Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2011, 20:47   #320
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Amavet uśmiechnął się pod wąsami w stylu "Wiedziałeś kretynie że tak będzie. Wiedziałeś a mimo wszystko to zrobiłeś. Mas za swoje!". Sam pokój był całkiem przyjemnie urządzony. Dwa łóżka, dywan, boazeria, skrzynia na ubrania oraz stolik z dwoma fotelami. Po kilku minutach w progu pojawiła się służąca.

-Kąpiele są już gotowe. Pierwsze i drugie drzwi w piwniczce za barem.

Eilhart wstał ze swojego łóżka. Miecz zawinął w płaszcza, na wszelki wypadek. Spojrzał na dziewczynę.

-Jeden pokój jest dla bezpieczeństwa. Ja... Wolę mieć na ciebie oko, ale jeśli chcesz, to najmę pokój obok.

- Dla bezpieczeństwa.. jasne - powiedziała Marina. Po chwili jednak spoważniała - Mówisz poważnie? Prześpimy się tu a potem serio odpłyniemy?

Amavet zdjął z siebie kolczugę i położył na łóżku. W ślad za nią poleciała przeszywanica ze skóry.

-Tak. Mówiłem serio. Za sto denarów będziemy mogli płynąć jako pasażerowie, a z połówką tysiąca w kieszeni będziemy mogli... W sensie jeśli chcesz... Bo ja do niczego nie... W sensie w Skeligee taka medyczka jak ty...

Opanował się w końcu, stając w progu. Obejrzał się na dziewczynę.

-W tym wypadku decyzja również zależy od ciebie. Idę się umyć. Klucz jest na stoliku. I weź sztylet. Na wszelki wypadek.

Marina westchnęła. Faceci są prości jak budowa cepa. Lubiła Amaweta, nawet bardzo i nie chciała go urazić. Nawet miała ochotę iść z nim do łóżka. Ale to powinna być jego inicjatywa, nie jej. Inaczej - nie powinien jej tego proponować. Choć właściwie powinien... ale nie słowami. Choć z drugiej strony, gdyby czegoś próbował bez jej zgody musiałby zbierać zęby z podłogi... po raz pierwszy nie potrafiła się rozeznać w swoich uczuciach. Westchnęła jeszcze raz i poszła sie kąpać.

W swoim pokoju łaźni Amavet siedział w balii, powoli i z namysłem mył głowę, żałując że nie miał niczego do czytania. Czytania! Ha! Dobre sobie! Zbieranina paskudnych mord oraz cyferek pod nimi. Ambitna lektura, nie ma co. Przynajmniej oddał ubrania do prania, zostawiając przy sobie tylko torbę i płaszcz. I miecz rzecz jasna. Po raz kolejny zaklął cicho, cofając dłoń od swojej sakwy.

-Po co ja to zrobiłem... ?- zapytał sam siebie, wstając z wody i szukając ręcznika. Po dokładnym wytarciu ubrał się i znów ukrył miecz pod płaszczem. W końcu wyszedł, finalnie doprowadzając włosy do charakterystycznego nieładu. Przechodząc koło części Mariny zatrzymał się niepewnie.

Zapukał.

-Wszystko w porządku... ?- ugryzł się w język. To tak jakby uważał że utopi się w wannie wody.- W sensie... Skończyłaś już?

Zza drzwi łaźni dochodziła cisza, nie przerywana nawet pluskiem wody.

-Mari?- Amavet zmarszczył brwi.- Marina, jesteś tam?

Zacisnął zęby i zamknął oczy. Mógł tam nie wchodzić. Mógł poczekać. Ale... Przecież... Ona mogła... Ktoś mógł tam... Po tym z kim zadarli.

-Cholera, przyznaj że to nie tylko o to chodzi co?- wewnętrzny głos sumienia łowcy nagród odezwał się grobowym szeptem. Dawno się nie odzywał, oj dawno.

-Zamknij się...- Amavet spojrzał na drzwi i pchnął je, wpadając do środka.- Marina, wszystko w porządku?!

Odprężające ciepło kąpieli w połączeniu z napięciem ostatnich godzin zrobiło swoje - Marina spała głowa opartą o brzeg balii.

Amavet westchnął i uśmiechnął się. Wyglądała uroczo i niewinnie. Patrząc teraz na nią nigdy by nie przypuścił że mogłaby zabić człowieka pchnięciem w gardło. Zamknął za sobą drzwi i ukucnął koło bali. Dłonią odgarnął jej mokre włosy z twarzy a jego uśmiech pogłębił się nieznacznie.

-Mari...- powiedział cicho.- Obudź się. Nie śpij w wodzie. Na górze czeka łóżko.

Ręka dziewczyny wystrzeliła i złapała nadgarstek Amaweta. Sztylet, który nie wiadomo skąd znalazł się w jej drugiej dłoni oparł sie o jego tchawicę.

Mężczyzna zamarł, z trudem powstrzymując się od śmiechu.

-Wiedziałeś idioto że to skończy się podobnie. Widziałeś.- pomyślał. W końcu odetchnął i pozwolił by jego serce znów zaczęło normalnie bić.

-Mari, to ja, Amavet. Zasnęłaś w balii.- powiedział kojącym głosem. Uśmiechnął się.- Nic ci nie zrobię.

- Acha - odpowiedziała Marina lekko sie uśmiechając - i przyszedłeś tu powiedzieć mi o tym, jak sie kapałam?

-Wiesz, mogłaś przez przypadek osunąć się do wody i utonąć. Albo zadławiłabyś się wodą. Albo chociaż najadła mydlin.- oparł łokieć o brzegu balii i znużył w wodzie dwa palce.- Wołałem. Nie odpowiedziałaś. Spanikowałem no i jestem.

Spojrzał jej w oczy.

-Mocno jesteś na mnie zła... ?

- Ledwie starcza w tej balii miejsca żeby usiąść, o jakim obsunięciu mówisz? Ale nie, nie jestem zła... troszczysz się o mnie.. to miłe.

-Ja... Wiesz...- opuścił lekko wzrok, co po dokładnym zastanowieniu się nie było za dobrym pomysłem. Szybko wrócił na poziom jej oczu i westchnął, wyciągając przy tym szyje.

Pocałował dziewczynę, a przynajmniej spróbował. Jednocześnie ignorował tę część podświadomości która aż wrzeszczała "Ona ma nóż! Ona ma nóż!".

Marina oddała pocałunek.

Amavet uniósł lekko brwi, z ulgą odkrywszy że nie odepchnęła go ani nie dźgnęła. Wsunął dłoń pod jej plecy, obejmując ją. Klęcząc przy bali, z butami w rozlanej wodzie. Nie chciał jej spłoszyć. Po prostu przycisnął ją do siebie w trakcie pocałunku. Była drobna i delikatna.

Nie trudno domyślić się, co było dalej.

Rankiem Amavet usiadł na łóżku i spojrzał na wpadające przez okno promienie słońca. Uśmiechnął się, czując obok ciepło ciała Mariny. Ostrożnie opuścił stopy na dywan i przeciągnął się. Po cichu ubrał się w czystą koszulę i spodnie. Do pasa przyczepił miecz i zszedł na dół. W progu spojrzał jeszcze z uśmiechem na kochankę.

Idąc wieczorem do pokoju usłyszał charakterystyczny, Skeligański akcent u jednego z biesiadników. Teraz szybko odszukał mężczyznę i zagadał do niego uprzejmie. Po kilku minutach rozmowy, i przekazaniu z ręki do ręki stu dwudziestu denarów, Amavet ruszył z uśmiechem na górę. Ich statek odpływał punktualnie w południe.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline