ona go ściągnęła tutaj, zapewniając, że razem nie zginą. Na moment, patrząc, jak młodszy brat podpisuje przed nią kontrakt, w jej głowie odezwały się inne, lodowate myśli. Razem możecie jednak zginąć, Tulli. Ty i on. Wyruszacie na wyprawę, o której nie wiecie nic, która ma prawdopodobnie drugie, a może nawet trzecie dno...Przyjdą dni, gdy nie tylko twoje życie, ale i jego stanie na szali wagi. Co wtedy wybierzesz, Tulli? Dziewczyna przymknęła na moment powieki- zamyślenie na jej twarzy było aż nazbyt widoczne, gdyby ktoś ją obserwował.
Podpisała kontrakt, a potem odeszła z Talem na bok, zastanawiając się, co teraz zrobią. Powinni wrócić do karczmy, gdzie zostawili swoje bagaże. Nie było tego wiele, ale i wiele nie potrzebowali. Chciała jeszcze wykąpać się przed podróżą, obawiała się, że na statku nie będzie zbyt wielu okazji do chwili intymności. Pływała już nie raz, pamiętała smak stęchłego jedzenia, smród spoconych ciał i wieczne kołysanie- uparcie większość podróży spędzała na zewnątrz, chwytając w płuca morskie powietrze i unikając jak mogła dławiącego płuca i umysł tłoku. Była tropicielką, kochała przestrzeń, dusiła się w czterech ścianach pokoju, a co dopiero kabiny. Kochała wiatr, wplatający się we włosy, miękki mech pod stopą i chwile szczęścia, gdy wzrok śledził lot modrosójki, a serce wyrywało się ku Północy...

Oprzytomniała, koncentrując wzrok na towarzyszach. Najbliższe dni i tygodnie spędzi przecież z nimi i choć Tallamir i ona mieli szczęście, będąc bratnimi duszami w morzu obcości, to może jednak znajdzie się wśród tych ludzi ktoś, z kim uda się zaprzyjaźnić? Bo to, że muszą być wobec siebie lojalni, pomocni i gotowi bez wahania współpracować, było dla niej oczywiste. Choć coś na dnie jej cynicznej nieco i racjonalnej jednak duszy szeptało: połowa do podziału na sześciu...może niejeden z nich pomyśli,że pięciu, to mniej niż sześciu, a czterech- mniej niż pięciu...ale to potem, gdy osiągną cel. Wtedy obecni towarzysze mogą stać się nagle wrogami, wyrywającymi sobie łupy...Choć brzydziła się takiego podejścia, wystarczająco długo chodziła już po tym świecie, by rozumieć, że nie każdy myśli jak ona. Przyjrzała się zatem towarzyszom.

Jasnowłosa kobieta, przedstawiająca się najpierw dość zawile. Walczyła zaciekle, jakby chciała udowodnić zbyt wiele na raz. Jeśli była dobra we władaniu mieczem, zapewne Ion oceniłby to po paru ciosach i sztychach, zatem demonstracja miała na celu nie tyle pokaz jej umiejętności, co była świadectwem jej ogólnej postawy. Podobnie sprawa jej imienia. Nie znali się, nic by im ono nie powiedziało- a jednak kobieta ukrywając je, ostentacyjnie sygnalizowała swoją inność, odrębność. Czy to świadczyło, że była niepewna siebie, że walczyła nie tylko z widzialnym wrogiem, ale i tym niewidzialnym, wewnątrz własnej głowy? A może po prostu była obcesowa, domagała się swoich praw i żyła tylko na swoich warunkach? Tulli myślała, analizowała, obserwowała i milczała. Jej oczy spoczęły na kolejnej osobie.
Czarnowłosy wojownik, walczący jeszcze bardziej agresywnie i zaciekle, o twardych rysach i spojrzeniu, które z równą łatwością wślizgiwało się za dekolt czarodziejki, jak i wędrowało po twarzach reszty osób bez zażenowania. Zapewne niebezpieczny i przyzwyczajony do tego, by sięgać po to, co chce. Tulli instynktownie poczuła chłód na karku.
Kolejny przyjęty do wyprawy miał siwe, starannie przycięte włosy i bródkę, przepaskę na oku i chód, który wytrenowanemu oku tropicielki mówił bardzo wiele. Walczył dobrze, używał nie tylko rapiera, ale i magii, był najstarszy z drużyny, a jednak Tulli poczuła, że pod siwymi włosami działa mózg analityka, oceniając ją co najmniej tak samo dokładnie. O wiele bardziej niebezpieczny przeciwnik, nieprzewidywalny, inteligentny. Wolała go mieć po swojej stronie...
I ostatni z przyjętych- zaciekawił ją najbardziej, ponieważ nie demonstrował niczego. Zauważyła krótki błysk medalionu, przedstawiającego harfę. Kapłan. Miał też rapier, więc zapewne umiał się nim posługiwać- chętnie by zobaczyła, jak sobie radzi, ale niestety, przedstawienia nie było.
Na końcu, po blisko godzinie odkąd weszli do magazynu, przemówił sam lord. Słuchała uważnie, notując w pamięci każde słowo. Spokojna, wyprostowana, o poważnych rysach, ( choć zarys pełnych warg i pojawiające się niekiedy w spojrzeniu błyski świadczyły, że potrafiłaby się też uśmiechać, a nawet śmiać serdecznie, gdyby zechciała), słuchała krótkiej przemowy, nie spuszczając z twarzy lorda ciemnobrązowych oczu. Nabrzeże piąte, statek o nazwie „Bumerang”, dżungla Chultu, rzeka. Potem własne nogi. To, co innych by stropiło, jej przyniosło ulgę. Tęskniła za lasem....Lord wyszedł, a Tulli spojrzała na Tallamira.
- Co ty na to, żeby skorzystać z miejskiej łaźni przed podróżą?- zapytała dość, jak na nią, wesoło - Nie marszcz nosa, Tal, wiesz, że długo potem będzie wielkie, cuchnące i brudne nic....


Łaźnie miejskie były miejscem służącym zarówno ablucji jak i spotkaniom towarzyskim. Tutaj wymieniano się plotkami, tutaj z rąk do rąk przechodziło złoto, biżuteria a nierzadko i akty własności ziem i niewolników. Tutaj wreszcie, za dodatkową opłatą, w odosobnionych salach, zaznać było można rozkoszy odprężającego masażu i skorzystać z usług kurtyzany.Pod podcieniami potężnych kolumn gnieździły się stada gołębi- zerwały się z furkotem, gdy Tulli z bratem przeszła obok, mijając grupki żywo dyskutujących ludzi- miejscowych i przybyszów. Przekraczając kamienny portal rozejrzała się dokoła- choć była tu częstym gościem, zawsze budziło w niej podziw piękno calimshańskiej architektury. Smukłe kolumny dźwigały wielofasetowe sklepienie. Misterne mozaiki na podłogach i ścianach, przepiękne, dopracowane w każdym szczególe malowidła sufitowe, wyryte w ścianach inskrypcje- łaźnie były jednym z cudów miasta, a pobierana za wejście opłata skutecznie odstraszała żebraków i nędzarzy. Minęli znudzone straże, po czym weszli do części, gdzie można było przebrać się i powierzyć swoją broń i drobne bagaże opiece sług łaziebnych. Ściany pokrywały delikatne, mozaikowe, fajansowe płytki nadające budowli niebieski kolor. Łukowate przejścia prowadziły do części z basenami z chłodną wodą, a przedtem, do sali, wypełnionej niskimi wannami, z których buchała para. Tu dokonywano obmycia i tu Tulli i Tallamir, owinięci ręcznikami, udali się, po wniesieniu opłaty i zostawieniu własnych rzeczy u łaziebnego.

Łaźnia była koedukacyjna, Calimshanie byli tolerancyjni wobec obcych, zresztą, naprawdę bogaci mieli własne łaźnie, w których mogły się kąpać ich żony. Tulli bez skrępowania zrzuciła ręcznik, składając go na stojącej obok wanny niskiej, drewnianej ławie, po czym usiadła w gorącej wodzie, do której młoda, ciemnoskóra dziewka dolewała z cebrzyka ukropu. Para buchnęła, a Tulli sięgnęła po pachnące pomarańczowym kwiatem mydło i zaczęła nieśpiesznie, celebrując ten moment, mydlić całe ciało. Kątem oka widziała, jak chichoczące dziewki w ochlapanych wodą szatach pomagają myć plecy Tallamirowi. Uśmiechnęła się – ostatnie chwile spokoju przed wyprawą...Umyła włosy, a potem wstała, by służebna oblała jej śniade, krągłe kształty chłodną wodą z drugiego cebrzyka. Tulli była proporcjonalnie zbudowana, miała wąską talię, a jej figura przywodziła na myśl klepsydrę. Owinęła się ręcznikiem i usiadła, by wysuszyć i rozczesać włosy.

- Dzisiaj nie będę pływać we wspólnym basenie- zwróciła się do Tallamira, który też opuścił już swoją wannę. Służebne już ją opróżniały, szykując miejsce dla kolejnych gości.- Jeśli chcesz, popływaj sam, ja posiedzę i odpocznę nieco.
- Nie mam ochoty na pływanie, po prostu chcę się wymoczyć - odpowiedział. Przez chwilę zastanawiał się spogladając na siostrę. Była ładną dziewczyną, ale miała coś tak dziwnie, nie wiedział jak to nazwać. Matczynego? Może. Po prostu jej kształty, nagość, nie robiły na nim wrażenia, ona zaś niespecjalnie się przejmowała wspólną kąpielą. Ot, traktowała go niczym malutkie dziecko, które po prostu jest zbyt małe, żeby zrozumieć różnice pomiędzy kobietą oraz mężczyzną.


Wmasowała w stopy pachnący olejek, za który zapłaciła z ich wspólnego, chudego już mieszka. Ale w końcu wypływali na wyprawę, prawda? Następna kąpiel będzie chyba już po powrocie...Jeśli wrócicie, szepnął w duszy chłodny głos. Tulli potrząsnęła głową, powierzając siebie i Tala w myślach Gwaeronowi. Musi być dobrze...Wyczerpali już chyba przydział nieszczęść...teraz pora na lepsze dni....
Po opuszczeniu łaźni dokonali jeszcze drobnych zakupów- Tulli kupiła grzebień, zaopatrzyła się w kobiece intymności i, po namyśle, w pewien niezbędny, ziołowy środek. Potem ruszyli do karczmy, gdzie zjedli porządną kolację i udali się do wynajętego pokoju. Noc minęła szybko, a rano, spakowawszy wszystko i zapłaciwszy za pobyt, ruszyli w stronę portu, by zaokrętować się na pokładzie „Bumerangu”....

Powietrze pachniało solą, wilgocią i wolnością. Tulli zrzuciwszy swoje bagaże w damskiej kajucie, którą przyszło jej dzielić tylko z Ellen i rudowłosą Loią, nie czekając na nic, wyszła na pokład. Przynajmniej będzie im luźno- jasnowłosa wojowniczka postanowiła spać w męskiej kabinie, co Tulli przyjęła jak zwykle, bez komentarza. Nie miała zwyczaju analizować cudzych poczynań, jeśli nie dotyczyły jej bezpośrednio. Oparła się o burtę, patrząc w fale. Miała na sobie tylko lekką, czerwoną koszulę i płócienne portki, opinające dość ściśle szczupłe, długie nogi. Wysokie buty na solidnej podeszwie wytrzymały niejedną wyprawę. Ciemne włosy związała z tyłu, ale wiatr, wiejący od morza i łopoczący żaglami nad jej głową wysnuł już kilka pasm i zarzucał Tulli na twarz. Usłyszała za sobą czyjeś kroki i odwróciła głowę.
- Powiedz, czy wierzysz w przeczucia?- zapytała w zamyśleniu kapłana, jak zwykle bezpośrednim, spokojnym głosem.
- Trudno byłoby mi nie wierzyć - odparł Murion, opierając się o reling tuż obok wojowniczki. - Co prawda sam nie miewam przeczuć, ale wiem, że się zdarzają. Ale wiem również, że nie wszystkie się sprawdzają. Dlaczego pytasz? - Podobnie jak Tulli oparł wystawił twarz na wiatr, co fryzurze niezbyt służyło.
- Nie podoba mi się sprawa kradzieży mapy. Czuję się tak, jakbym znalazła w lesie trop...zbyt wyraźny, zbyt oczywisty i -zbyt łatwo coś sugerujący.- popatrzyła na niego orzechowymi oczyma z cieniem niepokoju.
- Kradzież mapy była czynem nad wyraz głupim. - Murion skinął głową. - Chyba, że było na niej coś więcej, niż nam to powiedziała Loia - dodał. - Równie dobrze można pomyśleć, że ktoś chce nas upewnić w tym, że mamy iść akurat tam. Ale zawsze jest możliwe, że mapę ukradł ktoś, kto się nie zna na tego typu dokumentach. Jakiś fachowiec od kradzieży.
Patrzyła na jego profil, myśląc nad tym, co powiedział.
- Ukradziono nie tylko mapę - Ellen powiedziała, że ukradziono m i ę d z y -i n n y m i mapę. Nie wiesz, co jeszcze? Może kluczem nie jest mapa, ale to, co kryje się w słowach - między innymi?
- Nie spojrzałem na to z tej strony - odparł po chwili. - Raczej uznałem, że te inne rzeczy ktoś ukradł po to, by, niejako, zatrzeć ślady. By pomyślano, że to zwykłe włamanie. Ale - dodał - zawsze możemy się dowiedzieć. W końcu Loię mamy prawie pod ręką.
- Myślę, że powiedzą nam tylko tyle, ile uznają za stosowne. Słucham słów, bardzo dokładnie i staram się usłyszeć te, których nie wymówiono. Tak jak w lesie- zostają ślady, ale niekiedy śladem jest brak śladów, nieobecność liścia, gałązki, urwane źdźbło. Pamiętasz, co mówiła Ellen? Jej ojciec chce, bysmy wiedzieli jak najwięcej o trasie wyprawy. Mapa i jej kradzież sugeruje to samo- trasa jest ważna, droga, szlak...A ja mam przeczucie...cholernie niedobre przeczucie, że to nie trasa, a cel jest ważny. A wiemy tylko tyle, że jest to starożytna wiedza, dotycząca życia i śmierci - zacytowała Ellen, dając dowód dobrej pamięci.
Murion uśmiechnął się.
- Gdybym zatrudnił grupkę osób i nie wiedział o nich nic, prócz ewentualnego wykonywanego fachu - stwierdził - to też o celu wyprawy mówiłbym jak najmniej. Samo stwierdzenie, że chodzi o tego typu wiedzę już stanowi pewne niebezpieczeństwo. A raczej to, co się za tymi słowami kryje. Wyobrażasz sobie, jakie znaczenie miałby artefakt, lub zaklęcia, dzięki którym możnaby, przykładowo, przedłużyć własne życie kosztem innych? Coś jeszcze lepszego, niż mityczna fontanna młodości?
Też uśmiechnęła się, a uśmiech ujął jej lat, nagle z oczu Tulli wyjrzała szesnastoletnia dziewczyna z warkoczami, uciekająca z rodzinnego domu w poszukiwaniu marzeń.
- Tak, masz rację...nie wiemy o sobie nic...ani o nich. Może trochę to zmieńmy? Mam na imię Tulli...- wyciągnęła dłoń, ciepłą, silną, by uścisnąć mu rękę.
Uścisk Muriona był równie silny, przyjacielski.
- Murion, kapłan Milila - powiedział.
- Mnie prowadzi Gwaeron... i jego ciepły wiatr z Wiecznych Wrzosowisk.- uniosła twarz ku nieskończonej, wodnej przestrzeni, pozwalając wiatrowi wplątać się we włosy zuchwałym tańcem.- Pójdę rozpakować rzeczy...i chyba pora coś zjeść. Dziękuję za rozmowę, Murionie...
- Co najmniej połowa przyjemności po mojej stronie, Tulli - odparł.

Patrzyła za nim w zamyśleniu, gdy odchodził. Tak naprawdę odkąd usłyszała o kradzieży, zastanawiała się, czy jest możliwe, że ktoś spośród towarzyszy wyprawy pracuje na dwa fronty. To byłoby najbardziej logiczne- ale zarazem mroziło jej kark lodowatym oddechem. Wśród nich jest ktoś, pracujący dla „konkurencji”, a kradzież mapy była tylko maskowaniem tego, odwróceniem uwagi...Loia? Najbardziej prawdopodobna. Mag. Zawsze bała się magów,byli nieobliczalni, miała do nich respekt i nawet fakt, że jej Tallamir stał się jednym z nich, nie zmienił tego. A może ktoś spośród szóstki najemników? Siwowłosy Hess? Murion? Uścisk jego ręki wydawał się szczery...Musiała im ufać, nie mogła inaczej...a zarazem mroziły ją niedobre przeczucia. Tulli, pomyślała, w coś ty się wpakowała?
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 21-06-2011 o 10:27.
Maura jest offline