Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2011, 12:23   #311
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Wiedźmin przysłuchiwał się temu niby od niechcenia. Lubił sprawiać wrażenie nieprzygotowanego gdy w rzeczywistości był gotów do podjęcia reakcji w dowolnym momencie.

Sytuacja w jakiej się znaleźli zmieniała się szybciej nawet niż obrazki w kalejdoskopie. Niestety miał wrażenie, że co raz bardziej zmieniały się na ich niekorzyść. Dlatego też wiedźmin, rzadko zatrudniał się w roli najemnika.

Zabijanie potworów było niewspółmiernie bardziej niebezpieczne, ale było zawsze jasne co trzeba zrobić. Zlecenia na wszelkie plugastwo były proste. To lub tamto było do zabicia. Można było jedynie zginąć jeżeli umiejętności wiedźmina były niewystarczające do skali wyzwania z jakim musiał się zmierzyć. Jednak zlecenia te były zawsze czarno białe. Zabić lub zostać zabitym. Jedno było pewne potwory nie stosowały intryg, podchodów i innych sztuczek typowych i przypisanych do "ras rozumnych".

Wiedźmin czekał na rozwój wydarzeń. Czekał i był gotów.
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.
Draugdin jest offline  
Stary 18-06-2011, 01:05   #312
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Krasnolud popatrzył na medyka, gdy ten dawał się napić Conorowi wódki, jak na rozum prostego krasnoluda jakim był Ginnar, był to całkiem niezły pomysł, po gorzałce to i ból mniej czuć, a i myśli się lepiej, czasami, krasnolud słyszał raz o jakimś kapitanie, czy kimś takim, który był tak pijany, że dowodzić nie był w stanie i przegrał bitwę.

Ginnar wyjął fajkę i nabił ją zielem które kupił parę dni wcześniej na targu, z pietyzmem zupełnie nie pasującym do najemnika, zaczął oporządzać fajkę, ubił ziele, zapalił fajkę, zaciągnął się kilka razy delektując się dymem, wypuścił kilka kółek z dymu.

-Pół miasta z dymem chcą puścić, a zaczęło się od tego, że jedną barkę pełną piratów ubilim, ale to już wiesz od reszty. A Panu Conorowi nogi może nie trzeba będzie obcinać, widziałem ludzi z gorszymi ranami nóg którzy się potrafili się z tego wygrzebać, a Storm silny chłop, poradzi se.- Powiedział krasnolud
 
pteroslaw jest offline  
Stary 18-06-2011, 10:41   #313
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Wasz troska o moją kończynę jest naprawdę ujmująca. Nie omieszkam się odwdzięczyć, w odpowiednich okolicznościach. Póki co jednak nie rozważam amputacji. Wiecie, jestem do nie nieco przywiązany a jedną noga ciężko kopnąć kogoś w tyłek, co może się okazać w niedługim czasie konieczne. -
Paskudy uśmiech na twarzy Conora i jad sączący się z jego słów faktycznie świadczyło tym, że troska kompanów zapadnie mu w pamięci. Zaraz jednak porzucił słowną szermierkę i zwrócił się do Stoka
- Panie Stok, jeśli można Pana prosić, bo jak Pan widzi, sam się pofatygować nie za bardzo mogę... - Conor poczekał aż „szef” przy nim usiądzie i zanim zaczął wątek, odesłał medyka.

- O walce z piratami i magazynie już Pan wie, więc wie też Pan, że mieliście w firmie szpiega. Nadal macie, jak przypuszczam. To musi być ktoś, kto zna rozkłady barek i opłaca mu się je ujawnić. Nawet mimo tego, że zapewne nieźle go opłacacie i zna waszą reputacje... z autopsji. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, nie dziwi mnie to specjalnie. –
- A jakież to wydarzenia ma Pan na myśli Panie Storm? –
- A tak, do rzeczy. Otóż gdy braliśmy magazyn, poszło nam całkiem sprawnie. Zastaliśmy tam niejakiego Mlachatala razem z obstawą. Uchodził za szefa całego przedsięwzięcia, więc wzięliśmy go żywcem, celem przesłuchania. Oczywiste jest to, że on też dla kogoś pracuje. Niestety tu pojawiły się problemy w postaci niejakiego Pelsa i czterdziestu jego ludzi. Nie wiem na ile orientuje się Pan w układach na mieście, ale Pels to człowiek Chudego. Jego gang kontroluje teren na którym był magazyn.

-Pels i ja... Powiedzmy, że od dawna On marzy aby obciąć mi jaja. Bez wzajemności, gdyż obawiam się, że nie dysponuje dość precyzyjnymi narzędziami aby operować na czymś tak małym. Ja zadowolę się jego głowa nad kominkiem. W każdym razie, po kilku zdaniach jasne stało się, że Malchatal i Pels się znają i że Chudy wie o jego działalności i z nim współpracuje. Pels próbował nas „przekonać”, żebyśmy mu oddali Malchatala, ale uznałem, że jego wiedza będzie co najmniej równie cenna jak towar w magazynie. Nie spodziewałem się, ze że ten idiota, chce go odzyskać tylko po to, aby go zabić. Po to podpalił magazyn z nami w środku i ścigał nas przez całe miasto, aż do tutaj.

- Panie Stock, on się bał. Bał się jak cholera tego, co może nam powiedzieć Malchatal. Dlatego był gotów nas dopaść za wszelka cenę. Mnie i Dallanaowi, udał się ich zgubić i razem z Malchatalem zamelinowaliśmy się niedaleko stąd. Niestety odcięli nas od waszej siedziby. Zresztą nie tylko Pels trząsł portkami. Sam Malchatal, mimo naszych starań za chore nie chciał nic powiedzieć, ciągle tylko na strasząc. Jak na człowieka w jego pozycji, to trochę dziwne.

- Nie wiem czy ten człowiek był szalony, czy był fanatykiem, czy może magiczne wyprano mu mózg, bo o takich przypadkach też słyszałem. W każdym razie wolał się zabić i niż dać się wam przesłuchać. Z pełną premedytacją nadział się na ostrze Dallana i zdychał ze śmiechem na ustach. Udało mi się, choć nie bez problemów, szybko sprowadzić znachorkę, ale ona kupiła mu tylko kilka minut życia. Dlatego, aby cały wysiłek nie poszedł na marne, zdecydowałem się na te mała drakę z wozem. Chciałem go dostarczyć tutaj, licząc, że na miejscu będzie ktoś, kto go zdała jeszcze odratować. Stało się inaczej. Ot, życie i cała historia. –

Conor przerwał na chwile, pociągać z flaszki, po czym przeszedł do wniosków.

- Panie Stok, to tutaj, to jest grubsza afera. Gdybym wiedział, że to się tak potoczy, to zawrócił bym zdobyczne braki do Novigardu i olał całą te waszą sprawę. Teraz jednak siedzę w tym gównie i chce coś z tego mieć i nie dać się zabić. Tak więc powiem co wiem i co przypuszczam a Pan zdecyduj co z tym dalej zrobić.

- Nie znam tego całego Malchatala, ale są tu ludzie, którzy bez dwóch zdań go znają… To Pels i Chudy. Co więcej, Pels ze swoim ludźmi był zdecydowany zaatakować waszą siedzibę, byli dostać jego głowę. To już o czymś świadczy. Podobnie jak fakt, że gdy przybyli strażnicy, to puści go bez słowa. Panie Stok, tam był ze czterdziestu uzbrojonych i gotowych do walki ludzi. Nie dziw Pana, że ludzie Chapella nawet nie zapytali ich kim są i po co tu przyszli? Mnie trochę tak, jeśli mam być szczery.

- Jeśli stąd wyjdę, to być myc może uda mi się co nieco odwidzieć o Malchatalu, ale to potrwa. Zwłaszcza teraz kiedy jestem na celowniku straży. Mogę dość szybko zmienić wygląd i tożsamość, mam w tym sporo wprawy, co załatwi trochę sprawę, ale to wszystko i tak zajmie sporo czasu. A obawiam się, że jeśli chcemy się dowiedzie, kto jest szefem Malchatala, to nie mamy go za dużo. Jeśli faktycznie wam na tym zależy, to trzeba zapytać u źródła, czyli pogadać sobie z Pelsem i jego szefem, Chudym. Wiem gdzie ich szukać, ale jak Pan widzi, mają dość sporo ludzi, więc łatwe, ani tym bardziej bezkrwawe to nie będzie. O ile zdążymy, bo jeśli ten, którego szukamy faktycznie wart jest strachu, jaki za nim idzie, to obaj mogą być już wybebeszeni na dnie rzeki. -

- No i jeszcze mamy truchło Malchatala. Czarownicy potrafią gadać z trupami, jeśli kogoś stać na ich usługi. Was stać, więc proszę decydować Panie Stock. Co robimy? –
 
malahaj jest offline  
Stary 18-06-2011, 22:48   #314
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Siedziba Kompanii

Stok potarł twarz dłońmi, zaklął pod nosem po czym niespodziewanym, szybkim ruchem chwycił gąsiorek z wódką i łyknął solidnie.
- A żeby was… - mruknął, ocierając usta. – Chodźcie tutaj, bando jełopów, nie będę sobie gardła zdzierał.
Zacznijmy od rzeczy najważniejszej
– kontynuował, gdy grupa zebrała się w salce strażników. – To jest od szpiega. Bo że takowego mamy, jest jasne jak Słońce. Nasunął mi się ten wniosek już wtedy, kiedy wasz kompan przyleciał tutaj i powiadomił o sytuacji w magazynie, przy okazji opowiadając, co stało się do tego czasu. Dlatego też już podjąłem działania mające na celu zidentyfikowanie tego skurwysyna. Hermann – zwrócił się do szefa strażników - idź do mojego gabinetu, na biurku powinna leżeć papierowa teczka z dokumentami, przynieś ją.
Hermann zniknął na kilkanaście minut, po czym pojawił się z powrotem z żądanym przedmiotem.
Stok otworzył ją i zaczął szybko przeglądać dokumenty. Gdy skończył, na jego twarzy odmalował się ponury uśmiech.
- Tak myślałem. Trasy barek znali tylko kapitanowie, którzy dowiadywali się o nich tuż przed wypłynięciem i ludzie z logistyki, którzy je planują. Nie wdając się w szczegóły funkcjonowania Kompanii, bezpośredni dostęp do planów wszystkich tras ma tylko jedna osoba – dyrektor działu logistyki, Knut Laval.
Reinhard Stok zamilkł na jakiś czas, zastanawiając się nad czymś usilnie, o czym świadczyły zmarszczki przecinające jego czoło.
- Posłuchajcie – powiedział wreszcie, unosząc głowę – w zasadzie wypełniliście swoje zadanie. Z tym – potoczył po najemnikach ciężkim spojrzeniem – że narobiliście przy tym syfu na pół miasta, który oczywiście ja będę musiał posprzątać. Że nie wspomnę o tym, jak wpadliście tutaj wymachując bronią i wrzeszcząc o rzekomym napadzie, a teraz dziwicie się, że strażnicy chcieli was rozwalić. W ogóle to powinien was wydać straży miejskiej. Ale możecie się jeszcze przydać. Zdrada musi zostać ukarana. Nie mam ochoty bawić się w biurokrację, ale nie mogę też dopuścić, by Kompania Delty Pontaru mordowała własnych urzędników. Dlatego zrobimy tak: niniejszym zwalniam was ze skutkiem natychmiastowym, powiedzmy, że za obopólną zgodą, by to ładnie wyglądało w dokumentach. Teraz zaś ktoś, kogo zupełnie nie znacie, nigdy nie widzieliście i kto dobrze wam zapłaci, zleca wam zabójstwo Knuta Lavala. Powiedzmy, że będzie to rodzinna wendetta albo nieudany napad rabunkowy. Albo coś jeszcze innego, kompletnie niezwiązanego z Kompanią.
Zaraz sporządzimy dokumenty poświadczające o waszym zwolnieniu, a w tym czasie przemyślcie ofertę hojnego nieznajomego. Będę z powrotem za pół godziny.

To powiedziawszy wstał i opuścił pomieszczenie. Przez otwarte drzwi weszło kilku ochroniarzy, podejrzliwie przypatrując się nieproszonym gościom. Reszta została w przedsionku.

Amavet i Marina

Dotarli do doków, gdy nad miastem zapadły już ciemności. Opustoszałe nabrzeża słabo oświetlało światło wyciekające z okolicznych mordowni, knajp i barów, nielicznych latarni na budynkach i okazjonalnych niesionych przez patrole straży miejskiej.
Było, nie bójmy się tego powiedzieć, całkiem spokojnie i cicho, jeśli nie brać pod uwagę ryków i plugawych piosenek dobiegających z wyżej wspominanych lokali, jak i uliczek, baraków, magazynów, bud, szop oraz nielicznych tutaj domów.
Doki brały głęboki oddech przed intensywnym nocnym życiem.

Cedric

Mężczyzna pojawił się krótko przed północą, kiedy posiłek stał się już wspomnieniem, a znudzony Cedric miał właśnie zacząć liczyć muchy krążące pod sufitem.
Bez słowa przysiadł się do niego.
- No? – rzucił krótko, rozejrzawszy się wpierw dookoła.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 21-06-2011, 14:45   #315
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Stock to jednak był swój chłop. Przed zajęciem się na poważnie sprawą musiał sobie zdrowo łyknąć. W sumie w dobie takiego bałaganu nic dziwnego - nawet w kudłatej głowie Ragnara ciężko było sobie wykreować większy burdel niż tu miał miejsce. Przechodząc do rzeczy Stock wyjaśnił, że podejrzenia Storma sprawdziły się - "A więc w kompanii jest szpieg" pomyślał gładząc się po brodzie krasnolud.

Wysyłając szefa ochrony po teczkę Stock zastanawiał się w milczeniu. W końcu, gdy posłaniec wrócił okazało się, że szpiegiem i dręczycielem kapitanów barek jest sam dyrektor działu logistyki, Knut Laval. Dość dziwnym było późniejsze wystąpienie Stocka. Nawet więcej niż dziwnym - "Więc nie otrzymamy zapłaty za to co już zrobiliśmy?" pomyślał z grymasem zgorzkniałego skurwysyna Ragnar.

Na szczęście cały bałagan nie spadnie im na głowę, ale zapewnienie o zwolnieniu nie napawała brodacza otuchą - w końcu nie dostaną kasy za zajście na barce i to później. Do tego jeszcze ta propozycja zabicia dyrektora logistyki. Pewnie ma on od groma ochrony a to, że zajmą się jego dupą nie było w wcześniejszej umowie. W sumie w ogóle nie było mowy o zabijaniu ludzi - A co się porobiło?

- Nie wiem jak wy, ale ja nie jestem płatnym zabójcą. - przemówił w końcu grubym basem brodacz. - Jednak jak większość z was zdecyduje się podjąć tego zadania mogę pomóc. - dodał po chwili wodząc wzrokiem po obecnych Ragnar. - Nie chciałbym aby potem mówili, że jako jedyny odszedłem przed finałem tej imprezy…
 
Lechu jest offline  
Stary 21-06-2011, 18:15   #316
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
- Zapłata będzie? Wydatki miałem..
Cedric leniwie przeniósł spojrzenie na tajemniczego pryncypała, ale zaraz przeszedł do rzeczy.
- Zaczęło się od łajby, wpłynęliśmy o świcie ja i banda innych wynajętych do pilnowania. Nawet dziewczyna była, nie wiem po co, ale była. Spokojnie było do czasu ataku...

Opowiedział wszystko dokładnie, łącznie z rysopisami osób, które pamiętał. Wspomniał też o swoich poszukiwaniach w burdelach podkreślając wydatki jakie był zmuszony ponieść. Oczywiście przyjemności, które go przy tym spotkały pominął całkowicie.
- ... potem wróciłem tu i czekałem by zdać ten raport.
 
Nadiana jest offline  
Stary 21-06-2011, 22:59   #317
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
- To znaczy, że co? – zapytał Shimko, gdy Stok zakończył swoją przydługą przemowę. W międzyczasie zapoznał się z zawartością teczki przyniesionej mu przez ochroniarza i zdemaskował szpiega. – Że niby nie dostaniemy naszych pieprzonych pieniędzy?
- Stok, kurwa chyba żartujesz?
– wrzasnął. – Wypierdzielasz nas z roboty, nie płacąc za to co zrobiliśmy, tak? Do tego zlecasz zabójstwo, za które pewnie i tak nie zapłacisz, bo znowu znajdziesz jakąś wymówkę! Ach... I pewnie zaraz powiesz, że jak się nie zgodzimy, to wydasz nas Straży, co?
 
xeper jest offline  
Stary 21-06-2011, 23:56   #318
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Ginnar powiedział swoim donośnym głosem:

-Powinniśmy dostać zapłatę za ochronę barki, ale co do drugiej "sprawy", przez jednego szpiega mogliśmy zginąć przynajmniej dwa razy, gdyby na naszym miejscu był ktoś inny, ktoś mniej, psia mać, doświadczony padłyby trupy nie tylko tych złych. Według mnie chuj odpowiedzialny za te napady musi umrzeć nim padnie więcej trupów!
 
pteroslaw jest offline  
Stary 22-06-2011, 20:19   #319
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kiedy Amawet pociągnął ją w stronę drzwi, Marina w pierwszej chwili zaoporowała ciałem, protestując. Uścisk jego ramienia był jednak dość silny, więc posłusznie poszła z mężczyzną.

Eilhart westchnął cicho, widząc pobladła twarz dziewczyny. Chłód wieczornego powietrza oraz delikatna bryza znad morza przyjemnie ochłodziły jego twarz. Nawet nie zauważył kiedy w czasie walki zdążył się spocić.

-Chodźmy stąd, Mari. O tej porze możemy dostać tutaj tylko nóż pod żebro...
Spojrzał na towarzyszkę i zamyślił się. Po chwili podjął decyzję. Szybkim krokiem, nie męcząc już niczym dziewczyny, ruszył w stronę bazaru zachodniego. Tam, zapłaciwszy stajennemu trzy denary, odebrał swojego wierzchowca. Zwierze prychnęło z niezadowoleniem na widok właściciela. Po pierwszej nieudanej próbie ugryzienia go, skierowało pysk na dziewczynę. Powiew gorącego powietrza z końskich chrap omiótł jej policzki oraz czoło.

Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała zwierzęciu w oczy. Podniosła dłoń, koń położył po sobie uszy i kłapnął zębami. Dziewczyna szybko zabrała ręką i ścisnęła go za chrapy, przytrzymała pysk. Delikatnie, choć stanowczo. Zwierzę zarzuciło głową, Marina ścisnęła nieco mocniej. Koń podniósł uszy i parsknął.
-Dobrze ci sie wydaje, ja tu rządzę - powiedziała dziewczyna.

Amavet uśmiechnął się, widząc jak Mari skutecznie obłaskawia rumaka. Koń odczekał chwilę, aż niewiasta puści jego nozdrza i potulnie ruszył tuż za nią, trzymany przez Amaveta na sznurze.

-Lepiej ci już?- zapytał cicho towarzyszki, obejmując ją wokół ramion. Uśmiechnął się ciepło.- Dzisiaj nocujemy w Grających Rogach. Spokojniejszej i bardziej zadbanej karczmy nie znajdziesz w tych murach.
Spokojnym krokiem ruszył w stronę uchylonych drzwi pobliskiego magazynu. Po krzykach od razu poznał że zarządzał nim jakiś obrotny kupiec, szukający zarobku dniem i nocą.

- Nie mamy pieniędzy na zadbane karczmy.. - Marina pokręciła głową - Nigdy mi nie mówiłeś, że go masz.- wskazała na konia - jak się nazywa?
-Z początku nazywałem go Pierun, ale po tym jak zaczął mnie gryźć, zrzucać z siodła i pluć, częściej zacząłem używać zwrotu "Ty głupi bydlaku".
Kroczący za nimi koń podniósł łeb i zastrzygł uszami. Eilhart puścił Marinie oko.

-Widzisz, reaguje.
- Ma charakter - Marina lekko się uśmiechnęła - pasujecie do siebie.
-Może, ale się nie lubimy... Szczęśliwszy będzie z kimś innym
.

Stojący w bramie handlarz obejrzał się na parę, na szybko oceniając poziom jej zamożności. Zaraz potem jego kaprawe oczka spoczęły na koniu.

-Tak, chcemy sprzedać konia.- Eilhart uprzedził pytanie mężczyzny, usuwając się z drogi by Pierun mógł się w pełni zaprezentować. Kupiec z dużą wprawą ukrył wyraźną chęć zakupu pięknego zwierzęcia. Szybko jednak zreflektował się.
-Z rzędem.
-Tak. Z rzędem, owsem na dwa dni oraz podkowami założonymi siedem dni temu. Sporo mnie kosztował.
-Ile?
-Tysiąc.

Handlarz z trudem powstrzymał się od krzyków. Był dobry w swoim fachu. Nawet bardzo. Natychmiast zaczął doszukiwać się nieistniejących wad zwierzęcia oraz zaglądać mu w zęby. Tego drugiego pożałował, gdy rumak o mało nie zmiażdżył mu palca.

-Cóż... Zęby ma zdrowe. Sześćset?- handlarz łypnął okiem na łowcę nagród. Amavet zaś na Marinę.

- Amavet, nie sprzedawajmy go - dziewczyna powiesiła się na ramieniu mężczyzny - Jakoś sobie poradzimy...Pójdę do pracy. On jest przecież jak członek rodziny... - chciała poklepać konia, ten - dla podkreślenia, że pamięta, kto jest tu najważniejszy - tylko lekko uszczypnął dziewczynę zębami w wierzch dłoni.

Eilhart spojrzał na nią u uśmiechnął się. Nie wiedział czemu, ale pocałował ją w czoło.

-Jesteś w szoku, Mari. Jutro rano ci przejdzie.

Spojrzał na handlarza i wyciągnął do niego dłoń z lejcami.

-Sześćset pięćdziesiąt i jest pański.

-Zgoda!


Kilka minut później Amavet prowadził już Marinę w stronę Grających Rogów. Już z dala widać było rozświetlone okna karczmy oraz dobiegającą ze środka muzykę. Nie słychać było za to pijackiego zawodzenia, co w przypadku każdej karczmy było wyjątkowe. Kiedy weszli do środka, zalało ich ciepłe powietrze pełne zapachu fajki, piwa oraz pieczonego na rożnie prosiaka. W kącie, na małym podwyższeniu, grała trupa muzykantów uzbrojona w skrzypce, flet, lutnię oraz jakiegoś śpiewaka.

- Chciałam podbić cenę... nie jestem w szoku. Zabijanie przy pomocy sztyletu to mój chleb powszechny. Chcesz się tu zatrudnić? - spytała obrzucając pomieszczenie szybkim spojrzeniem.

-Nie.- z zarobionej sumy odliczył pięćdziesiąt denarów.- Miałaś ciężki dzień. Zasługujesz na odrobinę komfortu. Oboje zasługujemy.

Uśmiechnął się do niej i położył na ladzie sakiewkę ze wspomnianymi monetami. Właściciel uśmiechnął się leciutko, słysząc przyjemne połączenie brzdęku monet ze stukotem ich ciężaru na blacie.

-Dwie kąpiele oraz pokój z dwoma łóżkami na tę noc. Niech czeka tam już na nas jakaś dobra kolacja.- właściciel zabrał pieniądze i szybko zaczął wydawać polecenia służebnym w celu przygotowania zamówienia. Amavet obrócił się w stronę dziewczyny.

-Ja...- zająknął się, patrząc jej w oczy.- Te dwa łóżka...
Przestał mówić i odetchnął głęboko.

-Jeśli będziesz chciała, pójdziemy do łóżka. Jeśli nie... do niczego nie dojdzie.- lekko skonsternowany odebrał klucz od pokoju. Modlił się by zarost i półmrok ukryły czerwień jego twarzy i uszach.

- Powinny być dwa pokoje, jeżeli byś chciał już być takim dżentelemenem -powiedziała dziewczyna, nie odnosząc się w żaden sposób do ostatniej wypowiedzi Amaveta. Zwykle nie sprawiało jej kłopotów roześmianie sie komuś w twarz. Sama nie wiedziała, co ją teraz powstrzymało.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 23-06-2011 o 12:56. Powód: literówki
kanna jest offline  
Stary 22-06-2011, 20:47   #320
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Amavet uśmiechnął się pod wąsami w stylu "Wiedziałeś kretynie że tak będzie. Wiedziałeś a mimo wszystko to zrobiłeś. Mas za swoje!". Sam pokój był całkiem przyjemnie urządzony. Dwa łóżka, dywan, boazeria, skrzynia na ubrania oraz stolik z dwoma fotelami. Po kilku minutach w progu pojawiła się służąca.

-Kąpiele są już gotowe. Pierwsze i drugie drzwi w piwniczce za barem.

Eilhart wstał ze swojego łóżka. Miecz zawinął w płaszcza, na wszelki wypadek. Spojrzał na dziewczynę.

-Jeden pokój jest dla bezpieczeństwa. Ja... Wolę mieć na ciebie oko, ale jeśli chcesz, to najmę pokój obok.

- Dla bezpieczeństwa.. jasne - powiedziała Marina. Po chwili jednak spoważniała - Mówisz poważnie? Prześpimy się tu a potem serio odpłyniemy?

Amavet zdjął z siebie kolczugę i położył na łóżku. W ślad za nią poleciała przeszywanica ze skóry.

-Tak. Mówiłem serio. Za sto denarów będziemy mogli płynąć jako pasażerowie, a z połówką tysiąca w kieszeni będziemy mogli... W sensie jeśli chcesz... Bo ja do niczego nie... W sensie w Skeligee taka medyczka jak ty...

Opanował się w końcu, stając w progu. Obejrzał się na dziewczynę.

-W tym wypadku decyzja również zależy od ciebie. Idę się umyć. Klucz jest na stoliku. I weź sztylet. Na wszelki wypadek.

Marina westchnęła. Faceci są prości jak budowa cepa. Lubiła Amaweta, nawet bardzo i nie chciała go urazić. Nawet miała ochotę iść z nim do łóżka. Ale to powinna być jego inicjatywa, nie jej. Inaczej - nie powinien jej tego proponować. Choć właściwie powinien... ale nie słowami. Choć z drugiej strony, gdyby czegoś próbował bez jej zgody musiałby zbierać zęby z podłogi... po raz pierwszy nie potrafiła się rozeznać w swoich uczuciach. Westchnęła jeszcze raz i poszła sie kąpać.

W swoim pokoju łaźni Amavet siedział w balii, powoli i z namysłem mył głowę, żałując że nie miał niczego do czytania. Czytania! Ha! Dobre sobie! Zbieranina paskudnych mord oraz cyferek pod nimi. Ambitna lektura, nie ma co. Przynajmniej oddał ubrania do prania, zostawiając przy sobie tylko torbę i płaszcz. I miecz rzecz jasna. Po raz kolejny zaklął cicho, cofając dłoń od swojej sakwy.

-Po co ja to zrobiłem... ?- zapytał sam siebie, wstając z wody i szukając ręcznika. Po dokładnym wytarciu ubrał się i znów ukrył miecz pod płaszczem. W końcu wyszedł, finalnie doprowadzając włosy do charakterystycznego nieładu. Przechodząc koło części Mariny zatrzymał się niepewnie.

Zapukał.

-Wszystko w porządku... ?- ugryzł się w język. To tak jakby uważał że utopi się w wannie wody.- W sensie... Skończyłaś już?

Zza drzwi łaźni dochodziła cisza, nie przerywana nawet pluskiem wody.

-Mari?- Amavet zmarszczył brwi.- Marina, jesteś tam?

Zacisnął zęby i zamknął oczy. Mógł tam nie wchodzić. Mógł poczekać. Ale... Przecież... Ona mogła... Ktoś mógł tam... Po tym z kim zadarli.

-Cholera, przyznaj że to nie tylko o to chodzi co?- wewnętrzny głos sumienia łowcy nagród odezwał się grobowym szeptem. Dawno się nie odzywał, oj dawno.

-Zamknij się...- Amavet spojrzał na drzwi i pchnął je, wpadając do środka.- Marina, wszystko w porządku?!

Odprężające ciepło kąpieli w połączeniu z napięciem ostatnich godzin zrobiło swoje - Marina spała głowa opartą o brzeg balii.

Amavet westchnął i uśmiechnął się. Wyglądała uroczo i niewinnie. Patrząc teraz na nią nigdy by nie przypuścił że mogłaby zabić człowieka pchnięciem w gardło. Zamknął za sobą drzwi i ukucnął koło bali. Dłonią odgarnął jej mokre włosy z twarzy a jego uśmiech pogłębił się nieznacznie.

-Mari...- powiedział cicho.- Obudź się. Nie śpij w wodzie. Na górze czeka łóżko.

Ręka dziewczyny wystrzeliła i złapała nadgarstek Amaweta. Sztylet, który nie wiadomo skąd znalazł się w jej drugiej dłoni oparł sie o jego tchawicę.

Mężczyzna zamarł, z trudem powstrzymując się od śmiechu.

-Wiedziałeś idioto że to skończy się podobnie. Widziałeś.- pomyślał. W końcu odetchnął i pozwolił by jego serce znów zaczęło normalnie bić.

-Mari, to ja, Amavet. Zasnęłaś w balii.- powiedział kojącym głosem. Uśmiechnął się.- Nic ci nie zrobię.

- Acha - odpowiedziała Marina lekko sie uśmiechając - i przyszedłeś tu powiedzieć mi o tym, jak sie kapałam?

-Wiesz, mogłaś przez przypadek osunąć się do wody i utonąć. Albo zadławiłabyś się wodą. Albo chociaż najadła mydlin.- oparł łokieć o brzegu balii i znużył w wodzie dwa palce.- Wołałem. Nie odpowiedziałaś. Spanikowałem no i jestem.

Spojrzał jej w oczy.

-Mocno jesteś na mnie zła... ?

- Ledwie starcza w tej balii miejsca żeby usiąść, o jakim obsunięciu mówisz? Ale nie, nie jestem zła... troszczysz się o mnie.. to miłe.

-Ja... Wiesz...- opuścił lekko wzrok, co po dokładnym zastanowieniu się nie było za dobrym pomysłem. Szybko wrócił na poziom jej oczu i westchnął, wyciągając przy tym szyje.

Pocałował dziewczynę, a przynajmniej spróbował. Jednocześnie ignorował tę część podświadomości która aż wrzeszczała "Ona ma nóż! Ona ma nóż!".

Marina oddała pocałunek.

Amavet uniósł lekko brwi, z ulgą odkrywszy że nie odepchnęła go ani nie dźgnęła. Wsunął dłoń pod jej plecy, obejmując ją. Klęcząc przy bali, z butami w rozlanej wodzie. Nie chciał jej spłoszyć. Po prostu przycisnął ją do siebie w trakcie pocałunku. Była drobna i delikatna.

Nie trudno domyślić się, co było dalej.

Rankiem Amavet usiadł na łóżku i spojrzał na wpadające przez okno promienie słońca. Uśmiechnął się, czując obok ciepło ciała Mariny. Ostrożnie opuścił stopy na dywan i przeciągnął się. Po cichu ubrał się w czystą koszulę i spodnie. Do pasa przyczepił miecz i zszedł na dół. W progu spojrzał jeszcze z uśmiechem na kochankę.

Idąc wieczorem do pokoju usłyszał charakterystyczny, Skeligański akcent u jednego z biesiadników. Teraz szybko odszukał mężczyznę i zagadał do niego uprzejmie. Po kilku minutach rozmowy, i przekazaniu z ręki do ręki stu dwudziestu denarów, Amavet ruszył z uśmiechem na górę. Ich statek odpływał punktualnie w południe.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172