Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2011, 22:34   #11
Kizuna
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Maximilien powoli wysunął rapier z pochwy, lekko mrużąc oczy na widok dziewczyny. Kojarzył ją. Często widywał ją pod kościołem lub w pierwszej ławce w trakcie mszy. Sam nie wiedział po co chodził do kościoła. A ostatnie wydarzenia potwierdziły tylko przekonanie francuza do tego że Bóg nie istnieje.

-Mówiłem... Chodzące ciała...- powiedział cicho do stojącej obok medyczki. Lekko poprawił chwyt na broni, obracając ostrze niczym świder.

Nie mogła zamrugać. Po prostu stała, dostając wytrzeszczu, na widok żywych zwłok? Coś takiego było niemożliwe przecież. Współczesna medycyna nie miała nawet możliwości reanimacji na krótką chwilkę kawałka skóry, nie mówiąc już o całym ciele! Zamrugała. I jeszcze raz. To... nie był sen? To był chyba cholerny koszmar!

-To... to...-

Cofnęła się. Trzy kroki do tyłu. Broń uniosła do góry, celując w to coś. W szyję. To... było chore, nienormalne, niemożliwe. Martwi są martwi, nie żywi. A francuz najwyraźniej już widział to coś.

Dłoń de'Lisle od razu wystrzeliła na bok a jego palec wskazujący wcisnął się pomiędzy cyngiel a obudowę broni. Zabolało gdy Robin odruchowo pociągnęła za spust, ale pocisk nie opuścił lufy. Max skrzywił się tylko nieznacznie.

-Nie strzelaj, bo przylezie ich więcej...- powiedział cicho. Truchło zbliżało się do nich.- Miej oczy dookoła głowy.

Sam francuz uwolnił w końcu spust broni i skoczył do przodu, lekko pochylając się. Zwolnił o pół kroku, gdy potwór machnął rękami na wysokości jego głowy. W pół piruecie uniknął ciosu, jednocześnie wykonując pchnięcie w bok głowy zombiaka. Ciało dziewczyny drgnęło w konwulsjach, gdy ostrze wyszło jej z drugiej strony głowy.

Maximilien z powrotem obrócił się w stronę aliantki, jednocześnie wyrywając broń z czerepu zainfekowanej dziewczyny.

-I pamiętaj. Kimkolwiek by nie byli za życia, już nimi nie są.


Krótkim ciosem rozbił głowę ciała leżącego obok.

Dłoń de'Lisle od razu wystrzeliła na bok a jego palec wskazujący wcisnął się pomiędzy cyngiel a obudowę broni. Zabolało gdy Robin odruchowo pociągnęła za spust, ale pocisk nie opuścił lufy. Max skrzywił się tylko nieznacznie.

-Nie strzelaj, bo przylezie ich więcej...- powiedział cicho. Truchło zbliżało się do nich.- Miej oczy dookoła głowy.

Sam francuz uwolnił w końcu spust broni i skoczył do przodu, lekko pochylając się. Zwolnił o pół kroku, gdy potwór machnął rękami na wysokości jego głowy. W pół piruecie uniknął ciosu, jednocześnie wykonując pchnięcie w bok głowy zombiaka. Ciało dziewczyny drgnęło w konwulsjach, gdy ostrze wyszło jej z drugiej strony głowy.

Maximilien z powrotem obrócił się w stronę aliantki, jednocześnie wyrywając broń z czerepu zainfekowanej dziewczyny.

Chciała strzelić. Francuz wsadził jej palec pod spust. To musiało zaboleć. Ale nie wystrzeliła, wiec osiągnął cel. Mrugnęła. Nie strzelać bo przyjdą? Czyli... kierowały się słuchem. To... dziwne. Ludzie kierowali się wzrokiem przede wszystkim. Ale to nie są ludzie... raczej zwierzęta. Bezmózgie. W przenośni, oczywiście. Obserwowała francuza, jak zabijał, jeśli można zabić martwego, przy pomocy jakiegoś ostrza? Nie znała się na broni białej, więc nie wiedziała jak to nazwać.

-Och, nie martw się. Na pewno nie miałabym oporów.-

Pewność w głosie potwierdzała, że nie żartuje. Choć mogła wskazywać też na lekką panikę.

Maximilien skinął głową i ruszył za ołtarz. Po wejściu słyszał jeszcze przez chwilę jak dziewczyna je coś. Mając rapier w pogotowiu, spojrzał na towarzyszkę.

-I strzelaj tylko w ostateczności. Jeśli będzie taka możliwość, dawaj mi to załatwić, po cichu.

Francuz pewnym krokiem pokonał podwyższenie i spojrzał na ciało.

Zatoczył się do tyłu, z trudem powstrzymując krzyk. Jego broń z cichym brzękiem upadła na podłogę. Spohie. Mała Spohie. Rozlatana i wesoła, zawsze w tej swojej sukieneczce po starszej siostrze. Nawet niemcy ją lubili.

Maximilien odwrócił wzrok, dysząc ciężko. Drobne ciałko leżało w kałuży krwi, z włosami pokrytymi skrzepłą krwią. Spomiędzy brudnych kołtunów wyglądało puste, niebieskie oko zaszłe krwią. W jej dłoni, jakby ostatnia linia obrony, ściśnięty był niekształtny pluszowy zajączek. Mężczyzna z trudem łapał powietrze, błądząc wzrokiem po kościele. Patrzył wszędzie, tylko nie na małą.

Coś go ruszyło. Czyli to musiało być naprawdę nie przyjemne. Powoli ruszyła za ołtarz, wciąż mocno trzymając broń. Powoli opuściła wzrok, wraz z bronią, w dół. Mrugnęła. Mrugnęła drugi raz. I powoli wycofała się do najbliższej, nierozwalonej i nie zakrwawionej ławki. Broń opuściła, podpierając się na kolbie. Głowę opuściła nisko. Zamrugała niemrawo. Na jej bladym licu było widać dosyć nieprzyjemne uczucia. Nie raz zabiła wroga. Ale żołnierza. Dorosłego. A to... to było popieprzone! Przecież dzieci nie wolno zabijać, nawet na wojnie. A ta dziewczyna... niedobrze się jej robiło, więc przestała myśleć. Wyparcie tego będzie najlepsze.

Po kilku długich chwilach Maximilien odsunął się od ściany, opierając się o nią jedną ręką. Pochylił się i podniósł broń z kamiennej posadzki. Spojrzał jeszcze na Robin. Zniknął za ołtarzem.

Na kilkanaście sekund zapadła długa cisza, a po niej szmer noża wyjmowanego z pochwy.

W końcu mężczyzna wyłonił się zza kamiennego stołu. W lewej ręce miał długi nóż do pchnięć, pokryty na całej długości krwią. Posoka opryskała również jego rękaw oraz rękawicę chroniącą dłoń. Francuz opadł ciężko na ławkę obok dziewczyny.

-Ja... Nie miałem wyboru...- wyszeptał.- Przeszukajmy plebanię. A potem na wieżę. Aż ta cholerna mgła opadnie...

W nieobecnych oczach mężczyzny szkliły się łzy.

Mruknęła cicho. Do cholery... była żołnierzem! Krew i zwłoki były dla niej chlebem powszednim. Choć... to nie było fajne, widzieć martwą dziewczynkę. Do tej pory nie zastanawiała się czy wrzucając granat do budynku zabijała jakąś rodzinę. Myślała w kategorii "Niemcy", nie dzieliła ich na dorosłych czy dzieci. Cholera, takich momentów nie lubiła. Były bolesne. Skinęła głową i ciężko dźwignęła się na równe nogi. Lekko nierówne, ale mimo to bardziej pewne być nie mogły.

-Tylko... ostrożnie. I nie wiem, czy wieża to dobry pomysł. Tak samo kościół. Nie ma możliwości ucieczki zbytnio, jeśli zostaniemy otoczeni. No i trzeba by się wydostać z miasta najlepiej. Z zapasami też nie jesteśmy zbyt niezależni.-

Ale ruszyła za Maximilienem. Miała swoją broń, ale postanowiła jej używać inaczej. Kolba była ciężka, więc mogła robić za obuch.
Mężczyzna cicho otworzył drzwi na plebanię i wślizgnął się do środka, trzymając rapier blisko ciała. Z ulgą odkrył że w korytarzu i widocznym z niego salonie nie było nikogo. Ani żywego, ani martwego. Spojrzał na dziewczynę i głową wskazał drzwi do kuchni.

-Osłaniaj mnie. Widziałem jednego z siekierą, a nie mam na sobie niczego co powstrzymałoby nóż.- z trudem opanował drżenie prawej dłoni. Przykucnął lekko i z gotowym do pchnięcia rapierem otworzył drzwi.
Celowała koło ramienia mężczyzny. Oddychała spokojnie i cicho, nie chcąc wydać niepotrzebnych dźwięków. Prawdą było, że bała się. Strach to ludzka rzecz. Bała się więc żyła i wciąż myślała. W tym przypadku strach był dobrą rzeczą.

-Sir, yes sir.-

Powiedziała to odruchowo, jak przy rozkazach od starszych przełożonych. I gdy mówili to oficjalnie. Bo w środku ostrzału z artylerii raczej by się nie bawiono w formułki. A w kuchni... nikogo nie było. Ogólnie z całego budynku nie słychać było żadnych dźwięków. Żadnych odgłosów, nawet wiatru. A może to lepiej? Teraz słychać było każdy szelest. Cóż, trochę to nie było legalne, ale zabrała się za szaber. Zapasów nie mieli wiele, na niecały tydzień, a czort wie ile tu posiedzą. A nawet jak się wydostaną to czy trafią na swoich czy może będą się błąkać? Wiedziała jedno, trzy butelki wina mszalnego znalezione w szafce na pewno się przydadzą. Szukała dalej, każdą półeczkę przeczesywała, sprawdzała ręką czy nawet paczka krakersów się gdzieś nie zapodziała. Calutka kuchnia, przetrząśnięta od góry do dołu. Nie brała naczyń bo nie widziała sensu. Fajnie byłoby coś ugotować sobie i zjeść na ciepło. Ale czy nie przypłaciłaby tego spaleniem kryjówki lub ściągnięciem na siebie uwagi trupów? Lepiej nie ryzykować. Znalazła również odrobinę napoczęty bochenek chleba, jakąś wędlinę, jeszcze świeżą, sporo owoców i kilkanaście, zdaje się 9, konserw. Ale nie takich normalnych, jak paprykarz czy szynka, a tuńczyka w oleju. Najwyraźniej ksiądz lubił ryby, skoro takie zostawił.

Max strzepnął mocno torbę na zakupy, pozbywając się ze środka wszystkich paprochów. Odebrał od dziewczyny większość zapasów. I tak miała na sobie mnóstwo sprzętu wojskowego.

-No dobrze...- mruknął, rozglądając się dookoła. Nerwowa drżączka przeszła mu już prawie całkowicie.- Chodźmy na górę. Jeśli mgła nie zacznie się rozwiewać, na wschodzie jest mała placówka niemców. Może znajdziemy tam jakiś samochód albo chociaż motor.

Uśmiechnął się lekko do żołnierki. Ruszył przodem, zamykając wcześniej wszystkie drzwi. Następnie wszedł na górę, forsując klapę w suficie. Następnie kilka metrów po drabinie. Najwyższy poziom wieży nie był za duży, ale wystarczyłoby tam miejsca na co najmniej cztery osoby. Maximilien uśmiechnął się krzywo, wyjmując zza deski wsporniczej butelkę okręconą wikliną.

-Teraz wiem czemu kościelny tak nierówno dzwonił na mszę.- odruchowo podał dziewczynie dłoń, pomagając jej wejść.
 
Kizuna jest offline