Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-06-2011, 22:34   #11
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Maximilien powoli wysunął rapier z pochwy, lekko mrużąc oczy na widok dziewczyny. Kojarzył ją. Często widywał ją pod kościołem lub w pierwszej ławce w trakcie mszy. Sam nie wiedział po co chodził do kościoła. A ostatnie wydarzenia potwierdziły tylko przekonanie francuza do tego że Bóg nie istnieje.

-Mówiłem... Chodzące ciała...- powiedział cicho do stojącej obok medyczki. Lekko poprawił chwyt na broni, obracając ostrze niczym świder.

Nie mogła zamrugać. Po prostu stała, dostając wytrzeszczu, na widok żywych zwłok? Coś takiego było niemożliwe przecież. Współczesna medycyna nie miała nawet możliwości reanimacji na krótką chwilkę kawałka skóry, nie mówiąc już o całym ciele! Zamrugała. I jeszcze raz. To... nie był sen? To był chyba cholerny koszmar!

-To... to...-

Cofnęła się. Trzy kroki do tyłu. Broń uniosła do góry, celując w to coś. W szyję. To... było chore, nienormalne, niemożliwe. Martwi są martwi, nie żywi. A francuz najwyraźniej już widział to coś.

Dłoń de'Lisle od razu wystrzeliła na bok a jego palec wskazujący wcisnął się pomiędzy cyngiel a obudowę broni. Zabolało gdy Robin odruchowo pociągnęła za spust, ale pocisk nie opuścił lufy. Max skrzywił się tylko nieznacznie.

-Nie strzelaj, bo przylezie ich więcej...- powiedział cicho. Truchło zbliżało się do nich.- Miej oczy dookoła głowy.

Sam francuz uwolnił w końcu spust broni i skoczył do przodu, lekko pochylając się. Zwolnił o pół kroku, gdy potwór machnął rękami na wysokości jego głowy. W pół piruecie uniknął ciosu, jednocześnie wykonując pchnięcie w bok głowy zombiaka. Ciało dziewczyny drgnęło w konwulsjach, gdy ostrze wyszło jej z drugiej strony głowy.

Maximilien z powrotem obrócił się w stronę aliantki, jednocześnie wyrywając broń z czerepu zainfekowanej dziewczyny.

-I pamiętaj. Kimkolwiek by nie byli za życia, już nimi nie są.


Krótkim ciosem rozbił głowę ciała leżącego obok.

Dłoń de'Lisle od razu wystrzeliła na bok a jego palec wskazujący wcisnął się pomiędzy cyngiel a obudowę broni. Zabolało gdy Robin odruchowo pociągnęła za spust, ale pocisk nie opuścił lufy. Max skrzywił się tylko nieznacznie.

-Nie strzelaj, bo przylezie ich więcej...- powiedział cicho. Truchło zbliżało się do nich.- Miej oczy dookoła głowy.

Sam francuz uwolnił w końcu spust broni i skoczył do przodu, lekko pochylając się. Zwolnił o pół kroku, gdy potwór machnął rękami na wysokości jego głowy. W pół piruecie uniknął ciosu, jednocześnie wykonując pchnięcie w bok głowy zombiaka. Ciało dziewczyny drgnęło w konwulsjach, gdy ostrze wyszło jej z drugiej strony głowy.

Maximilien z powrotem obrócił się w stronę aliantki, jednocześnie wyrywając broń z czerepu zainfekowanej dziewczyny.

Chciała strzelić. Francuz wsadził jej palec pod spust. To musiało zaboleć. Ale nie wystrzeliła, wiec osiągnął cel. Mrugnęła. Nie strzelać bo przyjdą? Czyli... kierowały się słuchem. To... dziwne. Ludzie kierowali się wzrokiem przede wszystkim. Ale to nie są ludzie... raczej zwierzęta. Bezmózgie. W przenośni, oczywiście. Obserwowała francuza, jak zabijał, jeśli można zabić martwego, przy pomocy jakiegoś ostrza? Nie znała się na broni białej, więc nie wiedziała jak to nazwać.

-Och, nie martw się. Na pewno nie miałabym oporów.-

Pewność w głosie potwierdzała, że nie żartuje. Choć mogła wskazywać też na lekką panikę.

Maximilien skinął głową i ruszył za ołtarz. Po wejściu słyszał jeszcze przez chwilę jak dziewczyna je coś. Mając rapier w pogotowiu, spojrzał na towarzyszkę.

-I strzelaj tylko w ostateczności. Jeśli będzie taka możliwość, dawaj mi to załatwić, po cichu.

Francuz pewnym krokiem pokonał podwyższenie i spojrzał na ciało.

Zatoczył się do tyłu, z trudem powstrzymując krzyk. Jego broń z cichym brzękiem upadła na podłogę. Spohie. Mała Spohie. Rozlatana i wesoła, zawsze w tej swojej sukieneczce po starszej siostrze. Nawet niemcy ją lubili.

Maximilien odwrócił wzrok, dysząc ciężko. Drobne ciałko leżało w kałuży krwi, z włosami pokrytymi skrzepłą krwią. Spomiędzy brudnych kołtunów wyglądało puste, niebieskie oko zaszłe krwią. W jej dłoni, jakby ostatnia linia obrony, ściśnięty był niekształtny pluszowy zajączek. Mężczyzna z trudem łapał powietrze, błądząc wzrokiem po kościele. Patrzył wszędzie, tylko nie na małą.

Coś go ruszyło. Czyli to musiało być naprawdę nie przyjemne. Powoli ruszyła za ołtarz, wciąż mocno trzymając broń. Powoli opuściła wzrok, wraz z bronią, w dół. Mrugnęła. Mrugnęła drugi raz. I powoli wycofała się do najbliższej, nierozwalonej i nie zakrwawionej ławki. Broń opuściła, podpierając się na kolbie. Głowę opuściła nisko. Zamrugała niemrawo. Na jej bladym licu było widać dosyć nieprzyjemne uczucia. Nie raz zabiła wroga. Ale żołnierza. Dorosłego. A to... to było popieprzone! Przecież dzieci nie wolno zabijać, nawet na wojnie. A ta dziewczyna... niedobrze się jej robiło, więc przestała myśleć. Wyparcie tego będzie najlepsze.

Po kilku długich chwilach Maximilien odsunął się od ściany, opierając się o nią jedną ręką. Pochylił się i podniósł broń z kamiennej posadzki. Spojrzał jeszcze na Robin. Zniknął za ołtarzem.

Na kilkanaście sekund zapadła długa cisza, a po niej szmer noża wyjmowanego z pochwy.

W końcu mężczyzna wyłonił się zza kamiennego stołu. W lewej ręce miał długi nóż do pchnięć, pokryty na całej długości krwią. Posoka opryskała również jego rękaw oraz rękawicę chroniącą dłoń. Francuz opadł ciężko na ławkę obok dziewczyny.

-Ja... Nie miałem wyboru...- wyszeptał.- Przeszukajmy plebanię. A potem na wieżę. Aż ta cholerna mgła opadnie...

W nieobecnych oczach mężczyzny szkliły się łzy.

Mruknęła cicho. Do cholery... była żołnierzem! Krew i zwłoki były dla niej chlebem powszednim. Choć... to nie było fajne, widzieć martwą dziewczynkę. Do tej pory nie zastanawiała się czy wrzucając granat do budynku zabijała jakąś rodzinę. Myślała w kategorii "Niemcy", nie dzieliła ich na dorosłych czy dzieci. Cholera, takich momentów nie lubiła. Były bolesne. Skinęła głową i ciężko dźwignęła się na równe nogi. Lekko nierówne, ale mimo to bardziej pewne być nie mogły.

-Tylko... ostrożnie. I nie wiem, czy wieża to dobry pomysł. Tak samo kościół. Nie ma możliwości ucieczki zbytnio, jeśli zostaniemy otoczeni. No i trzeba by się wydostać z miasta najlepiej. Z zapasami też nie jesteśmy zbyt niezależni.-

Ale ruszyła za Maximilienem. Miała swoją broń, ale postanowiła jej używać inaczej. Kolba była ciężka, więc mogła robić za obuch.
Mężczyzna cicho otworzył drzwi na plebanię i wślizgnął się do środka, trzymając rapier blisko ciała. Z ulgą odkrył że w korytarzu i widocznym z niego salonie nie było nikogo. Ani żywego, ani martwego. Spojrzał na dziewczynę i głową wskazał drzwi do kuchni.

-Osłaniaj mnie. Widziałem jednego z siekierą, a nie mam na sobie niczego co powstrzymałoby nóż.- z trudem opanował drżenie prawej dłoni. Przykucnął lekko i z gotowym do pchnięcia rapierem otworzył drzwi.
Celowała koło ramienia mężczyzny. Oddychała spokojnie i cicho, nie chcąc wydać niepotrzebnych dźwięków. Prawdą było, że bała się. Strach to ludzka rzecz. Bała się więc żyła i wciąż myślała. W tym przypadku strach był dobrą rzeczą.

-Sir, yes sir.-

Powiedziała to odruchowo, jak przy rozkazach od starszych przełożonych. I gdy mówili to oficjalnie. Bo w środku ostrzału z artylerii raczej by się nie bawiono w formułki. A w kuchni... nikogo nie było. Ogólnie z całego budynku nie słychać było żadnych dźwięków. Żadnych odgłosów, nawet wiatru. A może to lepiej? Teraz słychać było każdy szelest. Cóż, trochę to nie było legalne, ale zabrała się za szaber. Zapasów nie mieli wiele, na niecały tydzień, a czort wie ile tu posiedzą. A nawet jak się wydostaną to czy trafią na swoich czy może będą się błąkać? Wiedziała jedno, trzy butelki wina mszalnego znalezione w szafce na pewno się przydadzą. Szukała dalej, każdą półeczkę przeczesywała, sprawdzała ręką czy nawet paczka krakersów się gdzieś nie zapodziała. Calutka kuchnia, przetrząśnięta od góry do dołu. Nie brała naczyń bo nie widziała sensu. Fajnie byłoby coś ugotować sobie i zjeść na ciepło. Ale czy nie przypłaciłaby tego spaleniem kryjówki lub ściągnięciem na siebie uwagi trupów? Lepiej nie ryzykować. Znalazła również odrobinę napoczęty bochenek chleba, jakąś wędlinę, jeszcze świeżą, sporo owoców i kilkanaście, zdaje się 9, konserw. Ale nie takich normalnych, jak paprykarz czy szynka, a tuńczyka w oleju. Najwyraźniej ksiądz lubił ryby, skoro takie zostawił.

Max strzepnął mocno torbę na zakupy, pozbywając się ze środka wszystkich paprochów. Odebrał od dziewczyny większość zapasów. I tak miała na sobie mnóstwo sprzętu wojskowego.

-No dobrze...- mruknął, rozglądając się dookoła. Nerwowa drżączka przeszła mu już prawie całkowicie.- Chodźmy na górę. Jeśli mgła nie zacznie się rozwiewać, na wschodzie jest mała placówka niemców. Może znajdziemy tam jakiś samochód albo chociaż motor.

Uśmiechnął się lekko do żołnierki. Ruszył przodem, zamykając wcześniej wszystkie drzwi. Następnie wszedł na górę, forsując klapę w suficie. Następnie kilka metrów po drabinie. Najwyższy poziom wieży nie był za duży, ale wystarczyłoby tam miejsca na co najmniej cztery osoby. Maximilien uśmiechnął się krzywo, wyjmując zza deski wsporniczej butelkę okręconą wikliną.

-Teraz wiem czemu kościelny tak nierówno dzwonił na mszę.- odruchowo podał dziewczynie dłoń, pomagając jej wejść.
 
Kizuna jest offline  
Stary 22-06-2011, 22:41   #12
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Podała zdobyte zapasy, skromne, ale jednak, i ruszyła za nim. Szła spokojnie, trzymając obiema rekami swój karabin. Jakoś... nie miała ochoty się go pozbywać. W końcu nie byłoby fajnie zostać zaskoczonym z pustymi rękoma. W ogóle bycie zaskoczonym nie byłoby fajne. I wręcz z wdzięcznością przyjęła rękę mężczyzny, gdy ten pomagał jej wejść. Niby nie odczuwała przesadnie ciężaru plecaka, ale po drabinie, z takim obciążeniem, to lekki wysiłek już jednak jest. Usiadła na podłodze, potarła prawe oko. Ciężki dzień, nie powie.

Maximilien usiadł przy oknie po przeciwnej stronie dziewczyny i wyjrzał na zewnątrz.

-Jak długo już jesteś we Francji?- zapytał, widząc że milczenie doprowadzi tylko do nerwowe atmosfery.

Zastanowiła się. Ile dokładnie minęło od zrzutu?

-Dokładnie nie wiem, nie liczyłam. Ale z dobry dzień na pewno, jak nie więcej. Właściwie... to czas przestaje się liczyć w tym mieście, nawet nie zwracałam uwagi na jego upływ, zajęta wypatrywaniem przez tą cholerną mgłę.-

Zamrugała.

-Ilu przyszło tu za tobą?- odruchowo wyjął z kieszeni fajkę. Spojrzał na dość skromny zasób tytoniu w woreczku.- I to prawda że dawali wam kartony papierosów w czasie lądowania?

-Jest nas paru tutaj. Nie wiem ilu teraz, jak mnie znalazłeś to właśnie okazało się, że Davis zniknął.-

Nie była to wesoła perspektywa. Jednak, by nie było, jeśli natknie się na jego chodzącego trupa to wystrzeli ten jeden nabój. By ta cholerna karykatura nie zmieniała tego jak zapamiętała znajomego z oddziału. Poszukała w kieszeniach. Gdzie to, gdzie to, gdzie to...

-Ja nie palę więc od razu wymieniłam swoje fajki na inne rzeczy czy przywileje. Wiesz, za jedzenie, w bazie za przejęcie warty.-

Rzuciła Maximilianowi nienapoczętą jeszcze paczkę fajek. Jedyną, jaką miała.

-Dzięki.- mężczyzna szybko otworzył ją i włożył jednego szluga do ust. Na wszelki wypadek osłonił zapałkę dłonią i szybko zgasił, zaraz po odpaleniu fajanka. Zaciągnął się z przyjemnością dymem.- Cholera... Od kiedy weszli Niemcy nie pamiętam kiedy paliłem tak dobry tytoń. Chociaż po tym wszystkim każdy tytoń by mi smakował.

Uśmiechnął się lekko do dziewczyny.

-Jeśli przyjdzie nam się przebijać przez te truchła i jakoś to przeżyjemy, sama zobaczysz że odruchowo sięgniesz po papierosa... Jesteś z korpusu Kanadyjskiego?

Nie sięgnie. Ciężko było jej wyrobić sobie kondycję pozwalającą utrzymać tyle sprzętu co mężczyźni, nie chciała sobie tego popsuć czymś takim, jak tytoń. Zresztą, nie chciała by śmierdziało jej z ust czy żeby jej pożółkły zęby. Zaprzeczyła.

-Korpus amerykański.-

-Taaak... Zbawiciele całego świata.- uśmiechnął się dość ponuro. Ale już nie docinał na ten temat. Cieszył się że w ogóle są. Chociaż sama ich reakcja na nazi-zarazę była nieco opieszała. Podał jej swoją piersiówkę.- Wypij łyk. Nie upijesz się a złagodzi nerwy.

Nie wspomniał że sam nie raz musiał się nią ratować w czasie łapanek członków ruchu oporu.

Wzięła mały łyk. Mały, nie chciała sobie zamroczyć myśli. I oddała piersiówkę, kiwnięciem głowy dziękując.

-A tam zbawiciele...-

Mruknęła pod nosem, ale po chwili kontynuowała już normalnie.

-Jeśli wy przegracie to Hitler najpewniej zacznie dobierać się do krajów za oceanami, a nie chcemy waszej plagi u nas. Więc wam pomagamy. Poświęcenie i chęć niesienia pomocy to nie przymiotniki określające naszego prezydenta.-

Max po raz pierwszy uśmiechnął się do niej szczerze, wyciągając dłoń.

-No. W końcu jankes któremu mogę podać rękę za samokrytykę. Max.- w jego słowach nie było cienia ironii. Potrafił doceniać ludzi zdystansowanych do swojego kraju.- Znałem przed wojną kilku Amerykańców. Jeden bardziej zapatrzony w waszą idyllę od drugiego.

Uścisnęła ją.

-Robin. I idylla to to nie jest. Uwierz mi, rasizm, nietolerancja, głupota i debilizm to cztery powszechne cechy w naszym kraju. Pomijając fakt, że nawet wewnątrz wojska trwa niezdrowa rywalizacja między marynarką, a piechotą.-
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 23-06-2011, 12:15   #13
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Oddział powoli wkroczył do zniszczonego sklepu. Christopher mlął pod nosem przekleństwa. Davisa i West tu nie ma. Prawdopodobnie nie żyją, albo zostali wzięci do niewoli. Jeszcze raz spojrzał na Firehearta z pogardą. Tamten nie zauważył, zajęty lustrowaniem okolicy.
- Cambell. Przejdź jeszcze zobaczyć czy nie ma ich w tym sklepie naprzeciwko. - Wydał rozkaz podkomendnemu. Tamten posłusznie skoczył na drugą stronę ulicy. Deluca powoli miał już dość tych samodzielnych patrolów rozdzielanych tak łatwą ręką przez sierżanta. Facet zamiast trzymać ich w jednej grupie, pozwalał sobie na ciągłe małe straty. Aż w końcu zostanie całkiem sam.
Szeregowy Cambell przebiegł ulicę i wskoczył przez rozbitą wystawę do budynku na przeciwko. Zniknął im z oczu na kilka minut, aż w końcu wyszedł głównymi drzwiami sam. Skulony wrócił do swojego oddziału.
- Davis’a i Robin ani śladu. Sklep całkowicie opustoszony… W okolicy żadnego śladu życia. - Rzucił na wejściu. Nie mogli się spodziewać niczego innego.
- Dobra, zająć stanowiska w budynku i obserwować okolicę - wydawał rozkazy Matt. - Deluca dawaj mapę.
Jednak zanim Christopher zdążył sięgnąć po mapnik, dobiegł ich zdławiony okrzyk Raula. - Chodźcie.. Chodźcie na górę.
- Doc, Avalanche, Australijczyk zostańcie tu. Cambell, Chris ze mną. - Powiedział Matt i ruszył na górne piętro. - Co jest, Ra.. - Głos zastygł starszemu sierżantowi w gardle. Christopher idący po schodach jako ostatni, przepchnął się do przodu.
Na środku pomieszczenia stał Raul z szeroko otwartymi oczyma. Jego hełm leżał na ziemi. Wszędzie dookoła walały się makabrycznie okaleczona ciała. Niektóre z nich ubrane były w strzępy cywilnych ubrań, niektóre w amerykańskie mundury, jeden w przypominający niemiecki. Wyglądali jakby zginęli w przerażającej walce wręcz pomiędzy sobą. Pobite, okaleczone strzępy ludzi.
Dopiero po chwili dobiegł ich straszliwy smród rozerwanych wnętrzności. Deluca nie wytrzymał, pochylił się i zwymiotował. Usłyszał za sobą rozkaz Cambella, twardo zabraniającego pozostałym wchodzić na piętro. - Kurwa.. - Wykrztusił. Matt zawrócił na pięcie, przepchnął go i zbiegł na parter. - Może znaleźliśmy Davisa i West?- Rzucił Cambell zasłaniając usta chustą. Deluca wciąż wpatrujący się w makabryczną scenę z trudem wykrztusił. - Nie.. nie wiem. Pomóż mi sprawdzić. Raul, Ty idź na dół.- Choć większość ciał wyglądała na martwe, Deluca musiał się upewnić. - Doc! Chodź tutaj!
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 23-06-2011 o 12:24.
Lost jest offline  
Stary 23-06-2011, 22:42   #14
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Żołnierze zza oceanu oddalili się w mroku. Nie zrozumiał o czym rozmawiali, ale po chwili jeden wykrztusił z siebie coś o czekaniu w kościele. Potem odeszli. Duchowny nie tracąc czasu wskoczył do oznaczonego budynku gdzie w ustalonym miejscu znalazł schowek. Klapa była obciążona jakimś głazem, którego młody kleryk za nic nie mógł ruszyć. Zdyszany, zroszony kroplami potu wygramolił się z powrotem za zrujnowaną ścianę, by znaleźć się na ulicy. W zatłoczonym przed chwilą zakątku nie do końca wymarłego miasteczka zrobiło się przerażająco pusto. Jedynie cichy szept modlitwy i zaciśnięte do białości knykcie na czarnej okładce biblii zaznaczały czyjąś obecność. Wielce dyskomfortową dla samego księdza.
Przez mgliste uliczki nocnego osiedla przemieszczał się skokami- od narożnika do narożnika. Wypatrywał, nasłuchiwał. Nic- kolejny bieg w poprzek ulicy. Miasto, które znał odeszło wraz z nastaniem tego szaleństwa. Wszyscy mieszkańcy również- pozostały jedynie drapieżne cienie ludzi, którymi byli za życia. Życiodajna, prowincjonalna wiosna z dnia na dzień ustąpiła przed chłodem martwicy, a miasto mogło się teraz mienić raczej cmentarzyskiem. Sielanka przeszła w jesień ludzkości w całej drastyczności i srogości. Apokalipsa sama pchała się na myśl- wers za wersem.
Martwi! Chorzy.., ale tak dziwnie zimni, martwi. Kulił się w jednej z alejek gdy zgraja oszalałych obszarpańców przeczesywała budynek w głębi ulicy. Hałasowali w stercie gruzów dłuższą chwilę po czym oddalili się w innym kierunku. Czekał jeszcze długo po tym. Wystawił głowę za róg i nasłuchiwał przez kolejne kilka chwil, po czym ruszył dalej. Recytując kolejne modlitwy w trakcie tak niebezpiecznego spaceru po mieście nie sposób było uniknąć pytania: jak długo? Szczęście kiedyś się skończy, a opatrzność biblijna niemal zawsze okazywała się w końcu ironicznym cierpieniem. Czy tak będzie i tym razem, dla niego? Wszystkie pytania mogły rozwiać się za każdym następnym rogiem, pozostawione bez odpowiedzi w martwych oczach pożeranego żywcem przez własnych parafian Gambina.
Tak się nie stało. Kleryk dotarł do wzgórza kościelnego cudem omijając wszystkich po drodze. Jak się okazało- wszyscy byli na mecie. U szczytu schodów do bramy kościoła zniżonymi głosami rozmawiali niemcy w towarzystwie kolaboranta czy zakładnika. Tak czy inaczej jemu nie mógł w tej chwili pomóc. Przeczołgał się wzdłuż ściany plebani i jednym z okien wślizgnął do środka. Znał te budynki dość dobrze, więc chowanie się w nich powinno być łatwiejsze. Lepsze perspektywy musiały nadejść, a z wysoka lepiej widać. Wieża kościelna musiała jednak poczekać na odejście nazistów.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."

Ostatnio edytowane przez majk : 23-06-2011 o 23:36.
majk jest offline  
Stary 24-06-2011, 11:41   #15
 
zbik_zbik's Avatar
 
Reputacja: 1 zbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumny
Jim wpatrywał się w mgłę, nagle zobaczył jakąś postać majaczącą po drugiej stronie ulicy. Mgła się rozwiała a postaci nie było. Za chwilę wszyscy tamtędy przechodzili i nikogo nie zauważyli. „Pogoda płata mi figle” pomyślał i jeszcze się rozejrzał, ruszył za resztą. Szanse że Davis żyje były duże, ciało Niemca jeszcze je zwiększało. Trzeba tylko go odnaleźć. Najłatwiej było by krzyczeć, lecz bliskość wroga na to nie pozwalała. Gdyby mgła ustąpiła było by łatwiej, teraz mogli mijać jeden drugiego o sto metrów nie zauważeni.
Zatrzymali się w dawnej kawiarni, Avalanche zaśmiał się pod nosem, gdzież indziej szukać Gary’ego jeśli nie w kawiarni, a dokładniej to gdzieś w składzik alkoholu. Sporo osób poszło na piętro, a nikt nie zajrzał do spiżarki. „Obowiązkiem żołnierza będzie zabezpieczenie terenu” uśmiechnął się od ucha do ucha i ruszył w stronę spiżarki. Dowódca… albo dowódcy, - już sam nie był pewny kto tu dowodzi, wydawali rozkazy sprzeczne co wprowadzało trochę zamieszania, Jim postanowił głównie słuchać tego co ma do powiedzenia Deluca - byli zajęci więc nie zważając na nic otworzył drzwi. Dopiero po wejściu pomyślał, że nie powinien tego robić sam, co gdyby w środku był wróg gotowy do strzału. Miał lekcję na przyszłość a wroga nie było. Była za to spiżarka, widać że właściciel szybko zbierał prowiant, świadczyły o tym porozwalane słoiki, ale na szczęście nie wszystko zebrał. Na ścianie kawałek salami, dwa słoiki dżemu, dwie suche bagietki, słoiczek ogórków konserwowych, i kilka słoików szparagów – tego nie lubił i nie zamierzał brać. Było jeszcze kilka słoików z różnym jedzeniem, ale pootwierane i zagościła na nich pleśń. Jim rozglądał się za czymś innym. Spojrzał na najniższą półkę, tylko puste butelki, nic więcej, niestety.
Zapakował wszystko oprócz bagietek i jednego słoika dżemu i wyszedł. Rzucił jedną bułkę Zacharemu, stanął za barem i otworzył słoik.
- Mmm, truskawkowy – powiedział oblizując palec. Pomaczał ułamany kawałek bułki w dżemie i spróbował, nadawało się, - taki smakołyk to dobry smakołyk. Alkoholu niestety na stanie nie ma, pewnie Gary wszystko rozpił i temu go znaleźć trudno. – zażartował i szczerze się zaśmiał.
- Jedzcie, jedzcie, o takie smakołyki może być potem trudno a widzę żeście głodni – rzucił jeszcze do towarzyszy.
Za chwilę zszedł Raul. Z kamienną miną ułamał sobie kawałek bułki pomaczał w słoiku i zagryzł, Jim widział lekki trzęsienie się rąk. Nie pytał, bo po co miał, jak będzie chwila to pogada się przy alkoholu.
 
__________________
Dobry dyplomata improwizuje to, co ma powiedzieć,
oraz dokładnie przygotowuje to, co ma przemilczeć.
zbik_zbik jest offline  
Stary 26-06-2011, 21:47   #16
 
Lord Smallwood's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Smallwood nie jest za bardzo znany
Zachary właśnie miał zabrać się za swoją bułkę kiedy to usłyszał rozkaz od Deluci. Ze smutkiem popatrzył na bułkę którą odłożył na stół. Szczerze wątpił aby zastał ją jeszcze jak wróci ale cóż rozkaz jest rozkaz. Zabrał swój niezbędnik i ruszył na górę. Wystarczyło spojrzeć tylko na twarz raula aby zgadnąć co może zastać na górze. Doc Zatrzymał się na półpiętrze i zasłonił twarz chustką. W milczeniu minął dowódcę który skinieniem wskazał wejście do pokoju. Starał się nie wciągać nosem strasznego odoru rozkładających się ciał który bił od drzwi. Wszedł do przestronnego pokoju spojrzał na walające się ciała (a raczej na to co z nich pozostało) i wyszedł. Wyciągnął swoją w połowie pustą paczkę Lucky Strików wyciągając papierosa zbeształ się w myślach za trzęsące się ręce "kurwa człowieku weź się w sobie jesteś chirurgiem". Odpalił. Pierwszy napływ dymu nikotynowego do płuc uspokoił go. Ściągnął jeszcze kilka buchów delektując się smakiem amerykańskiego tytoniu. Zrobił kilka kółek z dymu i odezwał się do Christopher. Nie żyją to chyba nie ulega wątpliwości sir. To robota dla grabaża nie dla mnie.
 
Lord Smallwood jest offline  
Stary 27-06-2011, 15:19   #17
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Czerwiec 1944
Normandia
Godziny poranne

Maximilien, Robin:

Na plebani znaleźliście trochę zapasów. Niewiele, ale zawsze coś. Po poradzeniu sobie ze wszystkim udaliście się na wieżę, gdzie pochłonęła Was rozmowa…

Gambino:

Wyglądało na to, że nie tylko Niemcy pomyśleli o kościele. Na górze też słyszałeś jakieś głosy, chociaż mogło Ci się tylko wydawać. Nie było jednak na to czasu, do środka pakowali się następni goście, a ty ciągle stałeś na środku pokoju. Pierwsze na co wpadłeś to schowanie się do szafy na ubrania. Była dość głęboka, by pomieścić Cię całego i byś mógł swobodnie usiąść. Postanowiłeś czekać tutaj, aż Niemcy nie opuszczą kościoła.
Dopiero po chwili zorientowałeś się, że tamci pewnie pierwsze co zrobią to przeszukają takie miejsca jak twoja kryjówka, ale było już za późno. Byli już w środku…

Chris, Doc:

Deluca razem z Campbell’em zrywał nieśmiertelniki amerykańskich żołnierzy, a Zac sprawdzał, czy ktoś nie przeżył tej rzezi. Nikt z Was nie wiedział, czy będzie później w stanie coś zjeść czy w ogóle zasnąć. Sanitariuszowi wystarczył rzut okiem na to wszystko, by wiedzieć, że byli martwi. Mieliście jednak szczęście w nieszczęściu, Gary’ego i Robin tu nie było.
Po zebraniu nieśmiertelników, Deluca dał swoje Campbell’owi, by zaniósł je do sierżanta. Kevin posłusznie zbiegł po schodach i wręczył Fireheart’owi całą ich garść. Matt przejrzał je wszystkie.

- To znaczy, że nie tylko my zapuściliśmy się odrobinę za daleko. Ciekawe co to za oddział… chwila, co do… !? - wziął z powrotem do ręki nieśmiertelnik, który już położył na stół. Przewinęło mu się jakby znane nazwisko.
Obrócił go parę razy w dłoniach i oczy zaszły mu łzami. Campbell zauważył to i spojrzał mu przez ramię. Ujrzał napis, który przeraził go okropnie: „Philips Green ur. 09.11.1922”. Był to stary przyjaciel z ich oddziału, medyk. Matt był wtedy dowódcą innego oddziału, który rozdzielono jakiś czas po lądowaniu.
- Nie było tam żadnego sierżanta… może ktoś z nich… jeszcze przeżył? - wyjąkał Kevin, ale Matt nie odpowiedział. Zdjął hełm i usiadł w kącie, niezdolny, by nawet myśleć.
Campbell jednak bardziej przytomny podszedł do Chrisa i szepnął mu na ucho:
- Chyba będzie musiał pan przejąć dowodzenie sir. Do czasu aż nie dotrze do niego… to co się stało… jeden z tamtych… znaliśmy go, sir…

Jim, Cody:

Byliście świadkami dziwnej sytuacji, na piętrze zaczął się jakiś chaos, a po chwili Wasz sierżant jakby został wyssany ze wszystkich swoich sił. Usiadł w najciemniejszym kącie, z całkowicie bladą twarzą. W przerażonych oczach można było dostrzec zbierające się łzy. Wyglądało na to, że teraz Deluca będzie musiał dowodzić. Po chwili poczuliście idący z góry okropny odór. Tak paskudny, że ochota na znaleziony przez Jim’a dżem nagle uciekła…

Fenster, Franco:

- Wchodzimy, ostrożnie… - zadecydował Mike.
Kuefer powoli otwierał drzwi, a trójka żołnierzy nie odrywając broni od ramion weszła do środka. W obszernym wnętrzu nie było nic co zwracałoby uwagę, oprócz trzech dość świeżych zwłok kobiet. Wszystkie miały rany, były pogryzione i poszarpane. Trzecie miały także jakby ranę po ostrzu.

- Kuefer, Fenster sprawdźcie plebanię. A ty Bader pilnuj sobie tego francuza - rzekł z pogardą, podszedł do ołtarza i rozłożył na nim mapę.

Na plebani było pusto, wszystko pozbierane i na pierwszy rzut oka widać było, że dalsze poszukiwania i tak już nic nie dadzą. Szeregowi wrócili z pustymi rękami. Każdy rozsiadł się wygodnie i czekał aż mgła się rozwieje…

Maximilien, Robin:

Cholera! Na dole są Niemcy! Na razie nie przyszło im do głowy wejść na górę, jednak to wszystko tylko kwestia czasu. Prawdopodobnie, gdy tylko mgła się rozwieje przyjdą tu by sprawdzić jak wygląda sytuacja z najwyższego punktu w miasteczku. Postanowiliście się odpowiednio przygotować. Ustawiliście się tak, by Baseball mogła bez problemu ich ostrzelać. Teraz pozostawało tylko czekać…

Około godziny 11:00

Chris, Cody, Jim, Doc:

Uporanie się z ciałami zajęło dość czasu, by mgła zdążyła opaść, a zza chmur wychyliło się nieśmiało słońce. Bardzo powoli, ale jednak, zaczynało się robić cieplej. Było widać, że starszy sierżant dochodzi do siebie, bo zaczął jeść bułkę, maczając ją przy okazji w dżemie Avalanche’a, ale nadal pozostawał milczący. Deluca odsapnął po tym co widział i był gotowy, by wydać rozkazy. Rozłożył mapę i w tej samej chwili usłyszeliście strzały na zachodzie. Ale nie jakieś pojedyncze, tylko jakby przelewała się przez miasteczko cała kompania. Cały ten hałas dochodził mniej więcej od strony ratusza. Nie byliście pewni, czy to Niemcy, czy wasi…

Fenster, Franco:

Gdy mgła opadła, na twarzy sierżanta pojawił się złowrogi uśmiech.
- Chodź Markus, idziemy na górę, żeby wreszcie zobaczyć, którędy najlepiej się udać. Ej, co się na mnie tak gapicie wszyscy?!

Z przerażeniem w oczach zobaczyliście jak zza siedzącego na ołtarzu Mauera wychyla się postać. Żywy trup! Byliście pewni, że te trupy, nawet jeśli zainfekowane zostały przez kogoś unieszkodliwione! Mike chciał się odwrócić, lecz w tej chwili chwyciły go zimne, martwe ręce, a dziewczynka zatopiła swe zęby w jego szyi. Sierżant ryknął przeraźliwie, jakby go ze skóry obdzierano. Pozostali żołnierze rzucili się po swoją broń.

Franco:

Już jest po nim, nie zdążyłbyś teraz skoczyć po jego broń, a nawet jakby to pozostali Niemcy na pewno, by Ci ją zabrali. Jednak siedziałeś blisko drzwi, a zamęt wywołany przez nagle ożywione zwłoki sprawił, że przestali zwracać na Ciebie uwagę. Może to dobra okazja by uciec? W tej chwili udałoby Ci się to na sto procent, tylko… czy warto? Wyglądało na to, że najwyższy stopniem zaraz po właśnie zagryzanym hitlerowcu, był ten, który wcześniej się za tobą wstawił…

Gambino, Maximilien, Robin:

Niemcy nie przeszukiwali plebani zbyt dokładnie. Ich błąd. Mgła już opadła, a słońce zaczynało przyjemnie grzać.
W kościele wybuchnął zamęt. Rozległy się krzyki i wystrzały. Cały chaos można było wykorzystać, by spróbować się wydostać.

Fenster:

Byłeś najszybszy, jako jedyny miałeś powieszoną swoją broń na ramieniu. Sprawnym ruchem zdjąłeś StG i wycelowałeś. Mikowi i tak już nie można było pomóc, musiałeś podjąć tą decyzję. Wystrzeliłeś dłuższą serię, którą trafiłeś w obie głowy. Żywego trupa i sierżanta. Oboje padli martwi. Kristian i Markus złapali swoje dwa kar 98 i spojrzeli z mieszanymi uczuciami na martwego przełożonego. Bader podszedł, przewiesił karabin przez ramię i wziął MP 40 wraz z amunicją. Nagle trup kobiety, która leżała na samym środku kościoła, także zaczął się podnosić!

Wszyscy w kościele i na plebani:

Do waszych uszu dobiegła kanonada z zachodu. Ktoś atakował miasteczko, tylko kto? Amerykanie? Niemcy?

Maximilien:

Postanowiłeś zaryzykować i wychyliłeś się, by ujrzeć kto jest sprawcą strzelaniny. Nie byłeś pewien, ale miałeś wrażenie, że widziałeś hitlerowców, którzy próbowali zająć ratusz, gdzie zmierzała także dość pokaźna liczba zarażonych…
 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 28-06-2011, 01:52   #18
 
diarrhoea2's Avatar
 
Reputacja: 1 diarrhoea2 nie jest za bardzo znany
Bader szybkim ruchem zastrzelił podnoszące się zwłoki.
Alois wraz z kompanami szybko zjawili się przy Francuzie. Jakby przy swoim koledze. Bader dalej trzymał wycelowaną w niego broń, w końcu nie wiadomo kim jest i go czego tak naprawdę jest zdolny.
-Jak myślicie, ile czasu zajmie jej podniesienie się ? - zapytał trochę nerwowo Bader. Jakby nie pewny tego co mówi.
Nie ważne gdzie jesteśmy i ilu nas jest. Tego chama i tak nie żałuję. - powiedział Fenster patrząc gardząc na zwłoki byłego kompana.
Ale musimy się osłaniać. Zawsze broń ma być w pogotowiuDodał po krótkiej chwili.
Towarzysze spojrzeli na niego jakby spodziewali się dłużej przemowy. Fenster jednak milczał. Liczył na to, że ktoś go z tego nieciekawego obowiązku zwolni.
Musimy przeszukać kościół jak tylko się da. Uważać na trupy i... wbijać im w serce, szyję i gdzie tylko dacie radę nóż. Nie wiem, czy to coś da ale spróbować warto. Kristian i Markus, wy sprawdźcie tutaj my z żabojadem idziemy na górę, potem zdecydujemy co dalej.Mówił stanowczo Fenster.
A i byłbym zapomniał. Przynieście mu broń Mauera. I nie ważne co sobie teraz pomyślicie, uznaję go za członka naszej drużyny. Bo tak jak i my, tkwi w tym gównie po uszy.
 
diarrhoea2 jest offline  
Stary 01-07-2011, 20:37   #19
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Do samego brzasku w ciemnej szafie przebrzmiewały duszone westchnięcia i szeptane słowa modlitw o więcej mądrości na przyszłość. Znał plebanię na wylot, plan ułożył jeszcze przed wejściem- dlaczego w ostatnim momencie schował się w wieszaku na sutanny? Strach, to on zadecydował. Gdy niemcy jeszcze baraszkowali po pokojach plebanii Gambino starał się podsłuchać 'cokolwiek', a w jego położeniu istotnie cokolwiek byłoby 'czymś'. Miotał się po omacku przez całe miasto, by spotkać amerykanów, nie hitlerowców. Wszystko szło na opak.

Nad ranem -gdy nazi zniknęli- ksiądz biegiem ruszył przez tylne wejście do świątyni. Stamtąd na wieżę- słyszał jakieś zamieszanie, a z dzwonnicy jest dobry widok na całe miasto. Mając na uwadze własny los jak i los tej wojny skłaniał się ku alianckiemu towarzystwu i to w ich stronę zamierzał się kierować w miarę możliwości. Przy piersi cały czas kurczowo ściskał mały, czarny prostokąt z wypukłym, pozłacanym krzyżem na wierzchu.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline  
Stary 01-07-2011, 21:35   #20
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Maximilien poderwał się na równe nogi z pozycji właściwej do pchnięcia osoby wchodzącej na poddasze. Spojrzał krótko na dziewczynę i szybko otworzył klapę. W kościele rozległy się strzały.

-Widocznie trupy tu z nimi przylazły. Szybko.- powiedział, biorąc na plecy większość tobołów. Dość wyskokowo zsunął się na dół po drabinie. Po raz kolejny pogratulował sobie w myślach założenia rękawic.- Chodź, póki są zajęci.

Cóż, Robin nie miała rękawic, ale miała też mniejszy pakunek. Odrobinę, bo ona niosła również trochę wojskowego i medycznego sprzętu. Zeszła normalnym sposobem, choć na pewno szybciej, niż powinno się robić przez wzgląd na bezpieczeństwo. Ale czym jest zwichnięcie nadgarstka czy kostki w porównaniu do zostania otoczonym przez tłum umarlaków, którzy cholernie nie śpieszą się do grobu?

-Nie martw się, nie mam zamiaru tu zostać.-

Zaraz po zejściu w jej rękach znów pojawiła się jej broń.

Max skinął jej głową i barkiem otworzył drzwi na korytarz. Od razu odsunął się na bok, pozwalając dziewczynie otworzyć ogień do ewentualnego wroga. Takowego na szczęście nie było.

-Szybko.-
mruknął pod nosem, biegiem ruszając przez korytarz i pokój. Bez zwalniania przebiegł przez kuchnię i wyskoczył przez uchylone okno prosto w zarośla za plebanią. Szybko usunął się na bok, pozwalając towarzyszce zrobić to samo.

-Dobra... Masz jakieś pojęcie o miasteczku, czy musimy opierać się na mojej wiedzy?- zapytał, klękając w krzakach na jedno kolano.- Bo ratusz z góry odpada. Pochód zombiaków nie jest rzeczą która motywuje do odwiedzenia tego miejsca...

Wycelowała, a Max otworzył drzwi. Wroga nie było, ale nie opuściła broni. Lepiej być przygotowanym cały czas niż na ostatnią chwilę. Przez okno. Broń zawiesiła na ramieniu, nogę postawiła na ramie okna. Złapała się dłońmi po bokach okna i przeskoczyła, lądując na kuckach. Znów sięgnęła po broń. Spojrzała na towarzysza i dosyć szybko podjęła decyzję.

-Prowadzenie zostawiam Tobie, w końcu tu żyjesz.-

-Dobra... Czyli do niemieckiej placówki na wschodzie. Na pewno będzie tam trochę sprzętu i może jakiś wóz.- mężczyzna wstał, rozglądając się czujnie. Szybkim krokiem przeszedł przez zaniedbany ogródek i wyjrzał ostrożnie przez płot.- Jak dobrze jeździsz?

Biegiem przebiegł przez ulicę a gdy był już pod ścianą przeciwległego domu skinął dziewczynie głową, informując że jest czysto i może biec.

-Średnio, ale poprowadzę wszystko co ma kółka czy gąsienice, z lepszym bądź gorszym skutkiem.-

Zamrugała. Patrzyła jak francuz przeszedł odcinek drogi po to, by zatrzymać się przy przeciwległym domu. Wtedy, będąc pochyloną i broń trzymając przed sobą. Zaczęła szybkim truchtem biec w jego stronę. Takim samym, jakim poruszało się po okopach gdy szkopy napierdalały z artylerii.

Max uśmiechnął się lekko i zamarł, widząc wyłaniające się zza rogu trupy. Uśmiech powoli spełznął z jego twarzy. Było ich troje. Kobietę i mężczyznę kojarzył z częstych przechadzek nad rzeką. Trzeci trup był miejscowym piekarzem.

-Robin... Mamy tu maruderów...-w ty samym czasie zza rogu od strony dziewczyny wyszły kolejne dwa.- Ilu masz?

Zapytał, stając plecy w plecy z amerykanką.

-Dwóch, strzelam.-

Uniosła broń do góry. Potrafiła trafić w głowę człowieka z 200 metrów. Nawet w tej mgle, wystarczy jej zarys postaci by trafić, zwłaszcza gdy ten nie pojawi się na pewno dalej niż te pięćdziesiąt metrów dalej. Wycelowała w pierwszą osobę. Naciśnięcie spustu, wystrzał, załadowanie kolejnego naboju z magazynka. Naciśnięcie spustu, wystrzał, załadowanie kolejnego naboju. Dwa trupy, już tak naprawdę ostatecznie martwe.

Max uśmiechnął się lekko. Ruszył biegiem w kierunku swojej trójki, z rapierem opuszczonym przy boku.

-Jak zawsze po uszy w gównie.- mruknął do siebie, unikając ciosu na odlew w wykonaniu piekarza i prześlizgując się pod wyciągniętymi ramionami kobiety. Ostrze zafurkotało cicho gdy francuz obrócił się wokół własnej osi. Wyprowadzone w trakcie piruetu cięcie zdjęło górną część głowy ostatniego trupa, pozostawiając na otwartymi ustami chrapy nosa.

Druga padła kobieta, z ostrzem zaklinowanym głęboko w czaszce. Maximilien zaklął głośno, lewakiem wyprowadzając cios w gardło piekarze. Ostrze gładko przeszło przez jego woskową skórę, ślizgając się po kościach kręgosłupa. Zombie zagulgotał głośno, wpijając palce w ramię mężczyzny.

-Merrde! Enfoncer cadavre!- de Lisle skrzywił się, czując jak jego palce słabną na rączce lewaka.

Obróciła się w stronę kompana, broń przełożyła do lewej ręki. Prawa dłoń szybko odpięła kaburę, wyszarpując pistolet. Zwykły, prosty pistolet masowo produkowany i wydawany żołnierzom. Wycelowała w głowę umarlaka i znów jednym strzałem wysłała zmarłego na swoje miejsce, by gryzł ziemię.

-Cały?-

Max skinął jej głową.

-Dzięki- wychrypiał, oglądając podarty rękaw marynarki oraz rysy na jego stroju ochronnym jeszcze z okresu turniejów szermierczych. Spojrzał w stronę dziewczyny.- Facet był tak gruby że nie byłem w stanie przeciąć mu kręgosłupa.

Z lekkim obrzydzeniem wyszarpnął nóż z fałd tłuszczu i wyczyścił go o strój zabitego. To samo uczynił z rapierem.

-Dobrze strzelasz...- pochwalił pannę West, idąc wzdłuż ściany kamienicy. Wychylił się ostrożnie, omiatając wzrokiem ulicę. Środkiem szosy szedł jeszcze jeden trup, powoli ciągnąc za sobą nogę za nogą. Pomiędzy magazynami zauważył jeszcze dwie podobne postaci.
 
Kizuna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172