Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2011, 20:30   #3
Eyriashka
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Ara’assan; Thedas, wyspa Par Vollen, wioska Sanshibas

Mówi się, że tuż przed śmiercią całe życie przelatuje umierającemu przed oczami. Najwidoczniej umysł Ary odebrał wieść o ciąży dokładnie w ten sam sposób co zbliżający się pocałunek śmierci.

Jeszcze raz była młodą czternastoletnią dziewczyną, stojącą w tłumie i wysłuchującą słów mądrości płynących z ust Arishoka, Ariquna i Arigeny.
- Lud Qun zawsze był postrzegany przez ludzi jako barbarzyński z wypaczonym poczuciem wartości, jednak walka o Kirkwall przekreśliła wszelkie perspekty na nawiązanie sojuszniczych kontraktów z ludnością kontynentu.
Ara’assan niewiele z tego rozumiała, jednak bardziej zaabsorbowała ją reakcja tłumu, gdy Arishok przeszedł do sedna sprawy - planu rozbudowy armii. Każda kobieta, zgodnie z tym planem, miała obowiązek począć co najmniej trójkę dzieci.
Po obwieszczeniu nowiny przez zgromadzenie przetoczył się pomruk mieszaniny emocji. Reakcje były różne, począwszy od zadowolonych par, które z uśmiechem łapały się za ręce i namiętnie tonęły w swoich spojrzeniach, aż po przytłoczone kobiety, pobladłe w strachu. Niektórzy przytupywali w zniecierpliwieniu, inni parskali z dezaprobatą. Jednak bez względu na osobisty stosunek do Planu jako qunari wiedzieli, że muszą wykonać rozkaz.

Była w lesie. Powietrze było ciężkie od zbliżającej się burzy. Jednak mając do wyboru siedzenie w zamknięciu, w dusznych ścianach domu w oczekiwaniu na deszcz lub zmoknięcie w lesie - decyzja nie była trudna. Tropienie szło Arze coraz lepiej, chociaż obserwując starsze Ara’assan wiedziała, że jeszcze długa droga przed nią. Lecz skoro ćwiczenie czyni mistrzem, nie miała zamiaru się poddawać tylko dlatego, że trop dzika był zupełnie pozbawiony sensu. Chodził niemal zygzakiem, często nienaturalnie obciążał jedną z racic, zupełnie jakby tracił równowagę. Pragnęła zobaczyć ten wybryk natury. Przedzierała się przez krzaki, gęste zarośla, aż wreszcie doszła nad staw. Znała to miejsce, było bardzo odległe od wioski i mało kto w czasie polowania docierał aż tak daleko. Rozejrzała się i podążyła dalej za tropem, aż do potężnego jesionu. Tu ślady się urywały. Spodziewałaby się naprawdę wiele po tym zwierzaku, jednak nie tego, że wlazł na drzewo. Mimo to podniosła wzrok i natrafiła na szyderczy uśmiech łowcy. Znała go dość dobrze, choć raczej unikała. Był starszy od niej o 2 lata, świetnie radził sobie z pułapkami i o ile dobrze pamiętała - to on zawsze najbardziej jej dokuczał z całej dziecięcej ferajny.
- Trask - powiedziała twardo, starając się zatuszować zaskoczenie
- Ara - siedzący na drzewie sparodiował dworski ukłon, po czym odchylił się do tyłu ostatecznie zawisając na nogach na idealnej wysokości, by zajrzeć jej w oczy - Jak mija dzień?
Parsknęła mu pogradliwie w twarz i odwróciła się. Znaczy, odwróciłaby się, gdyby nie złapał jej za ramię.
- Oj, nadal masz mi za złe obcięcie warkocza nożem?
- Dwóch, Trask. Dwóch warkoczy - spojrzała na niego marszcząc nos, a on się roześmiał. Dość zaraźliwie.
Bardzo zmokli decydując się na pozostanie pod jesionem przez całą długą noc... i część dnia następnego.

We wspomnienie wdarł się tętent kopyt. Zupełnie irracjonalny dźwięk w tym przypadku. Była sama w domu, miała zakaz polowań i oddalania się w głąb lasu - jak każda kobieta w zaawansowanej ciąży. Siedziała czując się jak więzień. Cały dom już dawno wysprzątała i ugotowała obiad z 4 dań i na dokładkę deser - chociaż to jej jako tako wychodziło. Trask był na polowaniu, a ona odchodziła od zmysłów. Opiekunki powiedziały, że najlepszym zajęciem dla kobiet w jej stanie są drobne robótki ręczne. Ara z niechęcią spojrzała na wykonany szydełkiem szalik, przypominał bardziej falbankę niż coś co ma grzać i być użyteczne. Wstała i w zemście wcisnęła brzydki wełniany pasek do pieca. Trochę ulżyło, jednak wątpiła, że właśnie na tym miał polegać uspokajający wpływ dziergania.

Tętent stawał się coraz głośniejszy. Do tego dołączyły świszczące podmuchy wiatru. Chciała wyć z bólu. Była w szpitalu, cała spocona i przytłoczona natłokiem wrażeń. Właśnie urodziła małe szare szkaradztwo, które w tej chwili było myte gdzieś w głębi sali. Poród, nawet jak na standardy pierwszego razu, był ciężki i długi. Najchętniej straciłaby przytomność jednak wciąż obserwowała lekarzy. W końcu jedna z położnych podeszła do niej wraz z zawiniątkiem i, czy może Arze się wydawało, z bólem powiedziała, że to dziewczynka i pora ją nakarmić. To pierwsze karmienie było bardzo ważne dla zdrowia dziecka - jak tłumaczyła. Maleństwo przyssało się do cycka, a Ara po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się jeszcze miękkim rogom przypominającym kosmyki włosów na prawie łysej główce oraz te granatowe oczy. Spojrzała w nie i przepadła. Wiedziała, że jest gotowa poświęcić wszystko, by opiekować się tą istotą. Jednak prawo qunari w tej sprawie jest jednoznaczne, dziecko jest wychowywane przez Tamassran i nic w tej kwestii nie można zrobić. Mała została zabrana i Ara więcej jej nie widziała.

W oddali usłyszała swoje imię i wszystkie obrazy zniknęły. Znowu miała 22 lata i znowu była w ciąży. Tętent serca dudnił jej w piersi, natomiast świst wydzierał się ze ściśniętego strachem gardła. Oddychała bardzo szybko i płytko, a i tak mogła przysiąc, że dookoła nie ma powietrza - dusiła się. Spojrzała szeroko otwartymi oczami na ukochanego szukając u niego pomocy. Mimo to, to znachorka przyłożyła jej śmierdzącą chustkę zakrywając totalnie usta wraz z nosem i to ona, tym sposobem, wepchnęła ją w bezpieczną czarną otchłań pustki.

Obudziła się pod wieczór. Powietrze dookoła było chłodne i wilgotne, widocznie po całodniowych opadach. Las szumiał kojąco, a ona leżała w ciepłym i bezpiecznym kokonie z kołder i koców. Lodowate krople deszczu były wyłapywane przez rozciągniętą pomiędzy pniami drzew plandekę. Niedaleko, przy ognisku siedziała Mała Ara'assan. Jej polowy posiłek pachniał lepiej niż arowe domowe obiady. W tym świetle trzynastolatka wyglądała pięknie i nieskazitelnie. Tylko ktoś, kto dokładnie znał rysy twarzy młodej uchodźczyni z Seheronu mógł dostrzec głębokie szramy poszerzające jej niewinny uśmiech. Mała A. była obiecującym łowcą, podopieczną Ary, jej kuracją na złamane serce i gwoździem do trumny przekreślającym jakiekolwiek szanse na to, że Ara kiedykolwiek zobaczy w ludziach coś oprócz plugawych istot. Na polankę bezgłośnie wszedł Trask, odłożył zebrane drewno na opał i z frasunkiem spojrzał w stronę Ary. Pochwyciwszy jej wzrok uśmiechnął się, tuszując wszelkie zmartwienia.
- Hej leniuchu, obudziłaś się wreszcie.
Mała A. obróciła się raptownie w stronę swojej opiekunki omal nie rozlewając zawartości kociołka. Opanowała szybko sytuację i podbiegła z parującą, pełną miską potrawki. Trask w tym czasie pomógł jej usiąść opierając jej plecy o pień. W tym kokonie nie miała samotnie wielkich szans na taki manewr. Wygrzebała ręce i z wdzięcznością przyjęła miskę. Powoli zaczęła jeść.
- Mam dla ciebie leki. Znachorka powiedziała, że jeśli las cię uspokaja to lepiej byś odpoczywała w nim, niż wariowała w łóżku.
- Mam lepszy pomysł. Ucieknijmy - odpaliła bez zastanowienia, a wywoławszy pełną konsternacji ciszę postanowiła kontynuować - Zbudujemy sobie chatkę w lesie i...
- Parshaara - warknął Trask, jego lico pociemniało. Mała A. opuściła wstydliwie wzrok i nagle przypomniała sobie, że już się ściemnia, a opiekunka czeka i... odeszła w pośpiechu. Przez chwilę podążali za nią wzrokiem. W końcu Trask wydał z siebie gniewne sapnięcie.
- Ara, rozumiem, że jest ci ciężko, ale zachowujesz się jak Bas, bez sensu.
Zakuło. Nie dlatego, że się gniewał, ale dlatego, że miał rację. Ara’assan wbiła wzrok w miskę i marszcząc w złości nos wykonała szybki rachunek sumienia. Wyniki nie były zachwycające. Spojrzała Traskowi z zacięciem w oczy.
- No dobra, ale zabiję każdego kto wspomni chociaż jednym słowem o szydełkowaniu.
Odetchnął z ulgą, a na jego twarz wypłynął parszywy uśmieszek, który tak uwielbiała.
- Zawsze możesz robić podpałkę na drutach.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 23-06-2011 o 21:09.
Eyriashka jest offline