Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2011, 20:20   #49
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Po terapii pod eskortą szedł do swojej klatki, gdzie tradycyjnie o tej porze szpikowali go lekami. Plan był o tyle prosty co młody, bo dzisiejszy- uciec, jeszcze dziś, choćby zaraz. Nigdy nie był wzorcem, wątpił wręcz by przypisano mu jakąkolwiek większą rolę na tym świecie. Tutaj jednak, po tych kilku tygodniach czy miesiącach, do szarawej czaszki dotarła pieprzona życiowa prawda- 'skóra ciasna, ale własna'. Instynkt samozachowawczy nakazujący żyć- głośno i wyraźnie. Rozkaz kontrastował na tle ciasnego azylu dla obłąkanych w którym jedno tylko było pewne- powolna, męcząca śmierć. Kiedy przyszło do aplikacji lekarstw Melvar, wyuczony latami objazdowych występów oszust i kanciarz, sprawnie wsunął piguły pod dolną wargę i szybko sięgnął po podawaną przez białego goryla wodę. Krzywił się przy tym bez trudu przywołując wspomnienie gorzkiego smaku substancji. 'Napuchnięty' nawet nie zorientował się co jest grane, gdy Ważka idąc obok niego już do zbiórki na spacerniak wypluł całą dawkę medycznych łakoci do wiadra stojącego pod ścianą. Zza rogu wybiegł doktorek i jego suka.

-"Kochani, chyba spacer na dziś sobie darujemy. Była tam jakaś mała... awaria i... I musimy się przenieść w inny sektor ośrodka" – doktor otarł pot z czoła, przywołując na twarz wypracowany przez lata uśmiech profesjonała – "Nie martwcie się i chodźcie za mną".


'Kochani'- skurwysyn miał czelność, miał odwagę pluć im w twarz nawet w chwilach kryzysu. Tak bowiem Melvar ocenił czerwono-czarne od napływu krwi i smug sadzy gęby doktorka i jego podręcznego wyciora, jakkolwiek mu było. Nienawidził obydwu. Pirat czy nie-pirat- Melvar zwany Ważką swój honor miał, a ci, którzy wystawiali jego imię na próbę cienko piszczeli w ostatecznym rozrachunku. Robienie z niego czubka, choćby był królem obłąkańców, zasługiwało na miano przewinienia wobec rozdmuchanego, pirackiego ego. 'Karma'- jak mówili kapłani na jednej z małych wysepek na morzu zewnętrznym sepleniąc coś o nieskończonym kręgu życia. 'Karma to suka'- jak mawiał Melvar, teraz jedynie w myślach złorzecząc oprawcy. Złożył doktorkowi niemą obietnicę, a karma zrobi resztę, w swoim czasie- tak to działało jeśli dobrze zrozumiał bełkot kurduplowatych mnichów. Najistotniejsze, że okazja nadarzyła się idealnie w porę! Ważka przypomniał sobie, że powinien być naćpany lekami, więc popuścił nieco śliny z ust i zatoczył głową nierówny łuk chcąc ocenić stan towarzyszy nadciągającego wyścigu.

-"Pożar! COŚ SIĘ PALI!" – wrzasnął Melkit i na raz pełen wigoru, niby nacierająca w obronie młodych locha, zerwał się do biegu. Wyślizgnął się poza uścisk mocarnych łapsk drabów z ochrony i pognał na spotkanie nieznanego. Wnioskując z reakcji doktora wprost ku 'źródłu awarii'.

Kiedy Melkit przedzierał się przez łapiświrów zrobiło się zamieszanie- okazja uczyniła Ważkę bogatszym o zawartość kieszeni samego Lirma w cudowny sposób przenosząc pod pazuchę melvarowego szlafroczka kilka stron wypisanych na którejś z dobroczynnych sesji i ołówek- łup godny legendy, nie ma co. W obecnej sytuacji Ważka nie pogardziłby czymś bardziej bojowym, ale ołówek, choć łamliwy jak wczorajsza bagietka był też w swej smukłości dość ostry. Udając częste przy braniu leków zaburzenia błędnika wsparł się na Lirmie i jednym z mięśniaków po czym dramatycznie potuptał w tył rozbijając się na ścianie i wyciągając się na niej jak na łożu w aktorskim spazmie. Przewracanie oczyma zdawało się wyglądać autentycznie bo Jean podbiegł do niego i szarpnął w stronę pozostałych świrów. Chłop chyba kiedyś boksował, bo hak w wątrobę wygłupiającego się starucha odebrał mu ochotę na żarty. '..w swoim czasie..'- powtarzał w myślach mierząc karmiczne obietnice w kolejnego dłużnika.

-Arnold, Jean, zaprowadźcie proszę naszych pensjonariuszy w bezpieczne miejsce" – Lirm odwrócił się ku alejce z której wypływać poczęły kłęby czarnego dymu – "My z resztą personelu musimy zatrzymać Melkita i zebrać resztę pacjentów, którzy zostali w pobliżu... wypadku".

***

-"Do laboratorium! Za mną!" – warknął Arnold i wysforował się na przód pochodu, obierając kierunek na lewo i znikając za rogiem.

-Złotooka- mam nadzieję, że jesteś w formie. A Ty, Karmelku, kontaktujesz? Teraz albo nigdy dziewczyny, a szkoda by było 'nigdy'... -Melvar nie przebierał w słowach zwracając się do Kerin i Alrauny, ale też nie ustrzegł się firmowego uśmieszku starego zboka i dwuznaczności.


Reszcie towarzyszy posłał ostre, w zamierzeniu nadawcy otrzeźwiające, spojrzenia sugerując, że coś wisi w powietrzu. Za ich plecami czerń świeżo naprodukowanej sadzy mieszała się z pomarańczowymi smugami żywego ognia, a w żadnych z drzwi korytarza nie dało się schronić, gdy naciskano na klamki.

-"No dalej, za Arnoldem!" – ponaglił bandę stojący na końcu parady Jean, wskazując na rozwidleniu lewą alejkę, gdzie zniknął pierwszy z opiekunów.


-Dalej poradzimy sobie sami, dziękujemy.. - Ważka obkręcił bobka za rękę wykręcając ją za plecy i przystawiając mu do oka granitowy szpic zwany rysikiem -.. drodzy wariaci..? - rzekł retorycznie licząc, że nim zapyta 'którędy teraz?' tak będzie można nazwać to zabawne grono, bez wyjątku Arnolda-przewodnika.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline