Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-06-2011, 15:40   #11
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Co Mi Zrobisz dostrzegła dziwne spojrzenie Ellen, ale ta bez zbędnych komentarzy wpisała jej dane osobowe do traktatu.
- Naprawdę tak się nazywam - rzekła to wtedy białowłosa niezwykle spokojnie, lecz i poważnie, jakby słońce ani obecne warunki, wbrew pozorom, nie zrobiły jej głowie większej krzywdy. - Ale by uniknąć pewnych kłopotów... panienka może się do mnie zwracać per Sidhe.

Pojedynek z Ion’em nie był tym wszystkim, na co byłoby stać Sidhe, ale nie przeczyła temu, że Ion w większej ilości bojów się zaprawiał i stąd m.in. przechytrzył panią z sejmitarem, czy Co Mi Zrobisz, której to po ostatnich kilkunastu, błyskawicznych, zdecydowanych chrzęstach stali i małym wykiwankom z obu stron wytrącił sprytnie miecz. Długa podróż też zrobiła swoje, kondycję będzie musiała polepszyć.
Po małej klęsce z doświadczonym wojownikiem białowłosej pozostało jedynie powrócić na ławkę i poobserwować poczyniania towarzystwa. Duchota i parność nie przeszkadzały Sidhe ani trochę - wszak do takich warunków się zdołała prędko przyzwyczaić.
Większość rekrutantów była zbieraniną zwyczajnych nieudaczników, którzy z pewnością nie wytrzymaliby nawet kilku dni na statku, nie wspominając już o przedzieraniu się przez ogromną dżunglę - świat, który się rządził przecież prawami odmiennymi, zdecydowanie bezlitosnymi dla słabeuszy. Lord nie mógł sobie pozwolić na zatrudnienie niedorajd i marnotrawienie na nich swego budżetu. Tylko szóstka osób, w tym Sidhe, wytrzymała do końca nabór do misji.

Kobieta o kasztanowych włosach, sprawnie posługująca się sejmitarem. W walce z Ion’em posługiwała się przeważnie sprytem i gracją niż swoistą techniką i siłą. Według Sidhe walczyła całkiem nieźle, z tym, że kobiecie zdecydowanie brakowało zgrania technicznego. Do takowego jednak tamta potrzebowałaby więcej treningu i już by było znacznie lepiej. I tak kondycję miała całkiem dobrą, jak na przedstawicielkę płci pięknej, oraz zwinność bardzo pomagającą w walce.

Mężczyzna zaklinacz. Po pewnych cechach wspólnych w wyglądzie oraz z rozmów pomiędzy nim a tamtą panią, Sidhe wywnioskowała, że on jest bratem niewiasty-szermierki, przy czym to ona była dominującą częścią rodzeństwa. Całkiem sympatycznie wyglądający pan, w dodatku potrafił coś przywołać; Sidhe, która przez większość czasu obserwowała istoty, które testował Ion i te, które kręciły się w pobliżu białowłosej, wyczuła, jak ciemnowłosy czarodziej przywołał z innego świata istotę, która mogła kogoś dotkliwie... użądlić.

I znalazł się też barbarzyńca, który to odznaczał się siłą oraz wysokim wzrostem i potężną budową ciała. Sidhe wiedziała, że samym intelektem w tak niebezpiecznej wyprawie się nie zaradzi, jeżeli uczestnik miałby paść z wyczerpania, jeśli przyszłoby mu pokonać choćby kilkaset stóp w samym sercu dziczy. Oczywistym był dla Sidhe fakt, że najlepszą kombinacją jest inteligencja, kondycja, siła i przedsiębiorczość oraz dobre zdrowie - taka mieszanka pozwalała wybrnąć z niemalże każdej sytuacji.
Jegomość charakteryzował się nie tylko siłą, ale i determinacją w pokonaniu przeciwnika - choć był to tylko sprawdzian, a nie krwawa bitwa. I tego Ion pokonał, dzięki jednak szybkości i zwinności. Acz taka potężna maszyna do zabijania, którą mężczyzna był niewątpliwie, potrafiąca za pewnie walczyć kolczastym łańcuchem, z pewnością w podróży dopomoże.

Miejsce w drużynie odnalazł też starszy, też bardzo wysoki pan. Jak się okazało, potrafiący zarówno dzierżyć rapier, jak i władać magią. Szlacheckiego pochodzenia jegomość (bogato odziany) prezentował niezwykłe opanowanie i chłodny umysł - Sidhe czuła, że z tym człowiekiem będzie mogła odnaleźć wspólny język, pomimo różnic klasowych. Zaskakiwał również sporą wytrzymałością jak na swój wiek, bowiem pan miał za sobą solidny bagaż życia; i posiadał także magiczny plecak - Sidhe wywnioskowała to stąd, że miecza do plecaka się przecież nie chowało, a po drugie sama długość miecza nie pozwoliłaby na zupełne ukrycie go w plecaku. No i kwestia ostrza, rzecz jasna...

Pozostał także brązowowłosy młodzian - nie wiedząc czemu, do tego Sidhe nie poczuła ani krztyny sympatii, a niechęć. Kapłan, który w tym momencie nie miał się czym popisać, i bard z pewnością, bo po cóż wówczas miałby przy sobie lutnię? Jeżeli nie będzie natarczywie i zbyt często na niej fałszował, to może [niewiasta] jeszcze jakoś podoła tolerować jego obecność. Mimo tych niezbyt pozytywnych wrażeń w stosunku co do pierwszego wrażenia, Sidhe nie dała po sobie niczego niepokojącego poznać. Miała nadzieję, że to tylko kwestia odczuć i że może młodzieniec nie będzie tak nieznośny w obyciu.
Bo to był przynajmniej kapłan, który mógłby się na coś przydać, na przykład do leczenia rannych. Mógłby...

Ion pokonał wszystkich kandydatów do podróży. Sidhe pragnęła się doskonalić w walce u tego mistrza falchiona, była pod wrażeniem jego fechtunku. Loia i Ellen nie zainteresowały Sidhe do tego stopnia, by ta starała się zabiegać o jakąś przyjaźń z nimi. Nie mówiąc o reszcie towarzystwa. Jak to powiadają, na wszystko przyjdzie czas.

Po powołaniu drużyny Sidhe przysłuchała się jedynie temu, co ma do powiedzenia lord. Pięćdziesiąt procent dla gospodarza, który to i tak opływał w bogactwo, i jeszcze będzie miał za zadanie dopilnować tego, by chętni na wyprawę wykonali zadanie tak jak trzeba, i strofować pewnie za małoznaczące przewinienia. Wojowniczka stwierdziła, że to jest przesada, bo samemu jaśniepanu równie łatwo wystarczyłoby trzydzieści procent; pięćdziesiąt procent dla sześcioosobowej załogi skończyłoby się na grupowym zawodzie albo konflikcie bądź i bijatyce - chyba, że znalezione bogactwa okazałyby się na tyle ogromne, że z podziałem problem byłby mniejszy. Białowłosa może wyraziłaby sprzeciw wobec takiej umowy, ale ta nie należała do osób, które z marszu śmiałyby sprzeciwić się warunkom przełożonym; była zbyt rozsądna na to i nieco... zbyt zdeterminowana na zarobek. Zatem umowę podpisała, co jej nieco dłużej zajęło z racji na długie... imię i nazwisko.
Cóż, co wolno wojewodzie, to nie tobie, parobie. Nikt inny nie stawiał wszak tutaj warunków, jak tylko lord Ashar, który był w siebie zbyt zapatrzony.

Po spotkaniu w śmierdzącym rybami porcie Sidhe poszukała na tyle dobrej karczmy, by ją było stać na nocleg i jedzenie, a jednocześnie oferującej w miarę przyzwoite standardy. I znalazła się takowa, jedną milę położona od miejsca spotkania. Nazywała się “Kompas”.
Niespodzianką okazało się, że nie ona jedyna szła w kierunku tamtego miejsca. Jej wzrok odnalazł w tłumie ludzi postać Ebberka. Zresztą bez problemu, bo ten pruł przez tłum małych ludzi jak ludołamacz. Kiedy tylko jego spojrzenie napotkało postać białowłosej wojowniczki, ta skinęła na niego głową.
Razem poszli do karczmy, by się trochę wspólnie zabawić i odpocząć na daleką, ryzykowną podróż...


Następny dzień, ranek.
Karawela “Bumerang”, Nabrzeże piąte.


- Przepraszam pana, ja przychodzę z polecenia lorda Ashar'a. - zawiadomiła kapitana, kiedy nie zamierzał jej jeszcze puszczać na statek. Spokojnie czekała na jego odpowiedź.
Machnął jej ręką, aby weszła, jednocześnie nadzorując robotników portowych wnoszących worki z mąką.
- Dobrze dobrze, tylko nie przeszkadzaj w załadunku!

Wcześniej spotykając pracodawcę i jego obstawę, skinęła im lekko głową na powitanie.

Sidhe przybyła nieco wcześniej niż drużyna do wyznaczonego portu, by właśnie dopomóc w wynoszeniu skrzyń na pokład. Nie zamierzała też czekać, aż ktoś z ekipy zajmie jej najwygodniejszą pryczę, a sama przy okazji troszkę mięśnie i stawy rozrusza. Bowiem kawał czasu przed wschodem słońca Sidhe obudziła się i zasnąć już więcej nie mogła - więc wyruszyła w dalszą drogę. Robota mogła ją wybawić od nudy i wyczekiwania na grupę najemników.
Już podczas, gdy praca na statku dobiegała końca, reszta “wybrańców” dotarła na miejsce odpływu.

- Panie kapitanie, które kajuty są jeszcze wolne? - spytała poważnym tonem pana Abdula Hadiego.
- Według ustaleń z panem Asharem, jakże hojnym lordem, on i jego przyboczny dostaną moją kapitańską, pozostali zaś dwie kolejne, każda po sześć miejsc.

Nie czekając na resztę drużyny białowłosa zajęła sobie dolną pryczę, w drugiej kabinie. Okazało się, że wszystkie prycze były podobnie wygodne. Na niej się rozlokowała Sidhe i ucięła sobie krótką drzemkę. Półtoraręczny miecz oraz reszta wyjątkowo skromnego ekwipunku wraz z białym, podróżnym płaszczem wylądowała na “legowisku”, koło ściany.
Nie przypuszczała jednak, że ktoś tak prędko przeszkodzi jej w odpoczynku. Ktoś, to znaczy towarzysze podróży wraz z dwoma paniami: Loią i Ellen. Sidhe obudziła się i powstała jedynie po to, żeby posłuchać, o czym grupa rozmawiała.
Zabezpieczyła wtedy dokładnie swoje eliksiry i miecz, owijając to wszystko w swój płaszcz, i jednocześnie słuchała.

Białowłosa nie miała na razie żadnych dodatkowych pytań, a bynajmniej jej takie do głowy na razie nie przyszły. Może poza jednym. W tym celu ruszyła swoje nogi w kierunku lordowskiej córeczki.
Porozmawiała chwilę z paniami, ale wkrótce urwała rozmowę. Iola coś ukrywała i nie zamierzała się z tą wiedzą z nią podzielić. To o czym z nią i Ellen pogada? Zresztą i tak się jej odechciało rozmowy do niczego nie prowadzącej. Nie otrzymała ani jednej dokładnej odpowiedzi, same mgliste półsłówka. Szkoda czasu na nie, zamiast tracić czas na pierdoły pójdzie się przespać - przynajmniej jej dobrze zrobi chwila odpoczynku w samotności.

Coś jej nie dawało w zupełności spokoju. Nie ufała paniom, w dodatku coś niezbyt spodobało się w spojrzeniu Loii i jej głosie. Sidhe nie dała po sobie poznać tych odczuć. Postanowiła sobie, że obstawę lorda oraz samego jaśniepana i jego córkę będzie mieć od teraz na oku.
"Kogo się mogli spodziewać? ~Konkurencji", powiało gorzką ironią. Sidhe będzie musiała sama dowiedzieć się tego na własną rękę albo posłużyć się ewentualnymi talentami dyplomatycznymi towarzyszy. Bo istniała opcja, że ta może szczególnie zagrozić samej CMZ i pracodawcy.
Pani rozładowała się na prycze i odpoczywała.

W międzyczasie do kajuty wszedł sam Ebberk. Zauważył Sidhe drzemiącą na swym legowisko. Jednak pani nie spała na tyle głęboko, by nie mogła dosłyszeć kroków kogoś tak mocno zbudowanego jak sam barbarzyńca.
- Idziesz trenować? - wyburczała podczas "drzemki" do Ebberka. Drzemki, która wkrótce się skończyła, bo pani się na dobre obudziła.
- Chodź zobaczymy co potrafisz. - Białowłosa jako chyba jedyna w tym towarzystwie budziła jakieś zaufanie. Skoro z nim już piła i do tego podobnie traktowała takie rozmowy. - Weź swój scyzoryk.
- To bierz swoją giwerę, już idę. Tylko przydałoby się, żeby ten statek w jednym kawałku dopłynął do celu - wymruczała powstając z “legowiska”. - I żeby mi nikt niczego nie buchnął.
Po solidnym przeciągnięciu się Sidhe wstała, owinęła szczelniej eliksiry w płaszcz podróżny, po czym wzięła ze sobą swojego “pieszczocha” i opuściła kajutę wraz z Ebberkiem.
Wyszli na środek pokładu. Ebberk krzyknął na majtków by się odsunęli. Obrócił dużym mieczem w jednej dłoni. Później obrócił głową w bok tak by strzeliły lekko kręgi i był gotowy.
- Mamy kapłana, który leczy - uśmiechnął się - jednak to trening.
Po drodze kobieta swobodnie robiła młynki mieczem, wcześniej rozgrzewając dłonie i ramiona.
- No tak. Nie pozabijajmy się tylko. Panowie przodem - i lekko kiwnęła palcami, będąc gotowa do treningu. Najwyraźniej tym razem jegomość przystąpił do innej taktyki niżli tej, którą zastosował w walce z Ion’em. Powoli rozpoczął od ataku na prawe ramię przeciwniczki. Nie chodziło już o dostanie się na wyprawę. To był trening.
Ale oponentka wyczuła po mowie ciała, że barbarzyńca zaszarżuje na prawą stronę jej ciała. Podcięła szybko barbarzyńcę z lewej strony. Kiedy tylko mężczyzna lekko się potknął wykonała szybkie cięcie w jego korpus. Nie było ono na tyle silne, by przebić płytowy napierśnik.
- To tak się bawimy. - stanął już pewniej na nogach. Zmienił taktykę, wysunął prawą nogę opierając się bardziej na lewej. Czekał na ruch białowłosej. Załoga mimo prac przyglądała się z zaciekawieniem osobliwej parze. Olbrzymi mężczyzna z niemniejszym mieczem przegrywa z niezwykle zwinną i szybką niewiastą.
Ale Sidhe najwyraźniej się wcale nie spieszyła z atakiem. Podeszła powoli do barbarzyńcy, kiedy ta znalazła się w zasięgu jego miecza, nagle i gwałtownie przyspieszyła atak, celując ostrze swojego miecza najpierw w jelec, a później parę szybkich ciosów. Jeden krok, dwa, cofnęła się do tyłu, przechodząc do defensywy. Nie pierwszy raz próbowano rozbroić barbarzyńcę, sam robił tak wiele razy. Szybko cofnął lewą nogę i później sparował chociaż nie bez problemu ciosy wojowniczki. Kiedy cofnęła się od razu rozpoczął ataki, bok, góra, bok, bok i na koniec od dołu. Jednakże wojowniczka bez problemu nadrabiała za Ebberkiem. Ciosy te nie były jakoś finezyjne, a mowa ciała zdradzała po części następny ruch. To co męczyło to siła z jaką były zadawane. Kolejne zastawy były tym, co mogło chronić przed ciosami. Barbarzyńca był bardzo silny - jego parę ataków mogło spowodować wytrącenie miecza Sidhe. W pewnym jednak momencie, kiedy mężczyzna przystąpił do kolejnego ataku, z lekkim opóźnieniem kobieta odparła silnie atak oponenta. Finta wycelowala w lewy bok mężczyzny i bardzo szybkie cięcie w... miecz. Błyskawiczny zwód i atak od dołu. W międzyczasie marynarze chyba zakładali się, kto wygra to starcie, choć przecież był to tylko trening.
Ebberk zaczął mieć problemy z utrzymaniem miecza i atakowaniem, bo kobieta odbijała jego ofensywę do góry. Jeśli nie wymyśli jakiegoś sposobu na odparowanie tego ataku, to wyglądało na to, że wkrótce zaliczy drugą przegraną.Jedyny pomysł jaki wpadł mu do głowy, aby rozbroić tą kobietę to cofnięcie się i na tyle silna kontra by nie mogła utrzymać miecza. Następnie finta w lewy bark by skoczyć na nią i obezwładnić.

Kiedy mężczyzna się cofnął, wtedy Sidhe także to samo uczyniła. Ebberk przystąpił do ataku i zwodził bardzo sprytnie zresztą, wykorzystując swój atut - siłę. Tu już szala zwycięstwa powoli przechylała się w kierunku mocarza. Oczywiście, na co wojowniczka nie zamierzała zezwolić. Teraz tylko się broniła, ze względu na powoli wyczerpujące się jej siły. Walczyli już dobre kilkanaście minut, albo i dłużej. Wówczas Sidhe ograniczyła swoje działania tylko do obrony, po czym zamierzała wykorzystać dobry moment i obalić oponenta. Ten jednak nie nadchodził. Ebberk nieźle się rozkręcił z ofensywą, ciął z lewej góry, z prawej góry, z boków...To jednak nie wystarczyło, by pokonać wojowniczkę. Sam już zaczął się męczyć. Krople potu zaczęły mu spływać po twarzy. Walka w upalnym słońcu na morzach wokół Calimshanu nie należała do najprzyjemniejszych. Skończył z ofensywą, kobieta teraz jedynie się broniła. Walka była niezwykle udana. Uniósł swój miecz jednak nie zaatakował. oparł go o pokład.
- Chyba na dziś starczy. - rzekł ścierając kropelki potu z czoła.- Zyskałaś uznanie Ebberka Gromskina co jest nielada wyczynem dla kobiety.
Sidhe też się w sumie poddała. Widać, że zmęczyła ją ta walka. Ale przy okazji po raz pierwszy od ich spotkania na jej twarzy pojawił się widoczny uśmiech.
- Dziękuję za walkę, Ebberku - wojownicy uścisnęli sobie dłonie. Po chwili spytała Ebberga. - Byłeś w wojsku kilka lat?
- Przesłużyłem swoje w kompanii karnej pod dowództwem grafa Gromskina - wspomniał z pewnym rozrzewnieniem - Brakuje mi szczególnie szturmów na miasta, ta walka, śmierć i ryzyko. Tylko najtwardsi dochodzili do murów i mogli liczyć na łupy. A co z tobą ?
- Hmm, musiałeś być w tej najcięższej kawalerii? - spytała zainteresowana. - Ja tylko na zlecenie pracowałam. Powiedzmy, taki łowca nagród. Ale przeważnie to były zlecenia dotyczące walki z potworami albo ochrona osób. Tyle w sumie.
- Hahahaha - usłyszała głośny śmiech - Widzę, że nie znasz zwyczajów walki na północy. Kawaleria to szlachta. Ja byłem w piechocie, którą wysyłano na najgorsze misje. Przeżyłem i jestem z tego dumy. Zarobiłem swoje, jednak brakuje mi tego. To jest chyba główny powód zaciągu na misję tego lorda. Czas chyba coś zjeść.
- Z pewnością jedzenie - odparła pogodnym głosem. - Tak myślałam. Ciekawe, co mają dobrego do zjedzenia.

Bo sęk to dobrze się pożywić po treningu.
 

Ostatnio edytowane przez Ryo : 20-06-2011 o 19:40.
Ryo jest offline  
Stary 19-06-2011, 19:50   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Do zobaczenia na pokładzie - powiedział Murion, żegnając pozostałych członków drużyny. Po odejściu Loii w magazynie ponownie zrobiło się potwornie gorąco i lepiej było iść na zewnątrz, choćby po to, by wejść do pierwszej z brzegu knajpki by napić się czegoś chłodnego.
Najpierw były to "Kraby i raki", potem "Meduza" a następnie "Ośmiorniczka",. Mimo typowo 'morskich' nazw serwowano tam nie tylko ryby i owoce morza, a przed dość długą morską podróżą Murion wolał częstować się zwykłym chlebem czy owocami. Pewną niewygodę stanowiły dodatkowe ‘atrakcje’ w postaci bądź domorosłych bardów (jeden z nich, fałszując okropnie, śpiewał w “Krabach” jakieś morskie pieśni), bądź miejscowych muzykantów, którzy (na przykład w “Meduzie”) grali na zbyt piskliwych jak na gust Muriona instrumentach. Dopiero w “Ośmiorniczce” panowała cisza i spokój.
- U nas dopiero wieczorem - wyjaśniła kelnerka - schodzi się więcej osób i jest nieco rozrywek.
- A noclegi?
- spytał Murion.
- Zawsze coś się znajdzie - padła odpowiedź. - Mamy parę pokojów, a w razie czego można nawet tu, na dole, przesiedzieć do rana.
Siedzenie do rana, przy stole, niezbyt mu odpowiadało.
- I towarzystwo też się znajdzie, na życzenie - w ramach zachęty dorzuciła kelnerka. Poprawiła sukienkę, całkiem jakby chciała zwrócić uwagę gościa na swe kształty.
- W takim razie pokój zamówię już teraz - powiedział, kładąc na stół monety.
- Pokój będzie czekać - kelnerka skinęła głową, zgarniając srebro.

***

Siedzenie w jednym miejscu i czekanie, aż nadejdzie wieczór i noc, niezbyt odpowiadało Murionowi. Stołek nie był aż tak wygodny, by na nim siedzieć i siedzieć, i siedzieć... Lepiej było, mimo upału, powłóczyć się nieco po mieście, pokręcić po targu, ewentualnie coś kupić.

***
Wieczór w “Ośmiorniczce” zaczął się ciekawie. Od występów.


Trudno było powiedzieć, co bardziej należało podziwiać - urodę tancerki, czy też jej kunszt. Murionowi podobało się i jedno, i drugie. Podobnie jak i pozostałej części widowni, chociaż i wśród widzów znaleźli się tacy, co pomylili taniec brzucha z powolnym zrzucaniem z siebie szatek. Paru wyraziło swój zawód na głos, ale szybko zostali uciszeni przez niezadowolonych widzów.
Najwyraźniej i ta moda dotarła w te strony, skoro znaleźli się tacy, co chcieli zobaczyć panienkę rozbierającą się publicznie. No i, ku zdziwieniu Muriona, doczekali się.
Panienka z pewnością przybyła z daleka, a jej rude włosy wzbudziły dodatkowe zainteresowanie.


I wszystko rozwijało się wspaniale do chwili, gdy tuż finałowym momentem paru dowcipnisiów, z pewnością jakaś zgrana kompania, pogasiło wszystkie światła. Rozróba, jaka wybuchła parę sekund później, była zdecydowanie bardziej efektowna, niż poprzednie występy.
Na szczęście Murion zdążył się wymknąć z izby zanim w taki czy inny sposób został wmieszany w bójkę.

***

Jakimś dziwnym trafem nikt nie zamienił “Ośmiorniczki” w stos drewna. Awantura skończyła się w miarę szybko i w sumie noc minęła spokojnie. A rankiem można było nawet dostać małe śniadanie, chociaż godzina była bardzo wczesna.

Droga do portu nie była zbyt długa, a znalezienie “Bumeranga” łatwe. Podobnie jak trafienie pod pokład
- Tam są państwa kabiny. - Marynarz wskazał Murionowi odpowiednie drzwi.
Murion skinął głową i ruszył pod pokład.
W pierwszej kabinie, na jednej z koi, rozłożyła się blondwłosa wojowniczka. To była zapewne kajuta przeznaczona dla pań. Jak się wnet okazało w drugiej przebywała Ellen i Loia.
- Dzień dobry. - Murion skinął głową. - Która z kabin jest przeznaczona dla panów? Ta czy tamta? - spytał. - Bo w tamtej rozlokowała się ‘Co mi zrobisz...’ - To miano wypowiedział z pewnym przekąsem.
Loia wzruszyła ramionami.
- Nie mam nic przeciwko mężczyznom, ale raczej nie widzę ich w swojej kajucie. Panna “mam śmieszne imię” może woli spać razem z wami.
Murion uśmiechnął się lekko.
- Dzięki. - Ponownie skinął głową.

Drzwi do ‘męskiej’ kabiny stale stały otworem. I stale przebywała tam panna o wielowyrazowym imieniu.
- Witam - powiedział Murion, rzucając plecak na dolną koję po przeciwnej stronie. Rozejrzał się po kabinie. Dla sześciu osób było tu dość ciasno. Dla czterech - mniej więcej w sam raz... Chociaż uwzględniając rozmiary Ebberka... W takiej sytuacji panna o imieniu zdecydowanie zbyt długim była, można by rzec, piątym kołem u wozu.
Usiadł na koi, sprawdzając jakość materaca. A w ogóle to był ciekawy, czy koje wytrzymają ciężar drużynowego wielkoluda.
- Witajcie - panna o długim imieniu ze spokojnym głosem powitała brązowowłosego towarzysza podróży.
Murion, spojrzał w bok, szukając owej drugiej osoby. Może blondyneczka widziała podwójnie? A może miała taką manierę.
- Tak, widzę cię, kapłanie. Nie widzę cię podwójnie, a słońce nie zrobiło mi takiej szkody, wbrew pozorom. Alkohol zresztą też nie - odparła do barda, ignorując jego gesty złośliwości. - Wiem, że się ze mnie naigrywasz. Jeśli masz się po tym poczuć lepiej, proszę bardzo, rób tak dalej.
- Skoro cię bawi taka forma zwracania się do ludzi, to się nie krępuj - odparł spokojnie Murion. - Różne dziwactwa widziałem w życiu.
- Obawiam się, że nie mam poczucia humoru, Murionie. Pewnie nie dowierzasz, że mam tak długie imię. Ale i na to się przygotowałam. Wolisz się zapewne do mnie zwracać nieco... normalniej.
To było widać, że z jej poczuciem humoru jest coś nie tak. Ale niekiedy zgadzanie się z rozmówcą (bez względu na jego płeć) mogło być dla tamtej osoby mało przyjemne.
- Ależ mogę się zwracać do ciebie pełnym imieniem - odparł. - Nie skrócę go nawet o jedną literkę.
- Nie musisz się ani ty ani ja mordować z tym imieniem i nazwiskiem. Możesz się do mnie zwracać per Sidhe. Myślę, że będzie dużo wygodniej niż cytowanie ksiąg pod moim adresem.
- Z pewnością będzie to wygodniejsze w sytuacjach kryzysowych - zgodził się z nią. - Zanim ktokolwiek zdążyłby wypowiedzieć twoje imię już by zapewne nie było przed czym ostrzegać. Sidhe będzie zdecydowanie lepsze.
- Miło, że ty też się z tym zgadzasz.
- Ja w ogóle jestem zgodnym człowiekiem - odparł Murion. - Bardzo zgodnym. Byłaś kiedyś w dżungli? - zmienił temat..
- W samej dżungli nie byłam, ale słyszałam, że problemy są szczególne, jak chodzi o przedzieranie się. Nie wiadomo też, jakie tam bestie są, ale podobno, że groźniejsze niż te w lasach i że bardziej jadowite. Ja przedzierałam się tylko przez te zwykłe lasy, stepy, ale przez dżunglę - nie, niestety.
- To tak jak ja - odparł Murion. - Lasy znam i to takie z tych bardziej gęstych, ale o dżungli wiem niewiele. Ponoć jest piękna jak się wchodzi, a potem jesteś zachwycona, że masz to już za sobą i udaje się z niej wydostać. Bardzo mnie ciekawi, jak tam jest. A jeśli potwory są takie wielkie, to nawet nas nie zauważą - uśmiechnął się.
- Oj, oby oby - odrzekła. - Ale mnie przychodziło zabijanie potworów, tylko nie taaakich dużych...
- Mamy magów, nich się męczą... Dla nich duży potwór to małe piwo - zażartował.
- A jaki dla nich jest dużym piwem?
- Widziałaś kiedyś maga, który przyzna się do tego, że nie da sobie rady? - spytał. - Musiałabyś zapytać Tallamira.
- Nie... raczej nie... - mruknęła z pewnym zawahaniem w głosie. Spoglądnęła uważniej na Muriona. Ten zauważył, że dziewczyna miała nienaturalnie ciemny kolor oczu. - Znasz dobrze Tallamira?
- Tak jak ty - odparł. - Wczoraj zobaczyłem go po raz pierwszy. Nie wiem, co potrafi prócz tego, co pokazał.
- Tak jak ja wszystkich. Też nie wiem, na co wszystkich stać, choć słyszałam, że jesteś kapłanem. I chyba też bardem.
- Bardem zdecydowanie nie - odparł - chociaż śpiewać umiem. I grać również. Dla ozdoby lutni nie noszę. Potrafię uleczyć rany, ale wskrzesić nikogo raczej nie zdołam.
Jejmość najwyraźniej miała się o coś spytać. Przez moment wahała się, czy się o to spytać, ale w końcu się zdecydowała, że zapyta.
- A z... amnezji... też potrafiłbyś uleczyć?
Murion pokręcił głową.
- Nie próbowałem nigdy, ale... nie sądzę. Słyszałem, że niekiedy to się udaje. Czasami w wyniku jakiegoś urazu, czasami osoba odzyskuje pamięć po powrocie do domu lub po spotkaniu kogoś znajomego. Ale nie chciałbym leczyć nikogo waląc go maczugą w głowę. Jeśli to zanik pamięci spowodowany czarami, to już niestety nie moja domena.
Sidhe zamyśliła się nad czymś.
- Na tym miejscu też wolałabym nie został trafiona maczugą - po chwili dodała. - Nic dziwnego, że nie miałeś się czym wczoraj popisać - westchnęła. - Myślę jednak, że sprawdzian nie równa się temu, co nas spotka w tej dżungli.
W tym samym czasie słychać ciężkie buty. Ktoś kto idzie klnie sążniście i co jakiś czas obija się o ściany.
- Jak ja do cholery mam tutaj przeżyć przez dwa dekadni.
- Albo na pokładzie - odparł Murion - albo na podłodze. - Porównał rozmiary Ebberka z długością koi. - To nie jest statek dla ciebie.
- Chyba podłoga będzie dobra. Ech, gdzie mam swój bukłak. - grzebie w bagażu. - Mam cię. - wypija dwa łyki, kiedy przełknął odetchnął i zapytał nowego kompana. - Kim jesteś ? Nie usłyszałem jak cię zwą w magazynie.
- Murion - przedstawił się. - Jestem kapłanem.
- Ebberk - odpowiedział podając rękę kapłanowi -zajmuje się zabijaniem. Idę poszukać zbrojowni lub ładowni w której znajdę coś do wyczyszczenia miecza.
- O, Ebberk! Poszukaj coś, co by dobrze wypolerowało i zaostrzyło miecze. I beczułkę rumu, ładnie bym cię prosiła.
- W sumie wezmę dwie. Jak towarzystwo się zejdzie to szybko się skończy. - wyszedł przez drzwi do koi bokiem - A ty czegoś potrzebujesz z kuchni lub zbrojowni ? - odwracając się w stronę kapłana.
- Nie, dzięki. Mam wszystko, czego mi potrzeba - odparł Murion. - I jestem po śniadaniu.
- Dobrze - Ebberk zaczął się znowu przeciskać przez wąski korytarz.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-06-2011, 10:23   #13
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
- Szkoda, że nie mogłeś wyczarować takiej pszczoły, kiedy Heino omal nie zabił Ulego w jednym ze swoich szałów...nigdy nie przebolałam tego, że opuścił nas potem, udając się na morze...- to było wszystko, co Tulli powiedziała Tallamirowi po jego prezentacji przed czarodziejką. W jej głosie oprócz uznania dla umiejętności brata była skrywana gorycz. Wiedziała, że Tallamir nie weźmie tych słów do siebie- miał osiem lat, gdy ona skończyła szesnaście i o żadnej magii nie było jeszcze mowy, gdy ścieżki ich życia los rozdzielił, jak dziewczyna rozplata pasma warkocza. Tym niemniej...wszystko mogło potoczyć się inaczej. Wesoły, jasnowłosy Uli nie wyruszyłby szukać szczęścia na jednym z tysięcy statków, przewijających się przez Calimport, a ona sama nie musiałaby uciekać nocą z wciśniętą przez płaczącą matką sakiewką, uciekając od koźlobrodego kupca. Nie tyle kupca się obawiała, co ciężkiej ręki ojca i najstarszego ich brata, Heino, którym kupiec solidnie zapłacił za cnotę dziewczyny, bo szesnastoletnia Tulli wpadła mu w oko. Wspomnienia na moment przywołały żal do orzechowych oczu, mimochodem pogładziła ramię brata, gdy znaleźli się obok siebie:
- Ale może to i dobrze..co czekałoby nas w domu, Tal? Ciebie uratowały księgi, a mnie moja ucieczka. I choć różnie potem było, to przecież oboje jesteśmy teraz wolni...i oboje jedziemy na wyprawę. Trzymaj się mnie, a damy sobie radę.

Tak, okazało się, że oboje znaleźli się w maleńkim gronie wybrańców. Było ich dokładnie sześciu, Tulli stała obok Tallamira, gdy pozostali podpisywali kontrakty, a w końcu przyszła pora i na nich. Poczuła, jakby Gwaeron dotknął na moment jej czoła ciepłym oddechem Wiecznych Wrzosowisk. Była szczęśliwa. Tyle dni bezowocnego szukania, błądzenia po portach, szynkach, wysłuchiwania w tawernach oferujących pracę oszustów lub drani...Czuła się w dodatku cholernie odpowiedzialna za Tallamira- w końcu ona go ściągnęła tutaj, zapewniając, że razem nie zginą. Na moment, patrząc, jak młodszy brat podpisuje przed nią kontrakt, w jej głowie odezwały się inne, lodowate myśli. Razem możecie jednak zginąć, Tulli. Ty i on. Wyruszacie na wyprawę, o której nie wiecie nic, która ma prawdopodobnie drugie, a może nawet trzecie dno...Przyjdą dni, gdy nie tylko twoje życie, ale i jego stanie na szali wagi. Co wtedy wybierzesz, Tulli? Dziewczyna przymknęła na moment powieki- zamyślenie na jej twarzy było aż nazbyt widoczne, gdyby ktoś ją obserwował.
Podpisała kontrakt, a potem odeszła z Talem na bok, zastanawiając się, co teraz zrobią. Powinni wrócić do karczmy, gdzie zostawili swoje bagaże. Nie było tego wiele, ale i wiele nie potrzebowali. Chciała jeszcze wykąpać się przed podróżą, obawiała się, że na statku nie będzie zbyt wielu okazji do chwili intymności. Pływała już nie raz, pamiętała smak stęchłego jedzenia, smród spoconych ciał i wieczne kołysanie- uparcie większość podróży spędzała na zewnątrz, chwytając w płuca morskie powietrze i unikając jak mogła dławiącego płuca i umysł tłoku. Była tropicielką, kochała przestrzeń, dusiła się w czterech ścianach pokoju, a co dopiero kabiny. Kochała wiatr, wplatający się we włosy, miękki mech pod stopą i chwile szczęścia, gdy wzrok śledził lot modrosójki, a serce wyrywało się ku Północy...

Oprzytomniała, koncentrując wzrok na towarzyszach. Najbliższe dni i tygodnie spędzi przecież z nimi i choć Tallamir i ona mieli szczęście, będąc bratnimi duszami w morzu obcości, to może jednak znajdzie się wśród tych ludzi ktoś, z kim uda się zaprzyjaźnić? Bo to, że muszą być wobec siebie lojalni, pomocni i gotowi bez wahania współpracować, było dla niej oczywiste. Choć coś na dnie jej cynicznej nieco i racjonalnej jednak duszy szeptało: połowa do podziału na sześciu...może niejeden z nich pomyśli,że pięciu, to mniej niż sześciu, a czterech- mniej niż pięciu...ale to potem, gdy osiągną cel. Wtedy obecni towarzysze mogą stać się nagle wrogami, wyrywającymi sobie łupy...Choć brzydziła się takiego podejścia, wystarczająco długo chodziła już po tym świecie, by rozumieć, że nie każdy myśli jak ona. Przyjrzała się zatem towarzyszom.

Jasnowłosa kobieta, przedstawiająca się najpierw dość zawile. Walczyła zaciekle, jakby chciała udowodnić zbyt wiele na raz. Jeśli była dobra we władaniu mieczem, zapewne Ion oceniłby to po paru ciosach i sztychach, zatem demonstracja miała na celu nie tyle pokaz jej umiejętności, co była świadectwem jej ogólnej postawy. Podobnie sprawa jej imienia. Nie znali się, nic by im ono nie powiedziało- a jednak kobieta ukrywając je, ostentacyjnie sygnalizowała swoją inność, odrębność. Czy to świadczyło, że była niepewna siebie, że walczyła nie tylko z widzialnym wrogiem, ale i tym niewidzialnym, wewnątrz własnej głowy? A może po prostu była obcesowa, domagała się swoich praw i żyła tylko na swoich warunkach? Tulli myślała, analizowała, obserwowała i milczała. Jej oczy spoczęły na kolejnej osobie.
Czarnowłosy wojownik, walczący jeszcze bardziej agresywnie i zaciekle, o twardych rysach i spojrzeniu, które z równą łatwością wślizgiwało się za dekolt czarodziejki, jak i wędrowało po twarzach reszty osób bez zażenowania. Zapewne niebezpieczny i przyzwyczajony do tego, by sięgać po to, co chce. Tulli instynktownie poczuła chłód na karku.
Kolejny przyjęty do wyprawy miał siwe, starannie przycięte włosy i bródkę, przepaskę na oku i chód, który wytrenowanemu oku tropicielki mówił bardzo wiele. Walczył dobrze, używał nie tylko rapiera, ale i magii, był najstarszy z drużyny, a jednak Tulli poczuła, że pod siwymi włosami działa mózg analityka, oceniając ją co najmniej tak samo dokładnie. O wiele bardziej niebezpieczny przeciwnik, nieprzewidywalny, inteligentny. Wolała go mieć po swojej stronie...
I ostatni z przyjętych- zaciekawił ją najbardziej, ponieważ nie demonstrował niczego. Zauważyła krótki błysk medalionu, przedstawiającego harfę. Kapłan. Miał też rapier, więc zapewne umiał się nim posługiwać- chętnie by zobaczyła, jak sobie radzi, ale niestety, przedstawienia nie było.
Na końcu, po blisko godzinie odkąd weszli do magazynu, przemówił sam lord. Słuchała uważnie, notując w pamięci każde słowo. Spokojna, wyprostowana, o poważnych rysach, ( choć zarys pełnych warg i pojawiające się niekiedy w spojrzeniu błyski świadczyły, że potrafiłaby się też uśmiechać, a nawet śmiać serdecznie, gdyby zechciała), słuchała krótkiej przemowy, nie spuszczając z twarzy lorda ciemnobrązowych oczu. Nabrzeże piąte, statek o nazwie „Bumerang”, dżungla Chultu, rzeka. Potem własne nogi. To, co innych by stropiło, jej przyniosło ulgę. Tęskniła za lasem....Lord wyszedł, a Tulli spojrzała na Tallamira.
- Co ty na to, żeby skorzystać z miejskiej łaźni przed podróżą?- zapytała dość, jak na nią, wesoło - Nie marszcz nosa, Tal, wiesz, że długo potem będzie wielkie, cuchnące i brudne nic....


Łaźnie miejskie były miejscem służącym zarówno ablucji jak i spotkaniom towarzyskim. Tutaj wymieniano się plotkami, tutaj z rąk do rąk przechodziło złoto, biżuteria a nierzadko i akty własności ziem i niewolników. Tutaj wreszcie, za dodatkową opłatą, w odosobnionych salach, zaznać było można rozkoszy odprężającego masażu i skorzystać z usług kurtyzany.Pod podcieniami potężnych kolumn gnieździły się stada gołębi- zerwały się z furkotem, gdy Tulli z bratem przeszła obok, mijając grupki żywo dyskutujących ludzi- miejscowych i przybyszów. Przekraczając kamienny portal rozejrzała się dokoła- choć była tu częstym gościem, zawsze budziło w niej podziw piękno calimshańskiej architektury. Smukłe kolumny dźwigały wielofasetowe sklepienie. Misterne mozaiki na podłogach i ścianach, przepiękne, dopracowane w każdym szczególe malowidła sufitowe, wyryte w ścianach inskrypcje- łaźnie były jednym z cudów miasta, a pobierana za wejście opłata skutecznie odstraszała żebraków i nędzarzy. Minęli znudzone straże, po czym weszli do części, gdzie można było przebrać się i powierzyć swoją broń i drobne bagaże opiece sług łaziebnych. Ściany pokrywały delikatne, mozaikowe, fajansowe płytki nadające budowli niebieski kolor. Łukowate przejścia prowadziły do części z basenami z chłodną wodą, a przedtem, do sali, wypełnionej niskimi wannami, z których buchała para. Tu dokonywano obmycia i tu Tulli i Tallamir, owinięci ręcznikami, udali się, po wniesieniu opłaty i zostawieniu własnych rzeczy u łaziebnego.

Łaźnia była koedukacyjna, Calimshanie byli tolerancyjni wobec obcych, zresztą, naprawdę bogaci mieli własne łaźnie, w których mogły się kąpać ich żony. Tulli bez skrępowania zrzuciła ręcznik, składając go na stojącej obok wanny niskiej, drewnianej ławie, po czym usiadła w gorącej wodzie, do której młoda, ciemnoskóra dziewka dolewała z cebrzyka ukropu. Para buchnęła, a Tulli sięgnęła po pachnące pomarańczowym kwiatem mydło i zaczęła nieśpiesznie, celebrując ten moment, mydlić całe ciało. Kątem oka widziała, jak chichoczące dziewki w ochlapanych wodą szatach pomagają myć plecy Tallamirowi. Uśmiechnęła się – ostatnie chwile spokoju przed wyprawą...Umyła włosy, a potem wstała, by służebna oblała jej śniade, krągłe kształty chłodną wodą z drugiego cebrzyka. Tulli była proporcjonalnie zbudowana, miała wąską talię, a jej figura przywodziła na myśl klepsydrę. Owinęła się ręcznikiem i usiadła, by wysuszyć i rozczesać włosy.

- Dzisiaj nie będę pływać we wspólnym basenie- zwróciła się do Tallamira, który też opuścił już swoją wannę. Służebne już ją opróżniały, szykując miejsce dla kolejnych gości.- Jeśli chcesz, popływaj sam, ja posiedzę i odpocznę nieco.
- Nie mam ochoty na pływanie, po prostu chcę się wymoczyć - odpowiedział. Przez chwilę zastanawiał się spogladając na siostrę. Była ładną dziewczyną, ale miała coś tak dziwnie, nie wiedział jak to nazwać. Matczynego? Może. Po prostu jej kształty, nagość, nie robiły na nim wrażenia, ona zaś niespecjalnie się przejmowała wspólną kąpielą. Ot, traktowała go niczym malutkie dziecko, które po prostu jest zbyt małe, żeby zrozumieć różnice pomiędzy kobietą oraz mężczyzną.


Wmasowała w stopy pachnący olejek, za który zapłaciła z ich wspólnego, chudego już mieszka. Ale w końcu wypływali na wyprawę, prawda? Następna kąpiel będzie chyba już po powrocie...Jeśli wrócicie, szepnął w duszy chłodny głos. Tulli potrząsnęła głową, powierzając siebie i Tala w myślach Gwaeronowi. Musi być dobrze...Wyczerpali już chyba przydział nieszczęść...teraz pora na lepsze dni....
Po opuszczeniu łaźni dokonali jeszcze drobnych zakupów- Tulli kupiła grzebień, zaopatrzyła się w kobiece intymności i, po namyśle, w pewien niezbędny, ziołowy środek. Potem ruszyli do karczmy, gdzie zjedli porządną kolację i udali się do wynajętego pokoju. Noc minęła szybko, a rano, spakowawszy wszystko i zapłaciwszy za pobyt, ruszyli w stronę portu, by zaokrętować się na pokładzie „Bumerangu”....

Powietrze pachniało solą, wilgocią i wolnością. Tulli zrzuciwszy swoje bagaże w damskiej kajucie, którą przyszło jej dzielić tylko z Ellen i rudowłosą Loią, nie czekając na nic, wyszła na pokład. Przynajmniej będzie im luźno- jasnowłosa wojowniczka postanowiła spać w męskiej kabinie, co Tulli przyjęła jak zwykle, bez komentarza. Nie miała zwyczaju analizować cudzych poczynań, jeśli nie dotyczyły jej bezpośrednio. Oparła się o burtę, patrząc w fale. Miała na sobie tylko lekką, czerwoną koszulę i płócienne portki, opinające dość ściśle szczupłe, długie nogi. Wysokie buty na solidnej podeszwie wytrzymały niejedną wyprawę. Ciemne włosy związała z tyłu, ale wiatr, wiejący od morza i łopoczący żaglami nad jej głową wysnuł już kilka pasm i zarzucał Tulli na twarz. Usłyszała za sobą czyjeś kroki i odwróciła głowę.
- Powiedz, czy wierzysz w przeczucia?- zapytała w zamyśleniu kapłana, jak zwykle bezpośrednim, spokojnym głosem.
- Trudno byłoby mi nie wierzyć - odparł Murion, opierając się o reling tuż obok wojowniczki. - Co prawda sam nie miewam przeczuć, ale wiem, że się zdarzają. Ale wiem również, że nie wszystkie się sprawdzają. Dlaczego pytasz? - Podobnie jak Tulli oparł wystawił twarz na wiatr, co fryzurze niezbyt służyło.
- Nie podoba mi się sprawa kradzieży mapy. Czuję się tak, jakbym znalazła w lesie trop...zbyt wyraźny, zbyt oczywisty i -zbyt łatwo coś sugerujący.- popatrzyła na niego orzechowymi oczyma z cieniem niepokoju.
- Kradzież mapy była czynem nad wyraz głupim. - Murion skinął głową. - Chyba, że było na niej coś więcej, niż nam to powiedziała Loia - dodał. - Równie dobrze można pomyśleć, że ktoś chce nas upewnić w tym, że mamy iść akurat tam. Ale zawsze jest możliwe, że mapę ukradł ktoś, kto się nie zna na tego typu dokumentach. Jakiś fachowiec od kradzieży.
Patrzyła na jego profil, myśląc nad tym, co powiedział.
- Ukradziono nie tylko mapę - Ellen powiedziała, że ukradziono m i ę d z y -i n n y m i mapę. Nie wiesz, co jeszcze? Może kluczem nie jest mapa, ale to, co kryje się w słowach - między innymi?
- Nie spojrzałem na to z tej strony - odparł po chwili. - Raczej uznałem, że te inne rzeczy ktoś ukradł po to, by, niejako, zatrzeć ślady. By pomyślano, że to zwykłe włamanie. Ale - dodał - zawsze możemy się dowiedzieć. W końcu Loię mamy prawie pod ręką.
- Myślę, że powiedzą nam tylko tyle, ile uznają za stosowne. Słucham słów, bardzo dokładnie i staram się usłyszeć te, których nie wymówiono. Tak jak w lesie- zostają ślady, ale niekiedy śladem jest brak śladów, nieobecność liścia, gałązki, urwane źdźbło. Pamiętasz, co mówiła Ellen? Jej ojciec chce, bysmy wiedzieli jak najwięcej o trasie wyprawy. Mapa i jej kradzież sugeruje to samo- trasa jest ważna, droga, szlak...A ja mam przeczucie...cholernie niedobre przeczucie, że to nie trasa, a cel jest ważny. A wiemy tylko tyle, że jest to starożytna wiedza, dotycząca życia i śmierci - zacytowała Ellen, dając dowód dobrej pamięci.
Murion uśmiechnął się.
- Gdybym zatrudnił grupkę osób i nie wiedział o nich nic, prócz ewentualnego wykonywanego fachu - stwierdził - to też o celu wyprawy mówiłbym jak najmniej. Samo stwierdzenie, że chodzi o tego typu wiedzę już stanowi pewne niebezpieczeństwo. A raczej to, co się za tymi słowami kryje. Wyobrażasz sobie, jakie znaczenie miałby artefakt, lub zaklęcia, dzięki którym możnaby, przykładowo, przedłużyć własne życie kosztem innych? Coś jeszcze lepszego, niż mityczna fontanna młodości?
Też uśmiechnęła się, a uśmiech ujął jej lat, nagle z oczu Tulli wyjrzała szesnastoletnia dziewczyna z warkoczami, uciekająca z rodzinnego domu w poszukiwaniu marzeń.
- Tak, masz rację...nie wiemy o sobie nic...ani o nich. Może trochę to zmieńmy? Mam na imię Tulli...- wyciągnęła dłoń, ciepłą, silną, by uścisnąć mu rękę.
Uścisk Muriona był równie silny, przyjacielski.
- Murion, kapłan Milila - powiedział.
- Mnie prowadzi Gwaeron... i jego ciepły wiatr z Wiecznych Wrzosowisk.- uniosła twarz ku nieskończonej, wodnej przestrzeni, pozwalając wiatrowi wplątać się we włosy zuchwałym tańcem.- Pójdę rozpakować rzeczy...i chyba pora coś zjeść. Dziękuję za rozmowę, Murionie...
- Co najmniej połowa przyjemności po mojej stronie, Tulli - odparł.

Patrzyła za nim w zamyśleniu, gdy odchodził. Tak naprawdę odkąd usłyszała o kradzieży, zastanawiała się, czy jest możliwe, że ktoś spośród towarzyszy wyprawy pracuje na dwa fronty. To byłoby najbardziej logiczne- ale zarazem mroziło jej kark lodowatym oddechem. Wśród nich jest ktoś, pracujący dla „konkurencji”, a kradzież mapy była tylko maskowaniem tego, odwróceniem uwagi...Loia? Najbardziej prawdopodobna. Mag. Zawsze bała się magów,byli nieobliczalni, miała do nich respekt i nawet fakt, że jej Tallamir stał się jednym z nich, nie zmienił tego. A może ktoś spośród szóstki najemników? Siwowłosy Hess? Murion? Uścisk jego ręki wydawał się szczery...Musiała im ufać, nie mogła inaczej...a zarazem mroziły ją niedobre przeczucia. Tulli, pomyślała, w coś ty się wpakowała?
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 21-06-2011 o 10:27.
Maura jest offline  
Stary 21-06-2011, 16:38   #14
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Przy istotnym udziale Lady


Statek odpłynął. Jeszcze niedawno spacerowali z Tulli po calimporckich nabrzeżach, odwiedzali karczmy, czy namakali wewnątrz publicznej łaźni, gdzie rozebrani do naga odprężali się gorącą wodą obok innych. Ale to było wcześniej. Teraz okręt ciął fale niczym olbrzymi wieloryb, zaś gdzieś hen za nimi znikały resztki lądu.

Wyprawa wydawała się im jedynym wyjściem spod miejskiego rynsztoka. Cudzoziemiec bez znajomości nie ma lekko w mieście kupców oraz łajdaków, co przeważnie na jedno wychodziło. Dlatego lordowska wyprawa do Chultu stanowiła ratunek oraz jakąś rękojmię ratunku. Samym lordowskim magnatem się nie przejmował. Oni posiadali swoje widzimisię oraz mieli kaprysy, na które nie pozwoliłby sobie nikt normalny. Chcieli wyprawy, mogli ją sfinansować, no to działali. Ale dlaczego brał ze sobą córkę, bo ów wojownik oraz czarodziejka Loia, która sprawdzała podczas egzaminu jego umiejętności wydawali się logicznie dobrani.
- Hm właśnie Loia, jest magiem – zastanowił się – może udałoby się nakłonić ją do jakiejś pomocy. Jeśli zaś nie, cóż, trudno, przynajmniej spróbuję – powiedział sobie wyruszając na poszukiwania magini.

- Czarodziejko, wiem, że jesteś znacznie mocniejsza ode mnie stosując arkana magii. Ponieważ jednak od moich umiejętności także może zależeć nasza wspólna wyprawa, czy zgodziłabyś się podzielić ze mną jakimś przydatnym czarem? - spytał współpracowniczkę lorda, gdy samotnie szła korytarzem okrętowej nadbudówki.
Kobieta popatrzyła na niego ciekawie, uśmiechając się lekko.
- Odważne pytanie, choć pewnie związane z twoim wiekiem. Czarodzieje rzadko się dzielą swoją wiedzą, nie sądzisz? Myślę jednak, że jeśli kiedyś zasłużysz... - zamilkła na chwilę, nie wiadomo co do końca mając na myśli -... być może częścią swojej wiedzy się podzielę. Nie widziałam jeszcze wszystkiego, co potrafisz nawet.
- Cóż, każdy czarodziej szuka okazji do nauki magii, szczególnie taki, który wiele nie posiada licząc na to, że ktoś akurat będzie miał wyjątkowo dobry humor
- zauważył nieco cynicznie. - Ale masz rację. Niespecjalnie liczyłem, że się zgodzisz, jednak zdarzyło mi się kiedyś znaleźć kogoś, kogo tak zanudziłem przy piwie, że zdradził mi jedno ze słabszych zaklęć - wyjaśnił lekko ironicznie uśmiechając się.
- Słabe zaklęcia są, cóż, słabe. A przepisanie ich to wciąż jakaś praca. Jeśli miałabym poświęcać ją dla kogoś, do kogo nie mam jeszcze zaufania? Pracowałam już z wieloma ludźmi ... i chciałabym nazywać was przyjaciółmi, a nie tylko wynajętymi ludźmi, ale do tego jeszcze dość długa droga. Uznaj, że ... potrzebuję czasu, aby komuś zaufać.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi
- potwierdził. - Po prostu pracujemy dla tej samej osoby. Tylko, że któż wie, pakujemy się na tereny, które obrastają legendami bardziej, niż krasnoludzki górnik kurzem węglowym. Możliwe, że będziemy musieli korzystać ze wszystkiego, czym dysponujemy. Dlatego mam nadzieję, czarodziejko, że nabierzesz do nas jakiego takiego zaufania, zanim wydarzy się taka potrzeba, rzecz jasna, jeśli się wydarzy.
- Ja również mam taką nadzieję, choć raczej nie na to, że przebędziemy całą tę drogę bez problemów. Mam tylko nadzieję, że będzie ich jak najmniej
.
Uśmiechnęła się, co odmłodziło ją o kilka lat. Wprawdzie uśmieszek ów nie ofiarował Tallamirowi tego, co miał nadzieję uzyskać, ale dawał jakąś szansę na przyszłość
- Właściwie powinienem ją spytać, czy wie coś na temat naszej wyprawy – pomyślał, kiedy czarodziejka odeszła – ale cóż, może uda się później porozmawiać, a może sama powie … choć raczej wątpliwe.
Loia stanowiła bowiem klasyczny przykład kobiety pięknej, nie mającej wieku oraz samotnej. To znaczy nie to, że nie miała przyjaciół, ale widać było, że sentencja, iż człowiek to istota stadna, nie pasowało do niej. Potrafiła rozmawiać, albo bawić się przy innych, jednak samotność, czy raczej psychiczna izolacja, nie wydawała się jej przeszkadzać. Niczym bariera działał ton głosu. Przyjazny, ale jednocześnie wyprany emocjonalnie. Być może była to wyłącznie narzucona maska, któż wie, wszak znali się dopiero od wczoraj.

Loia oraz Ellen jawiły się niczym dwie piękne wiśnie rosnące na jednym drzewie. Obydwie miały swój urok oraz piękno, jednocześnie jednak wydawały się kompletnie inne. Loia przypominała lato, piękne swoim dostojeństwem. Była czarodziejką, nie to młodą, ni starą, o jasnej twarzy, łabędziej szyi oraz obfitych piersiach, które nie jednemu mężczyźnie mogły śnić się po nocach. Przy tym zachowywała wiotkość wąskiej talii podkreślającej zmysłowe biodra. Ellen natomiast wybrała czystą wiosnę, porę roku mającą lepsze i gorsze momenty, ale przecież promieniującą świeżością oraz jakąś specjalną energią. Nie była tak klasycznie dojrzałą pięknością, ale miała swój urok i, żeby powiedzieć prawdę, Tallamirowi bardziej podobała się niż czarodziejka.

Mowa o wilku, a wilk tuż, powiada przysłowie. Chłopak ze zdziwieniem dostrzegł córkę lorda czytającą jakąś wielką księgę. Wiatr słonymi podmuchami rozwiewał jej włosy, lecz ona jakby nie zauważała tego pogrążona w interesującej lekturze.
- Witam, pewnie nie pamiętasz mojego imienia, Tallamir jestem - przedstawił się. - Coś ciekawego? - wskazał na księgę.
Uniosła głowę, zaskoczona, ale na jej ustach szybko pojawił się sympatyczny uśmiech.
- Mam pamięć do imion, zwłaszcza gdy je zapisuję. A to co czytam, to przewodnik po dżunglach Chultu. Napisany przez jakiegoś wariata, ale nie znalazłam nic innego - zamknęła księgę, pokazując okładkę, gdzie wygrawerowane był tytuł "Moje Alastamira wędrówki po dżungli"


Mogło być ciekawe.
- Nieco znam geografię tej krainy, to bowiem wchodziło w zakres moich zainteresowań, ale przewodnik ... naprawdę dobra rzecz. Nawet jeśli połowa jest kompletnie zmyślona. Do tej pory czytywałem głównie dzieła napisane przez Volo - wymienił nazwisko słynnego twórcy opisów regionów, którego książki znali wszyscy zainteresowani krainami Faerunu. - Alastamir? Nie słyszałem. Hm, napisał cokolwiek ciekawego? - wykonał ruch, jakby chciał usiąść obok niej, lecz powstrzymał się. - Mogę się dosiąść? - spytał dziewczyny.
- Przecież ci nie zabronię, pokład jest całkiem duży - roześmiała się. - A ten tu ... skupia się głównie na opisywaniu zwierząt i roślin, ale chyba uwielbia dosłowność i krwiożerczość. Wszystko co tu znajduję gryzie, kuje, drapie i wstrzykuje jad. Posłuchaj tego. "Krawos Kwiożerczy jest małym rodzajem gada, żerującym na nic nie spodziewających się ofiarach. Uwielbia wgryzać się w mięso i zmuszając ofiarę do potrząsania nim, aby ułatwić wyrwanie smakowitego kawałka. Lubi też tryskającą na niego krew." To szaleniec! I mam wrażenie, że im dalej tym więcej wymyśla, zwłaszcza jeśli chodzi o nazwy.
Skrzywił się nieco. Przypomniały mu się wersy starego wiersza, którego pochodzenia nikt nie pamiętał pewnie:

Mój synu, Żabrołaka się strzeż,
Co szponem drze, w paszcz chapa!
I dziubdziuba się bój! Zgroźliwego też
Unikaj Bandrochłapa!


Osoba, która napisała te słowa pewnie miała identyczne pojęcie o Żabrołaku, jak Alastamir na temat karwosa.
- Pewnie nazwy sobie sam ponadawał, ale czy znałaś kogoś, kto tam naprawdę był? Mój nauczyciel podobno spędził trochę czasu w Chult. Nauczył mnie nawet języka tego regionu, ale nie chciał opowiadać, co, lub kogo tam spotkał. Widocznie to nie było specjalnie miłe – zagadnął Ellen.
Pokręciła głową energicznie, a włosy zakryły na chwilę jej twarzyczkę.
- Nie, nigdy wcześniej nie byłam nawet poza Amn. Ojciec zawsze podróżował sam, dopiero teraz uznał, że jestem wystarczająco dorosła. Loia pewnie wie bardzo dużo o całej tej puszczy, ale tę księgę czyta się całkiem przyjemnie. Zabija nudę podróży.
- Amn? Cóż, słyszałem, ze to miasto wielkich kupców oraz, hm, osób niechętnych magom
– spytał ciekawy. Amn niewątpliwie należało do najważniejszych portów Faerunu rywalizując z Calimportem oraz nawet Waterdeep. - Podobno czary wewnątrz murów miejskich są zabronione, nie licząc osób, które wykupiły specjalna licencję?
- Tak, choć ja nigdy nie widziałam tych zakapturzonych czarodziei. W stolicy byłam tylko kilka razy, zwykle jako mała dziewczynka. Ale ze słyszenia to całkiem dobry interes, dochodowy dla wszystkich, prócz odwiedzających nas magów
.
Zmieszała się na chwilę.
- To chyba już moje zboczenie. Mój ojciec uczy mnie zarządzania majątkiem i prowadzenia polityki. Ja ... mam wrażenie, że chciałby bym zastąpiła mu brak syna.

Cóż, Tallamir nie powiedział jej, że właściwie wcale nie żałuje, że jest kobietą, a nie mężczyzną, że jest córką lorda, nie zaś jego synem. Zawszeć przyjemnie choćby popatrzeć na ładną dziewczynę. Ale takich rzeczy się nie mówi, no, przynajmniej Tallamir nie potrafił, toteż uśmiechnąwszy się nieco przekształcił temat rozmowy.
- Hm, czy to będzie niedyskretne, jeśli zapytam, dlaczego zdecydowałaś się udać na taką wyprawę? My, wiadomo, pieniądze, ciekawość, chęć przygody, nadzieja na odnalezienie ciekawych rzeczy. Ale ty? Ładna, bogata, jedyna dziedziczka fortuny ... Lubisz podróżować?
- Podróżowanie jest nudne. Ale chciałam się wreszcie wyrwać z majątku mojego ojca! Nawet nie wiesz jakie to nudne. Gdybym z nim nie pojechała, zostałoby mi zarządzanie. Tu chociaż mogę posmakować i poznać coś nowego. I dość łatwo udawać, że nie jest się córką lorda.
- No cóż, skoro tak mówisz
- stwierdził oględnie - pewnie masz rację - Tallamir nie miał majątku, więc raczej trudno było mu stwierdzić cokolwiek sensownego na temat pragnień bogatej arystokratki. - Ale jednak słyszy się, wszyscy słyszeli, ze dżungle Chultu są niebezpieczne. Czy nie lepsze byłoby na wyrwanie się Waterdeep?
- A myślisz, że bym nie wolała? Miasto cudów! Tak przynajmniej słyszałam. Ale mogłam albo jechać z ojcem, albo zostać w domu. Poza tym dżungla to też ciekawie miejsce. Te starożytne ruiny, o których wspominała Loia... Ciekawa jestem co to była za cywilizacja tam! Tylko chyba muszę bardziej polubić gorące i wilgoć. Autor tej książki wspomina, że tego też jest tam pod dostatkiem.
- Owszem, wilgoć, mnóstwo strumieni, ponoć podczas pory deszczowej dzień za dniem leje kilka godzin
- przez chwile wyobrażał ja sobie ubraną w przemoczony strój, ale tylko przez chwilę, bo Tallamir był skromnym chłopakiem. - Hm, wobec tego twój ojciec musi mieć poważne podstawy pewności sukcesu, skoro tak mocno naciska na wyjazd, oraz musi wierzyć, że nie będzie większego niebezpieczeństwa, skoro wziął jedyne dziecko.
- Nie jestem jedynym dzieckiem. Mam jeszcze trzy młodsze siostry
- mrugnęła do niego, chyba troszkę łobuzersko. - Jest jednak ... zdeterminowany. Nie wiem co dokładnie powiedziała mu Loia, aby go przekonać, ale widziałam, jak szybko zaczął przygotowania. To dlatego nie mieliśmy swoich ludzi, tylko prowadziliśmy ogólny nabór.

Spojrzał trochę może zbyt wątpiąco.
- Ryzykant, hm - ocenił - albo ma zdolność oceny innych. Czasem bywają tacy szczęściarze, którzy mają nosa do innych osób. Hm, słyszałem coś, że wkradła się jakaś konkurencja - popatrzył na nią bacznie.
- Wiem tyle, co już powiedziałam - wzruszyła ramionami. - Nie wiemy nawet do końca, czy to konkurencja. Jestem optymistką, mam nadzieję, że ten ktoś zadowoli się błyskotkami, które zrabowali razem z planami.
- Gdyby tak właśnie planował, uderzyłby na jakiegoś calimporckiego kupca. Nie, ta osoba chciała plany. Miejmy nadzieję, ze twój ojciec ma odpowiedniego nosa, bowiem nie chciałbym sie dowiedzieć, ze ktoś od nas jest na usługach konkurencji.
- Liczę na to, że ty jesteś tym dobrym i nas obronisz
- zerknęła na niego pogodnie, jakby nie zdając sobie sprawy z możliwości prawdziwego zagrożenia. - To tylko kwestia szczęścia chyba. Albo czarów, ale wtedy wy byście nigdy nie zaufali nam.
- Dlaczego
? - według niego sprawa była prosta: pracodawca oraz pracobiorca. - Płacicie nam, więc wszystko jasne. To nie kwestia zaufania, ale interesu oraz wiarygodności. Tak przynajmniej mawiał mój nauczyciel. Choć przyznam, że dla mnie to szansa na zobaczenie czegoś ciekawego, zebranie nowych informacji, poznanie zaklęć - ekscytował się. - Oraz tak, jestem tym dobrym, będę także was bronił, jeśli zajdzie potrzeba, ale wolałbym nie mieć wtedy jakiegoś farbowanego lisa za plecami. Kwestia szczęścia, powiadasz, pewnie masz rację.
- Nie nadaję się do wykrywania spisków... więc zwyczajnie liczę, że ich nie ma. Większość z was wydaje się taka podejrzliwa!
- No wiesz, przynajmniej dla mnie to nowość. Taka wyprawa, zaś wcześniej, nie wiem, jak inni, ale los mnie nie rozpieszczał. Toteż nie dziw się, że jeżeli ktoś nawet daje mi prezent, to myślę, ile sobie tak naprawdę każe płacić? Oczywiście także mam nadzieję, ze nie mamy żadnego szpicla, ale na pełen spokój ciężko liczyć.
- Może jak skończymy morską podróż to już nie będzie czasu się nad tym zastanawiać. Teraz też chyba lepiej zająć czymś innym myśli. Na przykład mięsożernymi roślinami
.
Wskazała na księgę i uśmiechnęła się lekko.
 
Kelly jest offline  
Stary 21-06-2011, 16:39   #15
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Przy istotnym udziale Ryo


Sidhe postanowiła po krótkim odpoczynku wyjść z męskiej kabiny, kiedy do pomieszczenia weszła Loia. Za tą kobietą nie przepadała jakoś od początku rejsu. Wyszła na pokład w kierunku brata szermierki, który wpatrywał się w morze. Na razie nie odzywała się do młodzieńca, tylko obserwowała go dokładnie. Po paru minutach spytała się go spokojnym głosem:
- Co tam wypatrzyłeś?
- Fale, popatrz, tamta na przykład wygląda jak piramida. Albo jeszcze dalsza, która ma uniesiony grzywacz. Lubie morze i lubię oglądać, jak wiatr goni fale. To mnie - wahał się chcąc właściwie użyć słowa - relaksuje. Ale ale, my nie znamy się jeszcze - przedstawił się - jestem Tallamir.


Rzeczywiście lubił spogladać na morskie fale.
- Do mnie możesz się zwracać Sidhe. – odezwała się.
- Wobec tego witaj Sidhe na pokładzie tej łajby oraz wewnątrz tej drużyny straceńców, która wybrała się nie wiadomo gdzie.
- Zdecydowanie łowców skarbów - lekko się uśmiechnęła.
Przekorna, haha.
- Cóż, wobec tego jestem nieco bardziej sceptyczny. Zadowolę się zwrotem kosztów, niewielkim zarobkiem oraz poznaniem kilku nowych zaklęć, które dałoby się sensownie wykorzystać. Oczywiście, jeśli zgromadzilibyśmy skarby, nie mam nic przeciwko temu, ale wiesz, przynajmniej doświadczenie, nie moje bynajmniej, ale osób trochę starszych, które znam, otóż nauczyło mnie, ze skarby największe są podczas opowieści, natomiast faktycznie, mocno zmniejszają swoją wartość.
- To też straceńców - zgodziła się z młodzieńcem. - Widziałam, że udało ci się przywołać stworzenie z innego wymiaru. Dobra sprawa, to przywoływanie.
- Czyżbyś zetknęła się z przywoływaczami? - zdziwił się. Raczej częściej spotykało się iluzjonistów, bądź magów zajmujących się właściwie wszystkim - ale masz rację. To przyzwoity rodzaj magii, szczególnie, jeśli dysponuje się wsparciem innych czarów, ale żeby być szczerym, jestem dopiero, no wiesz, uczniem. Trochę potrafię przywołać, jednak na coś większego, trudna sprawa - widać było, że Tallamir woli być szczery, niż zachwalać coś, czego nie posiada. - Urodziłem się w Dolinach, a ty skąd jesteś? Jeśli to nie tajemnica, oczywiście.
- Nie jest to tajemnicą, niestety, sama nie pamiętam, tak samo jak wielu rzeczy - przyznała się po chwili zawahania. - Ale wydaje mi się, że miałam do czynienia z zaklinaczami. Nawet jeżeli nie, to mimo wszystko takie stworzonko może się przydać do wielu rzeczy. Do obrony, do ataku... Jeśli byś przyzwał inteligentniejszą istotę - to nawet do wydobycia z niej informacji i...
Nagle urwała, nieco zdziwiona chyba tym, co padło z jej ust.
- Ja wędruję po Faerunie, z kraju do kraju. Ot, taki koczownik jestem jak chodzi o pracę - po chwili ściszyła głos. - Przepraszam cię bardzo, Tallamirze, miałbyś może jakieś ziółka na ból głowy?
- Przykro mi - spojrzał bezradnie - ból głowy, hm, ziółek na to nie mam, ale, hm nie jestem żadnym znawcą, po prostu widziałem, jak ktoś tak robi. Jeśli zaryzykujesz, mogę spróbować pomóc.
- W jaki sposób?

Chyba naprawdę nienajlepiej się czuła.
- W tajemniczy, magiczny i w ogóle … - zaczął, ale potem opanował żart. - Przepraszam, już mówię, po prostu nie mogłem się powstrzymać. Po prostu zwykły masaż skroni. Żadna magia, żadne ziółka. przymykasz oczy oraz poddajesz się ruchom palców, to wszystko.
- Jeśli skuteczny, to poproszę - rzekła to nadal łagodnym głosem, tłumiącym jakiekolwiek emocje. - Z góry dziękuję.
- Nie wiem czy skuteczny, ale widziałem jak poskutkował lepiej niż najwspanialsze maści, czy napary. Ale - powiedział jakoś lekko zawstydzony - może chodźmy gdzieś do wewnątrz, gdzie, no wiesz, marynarze oraz inni będą od razu sobie kpić, czy w ogóle. No wiesz - widać, ze młody chłopak nieco się krępował. Wiadomo, od razu byliby posadzenie o nie wiadomo co. Znaczy wiadomo. Wprawdzie Tallamir niespecjalnie przejmował się plotkami, nie chciał dokładać kłopotu swojej towarzyszce. - Po prostu będziesz musiała się położyć na jakiejś ławie, albo gdzieś na podłodze - dodał.
- Hm, kajuta też nie wchodzi w rachubę, w dodatku boję się, że napotkam się na marynarzy... Och, mniejsza o to, o co poszło - odpowiedziała. - Obojętnie na czym, przeżyję to - uśmiechnęła się jedynie lekko, bo chyba ból głowy nie pozwalał jej na pełne cieszenie się z chwili.
- Dobra, no to zejście do ładowni - zaproponował. - Nikt tam chyba teraz nie chodzi. Widziałem tam też trochę płótna żaglowego, które będzie można spokojnie rozłożyć na podłodze, żeby było ci wygodniej. Wobec tego chodźmy - ruszył we wskazanym kierunku do tylnej nadbudówki, gdzie wąskie drzwi prowadziły do ładowni.
- Może po drodze spotkamy Ebberka - szepnęła. - Co najciekawszego udało ci się przywołać, Tallamirze?
- Nie wiem, kto to Ebberk? Poznałaś któregoś spośród marynarzy? Jeśli tak i wiesz, że zna się na masażu lub faktycznie ma jakies proszki, to możemy go poszukać - stwierdził
- Nieee, Ebberk to barbarzyńca, ten potężny facet. Całkiem poczciwy człek, ale raczej on mi z bólem nie pomoże się uporać - odrzekała mu cały czas spokojnym głosem. Najwyraźniej jejmość cały czas starała się ze stoickim spokojem podchodzić do każdej sytuacji, nawet w obliczu bólu głowy.
- Aha, ten. Rzeczywiście, wielgaśny gość mający bary niczym wielkolud. Takiego kogoś warto mieć obok siebie na wyprawie. Ale ale - rozmawiali idąc do owego korytarza - pytałaś co takiego ciekawego przywołałem. Cóż, właściwie istoty przywoływane pochodzą gdzieś, trudno powiedzieć skąd. To są na pewno inne światy, inne krainy, które rządzą się innymi prawami. Nie potrafię jeszcze przyzwać wiele, ale jakiegoś stwora, typu pies, lub wielki ptak, owszem.
- Dobre i to na początek - lekko skinęła Tallamirowi. - Ja tam nic... Auu... - dopadła ją migrena. - Tsss... - taka silna migrena. - O jasny gwint... Widziałam twoją siostrę... wczoraj... dobrze walczyła.

Tulli rzeczywiście należała do wyjątków.
- Ona jest dobra - przyznał chłopak - we wszystkim co robi. Zawsze była perfekcjonistką, jak pamiętam. oraz bardzo silną osobą - dodał otwierając drzwi na korytarz prowadzący najpierw schodkami w dół, potem do ładowni. Dosyć ciemny, ale nie kompletnie mroczny, gdyż słoneczne promienie docierali przez niewielką kratownicę na górze. Na dole obok ściany leżał zwój żeglarskiego płótna. - Proszę - powiedział kiedy doszli - rozścielę zaraz i połóż się.
- Dzięki ci za pomoc - dzięki pięknie by złożyła, jakby chwilowa niedyspozycja ją nie rozłożyła. - Czasem perfekcjonizm potrafi dobić.
Chłopak tymczasem położył na podłodze podwójną warstwę płótna.
- Połóż się proszę, swobodnie oraz przymknij oczy - poprosił.
Młodzian nie musiał się trudzić z podkładką, ale było to miłe z jego strony i Sidhe nie protestowała przeciw takiemu zabiegowi. Wykonała polecenia Tallamira.

Kiedy białowłosa ułożyła się na płótnie klęknął u jej głowy, a potem przykucnął siadając na piętach. Delikatnym ruchem dłoni przywykłych do precyzyjnej manipulacji energią magiczną, wyczulonych na drobne niuanse dotknął jej głowy. Czoła, włosów. Leciutko, delikatnie przesunął opuszkami palców wywołując zapewne lekki dreszczyk, nieco ekscytujący, ale także przyjemnie rozluźniający. Powtórzył ów zabieg kilkakrotnie, jakby rozczesywał kolejne partie jej włosów, jednocześnie jednak przedłużając ruch dłoni tak, że dotykały skroni. Po nich toczyły się lekkim, posuwistym ruchem, nie naciskając, ale jakby głaszcząc.
- Morze oraz statek potrafią być piękne. Nawet ten, na którym płyniemy. Gdzież bowiem miałabyś darmową kołyskę, jak właśnie na statku. Pracę niewolników odwalają morskie fale, głaszcząc kadłub oraz przenosząc swoją siłę na pokład. Są lekkie oraz czyste, tak czyste, ze chce się odetchnąć cudowna bryzą oraz zapomnieć, że może być coś poza upajającym powietrzem, niewątpliwie lepszym niż calimporckie - uśmiechnął się nie przerywając ruchów dłoni.
- Że lepszym niż calimporckie nie ulega wątpliwości - odparła Sidhe. Ten masaż Tallamira podziałał na kobietę dwojako: stopniowo likwidował jej ból głowy, a z drugiej strony ta chyba zapadała w jakiś trans. Po kilku minutach gwałtowniej się wybudziła z tego stanu. - morze i statek piękne, jak tylko jest piękna pogoda. Wtedy jest jeszcze lepiej...
- Teraz jest piękna - dalej opuszki palców przemierzały jej czoło oraz skronie, czasem leciutko opuszczając się na policzki, kiedy indziej zaś mierzwiąc nieco włosy. - Poczuj wiatr, który pędzi nas na południe swoim powiewem. Tutaj naprawdę nie znajdziesz niczego złego poza tym, co przyniesiesz ze sobą. Czysty powiew, jak milo go poczuć na twarzy. Delikatne kołysanie. Czyż nie wzmaga jakiejś tęsknej nostalgii za podróżą? Czyż nie rozmarza nas, albo nie zachęca do odpłynięcia do krainy snów na słodką drzemkę. Rozluźnij się - starał się przemawiać jak najdelikatniej, tak, jak pamiętał słowa matki, która tak właśnie leczyła bóle głowy swoich dzieci. Ale z drugiej strony Sidhe chyba podświadomie bała się udania do krainy snów, bo relaksowała się o wiele powolniej niż powinna. Podczas tego masażu odzywał się jedynie Tallamir, zaś białowłosa gdzieś myślami odpłynęła. Przez chwilę zapanowała taka błoga cisza.

Nie przerywał tego momentu mając nadzieję, że ów ból głowy jej przejdzie. Spokojnie wykonywał posuwiste ruchy po jej głowie ani razu nie zwiększając nacisku. Wszystko niczym delikatnie przepływająca, szemrząca woda, która powoduje mimowolny nastrój spokoju.
Po następnych kilku minutach Sidhe obudziła się - w zdecydowanie lepszym stanie. Tylko jakoś dziwnie spojrzała na swoje ręce - jakby się spodziewała czegoś podejrzanego. Ale nie miała Tallamirowi nic do zarzucenia, bo przynajmniej ją wyratował tymczasowo z małej opresji.
- Dzięki ci wielkie, Tallamirze. Mam tylko pytanie do ciebie - w jej głosie przebiła się mała nuta niepokoju. - ...Czy tu ktoś krzyczał?
- Proszę? - spytał zdziwiony. - Nie, nie sądzę, Oczywiście docierały do nas okrzyki marynarzy, którzy robili coś na pokładzie, ale nie sądzę, żebyś pytała … wiesz - przerwał na moment - nie używałem magii, ale czasem, kiedy człowiek rozluźni się, odpręży, wracają dziwne wspomnienia. Może właśnie tobie przypomniało się coś, albo przez myśl przeleciała ci jakaś sytuacja, gdzie rzeczywiście ktoś krzyczał. To mogło być dawno, ale proszę, nie martw się tym - starał się mówić spokojnie oraz pewnie. Zresztą właśnie tak myślał, nie chciał zaś, żeby dziewczyna niepotrzebnie się czymkolwiek niepokoiła. Wstał oraz podał jej dłoń pomagając powstać.
- Właśnie coś widziałam. Niby znajomego, ale jakoś nie potrafię tego z niczym powiązać. Ani miejsca ani osoby... z tego snu - powstała z gruntu. - Masz bardzo ciepłą dłoń - oznajmiła, kiedy już stała na dwóch nogach.
- Pozwól chwileczkę - zatrzymał się wykonując kilka gestów. - To podstawowa sztuczka każdego czarodzieja - wyjaśnił. - Jeśli użyto tutaj magii wobec ciebie, zaraz to stwierdzimy.

Przez moment analizował sytuację magicznym spojrzeniem nicując astralne wiązki energii, po chwili odetchnął.
- Nic nie dostrzegłem. Raczej możesz być pewna, że to nie był jakiś, no po prostu nie ingerencja. Przez chwilę pomyślałem, że to ta konkurencja mogła na nas nasłać magicznego szpiega. Są takie czary. Jednak nawet jeśli, to nie było to. Rzecz jasna, taki czar, jak każdy, można oszukać, ale biorąc pod uwagę jego pierwotną prostotę, to nie jest łatwe, dlatego uśmiechnij się - opowiadał składając żaglowe płótno oraz odkładając na miejsce. - Natomiast co do palców, to nie one były takie ciepłe, ale ty miałaś chłodne ciało - mrugnął wesoło.

Uśmiechnęła się lekko, ale nadal w jej mowie ciała czaił się niepokój. Jejmość ciągle była czujna, co sprawiało, że nie była do końca w stanie się całkowicie wyluzować. Mimo to z uznaniem spojrzała na zaklinacza, który dopomógł jej zwalczyć dolegliwość.
- Bardzo... możliwe - zacięła się na moment, ale po chwili odzyskała nad sobą panowanie. - To dobrze, że tym razem nie magia. Chociaż przyznam, że w tej wizji widziałam morderstwo. Wydaje mi się, że byłam jego świadkiem, ale nie potrafię sobie przypomnieć ani miejsca, ani czasu, zapamiętałam tylko osobę. Ale i tu przez... mgłę - mruknęła. - Wybacz, że niepotrzebnie cię zaniepokoiłam. I dziękuję za pomoc.
- Hm, może jako dziecko byłaś świadkiem takiej sceny - stwierdził głośno dumając. - Możliwe także że to po prostu coś, co kiedyś usłyszałaś, kołyszący pokład oraz morze pobudziły twoją wyobraźnię. Nie wiem, ale cokolwiek to było, zostawiłaś na lądzie. Wierz naprawdę mi, że nawet najpotężniejsi magowie wobec ogromu morza, to po prostu dzieci. Tutaj możesz się odprężyć, jeżeli zaś to coś będzie się powtarzać, pomyślę nad tym, co można zrobić, choć być może to bardziej podlega sferze tego kapłana, który nam towarzyszy.
- Muriona? Byłam u niego. Ale on się chyba pamięcią nie zajmuje, z tego co zrozumiałam...
- Wobec tego obiecuję, że jeśli będzie się to powtarzać, postaram się pomyśleć nad jakąś magią obronną, lub potrafiącą odkryć różne dziwne wpływy. Nie jestem w tym całkiem dobry, ale spróbuję. Teraz zaś - spytał, kiedy wyszli na pokład - masz może ochotę coś zjeść?
- Jesteś z całą pewnością lepszy w te klocki niż ja - odpowiedziała. - Trochę zgłodniałam, chociaż śniadanie jadłam stosunkowo niedawno. Z chęcią raz jeszcze pójdę - zdeklarowała się.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 21-06-2011 o 20:11.
Kelly jest offline  
Stary 21-06-2011, 17:05   #16
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
= Przy istotnym udziale Kelly'ego =

Operacja "W poszukiwaniu jedzenia i rumu".

Beznadziejna sprawa z pamięcią, która niekiedy bez przyczyny płatała figla Sidhe. Podczas, gdy jej wydawało się, że ta droga prowadziła do pokoju, gdzie znalazła jedzenie, owa droga prowadziła do zupełnie innego pomieszczenia. Po chwili uporządkowania sobie myśli w głowie białowłosa przypomniała sobie właściwą drogę. Karawela nie należała do największych statków, ale Sidhe jeszcze momentami traciła orientację co do pokoi. Szczęśliwie w miarę upływu czasu coraz mniej się gubiła. Od pokoju, gdzie jadło było na wyciągnięcie ręki, dzieliło ich zaledwie kilka kroków.
Po przekroczeniu progu - suchary i woda. I piwo i rum. Co specjalnie Sidhe nie przeszkadzało, choć może ta spodziewała się troszkę czegoś innego, lepszego. Ale w końcu głodnemu chleb na myśli.
- Gdzie to było... - mruczała i szybko rozglądnęła się po pomieszczeniu. - Tallamirze, chciałbyś może trochę rumu?
- Dzięki, ale tylko kapkę - odparł - wiesz, gdybym przesadził, zamiast świetlika mógłbym przywołać wściekłego jeża mającego ochotę jak nic, wteleportować się pod czyjeś majtki. to byłoby zbyt bolesne, żebym mógł ryzykować - wyjaśnił puszczając perskie oko dziewczynie, której długi dekolt wywoływał dziwne uczucie mrowienia tu i ówdzie. Zwłaszcza ówdzie.
- Brzmi groźnie - dziewczyna lekko uśmiechnęła się pod nosem i szybko przetrząsnęła magazyn. Szybko “złapała” butelkę rumu, następnie zdobyła trochę sucharów. Cóż, dobre i to. - A coś chcesz do jedzenia?

- Słowicze języki ze śmietaną, ale w twoim towarzystwie wystarczy jajecznica, albo trochę pieczeni, co ty na to?
- Już ci poszukam - odrzekła pogodnie. - Wiesz, zdaje się, że będzie i jednym, i z drugim, i trzecim problemy. Jeśli trochę szynki i sucharków ci wystarczy, to mogę ci to zaserwować.
- Szynka oraz sucharki - zaburczało mu nieco w brzuchu - mniam mniam, eee, nie słyszałaś nic, co nie? - trochę się zawstydził.
- Słyszałam, jak ci kiszki marsza grają - uśmiechnęła się nieco szerzej. Po chwili dla głodnego Tallamira nastąpiło zbawienie. - Proszę bardzo - zaklinacz otrzymał wkrótce jadło. Sidhe także gwizdnęła dla siebie czegoś na zaspokojenie głodu. To znaczy suchary. I trochę rumu do popicia.
- Niezłe, dziękuję Sithe - przyznał. - Wiesz, Chult oferuje rzeczy, które w Calimporcie właściwie jadają ci zamożniejsi, zaś na północy w ogóle wyłącznie bogaci. Ananasy, banany, kokosy. Palce lizać. Przynajmniej ponoć, bowiem nie miałem okazji ich spróbować.
- Nie byłam nigdy w Chultcie.
- Ja też, ale mój nauczyciel był. Ponadto czytałem co nieco. Tam są góry, dżungle oraz ludzie, których moglibyśmy nazwać dzikimi. Ponadto wielkie hordy jaszczuroludzi. Także gobliny oraz trochę krasnoludów. Wiele spośród nich żyje poza miastami, ot, plemiona wędrowne, lub wioskowe. Za to Mezro, ich stolica, dziwne miasto, teokratyczne, rządzone przez dziwne istoty.

- Mógłbyś więcej opowiedzieć o Mezro? - dziewczynę zaciekawił temat. Może gadulstwem nie mogła się raczej pochwalić, ale umiejętnością słuchania tak.
- To największy ośrodek cywilizacyjny tego kraju. Ponoć kiedyś oddzielone było magiczną barierą, ale po wielkiej wojnie przeciwko goblinom barierę zdjęto. Ponoć nie można tam nosić broni, poza nożami, aczkolwiek czy to obowiązek, czy może zwyczaj, nie mam pojęcia. Miastem rządzi sześciu nieśmiertelnych wybrańców, ale kim są, nie mam pojęcia. Aha, jest tam jeszcze kolegium magiczne, gdzie pobierał nauki mój nauczyciel. Stąd wiem co nieco na ten temat.
- To miałabym problem z mieczem - przegryzła suchar i po chwili kontynuowała. - Za bardzo rzucałby się w oczy. A o kolegium magicznym opowiedziałbyś więcej?
- Niestety, nie wiem zbyt wiele poza tym, że kształci ono magów z okolicznych plemion, bardzo rzadko przyjezdnych. Jest nieznane specjalnie, ponieważ owi wykształceni czarodzieje wracali do swoich plemion oraz nie wyjeżdżali poza Chult, tak jak mają zwyczaj inni magowie poszukując wiedzy oraz potęgi. Naprawdę nie wiem nic więcej - uśmiechnął się przepraszająco.
- W porządku. Nie zadaję za dużo pytań? - zerknęła na Tallamira. - Wybacz, ale jakoś się nie rozlewam z rozmową - ugryzła trochę sucharka i popiła rumem. Butlę podała czarodziejowi. - proszę bardzo. Lubię słuchać ludzi i dowiadywać się nowych rzeczy. Twój przełożony miał szczęście. Przy okazji nieco świata zwiedził.

- Nie, naprawdę, bardzo miło mi się z tobą rozmawia - i nie tylko, mógłby dodać, ale nie dodał, bo jakże tu się przyznać, że odruchowo raz po raz omywał jej smukłe kształty męskim spojrzeniem. - Ale jeśli pozwolisz opowiem ci o czymś innym, co pewnie bardziej zainteresuje wojownika. Otóż interesujące jest, że mieszkańcy Chultu niemal nie używają metalu. Oczywiście, bogatsi nabywają stalową broń oraz zbroje od przyjezdnych kupców, jednak większość preferuje skóry, kości, czy nawet kamienie. Tak, naprawdę można tam spotkać kamienne toporki osadzone na gałęziach. Powodem jest nie tylko brak rud metalu, ale także nieumiejętność obróbki przez prymitywne plemiona. Ponadto Chult to praktycznie wilgoć oraz gorąco. Lepiące się koszule do ciał - odruchowo spojrzał bluzkę dziewczyny, na miejsce, gdzie wyraźnie zaznaczały się dwie krągłe półkule - dlatego metalowe przedmioty kiepsko wytrzymują takie warunki. Jednak, jeśli doszłoby do starcia, będziesz mieć przewagę nad osoba władającą pośledniejszym kordem, czy toporem.
Sidhe wiedziała, że mężczyzna spogląda tu i ówdzie, ale jako że była osobą dość powściągliwą w wielu sprawach, to nie rzekła swoich myśli na głos.
- Tak, ale pozostaje jeszcze pogoda i parę innych rzeczy. Czy wiesz coś o faunie i florze występującej w tych okolicach?
- No właściwie co nieco - opanował się wgapiając na skraj stołu - niewątpliwe dwa największe wyróżniki fauny chultyjskiej to smokożółwie oraz dinozaury. Słyszałaś kiedyś o nich?
- Nie bardzo... - przyznała. - Co prawda wybiłam nieco pokrak, ale o nich nie słyszałam...
- Smokożółwie, hm, wyobraź sobie żółwia wielkości zamku. Żyja na wybrzeżach Chultu, są naprawdę niebezpieczne dla statków, które niekiedy atakują. Przynajmniej tak powiadają żeglarze. Właśnie one stanowią ponoć przyczynę, niejedyną, ale ważną, dlaczego Chult jest tak odizolowana od innych krainą, mimo wielu bogactw. Natomiast dinozaury, cóż, jaszczurki znasz, weź powiększ jaszczurkę do wielkości chałupy. Masz wtedy dinozaura. Aha, kły powiększ mu także. Ponoć dinozaurów owych jest wiele różnych gatunków. Niektóre są łagodne, inne takie bardziej dzikie, ale tak czy siak trzeba na nie uważać. Ponoć niektóre plemiona składają im cześć. Mówi się nawet, że jak nasze opowieści na temat dziewiczych ofiar dla smoków, tak tam składa się młode niewiasty na specjalnych polanach, ofiarując je dinozaurom.

- A to ci dopiero hodowla - zamruczała. Dokończyła suchara i nad czymś się zamyśliła. - I gadziny... Tallamir - coś jej przyszło do głowy. - Rozmawiałeś może z Loią i Ellen po tym, jak od nich odeszłam?
- Zamieniłem kilka słów z obydwoma, ale nie dowiedziałem się wiele. Loia wydaje się nieco tajemniczą kobietą. Oczywiście, gdyby nie była tajemnicza, wygłupiłaby się, jako czarodziejka. Ale odnoszę wrażenie, że Loia należała do drużyn poszukiwaczy, którzy próbowali ją wykiwać. Jest nieufna, co po prostu zrozumiałe. Natomiast córka lorda wydaje się miła dziewczyną, która jednak posiada wiedzę czystko podręcznikową. Przydałby się nam jakiś miejscowy przewodnik, kiedy dotrzemy tam na miejsce. Jak sądzisz?
- Też tak sądzę, Tallamirze. Ja zaś odnoszę wrażenie, że ona coś więcej ukrywa, zaiste - westchnęła. - Bardzo możliwe, że to, co mówisz właśnie, a może coś innego. Co dokładniej innego - nie wiem, ale coś mi w niej nie pasuje. Ale to nie jest kwestia tajemniczości ani tego, że jest czarodziejką. Natomiast odnośnie Ellen, może i jest miła, tylko... tak jak mówisz - pewnie życie spędziła w posiadłości ojca i świata za wiele jeszcze nie widziała. Jak to chyba większość córek jaśniepanów, chronionych na niemalże każdym kroku. Czy jest coś wiadome więcej na temat trasy czy po prostu mamy cel i staramy się do niego szukać drogi? - jej mowa, choć sugerowałaby użycie kpiny w kilku miejscach, pozbawiona była złośliwości i innych złych emocji.
- Ja wiem tyle co nic, ale lord oraz Loia wiedzą więcej, muszą wiedzieć. Zaś Ellen owszem, wspomniała, że chowała się na wiejskiej posiadłości pod stolicą Amn. Jest ekonomem, przynajmniej tak wspomniała, ze zajmuje się rodzinnymi włościami, podczas, kiedy jej ojciec, wygłupia się wałęsając po Faerunie. A propos córek, a ty? Przepraszam - powiedział zakłopotany- jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj. Masz w sobie krew elfią, prawda?
- Ja? - zakłopotanie lekkie. - N... nie wiem... - przyznała z pewnym zażenowaniem. - Nie pamiętam...
- Ech, głowa do góry - uśmiechnął się wesoło - wiesz, nikt nie pamięta momentu, kiedy rodzi się na tym świecie. To raczej niemożliwe.
- No, wiadome... ale nie o to... - zacięła się. - Przepraszam, mogłabym trochę rumu?
Nalał jej nieco.
- Nie mówię o twoich rodzicach, ale masz w sobie krew elfią. To widać. Nie tylko kształt uszu, bardzo ładny zresztą, ale smukłość ciała, naturalna giętkość oraz swoboda ruchu. Typowo elfie. Co więcej, jasna, klasyczna uroda srebrnych elfów - powiedział zadumany. - Głowa do góry - powtórzył - twoi elfi przodkowie pozostawili ci niemałe dziedzictwo swojej rasy. Możesz być dumna oraz bardzo zadowolona. Wiele kobiet może ci tylko pozazdrościć.
Wracając do tematu rodziny: Sidhe napiła się porządnie trunku.
- Cóż, rodziców też nie pamiętam... A jak u ciebie, Tallamirze? Jak twoja siostra ma na imię?
- Tulli, czwarta biorąc pod uwagę kolejność dzieciaków. Ja jestem pięć. Poza tym, jeszcze mieszka w moich rodzinnych Dolinach trójka starszych braci. Ot, taka to rodzina. Ale kiedy miałem kilka lat, ojciec oddał mnie na naukę do czarodzieja, którego poznał kiedyś, gdy wędrował przez Cormyr. Toteż także niespecjalnie powiem ci więcej. ot, czasem przychodził jakiś list, że brat się ożenił, że mam siostrzenicę, lub siostrzeńca. To wszystko. Właściwie poza Tulli, która przypadkiem szczęśliwym się odnalazła, nie poznałbym nawet własnego rodzeństwa - powiedział nieco zadumany.
- Skoro tak dawno odeszło od domu, to zapewnie tak. Ja tam nawet nie wiem, czy mam rodzeństwo - wzruszyła ramionami, ponownie pijąc rum. - Jaka jest ta Tulli?
- No wiesz, jest starszą siostrą - powiedział przekonany, ze to wyjaśnia wszystko. Oczywiście nie wyjaśniało, toteż postanowił opisać nieco szerzej. - Jest starszą siostrą - powtórzył - kocham ją. Jest prawdziwą siostrą, czyli taką, której na mnie zależy. Mi zaś na niej. Jest silna, niełatwo zachwiać jej postanowieniem. Czasem może się wydać, że wali na jakiś temat prosto z mostu coś głupiego, ale później przeważnie okazuje się, że ma rację. Nie jest typem myśliciela, jak magowie. To raczej rozsądny praktyk, który wie swoje. Jest naprawdę w porządku, nie wiem, czy mogę właściwie oceniać rodzinę, ale cieszę się, że ją spotkałem. Nie wiem, co ci powiedzieć. Jest dobrym wojownikiem oraz potrafi doradzić, kiedy trzeba. Szkoda, że ojciec jej nie posłuchał kiedyś w przeszłości, ale cóż, dawne dzieje. Hm, zaś ty, powiedz coś o sobie. Nawet bowiem, jeśli nie znasz rodziców, to musiałaś gdzieś dorastać, każdy przecież musiał. Musiała się gdzieś nauczyć owego stylu walki, który pokazałaś podczas egzaminu.
- Masz rację - hardość głosu zostawiła najwyraźniej gdzieś na pokładzie, gdyż z Tallamirem już przez dłuższy czas rozmawiała jak naprawdę równy z równym. Pozostał tylko ten stoicki spokój, z którym Sidhe najwyraźniej nie lubiła się rozstawać oraz względna małomówność. - Tylko że jest pewien problem, Tallamirze. Obawiam się, że na temat mojej przeszłości nie będę ci w stanie za wiele powiedzieć, jeżeli nie nic... - troszkę się zasmuciła, upijając łyk z rumu. Po chwili odstawiła flaszkę, ponieważ powoli zaczynała przesadzać z tym trunkiem, a chciała jeszcze prosto dostać się na pokład, a nie parabolami.
- Spokojnie, ważna jest przyszłość, przeszłość zaś, no cóż, mniej istotna. po prostu byłem ciekaw. Tak naturalnie. Jeśli bowiem elfy oraz ludzie łączą się ze sobą węzłami miłości, to musi być naprawdę budujące uczucie, które pozwala przełamać bariery nieufności rasowej. Hm - zadumał się.
- To nie jest kwestia uprzedzeń rasowych - odrzekła nieco przygaszona. - Nie pamiętam po prostu swojej przeszłości. Tylko to, że pracowałam przeważnie na zlecenia. I żeby znaleźć pracę, to wędrowałam po Faerunie. Niestety, tylko tyle pamiętam...

- Hm, rzeczywiście problem, moment - nagle zawahał się. - Lle anta yulna en alu? - powiedział śpiewnie. - Czy pamiętasz może, co to znaczy?
Pokręciła głową...
- Spytałem elfią mową, czy masz ochoty napić się wody. Przypuszczałem, że może rodzinny język będzie czym, co zapamiętałaś. Ale ale, nie jestem elfem, ale czarodzieje maja naturalne predyspozycje do języków, czy chcesz się pouczyć podczas tej podróży elfiej mowy?
Pokiwała głową.
- Z wielką chęcią. A jakie języki jeszcze znasz? - Sidhe się nieco ożywiła.
- Och kilka, właściwie sześć. władam nawet chultyjskim, którego nauczył mnie mój senior. oprócz rodzinnego, właśnie elfim, smoczym. tak, bowiem większość pism magicznych właśnie jest tworzona smoczym pismem. Wielu magów go zna, przynajmniej tych, którzy maja ochotę się uczyć. Ponadto krasnoludzki, wspólny, rodzinny. Ale chyba najbardziej lubię właśnie elfi. Hm, jak chcesz się uczyć. Powiedz na przykład: cormamin glina tir. to znaczy: moje serce lśni jasnością. Natomiast Amin mela lle - zawahał się - kocham cię. Natomiast to: tinu en atarahe, córka swojej matki.
Serce jej chyba drgnęło. Może pora była przełamać takie lody?
- Cor... - zacięła się. Westchnęła, musiała się uspokoić. - Cormamin glina tir... - wciągnęła powietrze. - Tinu en... - urwała. Znowu te słowa jej uciekły.

- Powoli się przyzwyczaisz. Dla ciebie ten język jest naturalniejszy niż dla mnie. twoje gardło, twoje ciało, najpierw będzie się dziwić, potem zaś samo wyda się pragnąć tej pięknej mowy. To słowa, które ponoć drzemią gdzieś wewnątrz umysłu każdego, kto ma wewnątrz swego ciała krew elfią. Budzą się nagle, niczym dziecko, gdy poranne słońce padnie mu na pucułowate lico. Kiedy będziemy mieli czas oraz ochotę, zawsze możemy zrobić lekcję języka, czy raczej budzenia twojej cząstki elfiej natury. Naprawdę, możesz być szczęśliwa, że ją posiadasz, ile bowiem nałamano na mnie rózg oraz ile samotnego czasu spędziłem wkuwając te frazy - uśmiechnął się przypominając sobie naukę.
Sidhe lekko się uśmiechnęła, a jej policzki, przeważnie blade, trochę poczerwieniały.
- Możemy... dalej się uczyć... - wydukała z siebie. - tego języka?
- Dla ludzi wojna to przemoc, magia to niekiedy rzemiosło. Dla elfów wszystko jest sztuką. Popatrz na siebie. jesteś wojownikiem. Walczysz, ale elf powiedziałby inaczej. Akh'Velahr, tych słów użylby. Sztuka walki. Zaś na użycie magii podczas walki: Akh'Faer. Bhin to dla elfów jestem na przykład ja, młody człowiek. Alu to woda, zaś bardzo podobne aelou spotkanie.

Przysłuchiwała się dokładniej temu, co powiadał Tallamir i się nauczała. Całkiem szybko, choć jeszcze kilka razy pozapominała słów, parę razy przekręciła literki, zaraz po tym to jednak szybko poprawiła. Nauka szła kobiecie całkiem szybko. Na zwieńczenie udanej lekcji... Sidhe napiła się rumu i chciała nim poczęstować jeszcze towarzysza.
- Lle anta yulna en rum? - spytała, uśmiechając się promiennie.

- Świetnie, nie wiem, jak jest rum, jesli jest, ale Elverquisst oznacza dobre, elfie wino. Selve na, proszę bardzo - nalał jej do kubeczka. - Holme, czyli niebiańskie, tak czasem mówią elfy wznosząc trunek, zaś kobiety takie jak ty nazywają etriel, które to słowo zawiera szacunek oraz płeć - oczywiście Tallamir znał jeszcze inne słowo "filiken", oznaczające dziwkę, ale potem tak naprawdę uznał, że na początek będzie ją uczył trochę innego zasobu wyrazów. Inna rzecz, ze elfy, szczególnie złote, nazywały tak wszystkie dzieci mieszańców, ale wiadomo, że złote elfy to banda snobów, która uważała, że najpierw są złote elfy, potem długo, długo nic. Potem inne elfy, potem zaś przepaść, dopiero wtedy idzie cała reszta. Jednak srebrne elfy postępowały inaczej, były życzliwsze ludziom oraz trochę nawet do nich podobne.

- A jak jest w elfiej mowie “Tak, bardzo chcę”?
- Mine are cetece’serra - spojrzał na nia pytająco.
Wtenczas Tallamir otrzymał do swych rąk flaszkę z resztą rumu.
- Selve na - parsknęła śmiechem. - Holme - i wypiła trunek z kubeczka, do dna.
- Smaczny przynajmniej? - zainteresował się Tallamir. - Notabene, smaczny znaczy ulivee, zaś kiedy kogoś pozdrawiamy mówimy Uluvathae, co właściwie oznacza, nich twoje szczęście przyniesie ci radość.
- Hmmm, ujdzie, choć może lepsze się pijało - pokiwała głową.
- Jak wspomniałem, niestety nie mogę sobie popuścić pod tym względem cugli, ale proszę, nie przejmuj się, najwyżej ci pomogę dojść do damskiej kajuty - zażartował. - Notabene, chcesz jeszcze? - zapytał głosem, jakby coś planował.
- Ja też się przypilnuję - mimo swych deklaracji popiła trochę. I trochę się wstawiła, gdyż po zakorkowaniu butli nie postawiła jej prosto i butelka się przewróciła. - Ojej... Przesadziło się...

Przewrócona butelka oraz nagły przechył statku spowodował, że szkło przetoczyło się szybko po ruchomej powierzchni blatu, spadło roztrza … właściwie nie, nie roztrzaskało się na podłodze. Chłopak widząc, ze butelka zjeżdża po stole mruknął coś pod nosem i lecące naczynie zatrzymało się nagle tuż nad podłogą, potem zaś posłuszne niczym psiak wskoczyło na stół stojąc normalnie denkiem.
- Udało nawet się - stwierdził zadowolony Tallamir, który strasznie nie lubił zmywania podłogi.
- Tal... jakby co... nauczysz mnie też kiedyś takich sztuczek, ppprawda?
- Jeśli zostaniesz czarodziejką, jeśli nie, cóż, będziesz musiała polegać na mnie. No chodź, warto się nieco zdrzemnąć. Zaprowadzę cię na koję.
- Aaa tenn tego, Tal... pppopilnujeszzz mi ekpi...ekwipunku i... miej oko na tą Iolitę i Le... e, Ellennę, dobsze?
Upadająca butelka oraz lekko błędny uśmieszek na twarzy dziewczyny oznajmił Tallamirowi, ze ona wypełniła swoją normę ze sporym naddatkiem.
- Chodź, wezmę cię do kajuty - podszedł do niej. - Będę uważał, no spokojnie, naprawdę obiecuję.
- Tu tesz... jest ładnie - bąknęła. - Ale ssskoro nalegaszz... - uśmiechnęła się obłędnie.
- Nalegam, jednocześnie zaś proszę piękna pani - przyznał zastanawiając się chwilę. Dziewczyna bowiem chwiała się na nogach i przy takiej kondycji, prowadzenie jej stanowiło misję niemal niemożliwą. - Chwyć się mnie za szyję - powiedział, a potem podniósł smukłe, kobiece ciało biorąc ją po prostu na ręce. - Trzymaj się.
- Taaal, ja lllessee - wybełkotała, ale na szczęście do żadnego złego incydentu nie doszło.

Potem zaś ostrożnie podszedł do żeńskiej kajuty. Dziewczyna chyba średnio sobie zdawała sprawę, gdzie jest, a jeśli nawet, niespecjalnie robiło to na niej wrażenie. Zapukał butem, potem zaś zapytał, czy może wejść. Po uzyskaniu pozwolenia wzniósł ją ścigany zdziwiony wzrokiem innych pań.
- Trochę walczyła z bólem głowy - wyjaśnił im - gdzie mogę ją ułożyć?
Potem położył ją na wskazanej koi, składając obok jej rzeczy, aby miała je przy sobie.
 

Ostatnio edytowane przez Ryo : 21-06-2011 o 23:06.
Ryo jest offline  
Stary 22-06-2011, 21:13   #17
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Testy zostały zakończone i lord wybrał szóstkę, co ciekawe, nie wybierał samych najlepszych, ale kierował się czymś co Theodor w myślach nazwał, „dobrem ogółu”. Nie wybrał tych co do, których było podejrzenie, iż będą sprawiali kłopoty, albo nie wykonywali by rozkazów. Jednak kiedy usłyszał, że on się dostał, wyszczerzył zęby w uśmiechu majtka, który dostał od kapitana miecz, i obietnicę udziału w łupach. Oczy mu błyszczały, i szedł wyraźnie żywszym krokiem, w stronę stołu, gdzie miał podpisać kontrakt. Oczywiście lata nawyków, nie pozwoliły jego euforii, na zepsucie wizerunku, dlatego, noga poruszała się w swoim tempie, i nadal utykał.


Przejrzał szybko kontrakt, a składając zamaszysty podpis, zapytał.
- Lordzie, czy to nie dziwne, że każdy z nas ma otrzymać po sto sztuk złota, co da co najmniej 600, a bał się pan o zniszczenie hangaru, który może być wart, nie więcej jak dwieście, i to już z opłaceniem robotników, którzy by go odbudowali? - Uśmiechał się, a w jego głosie, nie dało by się wyczuć ironii, bo jej tam nie było. Powiedział to jako ciekawostkę, na którą zwrócił uwagę.








Wyszedł z magazynu, o rozejrzał się, część z tych, którzy się nie dostali na wyprawę, jeszcze tu byli, i dopiero się zbierali, ci którzy zostali przyjęci, także się rozchodzili. Być może powinien pójść i zacząć się z nimi, albo przynajmniej z jednym z nich integrować. Choć z drugiej strony, będzie na to czas na statku, a teraz musi uzupełnić zapasy najpotrzebniejszych rzeczy na morzu. Ruszył do miasta, odwiedzając kolejno kilka sklepów. Kupił kilka zapasowych lin i sieć, młotek, gwoździe i kliny, płótno, oliwę do konserwacji skór i mazidło do mieczy, aby zabezpieczyć je od soli. Zapas zwykłej oliwy, i kilka nie nasączonych pochodni. Dwie duże moskitiery, zapasowy namiot, i trzy maczety. Na koniec odwiedził, kilka karczm i gospód poszukując win z okolic Agrolandu, znalazł nawet dwie butelki, ze swojej winnicy. Nie podejrzewał, że mogły zawędrować tak daleko. Łączniem kupił osiem butelek, i malutką beczułkę gorzałki, pędzonej z czegoś, co karczmarz nazwał Qunit. Być może była to lokalna nazwa na jakąś odmianę zboża.


Przez chwilę zastanawiał się, czy nie udać się już na statek, chciał już tam być, ale powstrzymał się. W jego wieku, cierpliwość i opanowanie powinna być górą, nad ogniem w sercu. Wynajął u gospodarza pokój, i rokoszował się, ostatnimi dniami, na lądzie siedząc do późna, w głównej sali, i słuchając barda, wyśpiewującego balladę, o kapitanie Visquero i jego brawurowym przejęciu transportu złota.




Na statek dotarł, jako jeden z pierwszych, ale nie wchodził od razu na pokład. Obejrzał statek, i przyglądał się przez chwilę jak wnoszone są ostatnie zapasy, a kiedy zobaczył, że reszta z jego nowej kompani, też zaczyna się zbierać, ruszył na pokład, gdzie powitał ich kapitan.




Wchodząc do kajuty, natknęli się na córkę lorda, i jego magiczkę, które wydawały się bardzo poruszone tym, że ktoś się włamał wczoraj w nocy, i ukradł im mapę, z regionem. Zaklną się w duchu, za to, że nie ruszył na statek wczoraj, być może byłby tu, i coś poradził. Albo były martwy już teraz. Wyszedł za resztą na pokład, gdzie rozmowa była kontynuowana.




-Jaka to konkurencja dokładniej mogłaby nam zagrażać, panienko? - białowłosa spytała o to Ellen, spoglądając uważnie prosto w jej oczy.
Dziewczyna nieco się zmieszała słysząc określenie “panienko”, ale w końcu odchrząknęła, starając się nie patrzeć na pytającą.
- Nie wiemy, ale to może być każdy, jeśli dowiedział się, czego szukamy i co odkryliśmy.
Słysząca to Loia zaśmiała się cicho, dźwięcznym głosem.
- Ich magia miała gorzki posmak, ale nie pozostawili po sobie wiele śladów. Każdy chce mieć władzę nad życiem i śmiercią.
- Znaczy kogo?- Sidhe westchnęła. Nie lubiła takiej ilości enigmy.
Czarodziejka popatrzyła na nią dziwnie.
- Co kogo? Nie wiemy kogo możemy się spodziewać, prócz faktu, że na pewno umie posługiwać się magią, albo ma maga na usługach.
Białowłosa stwierdziła, że na razie najlepiej będzie, jak to ona skończy rozmowę. Wystarczył jej na razie fakt, że ktoś parający się w magii może im zagrażać. Ale to było zbyt mało, naprawdę zbyt mało informacji dla niej. Dokuczało jej także dziwne przeczucie, że ci ludzie mogą wiedzieć więcej niż zdradzili. Ale wiedziała też, że dalszy nacisk na owe persony nie będzie miał na razie większego sensu.
- Dziękuję, na razie tyle. Wracam do kajuty.
Murion, w przeciwieństwie do Sidhe nie miał zamiaru jeszcze kończyć rozmowy.
- Czy już wsześniej zdarzały się incydenty wskazujące na czyjeś zainteresowanie całą tą sprawą? - spytał.
Ellen zastanowiła się chwilę, potem pokręciła głową.
- Ciężko mi powiedzieć. Pochodzimy z Amn, tam mój ojciec ma swoje posiadłości. Loia odkryła te informacje przypadkiem, a nasza wyprawa nie została ogłoszona oficjalnie...
Czarodziejka weszła jej w słowo, machając dłonią w geście zdradzającym irytację.
- Jestem jednak pewna, że zakapturzeni śledzili mój każdy krok. Może czegoś się dowiedzieli, może nie, ale jak miałabym zgadywać, to stawiałabym na nich.
- Jesteś przewrażliwiona na ich punkcie... - Ellen pokręciła głową, nie do końca się zgadzając z jej opinią.
Murion skinął tylko głową. O Zakapturzonych niewiele było wiadomo, ale każdy powinien zdawać sobie sprawę z tego, że dążyli (jak prawie wszyscy czarodzieje) do zdobycia jak największej potęgi.
- Co było na tej mapie? - spytał. - Dokładnie zaznaczony cel naszej podróży?
Ellen skinęła głową.
- To była mapa dżungli Chultu, wraz z zaznaczonymi miejscami kultu. To, do którego podróżujemy nie było zaznaczone bezpośrednio, ale zaznaczony był cały obszar, w którym sami będziemy tego poszukiwać. Ta starożytna cywilizacja była bardzo... rozległa, dokładne wskazówki zna jednak tylko Loia
Czarodziejka słysząc to uśmiechnęła się tajemniczo, palcami odgarniając pasemko włosów. .
Theodor przysłuchiwał się rozmowie, w kajucie i na pokładzie, kilka mimochodem wypowiedzianych słów, wydało mu się dziwnych, poza tym lubił rozwiewać złudzenia, no i trzeba zachować pozory ekscentrycznego dziwaka.
- Mnie zaś interesuje, na co choruje lord? Wyprawa w poszukiwaniu artefaktu, albo starożytnej wiedzy, zazwyczaj ma bardziej prywatne pobudki, niż sama ciekawość. Kilka razy brałem udział w takich poszukiwaniach, i najczęściej znajduje się tylko śmierć, życie jakie znajdowałem na tych wyprawach, ograniczało się, do tego z którym uciekaliśmy. A artefakty, jeśli są potężne, to automatycznie są i przeklęte. Każdy kto szuka wielkiej mocy, prędzej czy później musi znaleźć złe moce.
Loia popatrzyła na starszego mężczyznę, uważnie studiując jego fizyczność, jakby starając się ją przejrzeć.
- A starcy rzadko wyruszają na takie wyprawy, zwłaszcza, jeśli potrafią wszędzie widzieć zło, złe moce i śmierć. Jeśli jesteś pewien, że znajdziemy tylko coś przeklętego, to po co z nami płyniesz? Nie wyglądasz na takiego, który potrzebuje marnych stu monet.
Ellen jego “wykład” zniosła znacznie słabiej, spuszczając głowę i patrząc w wodę.
- Płyniemy dla wiedzy...
- Defetystów za burtę - mruknął Murion. Nie ma to jak ktoś, kto z góry zakłada niepowodzenie wyprawy.
-Jak się pojawią Ci zakapturzeni mój miecz skróci ich o głowę- rzekł dosyć pewnie barbarzyńca do tej pory milczący.
- Mam nadzieję, że zdążysz załatwić wszystkich - stwierdził kapłan. - Bądź lepiej gotowy, bo oni zwykle pojawiają się w kilkuosobowych grupach. Podobno. - Spojrzał na Loię oczekując potwierdzenia lub zaprzeczenia. - Ale i tak sądzą, że pojawią się w ostatniej chwili. Wcześniej zagrożą nam bardziej tradycyjne niebezpieczeństwa.
Loia pokręciła głową.
- Aby teleportować się do dżungli, musieliby bardzo dokładnie ją znać. Wątpię, by nawet oni mieli zamiar głupio ryzykować. Muszą najpierw uzyskać dokładny obraz... więc jeśli to oni, to podejrzewam, że przynajmniej jeden z nich będzie musiał podróżować w miarę tradycyjnie.
- To właśnie miałem na myśli - odparł Murion. - Jeden obserwator, unikający nas starannie. Ewentualnie dwóch.
Ehhh, jak dzieci, jeden przez drugiego, pomyślał i uśmiechnął się w duchu wspominając swoje cieżkie czasy, kiedy próbował okiełznać swoją trójkę.
- To, że posiadam doświadczenie lat, daje mi tylko większą rozrywkę. Sto sztuk złota, faktycznie, nie podniesie specjalnie mojego stanu majątkowego, ale kiedyś obiecałem mojemu przyjacielowi, że jak załatwię wszystkie moje plany, i osiągnę to co zamierzałem, wrócę na morze, i dokończę też jego plany. Niestety, zdążył już osiągnąć je sam, ale obietnica powrotu kiełkowała we mnie już długi czas, korzenie wrosły we mnie i teraz domagają się zebrania owoców. A złe moce? - uśmiechnął się - Z czasem stają się pociągające, człowiek chce sprawdzić, czy potrafi się im przeciwstawić. Jeśli będziesz miała szczęście to za kilkadziesiąt lat, będziesz mogła się zastanowić nad tym jeszcze raz z perspektywy starca. - zakończył monolog, z tajemniczym uśmiechem. - No i nie odpowiedziałaś na moje pytanie, ale czuję, że będę się musiał z nim zwrócić do samego lorda. -
Ellen pokręciła głową, odsuwając się nieco od mężczyzny, którego zdawała się lekko obawiać.
- Mój ojciec na nic nie choruje...
Loia zaś także przywołała na usta swój tajemniczy uśmiech.
- Całe szczęście, że nie wiesz ile mam lat. Myślę, że do tej dyskusji będziemy mogli wrócić po odnalezieniu tego, czego szukamy.

-Ech, ci magowie i ich zaklęcia - uśmiechnął się Murion. - Wieczna młodość i takie tam. A w sumie i tak najbardziej liczy się usposobienie i charakter. Po co wygląd nastolatka, skoro w środku siedzi zgrzybiała dusza
- Wyglądasz na około 30. Ale nie traktuję tego jako prawdy objawionej, raczej jako jedną ze wskazówek. Spotkałem już na swojej drodze wiekowych magów, którzy wyglądali lepiej niż Tallamir. Mówiąc o spojrzeniu z oczu starca, miałem na myśli spojrzenie z umysłu starca, a nie młodzika. Ciało nie ma tu nic do rzeczy. Jednak mam wrażenie, że właśnie zaczynamy polować na mistyczne źródło młodości, lub inny podobnie działający artefakt. - Zastanawiał się, czy uda mu się dowiedzieć tego co zamierzał, ale uznał, że najlepiej będzie spokojnie zaczekać, i uzyskać wiedzę w sposób subtelniejszy i skuteczniejszy.
To było za dużo jak na umysł Ebberka. Skoro nie mają więcej ustaleń i zaczynają jakieś dysputy, nie ma potrzeby by wysłuchiwał zrzędzeń tych ludzi.
- Idzie ktoś ćwiczyć ? - widocznie wielkolud nie był zainteresowany rozmową na tematy filozoficzne - Warto ćwiczyć, by być sprawnym.
Nie znajdując chętnych poszedł do kajuty po swój miecz.
Gdyby Murion chciał z kimkolwiek ćwiczyć, to z pewnością nie byłby to ktoś, kto wierzy tylko i wyłącznie w siłę. Już lepsza była rozmowa.
- Przewidujesz badania w jakichś budowlach - zwrócił się do Loii - czy też mają to być podziemia?
- Kiedyś były tam olbrzymie, kamienne miasta i świątynie. Nie wiem ile z nich zostało, czy zapadło się pod ziemię... a może zwyczajnie były tam też podziemia? - czarodziejka nie wydawała się pewna w tej kwestii. - Niedaleko są bagna, a także aktywne wulkany, sama jestem ciekawa, jak wygląda to miejsce.
- Jeśli dobrze budowali, to wszystko z pewnością stoi - odparł Murion. - Tylko idioci budują na bagnach... Ale zapewne wszystko będzie porośnięte dżunglą. Coś się mogło zawalić, ale nie większość budowli. A te najważniejsze z pewnością stoją.
- A znasz może nazwe tego starożytnego ludu, albo możesz nam powiedzieć coś więcej? - Hess przysiał jakiś czas temu na jednej z beczek, przy których stali, teraz wyjął z plecaka rapier, szmatkę i oliwę do broni, i zajmował się jej czyszczeniem, na świeżym powietrzu. - Nie wiem czy dobrze to zinterpretuję, wybacz jeśli cię urażę. Nie odpowiadasz na niektóre pytania, nie wiem czy jest powodowane, brakiem zaufania do nas i tym jak to już Murion powiedział, tym, że gdzieś niedaleko musi się trzymać obserwator. Czy też natłok pytań jakie zadajemy, sprawia, że najzwyczajnie je pomijasz. Tak czy tak, dobrze by było podzielić się wiedzą, może ktoś z nas wie o czymś czego ty się nie dowiedziałaś. -
- Na miejscu Loii też nie o wszystkim bym mówił - wtrącił się Murion. - Przynajmniej nie w tym momencie. Wiedza jest niebezpieczna, sam wiesz.
- hmmm... A kiedy jeśli nie teraz. Jesteśmy na statku, przekazanie stąd wiadomości może się odbyć na trzy sposoby. Pierwszy list w butelce, lub skok do wody i płynięcie wpław, do brzegu. Drugi to wysłanie gołębia pocztowego, ale takowych chyba nie mamy na pokładzie. Trzeci to magia, a tę da się wykryć. Jest też oczywiście opcja martwego informatora. Sprzedajesz takiemu fałszywe informacje, i liczysz, że skrupulatnie przekażę je twoim wrogom. - ostatnie zdanie mówił na tyle cicho, że mogli je słyszeć tylko najbliżej stojący. Podniósł rapier i popatrzył pod światło. - Tak powinien wytrzymać zasolenie powietrza, bez szwanku. - po czym schował go, razem z szmatka i oliwą ponownie do plecaka.
- Nie jestem magiem - powiedział Murion - ale wiem, że istnieją zaklęcia mogące stworzyć latającego posłańca. Lepszy sposób niż gołąb. W nocy, gdy wszyscy śpią, wysłać wiadomość. Zapominasz też, że w końcu dotrzemy do portu. Będziemy się przesiadać. Możliwości jest mnóstwo.
- Jak mówiłem. Magię da się wykryć, i wyeliminować szpiega. A na statku nie ma sytuacji, że wszyscy śpią. Dobry szpieg, nie zaryzykuje, dopóki nie będzie miał pewności, że go nie wykryją, każdy inny rodzaj szpiegów, jest martwy. A w porcie, szpieg powinien właśnie przekazać fałszywe informacje. Inny cel, albo inna droga, może to, że pierwsze musimy zahaczyć o jakiś ważny punkt. -
- Już możesz zacząć okłamywać Theodora, Ilio - uśmiechnął się Murion. - Ja wolę poczekać, aż będziesz mogła bez obaw mówić całą prawdę.
- Ehhh, co racja to racja. Co prawda nie miałem, na myśli nas, ale rozmawianie na pokładzie o naszych planach, gdzie każdy z załogi, może słuchać uznałem za lekkomyślość, i chciałem, tylko abyśmy, dzielili się nasza wiedzą. Ja na ten przykład, miałem okazję, pracować jako szpieg, i wiem, jakie środki stosowano, aby utrudniać, mi zdobywanie wiedzy. - zrobił pauzę - oczywiście to tylko podnosi, o jeden stopień wyżej, wasze podejrzenia, czy to nie ja jestem owym obserwatorem. I przyznaję, że nie znam sposobu, aby udowodnić, że nim nie jestem. Będziemy musieli z tym poczekać do pierwszego spotkania z tymi tajemniczymi zakapturzonymi. A tak przy okazji, Murion, jakiego boga wyznajesz? -
Murion nie skomentował wypowiedzi dotyczącej szpiegów i testów. Dobry szpieg może zabić kilku ‘swoich’, by zyskać zaufanie osoby, którą szpieguje. Liczy się wszak ostateczny zysk.
Sięgnął za pazuchę i wyciągnął medalion - pięciostrunną srebrną harfę.
- Czy to starczy za odpowiedź? - spytał.
- Tak wystarczy. - uśmiechnął się przyjaźnie i sięgnął do plecaka po medalion, z ryciną wschodzącego słońca. - Ja czasem noszę taki, mam też odpowiednie szaty i księgę, przydatne, jeśli chcesz od razu mieć fory, u prostych ludzi. - schował medalion, i dodał - nie znaczy to oczywiście, iż jestem kapłanem, nie nazwałbym siebie nawet wyznawcą. No może czasem westchnę do Tymory. Choć podoba mi się, że nie jesteś jednym z tych za-bardzo-gadatliwych kapłanów, to miło było by wiedzieć co nieco o sobie. Ja z chęcią odpowiem na wszystkie pytania. Spędzimy tu trochę czasu, a unikanie towarzyszy na statku jest trudne. - Zaczerpnął głęboko powietrza, i spojrzał w dal, na morze. Znowu czuł, że żyje, że przygoda jest na wyciągnięcie ręki.


Przyglądał się, jak wielki Ebberk walczy z kobietą bez imienia, z którą najwyraźniej dobrze się dogadywał, bo po skończonym treningu, ruszyli razem na poszukiwania jedzenia i picia. Dziś Theodor, nie chciał jeść, musiał przemyśleć, to czego się dowiedział, dlatego został na pokładzie. Przyglądał się morzu, i pracy marynarzy.
 
deMaus jest offline  
Stary 22-06-2011, 23:14   #18
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Przez pierwsze trzy dni podróż upływała bardzo spokojnie i całkiem przyjemnie, nie licząc może fal i spiekoty, która lała się z nieba, trochę tylko niwelowana przez morską bryzę. Pod pokładem w czasie dnia niemal nie dało się wytrzymać, zaś na nim słońce mocno opiekało ciała, które nawet jeśli wcześniej były blade - teraz bardzo szybko brązowiały lub wręcz czerwieniły się niezdrowo. Nie wydarzyło się jednak nic niespodziewanego czy zaskakującego, nie ujawnił się żaden zdrajca, a marynarze zachowywali się nawet dość przyzwoicie wobec kobiet. Ashar i nieopuszczający go Ion wyszli na pokład pod koniec pierwszego dnia, witając się ze wszystkimi, ale mimo to - najczęściej przebywali pod pokładem, w kajucie kapitańskiej, zapewne naradzając się i nie wiadomo to już który raz oglądając mapę. Czarnoskóry wychodził trochę częściej od lorda, przynajmniej raz dziennie także trenując i medytując. Loia wyraźnie nudziła się podróżą, dużo śpiąc, za to Ellen wydawała się bardzo pochłonięta absolutnie wszystkim - od swojej książki, po treningi wojowników aż po samą pracę marynarzy.

Cała ta sielanka przerwana została zupełnie nagle. Pod koniec trzeciego dnia rejsu, gdy już większość słońca, czerwonego teraz, schowało się za horyzontem, od strony lądu zaczęła zbliżać się do nich czarna chmura. Nietypowa, zmienna i cały czas się powiększająca, zdecydowanie nie mogła być naturalna. Kapitan przyglądał jej przez chwilę, ze zgrozą wyraźną na jego pokrytej zmarszczkami twarzy. A potem wrzasnął na cały statek.
- Do broni! Wszyscy na stanowiska!
Być może z czymś takim się już spotkał, być może jeszcze nie, ale prawda była taka, że oni na pewno byli tego celem. Marynarze wybiegali na pokład dzierżąc kordelasy, krótkie łuki i włócznie, a dookoła zaczynało robić się coraz ciemniej. Po chwili prócz szumu fal, dobiegł ich też skrzek ptaków, wyraźne krakanie czarnych jak zbliżająca się noc kruków. Pierwsze z nich dopadły już "Bumerangu", ale unosiły się nad nim, jeszcze bardziej zasłaniając resztki słońca. To nie one jednak były najgroźniejsze - pomiędzy nimi leciało ku nim zupełnie coś innego. Kobiety, które wyglądały jak połączone z drapieżnymi ptakami, skrzeczały jeszcze głośniej niż towarzyszący im padlinożercy. I to one zanurkowały ku pokładowi. Poleciało kilka strzał i dwie z harpii, tym bowiem były, wrzasnęło głośniej, boleśnie trafionych. Inne jednak dotarły, szarpiąc pazurami i uderzając skórzastymi skrzydłami. Jedna złapała jakiegoś marynarza i z impetem cisnęła nim do morza. Wszędzie rozgorzała walka, a jedno ze stworzeń przysiadło na dziobie karaweli, przyglądając się temu uważnie.

 
Lady jest offline  
Stary 23-06-2011, 16:00   #19
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Minęło nieco czasu, który Tallamir spędził z innymi osobami z drużyny, oczywiście głównie z siostrą. Właściwie nawet był zadowolony z wyboru lorda. wyprawa przedstawiała się bowiem jak przedsięwzięcie osób mających bardzo różne, uzupełniające się umiejętności. Byli nieźli wojownicy. Naprzód oczywiście jego siostrzyczka. Tulli udowodniała nie raz, że jest osobą, którą warto mieć przy swoim boku. Ponadto Ebberk, silny oraz sprawny wojownik mający bary większe niżeli szafa trzydrzwiowa. Bronią parał się także ów nieznajomy starszy mężczyzna Theodor. Chłopak niespecjalnie znał się na walce, lecz chyba stanowił kawał niezłego wojaka. Oczywiście niedawno poznana sympatyczna półelfka także należała do kasty wojowników. Ponadto sam lord Ashar le'Preshik oraz jego osobisty wojak Ion. Przynajmniej ten drugi na pewno, natomiast lord, cóż, trudno powiedzieć, ale także chyba potrafił chwycić za jakiś topór. Kolejnym plusem niewątpliwie było dwóch magów. Wprawdzie sam uważał się za dosyć słabego gracza na tym polu, zresztą słusznie, jednak Loia jawiła się, jako niezwykle kompetentna osoba, prawdziwy ekspert. Doliczyć do tego należy jeszcze kapłana Muriona oraz, przy niej miał zgryz, lordównę Ellen. Nie wiedział, jaka jest jej rola na wyprawie, jeśli jakakolwiek jest. Niemniej jednak, całość nie prezentowała się nawet kiepsko.

Słońce zaczęło się przechylać na drugą stronę horyzontu, kiedy postanowił odwiedzić białowłosa półelfkę. Wprawdzie dziewczyna na odchodnym prosiła go, żeby przyszedł trochę wcześniej, ale postanowił dać jej nieco czasu na dojście do siebie. Jeszcze nikt, komu przydarzyło się przesadzić przy kielichu nie narzekał, że dało mu się nieco więcej odsapu. Toteż chłopak spokojnie zapukał do drzwi damskiej kajuty, gdzie leżała Sidhe. Milczenie, ewentualnie bulgotanie, które doszło do jego uszu, uznał za formę słowa proszę.
- Witaj, wchodzę - zdeklarował uchylając nieco drzwi oraz wciskając się do środka. - Hm, chyba muszę się położyć - nagle pomyślał, kiedy jego żołądek zwinął się w mocnym skurczu. Jeszcze przed chwila go nie bolał, właściwie teraz ogólnie też nie, ale … pewnikiem zaraz przejdzie, może to jakieś nerwy spowodowane wyprawą.
Sidhe obudziła się. Głowa ją nie bolała, ona strasznie nawalała, ale ku zaskoczeniu dziewczyny ta znajdowała się w damskiej kabinie, rozdziana, a tu tuż koło jej pryczy znalazła należące do niej samej rzeczy. Jak przez mgłę pamiętała odprowadzanie jej do tego miejsca. Miło ją zaskoczyło to, że odwiedził ją Tallamir. Z tym, że ją spotkały tutaj trzy niespodzianki: Sidhe nie miała ubrania, cały ekwipunek został dostarczony na miejsce oraz to... że chyba kolega nie wyglądał najlepiej, jak chodziło o stan zdrowia. Był na twarzy niezdrowo blady i wyglądało na to, że niedługo puści pawia.
Białowłosa opanowała szybko nerwy. Eliksiry, które miała w płaszczu, szybko wyjęła i położyła na spaniu. Sam płaszcz zaś nałożyła na siebie, żeby nie tracić czasu na wdzianie się w swój strój. Zapięła się jedynie tyle, ile było to wystarczało. Szybko wyprowadziła towarzysza z pomieszczenia na pokład.
- Wytrzymasz - spytała szybko Tallamira po drodze. Aż szybko i zdecydowanie zdołała wyprowadzić zaklinacza do burty.
Gdyby nie to, że od jakiegoś czasu Tallamir był zapatrzony w głąb siebie, zamiast przed siebie, mógłby uświadczyć wiele interesujących widoków. Ba! Bardziej niż interesujących, od których wzrosłoby natychmiast jego mniemanie na temat dziewczęcego świata i nie tylko. Nie mniej, kompletnie nie wiedział co się dzieje, ponieważ lekkie skurcze przemieniły się w silne mdłości, zgagę. Wręcz paskudnie mu się odbiło, co sprawiło, że na moment zamiast bladego, zrobił się czerwony.
- Przepraszam cię - wydukał zawstydzony - coś musiałem zjeść nie tego. Czy mogę usiąść? - Nie czekając na pozwolenie próbował klapnąć na stojącą przy burcie baryłkę, ale nie trafił i pacnął na podłogę pokładu.
Młodzian naprawdę nie potrzebował pozwolenia na siadanie na pryczy, jeśli nie czuł się na siłach. Nieważne, czy to była kabina męska czy damska, w której znajdowali się Sidhe i Tallamir.

Sidhe pomogła mu szybko wstać.
- Co ci jest, Tal? - spytała łagodnie.
- Nie wiem, o rety - nagle wyrwało mu się, kiedy kolejny skurcz spowodował jeszcze większe mdłości. - Pomóż - poprosił usiłując wstać, bo nagle zrobiło mu się słabo, a na dole żołądka, czuł doskonale, zbierało się coś, co szykowało się do szybkiego powrotnego lądowania.
- Trzymaj się jakoś - oczywiście, Sidhe pomogła postawić Tallamira do pionu. Widać, że mężczyzna nie poczuł się najlepiej. Chwilę później młodzieniec mógł oprzeć się na burcie, ale na wszelki wypadek przy nim czuwała białowłosa.

Właściwie udało się w ostatniej chwili.
- Whłeeeeee - jedzenie, które spożywał niedawno poleciało do morza brudząc szmaragdową toń. - Ale wstyd straszny - pomyślał Tallamir wymiotując, który chciał zrobić na Sidhe jak najlepsze wrażenie. - ale się wygłupiłem, przepraszam - wyjąkał. - Whłeee - znowu się powtórzyło, paskudnie dodatkowo odbijając.
Sidhe nie spojrzała chwilowo w jego stronę, kiedy wymiotował. Przez moment się nie odzywała, najwyraźniej odczekała, aż Tallamir dojdzie do siebie.
- Nie przejmuj się tym. Jak chcesz, to pójdę z tobą do Muriona.
- Nieeeee - wybełkotał. - nie chcę, żeby ktokolwiek widział - wreszcie z totalnie wypróżnionym żołądkiem zwrócił się w stronę ładnej półelfki. - Właściwie, właściwie - rzekł powoli przytomniejąc, bo choć nie miał już czym wymiotować, żołądek dalej się skręcał - czego jesteś ubrana w płaszcz w takim gorącu? Zdejm, bo się przegrzejesz - niepewnie zaproponował orzygryzając lekko wargi, bowiem dalej go solidnie skręcało.
- O mnie się nie bój, przecież ty jesteś na razie w gorszym stanie niż ja - cóż, pobolewająca głowa była dla Sidhe znacznie mniejszym problemem, zresztą i tak wbrew pozorom była dość lekko ubrana. - Nie jestem strasznie grubo ubrana, wierz mi. Pójdziesz ze mną do damskiej kabiny, przebiorę się i pójdziemy razem do Muriona. Tylko do niego, do nikogo więcej.
- Eee, jesteśmy w damskiej kabinie - wybełkotał sądząc, ze może ma jakieś zwidy, co ocenił, jako prawdopodobne. Słusznie, bowiem przed chwilą właśnie wyszli na pokład. Spróbował ogarnąć myśli. Skoro dziewczyna oceniała płaszcz, jako niezbyt grube odzienie, kiedy inni chodzą tylko mając podkoszulki, to wydało mu się dosyć dziwne. "Pewnie także źle się czuje" - pomyślał obolały, zaś głośno zapytał. - Sid, wszystko dobrze? Jakby coś, jestem już, powiedzmy tak wyczyszczony, że raczej chwilowo wymiotować nie planuję. Może jakoś potrzebujesz czegoś - dziewczyna chciała go zaprowadzić do Muriona. Hm, może głupio jej było samej. Właściwie nie potrafił myśleć całkiem jasno.
Dziewczyna, w przeciwieństwie do Tallamira, czuła się wręcz znakomicie. Odliczając jeszcze obolałą od rumu głowę - zaprawdę bardzo dobrze.

Szedł niemal powłócząc nogami, wreszcie dotarli do kajuty. Stanęli pod drzwiami.
- A dobrze się chociaż czujesz teraz, hm? - wymruczała nieco oschlej; ból głowy nadal jej dokuczał.
- Dobrze - wydukał męsko, choć blady wygląd oraz drżenie nóg temu jawnie przeczyły. - Już wydaje się dobrze, po prostu coś musiałem zjeść niedobrego. Narobiłem kłopotu, przepraszam. Naprawdę nie chcesz zdjąć tego płaszcza? - spytał nagle dziwiąc się.
- Nie - odparła zimniejszym głosem. - Mam do ciebie prośbę: nie wchodź do kabiny, ja muszę się przebrać. Poczekaj na mnie na zewnątrz, zaraz do ciebie przyjdę.
- Przebrać? - właściwie zdziwił się - przecież chyba raczej rozebrać - miał na myśli płaszcz.
- Jak zwał, to zwał, ale ubiorę się - odparła i weszła do pomieszczenia..
Posłusznie przystanął zastanawiając się, o co jej chodzi. Minę miał cierpiętniczą, zaś twarz dalej bladą.
Po chwili z pomieszczenia doszły bluzgi. Wkrótce z kajuty wyszła Sidhe, odziana w czarną koszulę i spodnie, ze złością na twarzy.
- Ktoś mnie okradł! - wyrzuciła Tallamirowi. - Ktoś mi wziął trzy antidota, jedyne, jakie miałam!
- Sid rety - powiedział obolały - co ty mówisz? Położyłem ci mikstury obok na łóżku, miałaś je przy sobie wcześniej. Pewnie poleciały gdzieś za łóżko, chodź poszukamy - wyjąkał.
- Wiem, że je przyniosłeś. Wiem, że je położyłam na pryczy tak, żeby nie zleciały. Wszędzie szukałam i nic! Nie ma ich!
- Jasny! - wyrwało mu się. - Znajdziemy je, jeśli były magiczne, czar znajdzie je bez większych problemów, tylko muszę gdzieś przysiąść, żeby się kapkę skoncentrować. Przepraszam - widać, że czuje się nie tylko kiepsko, ale także głupio. Ktokolwiek wziął te mikstury, to dlatego, że zostawił je tam na łóżku. Mógł pomyśleć oraz schować, ale wstyd, ale zrobił wrażenie na dziewczynie. Lepiej nie mówić.
- Co za dzień, co za dzień - powtarzała ze złością pod nosem. Po chwili się bardziej uspokoiła, ale nadal była ewidentnie zła. Bardziej na siebie niż na Tallamira.
- Przepraszam, naprawdę znajdę, moment, poczekaj proszę - dukał nie wiedząc co powiedzieć. Trudno było mu się skoncentrować, ale wreszcie wziął się w sobie snując czar wykrycia magii.
- Słuchaj, przepraszam - powiedział nagle - czar wskazuje, że te buteleczki są wewnątrz pokoju, sprawdźmy proszę, jeszcze raz.
Sidhe posłuchała rady Tallamira, chociaż mu trochę nie dowierzała. Po chwili wspólnego poszukiwania buteleczki odnalazły się w kącie... pod czyimiś pakunkami. Białowłosa nie mogła w to uwierzyć. To dobrze chociaż, że antidota się znalazły, ale Sidhe absolutnie była pewna, że wszystkie jej eliksiry leżały na pryczy.
- To jakiś chyba głupi żart - zamruczała, biorąc swoje specyfiki. - Wiem, że mam taką zawodną pamięć, ale nie do tego stopnia, żebym zapomniała, że eliksiry były na pryczy. Wszystkie na pewno leżały na spaniu...
- Wiesz, statek, fale, może podczas przechyłu się po prostu przesunęły?
- Nie, nie jest to możliwe, Tallamirze, by taka była tego przyczyna, ale wielkie dzięki za pomoc i przepraszam... - tu lekko się zaczerwieniła.
- Co ty mówisz, cieszę się, że mogłem pomóc tak miłej dziewczynie - widać, że mówi naprawdę, mimo ciągle bladej, wykrzywionej twarzy.
- Nadal się źle czujesz? - w jej głosie pobrzmiewała troska. - Jesteś blady jak ściana. Nie chcesz sobie poleżeć?
- Nie, wszystko dobrze - zachwiał się mocno, właściwie musiał się oprzeć na ścianie, bowiem inaczej przewrócił by się. - Wszystko dobre - usiłował dziewczynę przekonać.

Sidhe spojrzała mu prosto w oczy. Chyba mu się nie udało przekonać dziewczyny co do swojej racji.
- Idź - się - połóż - przenikliwe spojrzenie trochę młodzieńca poprzeszywało. - Proszę cię - postawiła sprawę jasno. - Nie chciałabym, żeby ci się coś jeszcze gorszego stało - pomogła Tallamirowi ustać na nogach.
- Nie naprawdę nic mi nie jest - nagle pozieleniał, po czym wręcz z niespotkaną siłą rzucił się do okienka burtowego oraz wychylił - Whłeeeee - kolejny raz wylatywała mu już nie tyle mieszanka jedzenia, co po prostu kwasy żołądkowe.
- Mówiłam, żeby pójść do Muriona? Weź się przestań wygłupiać! Nic ci nie jest, a strzelasz jak z armaty!
- To naprawdę, chyba dostałem choroby morskiej, włreeeedneeee. Muszę przede wszystkim odpocząć, odpocząć … przepraszam Sid, tylko narobiłem ci kłopotu.
Westchnęła jedynie ostentacyjnie.
- Chodź, Tal, pomogę ci - bez zbędnego niańczenia w głosie, z lekką hardością rzekła do zaklinacza, oferując mu swoją pomoc. - Nie pogniewasz się na mnie za to, że zostaniesz w pokoju u dziewczyn? - odprowadziła Tallamira na pryczę, na której Sidhe przedtem odpoczywała pijana. Sprzątnęła stamtąd swoje vademeca i usadziła tam młodziana.
Usiadł dając się poprowadzić, jak dziecko. Właściwie zależało mu, żeby usiąść, zaś powietrze wewnątrz uszu jakoś szumiało lekko sprawiając, ze jej głos dochodził niczym przez mgłę.
- Dzięki, jesteś naprawdę świetna, dziękuje - wyszeptał wyczerpany. Lekko kręciło mu się. Pewnie zmęczenie całą sytuacją oraz wredna, wysysającą energię choroba morska.
Poczuła się trochę niezręcznie, jak Tallamir jej podziękował. W końcu nic takiego nadzwyczajnego nie zrobiła - nie znała się ani na leczeniu, ani nie wiedziała nawet za bardzo, jak pomóc zaklinaczowi. Zrobiła to, co przyszło jej do głowy i to, co dało się w tym momencie wykonać, kierując się przy tym dobrem przyjaciela, poniekąd własną wygodą i gospodarką czasu i środków. Nie chciała przyjacielowi bardziej szkodzić.
- Prześpij się trochę, może ci przejdzie...
- Przespać, przespać, dobrze, spróbuję - właściwie nie chciało mu się spać, ale czuł osłabienie. Może rzeczywiście sen by pomógł. - A ty, jeszcze zapytał. Wybacz, może pójdę do siebie, bo … no wiesz ...
- Ja przeżyję - na swoją dolegliwość machnęła ręką. - Nie takie rzeczy trzeba było znosić, naprawdę. Ale mimo wszystko ja nalegam, żebyś na razie tutaj pozostał.
- Sid, proszę, wezwij Tulli. Ona się na tym zna i … będę mniej się wstydził. proszę - szepnął.
- Ja nie bardzo wiem, gdzie ona jest i gdzie ona lubi przebywać. Niemniej jednak dobrze - poszukam jej.
- Dzięki, statek nie jest duży, pewnie jest na pokładzie. Proszę.
- A, jakby co - możesz sobie ode mnie pożyczyć eliksir w razie czego. I trzymaj się, nie zasłabnij mi tutaj - Tallamir widział, jak dziewczyna puściła do niego oczko, uśmiechając się.
Po chwili wyszła z pomieszczenia.
 
Ryo jest offline  
Stary 23-06-2011, 16:26   #20
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Nie lubiła obciążać sobie żołądka - zjadłszy co nie co postanowiła znowu wyjść na pokład. Południe złociło żagle karaweli, a bezkres horyzontu dawał miłe poczucie, że nie jest uwięziona, choć faktycznie pod stopami był pokład, okruch stałości, złudzenie lądu. Tulli źle się czuła w czterech ścianach kabiny i wiedziała, że tak, jak przy poprzednich morskich podróżach, większość czasu spędzi na pokładzie, w pogodę czy bez niej. Postanowiła poćwiczyć nieco, jej silne, sprawne ciało domagało się porcji ruchu, dławiła ją bezczynność. Przechodząc obok kajuty załogi, dostrzegła w hamaku Ebberka - pamiętała, jak się nazywa, ale nie mieli jeszcze okazji porozmawiać. Rzuciła spokojnie i pogodnie, wskazując na sejmitar u swego pasa:
- Może mały trening? Źle jest gnuśnieć jak dziewka w haremie, kiedy niedługo od sprawności ostrza zależeć może nie tylko nasze życie...
Nie ma nic przyjemniejszego od drzemki po jedzeniu. Szczególnie kiedy jest skwar na zewnątrz i trochę się wypiło przed spaniem. Ebberk zajął hamak jednego z członków załogi. Nie miał nic przeciwko, gdyż miał swoją wartę, a wolał nie stawać na drodze olbrzyma. Hamaki chyba jako jedyne mieściły wielkoluda. Miał nadzieję przespać upał. Nic ciekawego i tak się nie działo. Ledwo się jednak położył i zamknął oczy, usłyszał miło brzmiący w uszach głos, który proponował walkę. Obrócił głowę w stronę z której nadchodził dźwięk i otworzył oczy. Ujrzał proporcjonalnie ukształtowaną brunetkę. Ebberk nie odmawia walki i picia.
- Założę napierśnik - resztę elementów zbroi pozostawił w kajucie. Na statku nie warto mieć więcej. Miecz leżał przy hamaku. Na tyle blisko, żeby mógł go złapać bardzo szybko w razie zagrożenia.
- Chodź. - rzekł mocnym basem i ruszył schylając głowę na pokład. Dwuręczny miecz miał przy sobie.

Stanęli na śródokręciu, pod głównym masztem, na którym wydymał się gładko i silnie duży żagiel rejowy. Tulli zmrużyła oczy z rozkoszą, gdy wiatr smagnął jej śniade policzki. To było to, żadnych dusznych więzień, klitek, otwarta przestrzeń, w której człowiek czuje, że żyje...Pomodliła się w myślach do Gwaerona, tak, jak lubiła - lekki krok, wyraźny trop, pewna ręka, dobra zdobycz, panie. Krok Tulli rzeczywiście miała lekki, choć do drobinek nie należała, przeciwnie, ciało miała silne i krągłe, z wyraźnie zarysowaną talią i mocnymi, długimi nogami. Trop...trop chwytała, może niewyraźny jeszcze, ale już czuła, że wstąpiła na ścieżkę przeznaczenia. Pewna ręka - zacisnęła palce na rękojeści sejmitara, czując, jak wyważony jest i jak dobrze pasuje do jej dłoni. A zdobycz? Spojrzała na Ebberka i nieoczekiwanie uśmiechnęła się do niego - zobaczymy, kto tu będzie czyją zdobyczą...
- Mam na imię Tulli, jakbyś nie pamiętał - powiedziała uprzejmie, cofając się o krok i wskazując brodą na jego dwuręczny miecz- Chcę poćwiczyć tylko pewność ramion, mięśnie ud i obroty, uprzejmie proszę nie traktować mnie jak wieprzka do rozrąbania swoją gilotyną. Postaraj się zatrzymać w momencie, gdyby ostrze dotknęło ciała, mam nadzieję, że panujesz nad swoim orężem....
Z półobrotu wyprowadziła zwinnie poziome cięcie, celując pod pachę mężczyzny, jednocześnie układając lewą dłoń za plecami i czując, jak podeszwy jej butów miękko wyczuwają deski pokładu. Zaśmiała się wesoło.
Murion, do tej pory przyglądający się działaniom marynarzy i usiłujący pochwycić coś z tajników kierowania statkiem, przeniósł się nieco bliżej pary, która - jak się zdawało - zamierzała stoczyć małą potyczkę na pokładzie. Zajął takie miejsce, by nie przeszkadzać. I, przypadkiem, nie oberwać.
Bez wątpienia Tulli nie traktowała walki z taką śmiertelną powagą, jak Ebberk. I pytanie, czy dzięki temu nie była bardziej finezyjna, elastyczna, groźna.
- Mnie zwą Ebberk. Jak sobie życzysz pani. - odrzekł spokojnie. - O ostrze się nie bój.
Dwuręczny miecz, który dzierżył Ebberk był nadzwyczaj dobrze wykonany. Nie tępił, nie miał żadnej rysy ani skazy. Nie był jakoś pięknie ozdobiony, jednak prostota i jakość wykonania tego śmiertelnego narzędzia mogła wzbudzać podziw.
Ebberk trzymając miecz skośnie, zablokował cięcie niewiasty. Już od walki z Ionem stwierdził, że walka zdecydowanie się różni od tej jaką prowadził w dzikiej, mroźnej północy. Tutaj nie potrzeba było olbrzymiej siły, by przebić pancerz przeciwnika. Liczyła się szybkość wyprowadzanych ciosów. Tego jednak nie sposób nauczyć się w kilka godzin. Spokojnie kontrując uderzenie, cofnął się o krok. Złapał rękoma trochę niżej miecz niż zazwyczaj. Łatwiej i sprawiej nim będzie operował. Dłuższy niż sejmitar dwuręczny miecz spadł z góry na Tulli. Zaczynał spokojnie.
Zwinęła się pod ostrzem, unosząc sejmitar ukosem i blokując nim uderzenie, kocim ruchem obróciła się, wyskakując z prawej strony; już była za plecami Ebberka, oczy jej się śmiały, gdy wyrzuciła rękę w przód, tnąc z góry, celując w zgięcie ramienia, jakby chciała odciąć w połowie trzymającą miecz dłoń.
- Nie boję się o ostrze...- sapnęła - Ale o własne ręce...gdybyś chciał, możesz tym rozrąbać człowieka na połowę! Musisz być silny, skoro dźwigasz takiego kolosa...Ile ten miecz waży, Ebberku?- zagadywała go, równocześnie próbując poziomymi ciosami trafić pod kolana, nim obróci się z mieczem. Liczyła na swoją lekkość- zauważyła poza tym Muriona i zdopingowana jego obecnością postanowiła zabawić się z olbrzymem, zwiększając szybkość.
- Nie wiem. Jest idealny jak dla mnie. - odpowiedział szybko. Ciężko mu było reagować na szybkość ciosu partnerki. Dwurak nie nadawał się do kontrowania, raczej do natarcia. Każdy jednak cios próbował nie tyle blokować co odbijać, przekazując dużą siłę. Ciągle starał się zachować dystans, jednak szybkie zmiany pozycji Tulli, blokowały jego działania. Kiedy tylko nadarzyła się okazja wykonał tak zwany podlew, czyli atak od dołu w górę. Ciężki do wykoniania dwuręcznym mieczem z powodu jego wagi dla niektórych.
Nie zdążyła uskoczyć, ratując własną skórę, uklękła na jedno kolano, wychylając się w tył tak mocno, że niemal czuła, jak trzeszczą jej żebra i wyginając ciało, by uniknąć uderzenia. Czysta akrobacja. Teraz, gdyby chciał, mógłby ją dobić kopnięciem w odsłoniętą szyję i pierś, tak to się robiło w brutalnych bijatykach. Ale to był tylko trening, więc zaśmiała się, zadyszana, wstając i potrząsając głową.
- Dobry jesteś!
- Nie tak jak ty. - Gdyby nie to, że walczy z kobietą i do tego prosiła go o brak rozlewu krwii, zapewne nie skończyłoby się na samym kopnięciu. - Kontynuujmy.
Rozpoczął sekwencję ciosów lewy bok, prawy bark, uda. Ciosy były silne, jednakże nieprzemyślanie. Łatwo było zauważyć, że odsłania podczas ciosów klatkę piersiową odpowiednio przeciwnie do kierunków ataku.

Nie mógł być szybszy od niej - potrzebował zamachnąć się, by uderzyć, do tego musiał użyć ramion, a ona tymczasem ze szczękiem zderzającego się żelaza osłoniła się trzykrotnie, po czym, zanurkowawszy w dół i mocno wspierając się palcami lewej reki o pokład, by nieco wyhamować impet, cięła mocno, ukośnie, celując w odsłoniętą pierś mężczyzny.
Cios był silny, jednak nie przebił napierśnika. Siła ciosu dosięgła ciała. Mężczyzna skrzywił się, nie pozwalając sobie na nic więcej. Na pewno pojawi się duży siniak na prawym barku. Za wolno zareagował. Szybkość nie była jego mocną stroną. Potrafił jednak wytrzymać dużą ilość bólu co było jego atutem. Tulli nie okazała się jakąś tam dziewczynką uczącą się na dworach. Tak przynajmniej myślał, kiedy powiedziała o rozlewie krwi. Dobrze, że nie boi się atakować. On jakoś to przetrzyma.
Tulli opuściła rękę z bronią, w jej oczach, ciemnobrązowych, ciepłych, coś mignęło- niepokój? Współczucie?
- Przepraszam! Świetne to było, naprawdę..nigdy nie walczyłam przeciw dwuręcznemu mieczowi, choć zdarzylo mi się z toporem... technika podobna. Dziękuje, Ebberku! Musimy to opić przy najbliższej okazji! - klepnęła go po ramieniu, wesoło, zadzierając nieco głowę i mrugnęła, zmęczona trochę. A potem usiadła, by wyczyścić sejmitar do połysku i odsapnąć trochę, opierając plecy o drewnianą skrzynię pod masztem.
- Dzięki za walkę. - odparł krzywiąc się lekko kiedy go klepnęła po ramieniu. Przysiadł obok ponętnej kasztanowłosej tropicielki. - Masz jeszcze sprzęt do czyszczenia broni? Toporami dobrze się rzuca. - rzekł uśmiechając się, co w jego wypadku wyglądało dość szkaradnie.
Podała mu miękką skórkę, nasączoną olejem z orzechów, wydobytą z sakiewki u paska, gdzie nosiła też zapasowe, nawoskowane cięciwy.W milczeniu patrzyła, jak czyści ostrze - sama uwielbiała to robić, nawet bez potrzeby, to ją uspokajało. Lubiła dbać o broń.
Olbrzym podziękował skinieniem głowy. Kiedy dotarł do jego nozdrzy zapach olejków orzechowych przypomniał mu się graf.
- U nas takiego oleju używali wyżsi dowódcy. My braliśmy cokolwiek, byle smarowało - powoli i starannie zaczął czyścić ostrze. - Od broni zależy twoje życie. Tak nas uczono w wojsku.
Żadnej czynności nie wykonywał w takim skupieniu jak pięlegnowania broni i zbroi. Powoli, z groteskową starannością jak na takiego wielkoluda z wyglądem zbója polerował ostrze. To był dla niego rytuał.

Obserwowała go, a potem uniosła głowę, żeby zobaczyć, co robi Murion. Wiedziała, że przyglądał się walce i ciekawa była jego opinii.
- Jak na mój gust - całkiem dobrze - powiedział. - Ale - ściszył głos, by go nie słyszał Ebberk - nigdy nie przepadałem za osiłkami, co w sile widzą wszystko.
- A ty jak walczysz, Murionie? - wstała, prostując silną, ale proporcjonalną sylwetkę. Była nieco zadyszana, ale oddech wracał już do spokojnego rytmu, tylko włosy rozplotły się z uwięzi i opadły na plecy ciemną falą. Zmrużyła oczy, jakby rzucając mu wyzwanie. - Jeśli nie siła, to co? Finezja?
- Jak powiadał mój mentor - to nie ma być ładnie, to ma być skutecznie. Rapier oczywiście wiele ma z finezją wspólnego
- mówił dalej Murion - ale w prawdziwej walce chodzi tylko o to, by być wśród tych, co zostaną na placu boju żywi. A najlepiej jeśli zdołają z tego placu boju zejść o własnych siłach, w przeciwieństwie do przeciwnika.
- Oczywiście - kiwnęła głową, była “cholerną realistką”, jak ją nazywał Tallamir. - Zgadzam się z każdym twym słowem... a teraz pokaż mi, jak schodzisz z pokładu o własnych siłach. Masz przewagę, już jestem po walce. - Jej palce dotknęły rękojeści broni, uśmiechnęła się, jak dzieciak, szykujący psotę.
- Twoja wola. - Skłonił się uprzejmie. Ostrze rapiera zalśniło w słońcu. - W końcu w walce nie można liczyć na to, że będzie się miało tylko jednego przeciwnika - powiedział. - Przy jakiejś okazji powinniśmy potrenować walkę w parach.
Rozejrzał się dokoła i wziął do ręki kawał płótna, leżący przy zejściu pod pokład. Owinął lewą dłoń.
- Spróbujemy coś nowego... Płaszcz zamiast tarczy - powiedział. - Widziałem coś takiego w pewnym traktacie... nie pamiętam dokładnie czyim... Agrippy chyba. Gotowa?
- Widziałam kiedyś walkę z lewakiem... z płaszczem nigdy. Gotowa. - Zajęła pozycję naprzeciw niego, czując, jak wiatr od morza porywa jej włosy i zarzuca na twarz. Dmuchnęła. No tak... włosy, płaszcz...znużenie. Trzy przeszkadzajki. Uśmiechnęła się do Muriona. - Zaczynaj.
Proste pchnięcie na korpus było tylko i wyłącznie zapoczątkowaniem starcia. Wszak trudno było sądzić, że coś tak prymitywnego dotrze do celu... na początku walki.
Wiedziała, że musi się skupić, że będzie rozpraszał jej uwagę płaszczem, próbując zyskać ułamki sekund w razie czego uwięzieniem sejmitara w materii...W dodatku rapier był bardziej niebezpieczną bronią, a ona nie miała na sobie ani cienia pancerza, tylko delikatną koszulę, rozchełstaną u szyi i swoje ulubione portki....Sparowała pchnięcie, odsuwając się nieco i próbując ataku na rękę, trzymającą broń... cięcie... odskok... Oczy Tulli śmiały się. Lubiła walkę, a w dodatku nie miała teraz świadomości ryzyka, bo wiedziała, że jedynie trenują.
Nie parując zszedł z linii ciosu.
- Finezja nie przydaje się jeśli chodzi o przeżycie. Walka jest brutalna, a pole bitwy zaściełane wieloma ciałami. Ważne, by przetrwać - rzekł Ebberk, nawet nie spoglądając na walczących. - Bitwy nie są zabawą dwóch szermierzy.
- Jak na bitwę to jest nas za mało
- odparł Murion, nie spuszczając z oczu Tulli.
Półwykrok i finta.
Skok. Obejście z wypadem, aż boli w kolanach, gdy stopy uderzają o pokład, kolejny skok.
Półobrót. Płaszcz sparował ostrze sejmitara.
- Nigdy tak... nie czuję życia, jak wtedy... gdy ktoś usiłuje mnie zabić - zaśmiała się, czując znużenie. Płaszcz! Cholerny płaszcz! Uniosła wyżej ramię, chcąc wyprowadzić cios w głowę, jak gdyby chciała ściąć mu czubek głowy jak jajko na miękko.
Pół kroku w tył starczyło, by cios nie doszedł celu. Powstrzymał rękę, rwącą się do pchnięcia w korpus.
Potknęła się, wyprowadzając kolejne uderzenie. Minimalnie, o włos, byli na pokładzie i grzbiet jakiejś fali zrobił swoje.
Sparował uderzenie, zbijając ostrze w lewo.
- Powinniśmy spróbować na bosaka - powiedział.
Krótki sztych w kierunku pachwiny. Zasłona. Kucnięcie. Noga w tył, złapać oddech.
- Zawsze... jesteś... tak cholernie... uprzejmy?
Ebberk skończył czyszczenie i konserwowanie broni. Włożył ją do pochwy i stanął obserwując już taniec jaki odprawiali ci dwoje. Komentarz Tulli na temat radości życia podczas walki nie był mu obcy. Kiedy człowiek walczy ze śmiercią przekracza granice swojego ciała. Radość jaką sprawia przeżycie jest jeszcze lepsze. Uczucie to przekracza wszelkie doznania, przyjemności przeciętnego, żyjącego w bezpiecznym miejscu człowieka.
- Zwłaszcza w stosunku do kobiet - odparł Murion. - A wiesz, jak to denerwuje przeciwnika?
Wyprowadził szybkie pchnięcie w stronę głowy... w ostatniej chwili zmieniając kierunek. Wprost na ramię ręki trzymającej sejmitar.
Dała się oszukać, zasłuchana w swoje myśli - słowa Ebberka coś jej przypomniały.... Odskoczyła, z impetem siadając na stojącej za nią skrzyni, pod którą wcześniej siedziała. Wybuchnęła śmiechem, unosząc ramiona w górę.
- Poddaję się!
- Uwierzę, jak odłożysz broń
- uśmiechnął się Murion. Cofnął się o krok.
Delikatnie odłożyła sejmitar, po czym, nadal siedząc na skrzyni, zajrzała kapłanowi w oczy.
- W porządku?
Murion schował rapier.
- Przepraszam - powiedział. - To było nie w porządku w stosunku do ciebie.
Wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać.
- Nic sobie nie potłukłaś? - spytał.
- Nic poza zadkiem - prychnęła, po czym przyjęła jego uścisk... tylko po to, by go pociągnąć mocno do przodu, a gdyby stracił równowagę, podstawić mu nogę i przewrócić na pokład.
Może by się i udało, gdyby nie to, że Murion, pociągnięty do przodu, objął ją w pół.
- Oszukujesz! - zaprotestowała z niewinnością osoby, która wypierałaby się w żywe oczy tego samego, o co oskarżała przeciwnika.
- Ważne, żeby było skuteczne - powtórzył własne słowa, przytykając jej do boku ostrze sztyletu.
Trening był skończony. Tulli westchnęła, odsunęła dłonią sztylet, zamierzając uwolnić się z uścisku i podnieść sejmitar. Czuła w kościach ten trening, oj, czuła....
- Dziękuję - rzuciła Murionowi, po czym usiadła spokojnie na deskach pokładu i ujęła szmatkę, którą wcześniej dawała Ebberkowi.
- Również dziękuję - odparł. - Jeśli faktycznie boli cię siedzenie, to mogę ci pomóc.
Zignorowała tę uprzejmą propozycję.
- To może się napijemy ? - odrzekł Ebberk jakby mówił o czymś o czym wszyscy zapomnieli. - Rum mają nienajgorszy. A po walce zawsze wszystko lepiej smakuje.
Ale Tulli już uniosła głowę, widząc nadchodzącą białowłosą.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.
Maura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172