Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2011, 16:54   #21
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Przeklęta łajba. W międzyczasie ta chciała Sidhe zrobić na złość i w pewnym momencie przechyli ła się niebezpiecznie. Ale to akurat nie stanowiło większej przeszkody dla jasnowłosej, chociaż ból głowy jeszcze jej dokuczał. Wyszła na pokład i rozejrzała się za ciemnowłosą, dobrze zbudowaną kobietą, siostrą Tallimira.
Tulli uniosła głowę znad sejmitara, który czyściła szmatką. Czerwona koszula była przepocona, a ciemne włosy kobiety opadały jej na twarz, gdy oddychała ze zmęczeniem. Trening był intensywny, czuła go w kościach. Ujrzała jasnowłosą Sidhe, z która ostatnio Tallamir spędzał więcej czasu niż z własną siostrą, nie widzianą latami. Ale Tulli nie komentowała tego- rzadko cokolwiek komentowała, o ile nie dotknęło jej do żywego...jeszcze.
- Tulli? - spytała ciemnowłosą kobietę Sidhe. - Twój brat leży w damskiej kabinie. Nie czuje się najlepiej. Chciał, żebyś do niego przyszła.
W mgnieniu oka przerwała dopieszczanie ostrza i z niepokojem w ciemnych oczach spojrzała na dziewczynę.
- Jest chory? Zatrucie? Zjadł coś, wpakował się gdzieś? A może..może znowu eksperymentował z tą swoją magią i coś spadło mu na głowę z jakiegoś zakichanego wymiaru?
- Nie. Nie. Nie. Nie - odpowiadała po kolei na pytania Tulli. Tak krótko i klarownie jednocześnie. - Choroba morska.

Tulli wybuchnęła śmiechem - była w nim ulga, że to nic poważnego, a zarazem autentyczna troska o brata i coś w rodzaju...zadowolenia, że będzie mogła być pomocna. Przez ten rejs i nagłe zagęszczenie towarzystwa czuła się odsunięta nieco na drugi plan i brakowało jej zwykłych, częstych rozmów z Tallamirem. Spojrzała z sympatią na dziewczynę i wstała, chowając broń.
- Już idę... mam ziółka i apteczkę, zaraz sie nim zajmę. Biedak... Dziękuje, Sidhe.
- Pamiętasz...? - nagle urwała to zdanie. Może zapomniało się jej, co zamierzała powiedzieć, chyba uciekły jej słowa. Skinęła głową Tulli i szybko dodała. - Proszę bardzo, drobiazg - dziewczyna najwyraźniej nie lubiła się komuś narzucać, a może nie chciała przeszkadzać kobiecie w zajęciach, więc powoli się oddalała swoją drogą.
- Chodź ze mna, Sidhe - Tulli zawołała za nią pogodnie. - Zobaczymy jak bardzo jest zielony na twarzy..i powiedz mi, czy już zwymiotował wszystko, co można było?
- Wszystko i więcej - mówiła to z jakimś jeszcze skrępowaniem, ale poszła w ślady Tulli.
Leżał na koi, półprzytomny, przybrawszy kolor lekko nieświeżego wodorostu, spocony i dyszący, jak ryba wyrzucona na brzeg. Tulli przeszedł śmiech - sama bardzo rzadko chorowała, ale widok brata podziałał na nią przygnębiająco.
- No wiesz, Tal... pierwszy raz płyniesz statkiem, że nie wiesz, co robić, jak czujesz burzę w żołądku? Sidhe - zwróciła sie do dziewczyny z prośbą. - Przynieś trochę gorącej wody z �-pokładowej kuchni czy skądkolwiek... umyjemy go, nie będzie cuchnął jak wielbłąd z biegunką. Ja przygotuję ziółka.

Sidhe jedynie skinęła głową. Z wiadrami gorącej, jeszcze parującej wody wróciła dopiero po parunastu minutach.
- Był problem z wodą - wyjaśniła na ponownie “dzień dobry” i postawiła naczynia z parującą cieczą na podłodze, mając na nie oko, żeby się nie rozlały. - Z gorącą tym bardziej, trzeba było nagrzać...
Tymczasem Tulli małej, ale mocno upakowanej miksturkami apteczki wyciągnęła niezastąpioną mieszaninę: krwawnik, mięta, kozłek i żyworódka, doskonałe na zatrucia czy niestrawność, w postaci silnego wyciągu. Rozrobiła to z gorącą wodą, przyniesioną przez Sidhe i w cynowym kubku podsunęła Talowi do ust, podtrzymując zdecydowanie jego głowę i pojąc go niemal przymusem.
- Pij - powiedziała z czułością, ale surowo. Poczekała, aż przełknie wszystko, a potem, nie zważając na obecność dziewczyny, ściągnęła z niego koszulę i wyciągniętym z własnych bagaży płótnem zaczęła obmywać tors, szyję i twarz cierpiącego. Zmywała każdy, najmniejszy ślad wymiocin, wyciskając płótno, a potem obróciła głowę do młodej dziewczyny z uśmiechem.
- Wytrzyj go do sucha, okryjemy go kocem, a ja upiorę mu ubranie w reszcie tej wody...dobrze, że udało ci się zdobyć jej tak dużo. Przepiorę też własną koszulę..Posiedź przy nim, a gdyby wymiotował znowu, to do pustego cebrzyka - wskazała wiadro i wyszła, zabierając wodę i brudne ubrania.

Przez ten czas, kiedy Tulli zajmowała się bratem, Sidhe siedziała na innej pryczy i nie wtrącała się w nic, nie przeszkadzała w zabiegach pielęgnacyjnych. Dopiero, kiedy kobieta się odezwała do białowłosej, ta zareagowała. Oczywiście wytarła Tallamira do sucha, nie odzywając się przez ten czas, i okryła go kocem. I strzegła go oczywiście. Nawet parę razy pogłaskała go po głowie, pobawiła się jednym niesfornym kędziorem.
Tak przyglądając się i mężczyźnie, i kobiecie, przekonała się, że ta dwójka ludzi naprawdę jest rodzeństwem.
- Dziękujęeeeee - jęcząco wybełkotał chłopak poddawany owym niezwykle miłym czynnościom. - Niech to pegaaaaaz kołpnie. Ale narobiłem kłopotuuuuu - chyba średnio sobie zdawał sprawę, co dokładnie się z nim dzieje.
- Odpoczywaj, Tallamirze. Już ci lepiej?
- Głowa - wyszeptał - trochę mi zimno, brrrr. Bez sensu, przecież wiem, że jest lato. Ale durne - próbował się wkurzać, ale jego osłabiony głos brzmiał nieprzekonująco. Nie mniej, na pewno fakt, że leżał na łóżku wspomagany przez dwie dziewczyny zdecydowanie polepszał jego zdrowie oraz nastrój. - Bowiem po chwili sie odezwał. - Chyba powoli jakoś lepiej. nie mam już nic w żołądku, toteż nawet nie ssie mnie tak mocno. Dziękuję - uśmiechnął się do nich, no, przynajmniej spróbował.
- Chyba ma dreszcze, Tulli. Ale dobrze, że ci dobrze - lekki uśmiech pojawił się na twarzy Sidhe.
- Tak, naprawdę dobrze - uznał, że owa głaszcząca go dłoń sprawia dużą ulgę oraz prawdziwą przyjemność. - Czy nie jesteście zmęczone?
- Nie, ja ani trochę.

Ech, morska choroba.
- Tal? - Tulli usiadła obok niego, na łóżku, kładąc mu dłoń na czole. Miał takie młode rysy - przypominał bardziej matkę, a ona była podobna z postawy do ojca, tylko włosy mieli takie same i coś w spojrzeniu- czujność? Teraz jednak oczy brata były zamglone i ewidentnie maślane.- Możesz tu spać, łóżek jest dosyć, będę spoglądać na ciebie w nocy. Dam ci jeszcze ziółek, żeby nie było tak fajnie. Pamiętam, że zawsze był z tobą problem, nie chciałeś pić syropów ani lekarstw... - zaśmiała się cicho, z pewną nostalgią.
- Nieeeeprawda, pamięć cie zawiodła siostrzyczkoo. Zawsze wszystko jadłem, nawet to niedobre, zielone coś, które chciałaś mi wmusić twierdząc, że to lek na pryszcze. Tymczasem to było jakieś gorzkie świństwo, whłeeeeeee. Ale dziękuję, wiem, że także musisz odpocząć, nie opiekować się takim padniętym chłopakiem, jak twój młodszy braciszek. Trochę już lepiej, naprawdę - faktycznie, może wydawało się, że trochę mniej jest zielony na licu, niżeli poprzednio.
Porozmawiali jeszcze chwilę, po czym Tulli odeszła dziękując także serdecznie Sidhe.

Białowłosa skinęła głową w kierunku Tulli. To znaczyło coś w rodzaju “Drobiazg”.
- Bardzo fajną masz siostrę.
- Taaak, jaaak mówiłem, ona jest fajna, kochana i w ogóle. Naprawdę jest dla mnie kimś niezwykle ważnym. Poza nią, nie mam właściwie rodziny, którą mógłbym poznać - odparł nieco drżącym, ale mimo to, silniejszym głosem.
- Ja myślałam, że będzie gromami sypała z oczu. Ale nie, powiem ci, że bardzo dobra osoba. Raczej bardziej kompetentna niż ja, jak chodzi o pomoc lekarską.
Nastał moment niezręcznej ciszy.
- W ogóle to jak to jest mieć rodzinę? Chcesz może sobie coś zjeść?
- Zjeść - powtórzył pełen zgrozy. - Nawet nie próbuj mi dawać, bo uciekając pobiegnę szybciej niż koń wyścigowy - zażartował, co było najlepszym dowodem, ze w istocie czuje się nieco lepiej. - Rodzina, rodzina to coś wspaniałego, jeśli naprawdę się kochacie. Moja rodzina niespecjalnie należała do takich. Ot, ojciec decydował o wszystkim. Właściwie wszyscy byli mu posłuszni, poza Tulli, ale reszta nie miała takiej siły. Nie miała … Wiesz, jednak to miłe wiedzieć, że ma się gdzieś jakichś krewnych, ale kiedy nie widzisz ich długo, ta miła myśl powoli obojętnieje.
- Ojciec? - spytała się. - Znaczy się... twoja rodzina się nie kochała?
- Może kochała na swój sposób, trudno powiedzieć. Tak czy siak ojciec był niczym wódz wobec pozostałych.
- No to ja nie wiem... - poczuła się wyraźnie niezręcznie.
- Także nie wiem, po prostu może był takim człowiekiem. Małemu dziecku niełatwo zrozumieć zachowania dorosłego ojca. Tymczasem miałem niewiele lat, kiedy wysłano mnie na naukę do owego czarodzieja.
Lekko wzruszyła ramionami. Na język jakoś nie chciały jej przyjść żadne słowa. Siedziała na innej pryczy w milczeniu, spoglądając uważnie na Tallamira.
- I do tego czasu przynajmniej coś się nauczyłeś... I coś pamiętasz... A ja... - ponownie wzruszyła ramionami. - Prawie nic... Tylko ładne machanie mieczem i tyle - i klapła na spanie.
Pewnie powiedziałaby coś jeszcze, ale chłopak już udał się w objęcia słodkiej drzemki lekko pochrapując.
 
Kelly jest offline