Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2011, 17:08   #160
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
- Jak ci na imię? - zapytała tancerza w języku Neverendaaru.
Szajel spojrzał na nią obłąkańczym wzrokiem. Uderzenia strażników, przez całą tą drogę, wprowadziły jego umysł na ścieżki którymi rozum nie powinien chodzić. Wspomnienia, tak niszczące i tak bolesne. Szajel uśmiechnął się szeroko, niczym wariat i biegając wzrokiem po sali zaczął mówić do kobiety. - To znowu ten różowy dziwoląg... Bezdomny, śmieć, pupilek... dziwak...wariat... śmieć.. -powtarzał coraz szybciej chichocząc cicho.
- Ciekawe... - kobieta przymrużyła oczy, i podparła przechyloną głowę o rękę.
W ciszy przyglądała się Szajelowi i jego szaleństwu.
Tancerz uderzył mocno pięściami o ziemie i zacisnął zęby, przez które z niemałym trudem w końcu wysyczał.- Sza... Szaa... Szajel... tak się nazywam...[/i] -powiedziawszy to wypuścił ciężko powietrze po czym uderzył czołem o posadzkę, co zaowocowało mocnym bólem głowy.
- Szajel... - kobieta powtórzyła jego imię z dziwną przyjemnością. Intrygujesz mnie, Szajelu. Powiedz mi... co tu robisz, tak daleko od Neverendaaru?
- Jestem tu....- wydyszął tancerz i zachichotał. - Już nie pamiętam po co! - dodał z szerokim uśmiechem i zaśmiał się patrząc na dziwne nakrycie głowy kobiety. - Ptaaak... kapelusz niczym ptakk.[/i] -skomentował przeciągając niektóre słowa.
Nieznajoma milczała.
Szajel w końcu złapał kilka głębszych oddechów i powoli zaczął odpowiadać.
- Nie wiem... nie pamiętam już po co tu przybyłem... jakaś misja... nie pamiętam.- oznajmił załamanym głosem łapiąc się kurczowo za włosy, w palcach obracając jedna z ozdóbek wplecionych w włosy.
- Misja... powiadasz? - głos nieznajomej stał się niezwykle łagodny, uspakająjący. Opowiedz o tej misji...
- Nie pamiętam...- mamrotał Szajel pod nosem dobrą chwilę, aż nagle wyprostował się i niemal krzyknął w stronę kobiety.- Gdzie są moje rzeczy?!- mówiąc to skupił spojrzenie swych zielonych oczu na kobiecie.
- Hmm. - kobieta westchnęła i machnęła drugą ręką.
Jeden ze strażników dobył wiecza i uderzył rękojeścią pomiędzy łopatki tancerza. Szajel skulił się z bólu.
- Spróbuj sobie przypomnieć...
-Uhhh...- Szajel jęknął z bólu i skulił się na posadzce rękoma obejmując rękoma kolana- Tato ja chciałem Ci tylko pomóc - wymamrotał cicho, jak gdyby zupełnie tracąc kontakt ze światem.
- Widzisz Szajelu... nie chcę cię skrzywdzić. Potrzebuję twojej pomocy... Ale jeśli ty mi nie pomożesz, zrobią to twoi koledzy, strażnicy. Co tu robisz, w Ludonii? Jesteś sam?
- Teraz jestem już sam... szukam... szukam Jego. Nieskończonego, o szmaragdowych skrzydłach. - wydukał tancerz którego umysł niespodziewanie powrócił na normalne tory, zaś on powoli zaczął wszystko sobie przypominać.
Przywódczyni żołnierzy zmrużyła oczy.
- Co to za misja? - jej głos stał się mniej cierpliwy, bardziej oschły i zimny.
- Nie jestem już cześcią tej misji.- odparł Szajel siadając na ziemi po turecku, jak gdyby nie przejmował się panująca tu atmosferą.- Oni szukają kogoś... nie pamiętam kogo...- wtedy to też grzywka Szajela się osunęła a jemu przed oczami zadyndał wisiorek w kształcie błyskawicy, który wplótł we włosy na początku wyprawy. - Tańcząca Błyskawica! -krzyknął głośno uradowany. - To ty? -zapytał kobietę podejrzliwie.
Na dźwięk przydomka usłyszanego z ust Szajela, kobieta podniosła głowę, a jej wzrok, pełen skupienia i ciekawości, zaczął wręcz świdrować twarz tancerza, jakgyby chciała wedrzeć się do jego umysłu i zgłębić tajemnice skrywane przez Arlekina.
- Tańcząca Błyskawica... Valeria Brightfeather. - powtórzyła szeptem, zaskoczona wieściami. Czy ona... zaginęła? Kto wam przewodzi?

-Ja już nie biorę udziału w misji, więc mną nikt nie przewodzi... mówiłem przecież.- powiedział Arlekin tonem obrażonego dziecka, gdyż jego umysł ponownie zaczął wędrować swymi dziwnymi trasami.
Strażnik, stojący obok niego znów zaatakował, tym razem kopiąc z całą swą siłą w brzuch.
Szajel przetoczył się w bok ispojrzał na kobietę, po czym mruknął tylko- Generał Thornhead...- i dodał wesoło - zjadłbym coś!
- Zheng Thornhead... To musi być inicjatywa Rady... - odparła szeptem do siebie. Opowiedz mi o waszej podróży, młodzieńcze... o tym gdzie byliście, co widzieliście i co was spotkało...
- Dużo by mówić...- odparł Szajel a nagle jego twarz przybrała chytrego wyrazu. - ale mogę odpowiedzieć, gdy będę miał lepsze warunki, tylko ja tu o tym wszystkim wiem w okolicy, więc chyba jestem potrzebny.- bycie szalonym miało zalety i wady. Czasem nieoczekiwanie wyciągało sie dobre wnioski... które mogły wpędzić w tarapaty.
Kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nie do końca zdajesz sobie sprawę z sytuacji, w której się znajdujesz... - rzekła. Równie dobrze mogę zdobyć te informacje przez... nieco mniej subtelne metody. Ale jak powiedziałam, chciałabym tego uniknąć.
- Czemu chcesz wiedzieć?- zapytał Szajel błyskawicznie zmieniając ton głosu, na poważny acz wciąż melodyjny.
Nieznajoma westchnęła.
- Widzisz skarbie... pojawienie się Nieskończonych w tym świecie i w tym czasie może poważnie zaszkodzić moim obowiązkom i interesom mych... władców.
- Oni chyba nie będą tu długo...- rzucił w przestrzeń Szajel. - Kto jest twoim władcą?- zapytał nagle.
Zaśmiała się głośno w odpowiedzi.
- Podobasz mi się... jesteś szalony i odważny, chłopczyku. - powiedziała rozbawiona, po czym wstała i zeszła z tronu, stając metr przed tancerzem.
Kobieta przymrużyła oczy i w nagłym blasku wydobywającym się z jej pleców, wyrosły jej bladoniebieskie, upierzone skrzydła.
- Wiesz... mógłbyś okazać się nam wielce przydatny. Słuchaj mnie teraz uważnie. Proponuję ci współpracę... Dołącz do nas, a nie pożałujesz... Zapomnij o wszystkim, czemu do tej pory byłeś lojalny. Przysięgnij teraz wierność, w imię Nowej Wieczności...
Szajel zachichotał cicho odgarniając z czoła różowe kosmyki i spojrzał na kobietę błyszczącym od szaleństwa wzrokiem.
- Współpracujesz z szmaragdoskrzydłym? Chce go dopaść, nie będe współpracował z kimś kto go zna...[/i] - wyjaśnił śmiejąc się cicho niczym malutki chłopiec, po czym jego źrenice jak gdyby rozszerzyły się w przypływie wielkiego strachu. - Gdzie jest Rozi...?- jęknął przerażony.
- Mówisz o tym małym stworzeniu, które kryło się w twojej torbie? Bardzo mi się spodobało, dlatego zamknęłam je w klatce i trzymam w mojej komnacie... - jej głos był pełen jadu.
- Wydaje mi się, że potrzebujesz trochę czasu na przemyślenie mojej propozycji... Straż! Odprowadźcie go do lochów! - kobieta wydała rozkaz i na powrót osiadła na swym tronie.
- Oddaj mi Rozi! -krzyknął Szajel. - Oddaj mi ją a zgodzę się na wszystko. - powiedział a na jego ustach ponownie wykwitł szaleńczy uśmiech.
Nieskończona spojrzała pogardliwie na tancerza, którego Strażnicy zaciągali z powrotem do lochów. Mężczyźni chwycili go pod ramiona i nie reagowali na jego histerię.
Gdy Szajel wpadł do lochu od razu skoczył w stronę krat wrzeszcząc na całe gardło. - Oddajcie mi Rozi!!! - po tych słowach zaś z całej siły uderzył czołem w kraty, krew popłynęła z rozciętej skóry, zaś on upadł na plecy zmęczony. Gdy opadł na ziemię, usłyszał znajomy głos.
- Nie wyglądasz za dobrze... chłopcze. - to był jego towarzysz niewoli.
-Oni mają Rozi... -wydukał cicho tancerz. - Chcą bym się do nich przyłączył.-dodał jeszcze.
Starzec poruszył ustami, co Szajel zauważył pomimo słabego oświetlenia. Nie powiedział jednak niczego, tylko westchnął męczeńsko.
- Dawno temu... te ziemie przemierzał pewien skrzydlaty mędrzec. Niezwykle potężny i samotny... Pewnego razu, natknął się na te miasto. Władca tychże ziem, wielce strapiony zbyt częstymi najazdami bandytów miał przepiękną córkę. Jej matka... zmarła przy porodzie. Skrzydlaty, któremu jej uroda wydała się niesamowita, obiecał władcy rozprawić się z bandytami. Tak też się stało, mędrzec rozgromił napastników. Jednym ruchem dłoni, okrył ich ciała lodem, a następnie roztrzaskał je na tysiące kawałków... Władca obiecał mu w zamian rękę swojej córki, lecz... dziewczyna została zraniona podczas napadu. Ostrze było zatrute... a sztuka leczenia była jedyną niedostępną wiedzą dla mędrca. W rozpaczy, skrzydlaty wyruszył wraz z umierającą córką w góry. Chciał zatrzymać czas, aby dziewczyna nie umarła... Stworzył na ich szczycie wielki lodowy grobowiec, w którym zamknął i siebie... Lecz przedtem... zawarł z władcą krainy pakt. Udzielił mu błogosławieństwa, dzięki któremu pan mógł korzystać z jego mocy i samodzielnie chronić swój lud... Wiele lat później... przybyli inni najeźdźcy. Przynieśli ze sobą ogień, czary i klątwy. Władca nie był w stanie stawić im wszystkim czoła, tak więc ludzie ci zakuli go w kajdany, zamknęli w lochach jego pałacu, a sami zasiedli na jego tronie... Władca tkwi tu po dziś dzień... oczekując zemsty. Lecz nic zrobić nie może... a czas sprowadził na jego umysł obłęd...
Szajel spojrzał na starca i uśmiechnął się szeroko. - Ta kobieta, mówiła mi, że jestem szalony. -zaśmiał się cicho i patrząc w sufit celi, mimo krwi zalewającej oczy powiedział. - Ciekawe czy mój ojciec też jest władcą, nigdy o tym nie mówił ale kto wie. Muszę go odnaleźc wiesz? I tego szmaragdoskrzydłego też. -oznajmił jak gdyby starzec mógł mieć pojęcię o kim tancerz mówi.
Człowiek patrzył w oczy Szajela ze zrozumieniem.
- Najpierw musisz znaleźć sposób na wyjście stąd. Co zamierzasz... przyłączyć się do nich, zginąć, czy może... spróbować uciec?
- Chce odzyskać Rozi... Nie chce ginąć, jeszcze nie teraz. Muszę też odzyskać moją broń, kocham ją a ona mnie. Nie wiem czy da się stąd uciec, i nie wiem czy chce się do nich przyłączać. -stwierdził niezwykle rzeczowym tonem, najwyraźniej jego umysł trafił na normalne tory. - Co byś mi poradził? -zwrócił się chyba do starca, jednak jego twarz wpatrzona była w sufit.
- Jeśli mam rację to... mógłbyś stąd uciec. Ale nie bez mojej pomocy... mogę ci pomóc, ale musisz... mnie uwolnić.
- Jak bym mógł uciec? I co da mi ta ucieczka, czy nie lepiej zgodzić się na współpracę? -zapytał tancerz.
Człowiek pokiwał glową.
- A co jeśli próbują uśpić twoją czujność... wyobrażasz sobie, jak każde ich słowo okazuje się kłamstwem...?
Szajel zamyślił się.
- Nie chce pomagać nikomu, kto chce skrzywidć moich byłych towarzyszy. -odparł w końcu.
- Jesteś podobny do mędrca z opowieści... tak, czuję to! Masz do dyspozycji ogromną moc, moc której nie jesteś świadom! Te kajdany... gdybyś sięgnął po tę moc, zerwałbyś je z łatwością...
- Skoro nie jestem jej świadom, to jak mam po nią sięgnąć? -zadał chyba najbardziej logiczne pytanie w tej styuacji. - Po za tym... ja rzadko kiedy jestem czegokolwiek świadomy... -dokończył smutnym głosem i zagrzechotał łańcuchami.
- A masz jakiś wybór... no chyba że chcesz tu gnić tak jak ja... lub dołączyć do nich... Tylko nie łudź się. Pozbędą się ciebie, kiedy nie będziesz im do niczego już potrzebny.
- To co mam zrobić? -zapytał Szajel a jego usta powoli zaczęły układać się w uśmiech co zwiastowało nadchodzący atak szaleństwa.
Więzień odchrząknął i zabrzęczał łańcuchami.
- Ja... nie za bardzo wiem, co masz zrobić. Może na początku usiądź wygodnie, zamknij oczy i skup się.
Szajel przysiadł pod ścianą przymykając oczy. Skupił się i... wybuchnął wesołym śmiechem. Śmiał się spory kawałek zatykając sobie usta, by potem otworzyć oczy i rozbieganym wzrokiem omieść salę.
- Czeeeść. -powiedział przeciągle do starca i zatrzepotał zalotnie rzęsami. Ponownie zachichotał, zaś na jego czole wykwitła kropelka potu. Spłynęła mu po twarzy zaś w jego oczach widać było objawy wewnętrznej walki. Szajel wziął oddech. Śmiech ucichł, kropla potu opadła na ziemię. Tancerz odetchnął ponownie, zamknął oczy usiadł pod ścianą i skupił się jak tylko mógł.
Za powiekami Szajel dojrzał niewielki, jasno-fioletowy promyczek światła, które dzieliła od Szajela, nieokreślona przestrzeń. Szajel wykonał ruch jak gdyby chciał zbliżyć się do światła. Mały, skrzący się punkcik drgnął i urósł nieznacznie.Tancerz kontynuował swój powolny marsz w jego stronę. Szajel kroczył przez ciemności, próbując zbliżyć się do światła, jednak bez żadnego większego sukcesu. Światło pozostawało nieosiągalne, a dosięgnięcie go wymagało czegoś... większego. Podczas tej daremnej wędrówki, Szajel poczuł, iż ktoś na niego spogląda. Była to obecność niezwykle potężna, bardziej wyrazista i większa, od wszystkiego, co do tej pory czuł Nieskończony.
Gentz otworzył oczy. Westchnął cicho i pokręcił głową ukazując współwięźniowi niepowodzenie. Ponownie się skupił. Gdy znowu ujrzał światełko w ciemności stał tylko w miejscu rozglądając się by w końcu powiedzieć w myślach.
- Zbliż się, proszę.
Zamiast odpowiedzi, bądź jakiejkolwiek reakcji, Szajelowi odpowiedziała jedynie cisza. Chłopak obrócił się, aby poszukać śladów tej obecności, lecz wtedy poczuł za plecami silny podmuch powietrza. Obejrzał się za siebie i ujrzał wielkie stworzenie lądujące na niewidzialnej, równie czarnej co wszystko wokół, ziemi.


Ów stworzenie było olbrzymim, prawie sześciometrowym ptakiem. Jego wspaniałe, szerokie skrzydła budziły respekt, a wielkie, zaostrzone pazury stanowiły swego rodzaju przestrogę. Stworzenie spojrzało na Szajela z wyższością i otworzyło lekko dziób. Ptak był półprzeźroczysty i emanował fioletową poświatą.
Szajel uśmiechnął się do ptaka podziwiając jego piękno. Jak gdyby nigdy nic powoli zaczął wyciągać ku niemu rękę, by pogłaskać stworzenie pytając jednocześnie - Kim jesteś?
Ptak przekrzywił głowę, a Szajel usłyszał w myślach czyjś łagodny głos, zwielokrotniony echem.
- Jam jest Zefir, Bóg Przestworzy, Opiekun Niebios i Boski Posłaniec. Tyś jest Szajel Gentz, mój podopieczny... Obserwowałem cię i strzegłem twego żywota od chwili twych narodzin.
- Nie lubię swojego nazwiska... -burknał od razu smutno Szajel i zaczął głaskać bóstwo po nogach jak gdyby było zwykłym, przerośniętym zwierzęciem. -Czemu pierwszy raz Cię widzę?
- Gdyż teraz potrzebujesz mojej pomocy bardziej, niż kiedykolwiek przedtem. Światło za tobą, należy do Źródła. Dotykając je, zdobędziesz chwilowo ogromną moc, lecz bez boskiego wsparcia tego nie uczynisz...
Szajel przytaknął po czym zamyślił się, po chwili powiedział smutno.- Nie wiem czy to coś da. Zdobędę moc, zerwe kajdany... i co dalej? Jest tu wielu strażników i ta kobieta z... no z tym takim kapeluszem. -Szajel jak to na niego przystało zaczął dokładnie opisywać okrycie głowy a kiedy skończył kontynuował. - A ja nie mam przy sobie ani broni, ani Rozi. Nie dam chyba sobie rady... odparł w końcu.
- Czy to naprawdę jest twoim problemem...? Czy jesteś Nieskończonym, dzieckiem Boskich Kreatorów, Wiecznym... istotą dla której nie ma ograniczeń... ? Nie jesteś też sam... twoje działanie poderwie w ruch łańcuch wydarzeń, których nawet się nie spodziewasz...
Szajel uśmiechnął się i odpowiedział - Nie wiem czy niem jestem, ale wiem że jestem Szajel. -odsłonił białe zęby w dziecinnym uśmiechu lecz potem jego twarz przybrała zdeterminowanego wyrazu. - Ale wiem, że nie dopuszczę by ktoś skrzywidził moich kompanów, nawet jak nie ma mnie z nimi. Potrzebuje tej mocy i chce ją zdobyć. -odparł prostując się.
- To właśnie dowód, iż jesteś Nieskończonym... Pomogę ci chłopcze, lecz wpierw musisz złożyć mi hołd i poprzysiąc wierność... Nawet Bogów obowiązują pewne zasady...
Szajel usmiechnął się i powiedział tylko. - Przysięgam. - po czym odskoczył od bóstwa, obracając się na pięcie. Skłonił się nisko, rozpoczynając taniec. Pięty tancerza co chcwilę uderzały o siebie, zaś skrzydła niczym wielkie różowe wachalrze przysłaniały go stwarzając aurę tajemniczości. Szajel wyginał swym ciałem zręcznie, by na zakończenie zacząć kręcić się dookoła własnej osi co zaowocowało rozrzuceniem kilku różowych piór na wszystkie strony. Gdy skończył ponownie się skłonił.
Ptak naprężył swe ciało, zatrzepotał kilka razy skrzydłami i pisknął przenikliwie.
- Wejdź na mnie, a doprowadzę cię do potęgi... - usłyszał w myślach.
Szajel podfrunął do stworzenia i zasiadł na jego karku delikatnie. Chwycił w swe dłonie pióra stwora by nie spać, po czym poklepał go po karku. Ptak potężnym machnięciem skrzydeł odbił się od ciemności i poszybował w kierunku blado-fioletowego światła. Pisknął przy tym głośno, z każdą chwilą nabierając prędkości. Światło zdawało się powoli rosnąć, zbyt powoli biorąc pod uwagę prędkość stworzenia. Szajel, któremu włosy szalały w podmuchach wiatru, wyraźnie czuł rosnącą moc, im bliżej był owego światła. W końcu, zupełnie niespodziewanie, ptak wleciał w kulę światła, a Szajel poczuł tylko wszechogarniający spokój i radość...
Ciało Szajela trysnęło różowym światłem, które oślepiło jego współwięźnia. Światło wydawało się przypominać niematerialne płomienie, które spełzły z ciała Nieskończonego i ogarnęły wszystko wokoło. Gdyby tego było mało, włosy tancerza nagle urosły. Wydłużyły się i odrobinę sciemniały. Nim Szajel cokolwiek zrobił z nagłym przypływem energii, usłyszał chrzęst wydobywający się z jego kajdan. Te niegdyś solidne, teraz był naznaczone gęstą siateczką pęknięć. Chłopak poruszył rękoma, a kajdany rozsypały się w proch. Wtedy też, światło zniknęło, pozostawiając tancerza sam na sam z jego współwięźniem. Teraz Szajel czuł się zdecydowanie lepiej. Czuł swoją moc, zwiększoną poprzez pogłębienie więzi ze Źródłem i gotów był opuścić lochy.
- Bogom niech będą dzięki! - krzyknął starzec i uniósł się na nogi.
Jego proszące spojrzenie padło na oczy Szajela.
- Strażnicy pewnie zauważyli te fajerwerki. Już ich słychać... szybko! Połóż się na ziemię!
Szajel spojrzał lekko rozkojarzonym wzrokiem na swego współwięźnia. Włosy niesamowicie mu urosły, sięgały aż do bioder! Kolor zaś z różowego przeszedł daleką drogę, aż zatrzymał się na czerwieni.


Tancerz niewiele myśląc położył się na ziemi walcząc z chęcią zmaterializowania swych skrzydeł.
W korytarzu dało się usłyszeć głośne dźwieki czyichś cieżkich kroków, aż w kratach stanęła dwójka strażników więziennych. Obaj mieli przepasane krótkie mieczy, i jeden z nich, stojący z tyłu, niósł ze sobą pochodnię.
- Co tu się dzieje!? - wrzasnął jego towarzysz, który tojąc przy celi szukaj doń klucza.
- On... on... coś się stało. Stracił przytomność. - Szajel usłyszał głos starca, który wskazywał tancerza palcem.
Strażnik szybko uporał się z zamkiem i wraz ze swoim towarzyszem weszli do środka.
- Ty, pod ścianę! - jeden z nich rzucił rozkaz do starca, po czym strażnik z kluczami pochylił się nad ciałem Szajela.
Człowiek wyciągał już dwa palce, aby dotknąć jego szyi i sprawdzić stan więźnia.
W tym też momencie Szajel zmaterializował skrzydła, którymi uderzył w twarz strażnika. Odepchnął sie od ziemi, wykonując szybki obrót dookoła własnej osi. Całe jego ciało błysnęło światłem mającym oslepić wrogów. Mężczyźni krzyknęli oburzeni i upadli na ziemię. Pochodnia, którą trzymał jeden z nich, wypadła człowiekowi z rąk i potoczyła się po wyściełanej słomą skale. Suche siano szybko zajął ogień, lecz miał problemy z rozprzestrzenieniem, gdyż ta była wilgotna.
- Szybko! Wykończ ich... i uwolnij mnie. Jeden z nich ma klucze! - Szajel usłyszał przejęty głos starca, który w blasku ogniu wyglądał jeszcze gorzej, niż wyobrażał to sobie Szajel.
Szajel otoczył swe ciało elektryczną poświatą, skrzenie przydawało się w walce kontaktowej. Szybko wyciągnął rękę po miecz wiszący u pasa jednego z oślepionych mężczyzn. Tancerz chciał naładować miecz elektrycznością, i tak wzmocnionym orężem sprawnie pozbyć się wrogów, celując w ich punkty witalne. Była to swego rodzaju zemsta za to co zrobili mu na górze, jednak głównie Szajelem kierowała wściekłość za pojmanie Rozi jak i zabranie jego rzeczy. Miecz opuścił pochwę i zaiskrzył od elektryczności uderzając w gardło pierwszego z przeciwników. Ten opadł na ziemię w śmiertelnych konwulsjach, w momencie gdy serce jego towarzysza zostało przebite ostrzem. Szajel obrócił się do starca i zapytał celując w niego mieczem.
- Kim jesteś?
- Ja... jestem władcą z mej opowieści. Uwolnij mnie, a te żałosne istoty pożałują chwili, w której wtargnęły do mego pałacu... - odparł posępnie, patrząc Szajelowi w oczy.
- A czy mam pewność że mnie oszczędzisz?- zapytał a obłedny uśmiech począł obejmować jego twarz. Zaś ten dziwny głos w głebi jego umysłu, który wcześniej gdy walczył przed miastem nakłaniał go do złego szeptał mu do ucha. “ Zabij starca... nie przyda się nam... kto wie może wchłoniemy jego moc?
- Przecież widzę, że nie jesteś ich przyjacielem. A wróg mojego wroga... jest moim przyjacielem. Poza tym wątpię, abyś zapamiętał drogę do wyjścia z lochów...
Szajel uśmiechnął się do starca i puknął się palcem w głowę. - Mój umysł może i mnie nie słucha, ale pozwala mi zapamiętać wszystko co kiedykolwiek widziałem. -odparł z uśmiechem ciekaw reakcji starca, wszak stracił właśnie swa kartę przetargową.
Starzec zwiesił głowę. Zamilkł, aby po chwili poderwać się gwałtownie.
- Uwolnij mnie. - wycedził zza zaciśniętych zębów. Nie pożałujesz tego... Dam ci wszystko, czego zapragniesz... jak odzyskam pałac. Złoto... tajemnice... artefakty... Dam ci je, ale musisz mi pomóc! A teraz szybko, ogień się rozprzestrzenia!
Szajel uśmiechnął się niczym obłąkany, pochylił się nad jednym ze strażników i odszukał klucze. Następnie znalazł ten właściwy i umieścił go w zamku kajdanek, jednocześnie coś kazało przystawić mu miecz do gardła starca. - Tego... wiesz jak będziesz próbował... tak jak to mówią... coś kombinować jak będziesz to wiesz... - stwierdził nieskładnie tancerz walczący z własnym umysłem i uwolnił starca.
- W porządku. Rozumiem. - odparł Starzec, który po wielu latach zniewolenia, odzyskał swobodę. A teraz w drogę... wiele trupów przed nami. - na jego ustach wykwitł paskudny uśmiech
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline