Od razu po przekroczeniu progu Miedzianego Diademu, Leoden namierzył pusty stolik w samym centrum sali. Podszedł do niego powoli, rozglądając się dookoła z uśmiechem i porównując urodę poszczególnych kelnerek. Oparł miecz o krawędź wybranego stołu i odsunął dwa krzesła. Na jednym położył plecak, a na drugim posadził swój tyłek, rozwalając się tak, że razem z ekwipunkiem zajmował przestrzeń, w której z powodzeniem zmieściłoby się i nieskrępowanie funkcjonowało jeszcze kilku innych gości. Nogi w przesadnym rozkroku, jedna wyprostowana, druga, zgięta, spoczywająca na trzecim krześle stojącym przy jego stole. Lewa ręka oparta o blat, prawa to bawiąca się włosami, to wygładzająca nieistniejące zagięcia na plecaku, to znowu uczestnicząca w rytuale wymuszonego przeciągania się. Nonszalancja pełną gębą.
- Spokojnie, kochana, bo się przewrócisz! Nie ma się co spieszyć, ze wszystkim zdążymy! – krzyknął wyszczerzony do wybranej kelnerki, kiedy ta zauważyła, że do niej macha i zaczęła kierować się w jego stronę.
- Ha, zgodnie z powszechnie szanowaną i sprawdzoną zasadą „lecz się tym, czym się trułeś” – zaczął zapytany o zamówienie – Podaj mi, em… jakiś napój wyskokowy, jaki… dziś polecacie. Taak. – zakończył dość kulawo, uświadamiając sobie nagle, że bladego pojęcia nie ma o tym, czym raczył się ostatnio truć. – Tylko nie każ mi na siebie zbyt długo czekać! Nie lubię spóźnialskich i może się tak zdarzyć, że jednak nie zdążymy ze wszystkim, tak jak planowałem! – rzucił za dziewczyną, próbując ratować swój wizerunek. "No dobra, kiepsko mi poszło" - pomyślał.
*
W karczmie zaczęło robić się coraz bardziej tłoczno, co zmusiło Leodena do przybrania mniej frywolnej pozycji. Ktoś go nawet raz potrącił, mamrocząc o takich, co to za dużo miejsca zajmują, ale chłopak nie miał zbyt bojowego nastroju, więc tylko coś odszczeknął, poprawiając się na krześle.
Kelnerki były zbyt zajęte, żeby z nim rozmawiać lub też nie miały na to ochoty, ale tego nie brał pod uwagę i po prostu nudził się w samotności, od czasu do czasu leniwie oklaskując barda.
*
Zaproszony do stolika w zacienionym kącie, Leoden nagle zrobił się bardziej energiczny. Zebrał swoje rzeczy i żwawym krokiem podszedł we wskazane miejsce, przyglądając się reszcie zgromadzenia z uśmiechem. Po słowach Armana wydawało się, że ów uśmiech już nigdy nie opuści jego twarzy. Wreszcie coś ambitnego! Zamówił pieczone mięso z warzywami i słuchał pozostałych.
Po kwestii krasnoluda na temat panienek i dziewczynek, z ust Leodena wyrwało się głośne „uuuch!”, a on sam odchylił głowę, patrząc na elfa, jakby ten przed chwilą dostał młotem kowalskim w głowę. Słysząc o zamtuzie, chłopak zaczął rechotać z szeroko otwartymi ustami i tłuc dłońmi o uda, patrząc to na rudowłosego, to na – tak mu się wydawało – pokrzywdzonego. Kiedy jednak rzekoma ofiara odwinęła się amatorowi krasnoludzkiej szpili słownej, Leoden nie omieszkał wskazać palcem krępego szermierza werbalnego, poklepując jednocześnie jego zaspanego adwersarza i chichocząc. Zabawie nie było końca. Po wypowiedzi kobitki z opaską na czole, chłopak pokiwał głową patrząc się na nią z mieszaniną zaskoczenia, rozbawienia i domieszką respektu.
- No widzisz! – zwrócił się po chwili do Armana z przesadzonym wyrazem oburzenia na twarzy. – Brak szacunku, cholera! Jeden rudy, drugi chudy, ty widać musisz upewnić się co do ludzi, którzy dla ciebie pracują. Trudno. I tak dziwi mnie to mniej niż jej blizna, albo jego fryzura – Leoden za każdym razem wskazywał brodą na odpowiednie osoby. – Zainteresowani, jak widać, są wszyscy. Inaczej nie nudzilibyśmy się tutaj przez cały dzień. A z twoim problemem oczywiście postąpimy jak z niepotrzebnym supłem – rozwiążemy. Ewentualnie przetniemy – chłopak uśmiechnął się szeroko. Obie te metody jednak, jak wszyscy się zgadzamy – dodał, kłaniając się pozostałym – wymagają siły napędowej w postaci złota. No. Czekamy na konkrety.